Translate

niedziela, 3 kwietnia 2016

Warto podejmować trud

Znowu nie dotrzymałam słowa, coś mi to ostatnio nie wychodzi. Jak nie ja prawda? Wydarzenia ostatnich dni niestety utrudniły mi napisanie tego posta, ale już biorę się w garść.
Z poniedziałkowego sprawdzianu z matematyki byłam bardzo zadowolona, ale to dlatego, że był prosty. U dentysty spędziłam niestety dość sporo czasu, spóźniając się na orientacje, na której poszłam do laskowskiego kościoła wychodząc z ośrodka bramą główną. Wtorek mnie bardzo załamał, a to przez oddany sprawdzian z wosu i kartkówkę z angielskiego. Okazało się, że nie mam kulinarnych, więc po południu mogłam sobie odpocząć. W tamtym tygodniu  od poniedziałku do piątku w starym internacie były kręcone pojedyncze sceny do filmu „Jestem mordercą”. Siostrze, która zajmuje się starym internatem udało się zorganizować spotkanie z aktorami grającymi w tym filmie czyli Piotrem Adamczykiem i Mirosławem Haniszewskim. Trudno było uwierzyć, że właśnie ich widzimy, zadajemy im pytania, robimy sobie z nimi zdjęcia. Nie spodziewałam się, że znani, sławni aktorzy są tak mili, przyjaźni, po prostu zwyczajni ludzie. Wieczorem udało mi się wyprasować zasłonki. W piątek Pan Dyrektor zaproponował mi udział w występie świątecznym, po lekcjach zrobiła to też pani Agnieszka. W sobotę była kolejna próba scholi, na której pani Marzena nazwała mnie i Patrycje psiapsiółkami, co mnie właściwie ucieszyło. Od rekolekcji spędzam z Patrycją dość sporo czasu, mimo, że nie mamy razem żadnych lekcji, zajęć (oprócz scholi, na której nie zawsze jesteśmy), nie jesteśmy razem w grupie. Ja, Iza, Luiza i Natalia zamówiłyśmy sobie wieczorem pizze, co okazało się świetnym pomysłem. Śmiesznie było, gdy po zjedzeniu pizzy wynosiłyśmy do kuchni starego internatu pudełka. Właściwie mogła zrobić to jedna osoba, a zamiast tego poszłam ja, Natalia, pani Iza i Patrycja, która załapała się na to, bo przyniosła mi pendriva z nagraniem. W niedziele przed obiadem pisałyśmy z Luizą biznes plan na PP. O 16 mieliśmy próbę z Panem Dyrektorem, od razu po niej pojechałyśmy do Teatru Rozmaitości. Przed spektaklem mogliśmy dokładnie obejrzeć scenę, mieliśmy też bardzo ciekawe warsztaty, które dobrze przygotowały nas do spektaklu „Druga kobieta”. Samo przedstawienie szczególnie nie zdobyło mojej sympatii, nie zrozumiałam niektórych scen i wydały mi się nie potrzebne, ale to już tak jest, że nie wszystko się nam podoba. Mało spałam, bo późno wróciliśmy z teatru, a wstawałam wcześniej, żeby zrobić śniadanie i zdążyć na próbę do szkoły. Moja ostatnia orientacja była chyba najlepsza z wszystkich, pojechałam do Sweet Home. Zamówiłyśmy sobie z panią pyszną herbatę i bezę na pół. Wieczorna próba do występu była udana. Kolejny dzień byłyśmy z Patrycją wcześniej w szkole, żeby zrobić próbę, ale niestety niektórzy nie byli na tyle zmobilizowani, żeby się na niej pojawić. Denerwowałam się jak zwykle, szczególnie czytaniem tekstu, bo śpiewanie razem szło dobrze. Większość się mniej więcej udała, potem było dzielenie się chlebem i jajkiem. W środę Marta przyjechała po mnie po 14, dopakowałyśmy rzeczy i ruszyłyśmy w stronę Warszawy. W autobusie okazało się, że jedzie z nami Vianne (wolontariuszka z Holandii, z którą mam konwersacje) i pani Ola, moja nauczycielka woku. Trochę się naczekałyśmy na pociąg, ale przynajmniej spędziłyśmy ze sobą trochę czasu, którego mamy teraz tak mało.  Weszłam do domu na zaledwie chwilę, pojechałam jeszcze z mamą do kuzynek, żeby się z nimi zobaczyć. Załapałam się na to tylko dlatego, że mama pojechała do nich zrobić wujkowi zastrzyk. Święta minęły nam bardzo spokojnie, miło,ale właściwie też jak zwykle szybko. W Czwartek liturgia Wielkiego Czwartku w kościele, w piątek droga krzyżowa. W sobotę prawie całą rodziną udaliśmy się na święconkę do kościoła moich dziadków, po której zebraliśmy się wszyscy w małym mieszkaniu moich dziadków, taka nasza rodzinna coroczna tradycja.  Wieczorem przespałyśmy się z Martyną, żeby wytrzymać całą noc na passze. Kiedy obudziłam się zdecydowałam, że jednak nie dam rady iść i zostanę w domu. Tata też został, bo gorzej się poczuł. W pierwsze święto poszłam z tatą na 12:15 do kościoła, a potem do cioci na śniadanie wielkanocne (dla niektórych to był obiad np. dla mnie). W poniedziałek miałam wrażenie, że wszyscy zapomnieli o tym, że jest śmingus dyngus, dopiero kiedy po świątecznym obiedzie przyszły nasze kuzynki Ania zaczęła oblewać głównie Martynę wodą. Na obiedzie była ciocia Maja, Hania z Markiem i dziadkowie. Spędziliśmy razem rodzinnie bardzo miło czas, Marysia i Ania jeszcze trochę u nas zostały, grałyśmy razem w sequensa. We wtorek uporałam się z wszystkimi lekcjami, późnym popołudniem pojechałyśmy z Martyną i Martą do plazy. Nadeszła środa, której bardzo się bałam. Od najmilszej rzeczy do najtrudniejszej, pierwszą było podcięcie grzywki, kolejną pogrzeb sąsiada, a tą najgorszą usuwanie zęba u dentysty. Okazało się, że nad studentami w stomatologi, do której trafiłam czuwa pani doktor, która zna mnie bardzo dobrze, z dawnych czasów, kiedy nie dawałam sobie nic zrobić. Nie mogła uwierzyć, że to ja siedzę tak spokojnie na tym fotelu. Nie było to łatwe szczególnie, że musieli dołożyć mi znieczulenie, ale dało się przeżyć. Wieczór spędziliśmy bardzo miło z Martyną, Markiem i Hanią grając w grę o kupowaniu świń, krów, owiec i kur. Kolejny dzień, następna wizyta u dentysty. Tym razem pożegnałam się z dwoma zębami na górze. Pierwszy poszedł szybko, ale z drugim studenci, a później pani doktor męczyli się strasznie długo, łącznie siedziałam na fotelu 2 godziny. Znieczulenie było bardzo dobre, tylko na samym końcu się już chyba skończyło. Łzy leciały mi strumieniami ze zmęczenia, bezsilności, miałam też dość wbijania mi w dolną wargę i zęby różnego rodzaju narzędzi (to bolało bardzo bardzo mocno). Śmiało mogę powiedzieć, że to były jedne z najgorszych godzin w moim życiu, a dla dwóch studentów, którzy usuwali mi zęby jedne z najlepszych, którzy  gdy zszyli mi dziąsła, jednocześnie kończąc robotę, doszli do wniosku, że wyglądam jakby oni mnie pobili (pewnie mieli racje). Zamówionej u babci zupy na obiad niestety nie mogłam zjeść. Miałam okazje spędzić z Gosią jeszcze trochę czasu podczas spaceru z psami na Cytadeli. Wieczorem podczas pakowania zadzwoniła do mnie Patrycja i poprawiła mi humor rozmową po trudnym dniu. W piątek rano ruszyłyśmy w piątkę: ja, mama i 3 panie, które jechały z mamą na weekend do Lasek Sabem (czerwonym samochodem taty). Załapałam się na obiad, zupę zjadłam szybko, ale z drugim daniem męczyłam się dość długo, naprawdę trudno się je nie gryząc i dobrze mieć zęby (wszystkie). Wieczorem dzięki świetnemu pomysłowi Klaudii miałam dobrą kolacje, zrobiłyśmy starte jabłka. W sobotę cały dzień źle się czułam, starałam się uzupełnić lekcje, sprzątałam. Dzisiaj czuje się już lepiej, może nie mogę powiedzieć, że dobrze, ale na pewno lepiej niż w poprzednie dni. Trudno mi było nie śpiewać na mszy, bo uwielbiam to robić, ale mam nadzieje, że rany szybko się zagoją i wszystko będzie dobrze. Mama opuściła mnie po obiedzie. Po południu było spotkanie redakcji gazety szkolnej, prawdopodobnie w kwietniowym numerze ukaże się kolejny mój artykuł. 

                                              ZDJĘCIA 
Od lewej Mirosław Haniszewski, ja i Piotr Adamczyk. Aktorzy ubrani są w mundury milicjantów, trzymają mnie za ręce, w tle grupa III.

Ja i Patrycja siedzimy przy stole, między nami stoi pani Ania, która prowadziła warsztaty teatralne, widać, że pani coś do nas mówi, my się uśmiechamy.

Ja i Marta na tle Pałacu Kultury, nad nami błękitne niebo.

Sernik świąteczny

Świąteczny mazurek orzechowy

Duża świąteczna babka piaskowa oblana lukrem

Tak właśnie wyglądały minione 3 tygodnie. Coś mi się wydaje, że pisałam krócej niż zwykle, ale tak wyszło, mam nadzieje, że nie macie mi tego za złe. 

Dobrego popołudnia i nadchodzącego tygodnia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz