Translate

piątek, 4 sierpnia 2017

Końcówka roku szkolnego

Czerwiec, kolejne wyzwania, zaskoczenia, niesamowite jest to ile może wydarzyć się w jednym roku. Myślę, że 2017 zapamiętam do końca życia i już zawsze będzie dla mnie szczególny. No to zabieram się za opisywanie końcówki roku szkolnego.
Z okazji dnia dziecka zorganizowali nam dzień sportu na orliku blisko szkoły, z racji, że brało udział bardzo mało dziewczyn udało mi się zyskać 1 miejsce, w sumie żadne osiągnięcie. Bardziej cieszyłam się z tego, że przebiegłam 600 metrów, co biorąc pod uwagę to, że przez połowę podstawówki i gimnazjum nie miałam wf naprawdę było dla mnie sporym wyzwaniem. Marta po mnie przyjechała i pojechałyśmy razem do Poznania. W domu zjedliśmy wspólnie, rodzinnie obiad z okazji dnia dziecka. Tata zawiózł mnie i Martynę do Pijarów na rozpoczęcie DIPu (Dni Integracji Pijarskiej). Po oficjalnym rozpoczęciu wydarzenia odbyły się tańce na szkolnym boisku. Byłam pełna podziwu dla samej siebie, że ogarniam co się dzieje i wśród tego całego tłumu jednocześnie dobrze się bawię (co biorąc pod uwagę to, że przecież przebywam teraz w środowisku gdzie jest naprawdę mało osób jest dużym zaskoczeniem). Na zakończenie dnia była jeszcze modlitwa już w grupkach. Spałam w domu, bo chciałam choć przez chwile móc się nim nacieszyć. W piątek pojechaliśmy na wycieczkę po Poznaniu, później był obiad i przerwa podczas której ćwiczyliśmy pieśni na mszę i czuwanie. Po przerwie odbył się krąg biblijny w grupach, potem msza. Dostaliśmy bardzo ładne dipowe koszulki, odbyły się też zabawy na dworze i gry planszowe w skrzynce, ale ja musiałam sobie trochę odpuścić, bo było dla mnie już za dużo wszystkiego i tak właściwie wytrzymałam sporo biorąc pod uwagę to, że jestem teraz przyzwyczajona do innego środowiska. Na całe szczęście później było czuwanie, które bardzo dużo mi dało. Czułam się zmęczona po tym dniu, ale jednocześnie byłam szczęśliwa. Dobrze było poczuć jedność z tą szkołą, wreszcie móc poczuć się w niej dobrze (a po tych 3 ciężkich latach spędzonych w niej sądziłam, że to totalnie niemożliwe). Z piątku na sobotę znowu spałam w domu. Ostatnim wydarzeniem DIPu był już drugi krąg biblijny, po którym odbyło się uroczyste zakończenie pierwszego DIPu, podczas którego zostało zrobione grupowe zdjęcie. 
Cała grupa dipowiczów na szkolnej scenie, przed nami po lewej biała ryba z czarnym napisem DIP
Zjedliśmy pierogi na obiad i pojechaliśmy na Lednicę. Moją pierwszą Lednicę w życiu mogę uznać za bardzo udaną! Dobrze się bawiłam i zyskałam wiele sił, których potrzebowałam na kolejne dni w szkole. Do szkoły wróciliśmy koło 4, położyliśmy się spać i spaliśmy do 8. Mama po mnie przyjechała, w domu wszystko na szybko, właściwie tak jak cały weekend. W domu pakowałam się i odrabiałam sporą ilość zadań z matematyki (robiłam je też podczas całej podróży pociągiem). W poniedziałek zdarzyło się coś co zawsze sądziłam, że nigdy mi się nie zdarzy (tak wiem trochę dziwnie to brzmi) zasypiałam na lekcjach. Na orientacji byłam zaskoczona ile ludzi dookoła mi pomaga (nawet kiedy o te pomoc nie proszę), miłe to było bardzo i mam nadzieje, że częściej będę spotykać takich ludzi. Moja ambicja wygrała i z przykrością muszę Wam oznajmić, że kolejną już noc spałam tylko 4 godziny, a to przez nawał obowiązków szkolnych. W szkole kolejny dzień podrząd zasypiałam, co niestety nie sprzyjało zaliczeniom. Wieczorem próbowałam pomóc Patrycji z matematyką, ale średnio nam to wyszło, obie nie byłyśmy wystarczająco wyspane i skupione. W środę angielski nie poszedł mi tak jakbym tego chciała, tak właściwie o ile dobrze mi się wydaje w tamtym tygodniu nic mi nie wychodziło, a to zwyczajnie przez zmęczenie i niewyspanie. Popołudniu poszłam do pani Basi robić ślimaki na imieniny księży. Dziewczyny wciągnęły mnie na imieniny pani Joli z V z zapewnieniem, że później będziemy uczyły