Translate

niedziela, 28 lutego 2016

Trzeba się przestawić

Minęły kolejne dwa tygodnie, stało się chyba już tradycją, że dodaję coś co 2 tygodnie. W sumie nie robię tego celowo, samo wychodzi. Chciałam nawet napisać coś tydzień temu, żeby posty były krótsze, ale niestety czas mi na to nie pozwolił. Sami się przekonacie dlaczego.
Niedziela minęła bardzo szybko jak każdy dzień, kiedy wyjeżdżam. Poszliśmy do kościoła na 9:30, żeby potem zdążyć do kina na 12, umówiłyśmy się z kuzynkami i ciocią na film o świętej Bernadetcie. Gdy wróciliśmy z kościoła musiałam się spakować (ostatnio zauważyłam, że robię to na ostatnią chwilę i coraz mniej lubię robić tę czynność, chyba mi zbrzydła). Hania, Marek i Martyna przygotowali pyszne, późne śniadanie: jajecznicę, świeże, jasne bułeczki, parówki, wędlina, ser, aż nie wiedziała co zjeść i w efekcie bardzo się najadłam. Nie zapomnę chyba nigdy tego śniadania i bardzo wam dziękuje!!  Trochę głupio się czułam, że nic nie pomogłam, ale nie miałam po prostu kiedy, pakowanie jednak trochę czasu zajmuje. Mam nadzieje, że kiedyś się im odwdzięczę. Wracając do filmu trwał bodajże około 2 godziny, recenzji to może nie będę pisać, bo jakoś nie umiem. Czytałam już kiedyś książkę o Bernadetcie i oglądałam chyba inny film, więc znam bardzo dobrze tą historię. Po filmie pojechałyśmy do domu, dopakowałam się jeszcze do końca kilka razy sprawdzałam czy wszystko mam, a nie wzięłam chustki, którą powinnam nałożyć sobie na szyję przed wyjściem. W pociągu byłam pierwszy raz w restauracji, w Warsie, było bardzo sympatycznie tylko troszeczkę trudno się jadło przez to, że trzęsło. Dalsza część drogi minęła mi na dopracowywaniu artykułu do gazeta szkolnej, o którym mówiłam Wam chyba, o ile pamiętam w poprzednim wpisie. Dodam Wam go może następnym razem jak już będzie w szkolnej gazecie, żebyście zobaczyli jak prezentuje się mój pierwszy artykuł (właściwie jedna moja praca była umieszczona w gazetce, ale to tylko interpretacja, a nie typowy artykuł). Wracając do podróży minęła w miarę szybko jak zawsze. W Laskach byłam jakoś po 19, oczywiście zostałam przywitana przez panią Anię i dziewczyny, a szczególnie Izę, która bardzo się za mną stęskniła (było to czuć i widać w jej uścisku). Zmartwiłam się, gdy pani Ania powiedziała mi, że Luiza jest chora i przyjedzie z panią Marzeną kolejnego dnia, ale to tylko jeśli po wizycie u lekarza okaże się, że wszystko jest dobrze.
W poniedziałek tak jak się spodziewałam strasznie trudno było mi wstać i przestawić się na to, że trzeba iść do szkoły. Po lekcjach śpieszyłam się do internatu, żeby zdążyć zjeść obiad i mi się udało. Kiedy o 16 stawiłam się pod gabinetem okazało się, że jeśli chcę to mogę iść jeszcze do internatu, bo jeden pacjent właśnie wchodził, a Paulina czekała po zrobieniu znieczulenia, ale była też Patrycja, która już po wizycie czekałam na Paulinę. Doszłam do wniosku, że nie ma co cofać się do internatu, bo nie wiedziałabym, kiedy przyjść z powrotem, a przynajmniej pogadam sobie z dziewczynami. W efekcie weszłam do gabinetu jakoś koło 16:50, ale przynajmniej nagadałam się z Patrycją i pomogło mi się to mniej denerwować przed wizytą. Bałam się, że pani będzie robić mi leczenie kanałowe, ale okazało się, że jest na to za mało czasu, więc miałam robiony jakiś ubytek, za to znieczulenie jakoś długo schodziło. Rozmawiałam telefonicznie z Luizą okazało się, że nadal jest chora, więc będzie musiała zostać jeszcze w domu. Zasmuciło mnie to, bo po pierwsze jest chora, a to przecież nie jest przyjemne, a po drugie będę musiała męczyć się bez niej w szkole, nie będzie z kim gadać, chodzić i tak dalej. Dni mijały szybko i nie było w nich właściwie nic szczególnego, trudno było przestawić mi się na to wszystko - wczesne wstawanie, przedpołudnia w szkole, a popołudnia na zajęciach dodatkowych. W środę byliśmy na wizycie kontrolnej u okulisty, a  później mieliśmy iść na informatykę (właściwie to nie cała klasa tylko moja grupa matematyczna bez technikum czyli w tym konkretnym przypadku ja i Dima, bo Luizy nie było). Okazało się, że ze względu na matury próbne nie mamy lekcji w pracownii informatycznej w A300, tylko w innej sali. Szukaliśmy jej dość długo, ale i tak nie mieliśmy pojęcia o którą chodzi, więc poszliśmy po pana Jana, który oczywiście doprowadził nas do właściwej i tak zleciała nam prawie cała lekcje, ale to w sumie dobrze, bo była to sala bez komputerów. W czwartek na fizyce przerabialiśmy rozpady alfa, beta i gama, liczyliśmy do nich bardzo proste zadania. Udało mi się zyskać plus z aktywności i jednocześnie piątkę z plusów. Przed ostatnią lekcją (którą był polski) pani Monika powiedziała mi, że pan Dyrektor rozmawiał z mamą Luizy i nie będzie jej przez kolejny tydzień, bo ma zapalenie płuc. Przeraziło mnie to strasznie, bo jak słyszę o tej chorobie to od razu mam w myślach straszne rzeczy. Od razu jak wróciłam do internatu napisałam do Luizy czy to prawda, oczywiście nie do końca tak było. Okazało się, że to podejrzenie zapalenia płuc i że idzie jutro na rentgen, trochę odetchnęłam z ulgą, ale nadal się martwiłam. W piątek rano wstawałam z myślą, że w sobotę się wyśpię. Okazało się, że mamy lekko zmieniony plan. Doszłam do wniosku, że w piątek będziemy mieli humanistyczny dzień: religia, 2 historie, polski, kolejna religia i na koniec edb. Luiza ostatecznie zachorowała na zapalenie oskrzeli, a nie płuc. Uspokoiłam się jeszcze bardziej, bo pamiętam jak sama przechodziłam tę chorobę, ale niestety musiała zostać kolejny tydzień w domu (kolejny tydzień bez dobrego towarzystwa w klasie, tak pozostali mi chłopacy i Paulina, ale to nie to samo). Udało mi się po południu odkurzyć i umyć podłogę w pokoju, więc zostawała mi na sobotę generalka koszowa. Po scholi byłam trochę zmęczona, bo od czwartku czy środy męczyła mnie lekka chrypka i katar. W sobotę oczywiście nie pozwoliłam sobie długo pospać, obudziłam się koło 8. Zjadłam śniadanie, po którym opowiadałam pani Marzenie o gimnazjum i o tym jak to się stało, że zdecydowałam się na Laski. Wzięłam się za wycieranie mebli w salonie, gdy skończyłam poszłam odrobić trochę matematyki, żeby Klaudia i Oliwia mogły spokojnie zjeść śniadanie i ostatnia czynność z generalki odkurzanie salonu. Wróciłam jeszcze na trochę do matmy i poszłyśmy na obiad. Po posiłku minęło kilka minut i pojechałyśmy do MacDonalda. Atmosfera była bardzo miła mogłyśmy się nagadać z dziewczynami. Właściwie to ani się nie obejrzałyśmy, a już czas zleciał. Wracałyśmy do internatu rozbawione czymś jak to często u nas bywa. Po powrocie zrobiłam polski, bo przypomniało mi się, że mam coś zadane. Potem zadzwoniła do mnie Luiza i dość długo z nią rozmawiałam (właściwie nie tylko ja, bo jeszcze pani Ania i Klaudia). Wieczór minął nam na robieniu kartek. Moja mama przywożąc mnie w niedzielę zaproponowała pani Ani akcję urodzinową dla chłopaka z Owińsk, który nie ma rodziny. Chodziło w niej o to, żeby wysyłać kartki z życzeniami z różnych stron Polski. Robiłyśmy kartki i pisałyśmy życzenia. Dziewczyny wybierały jedną z tych rzeczy lub robiły dwie jak ja i Iza. Myślałam, że życzenia mi nie wyjdą, bo przecież nie łatwo jest pisać do osoby, której się nigdy nie widziało, ale niektórzy wiedzą, że jak najdzie mnie wena to coś czasem mi wychodzi. Moja życzenia dla Karola brzmiały tak:
Karolu!
Powoli wchodzisz w dorosłe życie, życzę ci wszystkiego co będzie ci potrzebne, aby dobrze rozpocząć jak i trwać w tym okresie życia:dojrzałości, uśmiechu, wielu radosnych chwil, żeby otaczały Cię osoby, które zawsze z chęcią Ci pomogą. Wykorzystuj każdy moment życia jak najlepiej i zawsze staraj się spełniać swoje marzenia, wtedy na pewno będziesz szczęśliwy!
Życzy, Magda
Wena mnie nie opuściła i wpadłam na wspaniały pomysł napisania życzeń urodzinowych mojej młodszej siostrze i udostępnienie ich na facebooku o północy. Prezentowały się one tak:
Kochana siostrzyczko! W dniu czternastki życzę ci:
1 ZDROWIA  pamiętasz w zeszłym roku w urodziny byłaś chora obyś nigdy więcej nie była 21 lutego 
2 UŚMIECHU 🙂 ten twój jest taki śliczny a jak słyszę twój śmiech to od razu też chce mi się śmiać
3 SZCZĘŚCIA  ono jest w życiu bardzo potrzebne 
4 PRZYJAŹNII 👭 ty właściwie ją masz, ale żebyś miała jej jeszcze więcej żeby udało ci sie znaleźć taką BFF na całe życie i żebyś mogła mieć przyjaciółki we mnie i Marcie, bo siostrzana przyjaźń to coś pięknego
5 MIŁOŚCi  nie trzeba tu nic pisać ci co mają to wiedzą o co chodzi
6 WYTRWAŁOŚCi 📚 przede wszystkim w nauce nie poddawaj się nawet jeśli coś ci nie wyjdzie
7 SPEŁNIENIA MARZEŃ każdych marych i dużych a nawet średnich nigdy nie przestawaj marzyć 
8 POZYTYWNEJ ENERGII 🏻masz ją i nigdy jej nie trać zarażaj nią wszystkich dookoła 
9 NADZEI  na to że zawsze wszystko się uda
10 MĄDROŚCi 📓 do nauki ale również do podejmowania dobrych przemyślanych decyzji 
11 ŻYCZLIWOŚCi 🖐🏼od wszystkich naokoło ale również żebyś dawała ją od siebie 
12 DOJRZAŁOŚC🙎🏼 co roku masz jej coraz więcej nie wiem jak to się stało przecież niedawno byłaś moją małą siostrzyczką dobrze że ją masz nabieraj jej coraz więcej na pewno ci się przyda w kolejnych latach 
13 DOBREJ ORGANIZACJI 🚶🏻 pamiętaj z nią będzie ci o wiele łatwiej żyć
14 SUKCESÓW 😇naukowych sportowych a przede wszystkim życiowych 
Oto moje 14 życzeń dla mojej najukochańszej siostrzyczki 💕


W niedzielę wstałam koło 8, ledwo udało mi się zjeść śniadanie, ale dałam radę. Poszłam jak zawsze wcześniej do kaplicy na probę scholi. Oczywiście trudno mi się śpiewało z zatkanym nosem, ale dałam radę. Po mszy zmyłam naczynia (czego nie zdążyłam zrobić przed), udało mi się też przeczytać trochę biologii. Drugą naszą mini wycieczką tego weekendu był wyjazd do kawiarni Sweet Home w Izabelinie. Pani Ania bała się, że nie poradzimy sobie w tyle osób (5 niewidomych, ja niedowidząca i pani Ania), ale przecież kto jak nie my, wszystko się udało i było przepysznie. Po przyjemnościach przyszedł czas na pracę, poćwiczyłam trochę na pianinie i zagoniłam samą siebie do nauki (bardzo mi się nie chciało). Dokończyłam czytać biologię, potem chemia, a na koniec niemiecki, z którego było najwięcej materiału i najdłużej nad nim siedziałam. W pewnym momencie stwierdziłam, że już nie mam siły i że muszę iść na kolacje. Nowy tydzień przyniósł ze sobą dużo ciekawych wydarzeń, sami się zaraz przekonacie. Dawno nie miałam tak dobrego poniedziałku. Na WOKu mieliśmy o fotografii, oglądaliśmy zdjęcia różnego rodzaju np. naturalistyczne, inscenizowane.Wróciłam dzięki temu pamięcią do warsztatów fotograficznych z przed kilku lat, uświadomiłam sobie też kolejny raz, że bardzo lubię robić zdjęcia. Bardzo bałam się sprawdzianu z niemieckiego, mimo, że uczyłam się dość długo poprzedniego dnia to i tak wydawało mi się, że nie umiem dużo. Okazało się, że pani sprawdziła nam testy bardzo szybko i ku mojej wielkiej radości i zdumieniu dostałam bardzo pozytywną ocenę. Wf był bardzo ciekawy dzięki temu, że graliśmy w kręgle raz mi szło raz nie, ale w sumie to nie było ważne. Na obiad była jedna z moich ulubionych zup czyli ogórkowa i pizza z różnymi dodatkami. Na orientacji pojechałam 3 przystanki 708 na Mościska, głównym celem była sprawdzenie czy rozpoznaję numery nadjeżdżających autobusów. W sumie nawet dość długie stanie w zimnie nie popsuło mi humoru, z orientacji szłam prosto na muzykoterapię. Po zajęciach zastanawiałam się czy Patrycja nie idzie też do internatu wiedząc, że kończy emisję głosu w A300, ale niestety jakoś jej nie spotkałam. Chętnie bym się z nią przeszła, bo lepiej chodzi się w towarzystwie szczególnie po ciemku. Kolejnego dnia na śniadaniu w szkole okazało się, że Patrycja też zastanawiała się gdzie jestem, bo chciała się ze mną przejść. Wracam jeszcze do poniedziałkowego wieczora, żeby opisać przepyszną kolację: zupa mleczna, świeżutki chleb z dżemem jabłkowym na jednej połowie, a na drugiej jeżynowym, który zaproponowała mi Klaudia, zrobiła je jej mama i chętnie podzieliła się nimi z nami. To takie miłe z jej strony. Wieczorem musiałam pouczyć się słówek na angielski, to chyba nieliczny minus tamtego dnia, ale za to miałam miły przerywnik dość długa rozmowa telefoniczna z Luizą. Właściwe mój humor w tym tygodniu był przeplatany raz dobry, raz zły. Wtorek nie był niestety zbyt pozytywnym dniem, głównym powodem była kartkówka z angielskiego, która mi nie poszła dobrze. Czułam się też cały dzień jakoś dziwnie, nie mogłam się skupić na lekcjach, sama nie wiem co mi  było, ale to chyba przez to, że od ferii pierwszy raz wstałam wcześniej niż 6:30. Humor poprawiły mi kulinarne, na których zrobiłam przepyszne naleśniki z serem, zaprosiłam na nie Izę i Natalie, które cieszyły się, że zwolniłam je jednocześnie z robienia kolacji. Środa była zwyczajnym dniem, który nie przyniósł żadnych ciekawych wydarzeń. Kolejna chyba jeszcze dłuższa niż dwa dni temu rozmowa z Luizą, przecież musiałam jej wszystko dokładnie opowiedzieć skoro jej nie było. Nauka kolejnych słówek, zjedzenie bardzo dobrej sałatki na kolację. Za to czwartek był bardzo ciekawym obfitującym w wydarzenia dniem. Rano okazało się, że w nocy po prawie wszystkich grupach dzwoniły głuche telefony, było to bardzo dziwne, potem w szkole dowiedziałyśmy się od chłopaków, że u nich było to samo. Już drugi raz w tym tygodniu humor popsuł mi angielski, nie dość, że kartkówka mi znowu nie poszła, mimo, że były proste słówka i naprawdę byłam przekonana, że umiem. Nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje, jeśli o to chodzi, zawsze mi te kartkówki dobrze szły, jak to Klaudia stwierdziła przy obiedzie może mam po prostu akurat złą formę. Drugą rzeczą, która jeszcze bardziej mnie dobiła były kolejne słówka ze zdaniami i to bardzo bardzo trudne, żeby tego było mało na obiad była wątróbka. O dziwo humor poprawiła mi lekcja pianina, było dobrze, chociaż trochę się myliłam, ale łączyłam dwie ręce razem, więc w sumie nie ma się co dziwić. Wróciłam do internatu, odrobiłam lekcje i udało mi się posprzątać w pokoju i łazience. Potem pani Ania zaproponowała mi kurs obsługi pralki i prasowanie ścierek. Miałyśmy przepyszną kolacje: makaron z musem jabłkowym i twarożkiem, jedna z najlepszych jaka dotąd była. Przy okazji dowiedziałam się, że Klaudia jest taką samą miłośniczką makaronu jak ja. Wieczorem poszłam z Natalią na zebranie samorządu. Kiedy wróciłam zaczęłam się pakować, nagle słyszę brzdęk tłuczonego szkła i śmiech dziewczyn, myślę sobie o co chodzi? Jak można się śmiać jeśli się coś zbiło? Teraz już wiem, że można. Poszłam do dziewczyn do salonu patrzę, rzeczywiście coś się zbiło, a dziewczyny wciąż się śmiały. Pytam się o co chodzi? Dziewczyny nie były wstanie odpowiedzieć, więc poszłam po zmiotkę i szufelkę do gospodarczego, żeby zacząć sprzątać. Nareszcie dziewczyny były w stanie powiedzieć mi co się stało, kubek spadł z suszarki sam z siebie, stojąca obok Nikola nawet go nie dotknęła, prawdopodobnie na ociekaczu było zbyt dużo naczyń. Kiedy posprzątałam prawie wszystko przyszła pani Ania i dokończyła, a ja wróciłam do pakowania. W piątek budzenie miała wyjątkowo siostra kierowniczka, z powodu choroby pani Marzeny. Poprosiłam siostrę, żeby mnie uczesała wiedząc, że robi to wspaniale i dzięki temu miałam prześliczną fryzurę. Po śniadaniu Iza poczęstowała mnie swoim musem czekoladowym, był pyszny. Pięć lekcji, które tego dnia miałam (bo z ostatniej się zwolniłam) minęły szybko. Musiałam się bardzo pospieszyć, żeby dopakować jeszcze rzeczy i zjeść obiad, ale wszystko się udało. Wychodziłam z bratem Hani z internatu jakoś 13:20, dojechaliśmy na Młociny jeszcze przed przyjazdem busa na przystanek. Moja pierwsza samodzielna podróż odjazd 14.00, dojazd planowo 19:15, niestety z opóźnieniem 19:30. Na początku podróż mijała mi bardzo szybko, zaczęłam nawet pisać właśnie tego posta, ale potem dosiadło się dość dużo ludzi w Łodzi, więc musiałam przerwać pisanie. Trochę się przespałam, im bliżej tym bardziej mi się dłużyło, ale w końcu dotarłam do celu, domu. Gdy tylko weszłam do mieszkania przywitały mnie moje dwa ukochane pieski - Tara i Shelly. Zjadłam kolacje i dość szybko poszłam spać, zmęczona drogą. Rano miałam dość nieprzyjemną sytuację, tata jak to czasem robi zaczął się wygłupiać i mnie gilgotać. Tara na początku chciała mnie bronić, ale potem sama nie wiem czemu tak wyszło, że psy w zabawie zaczęły po mnie skakać i mnie drapać pazurami. Myślałam, że to tylko po głowie, a potem okazało się, że również po szyi, przez to teraz mam kilka czerwonych śladów z lewej strony szyi. Właściwie to jakoś bardzo mi to nie przeszkadza, ale zapewne gdzie teraz nie pójdę będę pytana co mi się stało. Pojechałyśmy z mamą i Martą odwieść Tinę do szkoły. Jechała na Białą szkołę (tygodniowy wyjazd organizowany przez szkołę, przed południem jeździ się na stoku, a później nauczyciele, którzy pojadą prowadzą lekcje). Przed wyjazdem była jeszcze msza w szkolnej kaplicy, to chyba moje ulubione miejsce w szkole, już od zawsze będzie mi się kojarzyło z cudowną atmosferą rannych mszy przed lekcjami. Pamiętam, że zostawiałam w tamtej kaplicy dużo spraw, przede wszystkim szkolnych obaw, gdy byłam bardzo nerwowa przed sprawdzianami. Martyna pojechała, wróciłyśmy do domu, udało mi się zrobić trochę przykładów z matematyki i trzeba było szykować się na osiemnastkę kuzynki Zuzi i roczek kuzyna Franka. Myślę, że impreza była bardzo udana, przepyszny jak zawsze obiad w Puszczykowie. Oglądaliśmy filmiki zrobione przez wujka Tomka i Wojtka, śpiewaliśmy piosenki, Zuzia odpakowywała osiemnaście prezentów z życzeniami do każdego, pomysł wymyślony i przygotowany przez Hanię. Tradycji stało się zadość i Franek miał wybrać: różaniec, pieniądze, książeczka czy kieliszek wybrał pieniądze. Zuzia była podrzucana osiemnaście razy przez zebranych mężczyzn. Oczywiście były też dwa torty, najpierw swój zdmuchnął Franek, a później Zuzia, jej tort był w kształcie i kolorze żaby, bo zbiera owe gady. Atmosfera była oczywiście jak zawsze bardzo miła i rodzinna, myślę, że wszyscy świetnie się bawili i miło spędzili czas. Wróciliśmy po 19 do domu, czułam się dość zmęczona, ale wiedziałam, że muszę do kończyć zadania z matematyki, nie przyszło mi to łatwo, ale się udało. 
                                              


ZDJĘCIA


Pochylam się nad talerzem z obiadem: ziemniaczki pieczone, piersi z kurczaka i sałatka warzywna. W lewej ręce trzymam widelec, na którym widać bodajże marchewkę. Zdjęcie zostało zrobione w pociągu w Warsie.
Robię kartkę, w palcach trzymam czerwony sznureczek. Kartka jest zielona, są na niej poprzyklejane różne kolorowe kształty, obok mnie leża kartki i nożyczki.

Stoję przed drzwiami grupy VI, na których oprócz napisu są poprzyklejane kolorowe motylki. Trzymam w dłoniach zrobioną przez siebie kartkę.

Siedzę w kawiarni Sweet Home, przede mną leży na stole talerz z małą bezą. Trzymam ręce na stole, uśmiecham się, jestem ubrana w czerwony sweterek. 

Siedzę przy stole z moją kuzynką Marysią, przede mną leży talerzyk z tortem, a po lewej filiżanka herbaty. Za nami widać ekran. 

Babcia i dziadek siedzą, a ja obejmuje ich ramionami, lekko kucając. Uśmiechamy się wszyscy.

Stoję z Hanią, która obejmuje mnie ramieniem. Obie się uśmiechamy, Hania ma na sobie białą bluzkę, a ja czarną sukienkę i marynarkę, na zdjęciu widać szczególnie mój naszyjnik.

Tort Franka: okrągły, na wierzchu biały lukier i niebieskie motylki i gwiazdki. W górnej części napis "Roczek Franusia", w prawym górnym rogu zapalona świeczka. 

Tort Zuzi: w kształcie i kolorze żaby, na nim osiemnaście zapalonych świeczek.

Nareszcie kończę ten post pisany na raty. Naprawdę chciałabym pisać krócej, a częściej, ale wiem, że to nie za bardzo możliwe, czasu jest zawsze tak mało. Powoli dochodzimy do 7 tysięcy wyświetleń :D

Przepraszam was, że zdjęcia są razem na końcu, a nie tak jak test, ale już nie miałam siły ich tak ustawiać. Mam nadzieje, że aż tak bardzo wam to nie przeszkadza i że mi to wybaczycie.


Dobrej niedzieli wam życzę!


1 komentarz:

  1. Nie pisz krócej bo takie długie wpisy bardzo fajnie się czyta :)
    Zdjęcia są cudne.
    Pozdrawiam i dozobaczenia wieczorem w grupie :)

    OdpowiedzUsuń