się razem i tak właśnie zrobiłyśmy, mimo że tak naprawdę powinnam sobie już odpuścić, ale oczywiście nie umiałam. Lubię w sobie to, że jestem ambitna, bo to jest bardzo dobra cecha, ale czasem naprawdę za bardzo przesadzam. W szkole zrozumiałam, że jestem już wykończona fizycznie i psychicznie, zdecydowałam, że odpuszczę już oceny, bo nie jestem w stanie zrobić już nic. Popołudniu poprawił mi się humor, bo były imieniny księży, jak to zawsze ja byłam w coś zaangażowana, ale mimo zmęczenia dałam rade. Wieczorem wycierałyśmy z dziewczynami naczynia, szybko nam to szło i było bardzo miło. W piątek na kulinarnych robiłam kluski śląskie. Patrycja była tak kochana nie dość, że pomogła mi lepić kluski to jeszcze pozmywała za mnie naczynia,. Zrobiła to, bo dobrze wiedziała, że jestem przemęczona całym tygodniem, takie przyjaciółki są na wagę złota! W sobotę udało mi się trochę odespać. Poszłyśmy z panią Anią na piknik, który był zorganizowany przy szkole podstawowej i gimnazjum. Popołudniu przeszłyśmy się z Anią i Patrycją na spacer, a później robiłyśmy jabłka z kruszonką. Wieczorem usiadłyśmy sobie w naszej grupie w 2 grupy i zjadłyśmy wspólnie kolacje. Nigdy czegoś takiego nie robiłyśmy, a szkoda, bo było naprawdę sympatycznie, musimy to jeszcze nieraz powtórzyć po prostu. Siostra Jana Maria i siostra Jana późnym wieczorem zorganizowały strefę kibica. Przyszłyśmy na nią z Patrycją na chwile, ale nie siedziałyśmy długo, bo kolejnego dnia musiałyśmy wcześnie wstać. W niedziele ja, Patrycja i Natalia jechałyśmy z siostrą Janą Marią i siostrą Janą do parafii pani Agaty, żeby czytać i śpiewać na 4 mszach. Robiłyśmy to po to, aby zebrać pieniądze na wyjazd do Medjugorie. Za pierwszym razem mi nie wyszło, ale przy kolejnych 3 było już lepiej. To było dla mnie kolejne wyzwanie, bo nigdy jeszcze nie czytałam w kościele. Po powrocie do internatu i zjedzeniu obiadu postanowiłam, że jestem taka zmęczona, że najlepszym pomysłem będzie położenie się spać. Wieczorem było jeszcze zebranie w sprawie wycieczki. W poniedziałek pani Edyta zorganizowała przedstawienie o wielbłądach z okazji dnia dziecka. Zaprosiła też panią podróżniczką, która opowiedziała nam o Maroko. We wtorek cała nasza grupa pakowała się na wycieczkę. Nareszcie nadszedł ten upragniony dzień - wyjazd na wycieczkę do Poznania. Kiedy dotarliśmy już wszyscy do schroniska młodzieżowego, w którym spaliśmy postanowiłam z rodzicami, że pojadę z nimi na chwile do domu przywitać się z psami. Zwiedzanie Poznania rozpoczęliśmy w czwartek od spaceru po Parku Soładzkim, później udaliśmy się wspólnie na mszę do parafii świętego Jana Wianeja. Posililiśmy się w kawiarni „Kociak”. Na procesje udaliśmy się do naszej parafii świętego Karola Boromeusza, po niej przeszliśmy wspólnie do domu na moje przyjęcie osiemnastkowe. Dziewczynom i wychowawczyniom bardzo podobało się u mnie w domu. W piątek byliśmy w Palmiarni i na termach maltańskich. W sobotę przedpołudniem pojechaliśmy do parku orientacji przestrzennej w Owińskach. Popołudnie spędziliśmy w muzeum: Brama Poznania i na Ostrowie Tumskim. W sobotę wieczorem pojechałam już z rodzicami do domu, bo bardzo zależało mi, żeby być kolejnego dnia u Pijarów na niedzielnej mszy. W niedziele o 14 zebraliśmy się wspólnie: nasza cała grupa wycieczkowa i moja najbliższa rodzinka w Sfinksie na wspólnym obiedzie. Właściwie śmiało można powiedzieć, że to był ostatni punkt naszej wycieczki. Przed 16 wsiedliśmy wszyscy w pociąg i ruszyliśmy w podróż powrotną do Warszawy. W poniedziałek z okazji ostatnich zajęć na orientacji pani zabrała mnie do Sweet Home. Ostatnie 2 HISy w tamtym roku szkolnym były bardzo ciekawe, pan słuchał z nami różnych pieśni i je omawiał. Na matematyce pani Jola zabrała mnie na dwór, miło jest mieć lekcje na powietrzu, jak jest ciepło. Popołudniu był koncert na zakończenie szkoły muzycznej, na którym grałam.
                                                          Siedzę przy fortepianie i gram
                                                        Ja i Klaudia siedzimy i rozmawiamy
                                                       Ja i Klaudia stoimy razem za nami drzewo
               Ja i pani Ala stoimy na schodach w szkole muzycznej 
Byłam w szoku jak szybko poszło mi odkurzanie mebli. W środę Pan Dyrektor uczył nas hymnu ośrodka na przerwach. Sporo osób na niego narzeka, ale mi się on podoba, bardzo dobrze oddaje to co się dzieje w Laskach. Popołudniu poszłam do Weroniki na herbatę urodzinową, a później na coroczną kolacje absolwentów (za rok będą żegnać mnie :(, a przecież tak niedawno przyszłam do Lasek). Nie mogłyśmy (ja, Luiza i Paulina) być na całej uroczystości, bo musiałyśmy pójść na próbę do przedstawienia na pożegnanie absolwentów. W czwartek przedstawienie na pożegnanie absolwentów wyszło nam całkiem dobrze. Po przerwie udaliśmy się wszyscy na ślubowanie absolwentów do domu świętego Maksymiliana. Nadszedł moment, którego właściwie nie chciałam: pakowanie. Mogę śmiało powiedzieć, że wywiozłam tam połowę swoich rzeczy, więc totalnie nie wiedziałam jak się za to zabrać. Ku mojemu zaskoczeniu jak się już za to zabrałam to poszło mi to naprawdę sprawnie. Poszłyśmy z Klaudią do pani Basi na czyszczenie lodówki. Udało nam się zrobić pyszną zapiekankę makaronową (mniam wielbię makaron). Wieczorem rada internatu zorganizowała dyskotekę na zakończenie roku szkolnego. Klaudia i Ania wymyśliły, że możemy zrobić sobie zieloną noc. Zebrałyśmy się w kilka dziewczyn w pokoju, który był już pusty (Klaudia, Nikola i Oliwia pojechały już do swoich domów), gadałyśmy, jadłyśmy, a później nawet grałyśmy w butelkę. Jednym słowem był to bardzo miły wieczór. W piątek przyszedł ten upragniony przez wszystkich dzień (chociaż nie nie przez wszystkich, no nieważne). Ja Wam powiem szczerze, że mimo że uwielbiam być w Laskach to już bardzo chciałam jechać do domu. Ten rok szkolny nie był łatwy, bo rzadziej przyjeżdżałam do domu niż w poprzednim, jakoś dałam radę, ale naprawdę potrzebowałam już bardzo zwyczajnie pobyć w domu, spędzić czas z rodziną. Myślę, że każdy tego potrzebuje, nawet osoby, które nie są związane ze swoimi rodzinami. Pan Dyrektor zaskoczył mnie wręczając mi świadectwo na holu szkoły mimo że nie miałam paska. Dowiedziałam się, że zostałam bardzo pochwalona przez wszystkich na radzie ośrodkowej. Dobrze jest usłyszeć coś takiego po niełatwym roku szkolnym. Bardzo długo żegnałyśmy się z mamą z wszystkimi, ale nareszcie udało nam się wsiąść do tego auta i pojechać do domu. Wcześnie położyłam się spać, bo byłam padnięta po zakończeniu i podróży. 

Właściwie to sporo czasu już minęło od tej końcówki czerwca. Wakacje szybko lecą, jeszcze trochę i będzie wrzesień, ale staram się na razie o tym nie myśleć, bo wiem, że to nie będzie dla mnie łatwy rok (w sumie pewnie najtrudniejszy, ale też najkrótszy :D przecież wszędzie trzeba szukać pozytywów nie? Wtedy wszystko jest prostsze). Teraz pozostaje Wam tylko czekać na post z wyjazdem do Medjugorie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz