Translate

niedziela, 28 lipca 2019

Nowe bywa trudne

Jeszcze do niedawna sądziłam, że ten moment nigdy nie nadejdzie, ale jednak gdy przyszły wakacje ciągnie mnie do tego, żeby usiąść i coś dla Was napisać. W tym roku w moim życiu wydarzyło się sporo nowych rzeczy, do których ciężko było mi się przyzwyczaić. Począwszy od powrotu na stałe do domu, kończąc na pierwszym roku studiów, ale tego wszystkiego dowiecie się zapewne czytając dalej ten wpis, do czego serdecznie Was zapraszam!
Wszystko zaczęło się 1 października 2018 roku, chociaż nie tak właściwie kilka dni wcześniej, gdy przyszliśmy na Dzień Studenta Pierwszego Roku. Tamtego dnia wierzyłam, że wszystko będzie dobrze i cieszyłam się na ten nowy rok nauki, nawet nie sądziłam, że czekają mnie trudne miesiące. Czas mijał, wiedzy przybywało coraz więcej, starałam się skupiać i zapamiętywać, jak najwięcej umiałam, ale niestety skutek był marny. Trudności zaczęły się na końcu listopada dzień przed drugim kolokwium, z pierwszym poradziłam sobie całkiem nieźle ,ale to tylko dlatego, że przedmiot był powtórzeniem materiału z liceum. Noc przed kolokwium z analizy matematycznej nie mogłam spać, jak obudziłam się rano, to myślałam, że nie wstanę z łóżka. Kolokwium poszło mi bardzo słabo, na reszcie zajęć ledwo wysiedziałam, a najgorsze było w tym wszystkim to, że to był dopiero początek mojego koszmaru. Przyszły kolejne kolokwia, które również zawaliłam. Mój niepokój rósł, spać nadal nie mogłam, zupełnie nie byłam sobą. Uleciał ze mnie gdzieś ten spokój, który zawsze mi towarzyszy. Nadeszło Boże Narodzenie, miałam cichą nadzieje, że pomoże mi ono odzyskać równowagę, ale niestety nic się nie zmieniło. W styczniu pojawiły się kolejne kolokwia, co oznaczało nowe problemy dla mnie. Pamiętam, że miałam wrażenie, że siedzę przy biurku praktycznie non stop, a i tak za dużo nie umiem. Pozytyw był w tym wszystkim taki, że spałam trochę lepiej. Dla wszystkich sesja zaczęła się 1 lutego, mi udało się ją trochę przedłużyć. Pierwszy egzamin pisałam 6 lutego i o dziwo noc przed nim spało mi się bardzo dobrze. W czasie przerwy zimowej sporo poświęcałam na naukę do dwóch zaległych egzaminów. Pisałam je w terminach popraw, co okazało się dla mnie naprawdę dobrą opcją. Z wszystkich trzech egzaminów udało mi się uzyskać czwórki. Drugi semestr zaczęłam z nadzieją na lepsze jutro. Moim asystentem została koleżanka z kierunku, której w pierwszym semestrze nauka szła znakomicie. Spotykałyśmy się z Danusią conajmniej dwa razy w tygodniu na wspólną naukę, co okazało się dla mnie naprawdę dobrym rozwiązaniem. Zadziwiało mnie jej zaangażowanie i bezinteresowność w pomoc mi. Zaczęłam chodzić na wf, co było dla mnie idealną odskocznią od nauki. Na początku zapisałam się na wf dla osób z problemami zdrowotnymi, ale pani od tegoż przedmiotu poleciła mi sekcje dla osób niepełnosprawnych, w której po pierwszym spotkaniu postanowiłam zostać. Na żadne zawody w tamtym semestrze nie pojechałam, ale za to byłam na rajdzie rowerowym i poznałam sporo cudownych ludzi. 
Relacje z rówieśnikami z rocznika na kierunku również powoli stawały się lepsze. W kwietniu zaczęłam sporadycznie chodzić na spotkania do Duszpasterstwa u Bernardynów, gdzie również poznałam kilka sympatycznych osób. Pojechałyśmy z Martą na majówkę z duszpasterstwem, były na niej również Danusia i jej przyjaciółka z liceum. 
Sesja zbliżała się wielkimi krokami, ale starałam się tym nie przejmować, wiedziałam, że łatwo nie będzie, ale doświadczenie pokazało mi, że stres tylko mi przeszkadzał, więc starałam się tym razem jak najmniej denerwować. Wszystko skończyło się pozytywnie, pod koniec czerwca zakończyłam sesje, zdając wszystkie egzaminy. W pierwszej połowie lipca udałyśmy się z Danusią na Pierwszą Poznańską Pielgrzymkę do Częstochowy, ja szłam pierwszy raz, a Danusia drugi. W kolejnym poście postaram się bardziej rozwinąć temat tego wyjazdu. W poprzedni piątek mój brat wziął ślub, więc teraz Hania jest moją drugą bratową. Marysia rośnie, jak na drożdżach, jest coraz mądrzejsza, ale jednocześnie mały psotnik z niej czasem. 
Z perspektywy czasu widzę, że to trudne doświadczenie było mi bardzo potrzebne i ogromnie cieszę się, że wyszłam z niego silniejsza. Teraz mam wokół siebie coraz więcej ludzi, którzy z chęcią mi pomagają, nie chcąc niczego w zamian. Wierzę, że wszystko będzie dobrze i kolejny rok również przyniesie mi sukcesy, a teraz mogą odpoczywać i cieszyć się czasem dla siebie aż do końca września.

Miłych wakacji dla wszystkich!

PS.Tym razem bez zdjęć, ale w następnym będą :)

sobota, 18 sierpnia 2018

Pisać dalej???

Dawno mnie tu nie było i miałam pojawić się dopiero pod koniec września z podsumowaniem wakacji, ale wpadło mi do głowy pytanie, które widzicie w tytule i pomyślałam, że powinnam Wam je zadać. 
Nie wiem czy kiedykolwiek Wam o tym pisałam, ale bloga założyłam, żeby opisywać moje życie związane z Laskami, które, jak dobrze wiecie chcąc nie chcąc dobiegło końca. Naszły mnie wątpliwości, czy jest właściwie sens, żeby pisać dalej. Zakończył się dla mnie kolejny etap życia i jednocześnie zaraz rozpocznie się kolejny, więc może blog powinien zostać blogiem licealnym? Moje wątpliwości wiążą się też z tym, że pisząc o sobie, opisuje też życie innych, co może być przez niektórych nieakceptowane. Wiadomo, że nie przewidzę komu się to podoba, a komu nie. Mam też wrażenie, że coś się we mnie już wypaliła, że to co było już się skończyło, że to dobry czas na zakończenie bloga, bo ostatnio i tak nie było już zbyt aktywnie.
Sama nie wiem co robić… Stąd pytanie do Was. Możecie odpowiadać mi gdziekolwiek chcecie: osobiście, na blogu w komentarzach, na maila, na facebooka. Tylko proszę piszcie, bo brak odpowiedzi będzie dla mnie dowodem na to, że już nie chcecie czytać. 


Pozdrawiam Was serdecznie!

poniedziałek, 28 maja 2018

Matury

Od zakończenia moich matur minął już ponad tydzień, więc postanowiłam, że to dobry moment na napisanie czegoś o nich. Może ten wpis nie będzie jakich bardzo długi, ale myślę, że treściwy.
W czwartek 3 maja wyruszyłam w drogę do Lasek, aby kolejnego dnia przystąpić do pierwszych egzaminów maturalnych. W internacie byłyśmy tylko w trójkę, bo reszta dziewczyn jeszcze odpoczywała na majówce (zjazd był dopiero w niedziele). W piątek wstałam po 6, bo postanowiłam pójść rano na mszę. Zjadłam sobie śniadanie, po którym przyszła siostra Jana Maria mnie uczesać. Wyszłam z internatu po 8, bo mieliśmy być w szkole o 8:30. Egzamin z podstawowego języka polskiego rozpoczął się równo o 9. Miałam niestety małe problemy z komputerem (możliwe, że z mojej winy, bo dawno nie miałam styczności z tego typu klawiaturą). Przedłużyli mi czas pracy o kilka minut, ale i tak mam wrażenie, że mogłam jeszcze więcej razy przeczytać rozprawkę, bo mogłam zrobić w niej literówki lub błędy. Pomyśleć, że na próbnych zawsze wychodziłam przed czasem i sądziłam, że teraz też tak będzie, ale myślę, że stres i powaga sytuacji wszystko zmieniają. Bardzo szybko zjadłam obiad i wróciłam do szkoły na egzamin z rozszerzenia. Na samym początku dość trudno mi się go pisało, bo byłam już  bardzo zmęczona, po jakimś czasie było niby lepiej, ale może dlatego, że starałam się maksymalnie zmobilizować. Koło 17:30 udało mi się skończyć, zjadłam kanapkę w szkole i wróciłam do internatu. Dopiero kiedy padłam na łóżko poczułam, jak bardzo byłam zmęczona. Sama nie wiedziałam, jak mi poszło, ale zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby było, jak najlepiej. W sobotę wyspałam się, zrobiłam sobie małą powtórkę z matematyki i poszłam na obiad do internatu chłopaków. Popołudniu pojechałam do pani Joli (wychowawczyni z mojej grupy), która mieszka w Izabelinie. Myślałam, że spędzę u niej z 2 lub 3 godziny, a siedziałam chyba z 5. Zrobiłyśmy z panią Jolą sałatkę z makaronem i kurczakiem, a później przyjechała moja druga wychowawczyni pani Agata ze swoimi córkami. W między czasie do internatu przyjechała Klaudia, która zdawała ze mną dwie matury. W niedziele poszłyśmy wspólnie z Klaudią na mszę, po której do grup przyszły już wychowawczynie na dyżur. Popołudniu przeszłyśmy się z panią Edytą do sklepu na lody. W poniedziałek stresowałam się już mniej niż w piątek, może udzielił mi się dobry nastrój urodzinowy. Byłam bardzo zadowolona z matury z matematyki. Sprawdziłam nawet później odpowiedzi i prawdopodobnie będę miała mało błędów. Po obiedzie pojechałyśmy z Klaudią i Pauliną do Costy trochę się odstresować. Wieczorem wyprawiałam dziewiętnaste urodziny w grupie. 
                                          Mój tort urodzinowy z zapaloną świeczką
             Siedzimy przy nakryty stole: Kasia, Patrycja, Luiza, Maja, Jola, Weronika, Oliwia, Paulina, ja, Klaudia 

We wtorek był angielski, w sumie sama nie wiem, co mogłabym o nim powiedzieć. Czytanie długich tekstów z komputera dość mocno męczy i mogło mi trochę przeszkodzić w dobrych odpowiedziach. Wszystko okaże się w lipcu. Natomiast o środzie mogłabym pisać i pisać, ale chyba wolę, aż tak do tego nie wracać. Po prostu bez przerwy siedziałam bite cztery i pół godziny nad matematyką rozszerzoną, starałam się zrobić tyle ile umiem, a i tak byłam z siebie bardzo niezadowolona. Pociesza mnie fakt, że jak później się dowiedziałam, egzamin był bardzo trudny, uważają tak wszyscy: uczniowie, a nawet nauczyciele. Reszta tygodnia upłynęła mi na odstresowaniu się, co zajęło mi naprawdę dużo czasu. W piątek wieczorem wybrałyśmy się z panią Anią do lasu na długi spacer, podczas, którego bardzo mocno pogryzły nas komary. W sobotę większość naszej klasy spotkała się w szkole z panią Agnieszką na „burze mózgów”, aby zrobić powtórkę przed ustnym polskim. W niedziele po kościele wybrałyśmy się w dwie grupy do kawiarni na piwną. Siostra zaserwowała nam gofry, biały blok, kawę i kakao. Później pani Ania zrobiła nam zdjęcia przy kwiecie rododendronu. Myślę, że wszystkie dziewczyny i nasze panie były bardzo zadowolone z tego wyjazdu. 
Ja i Patrycja siedzimy przy stole i rozmawiamy
Weronika, ja i Weronika stoimy na dziedzińcu

W poniedziałek przyszedł czas na egzamin z ustnego języka polskiego. Na moje nieszczęście byłam dopiero szósta, więc stres zżerał mnie długo, szczególnie kiedy kolejne osoby wychodziły i mówiły, jakie miłe miały tematy. Tak, jak się spodziewałam wylosowałam temat językowy, ale na szczęście nie był on aż tak bardzo trudny. Sądziłam, że powiedziałam za mało, ale po ogłoszeniu wyników okazało się, że uzyskałam dużo punktów. We wtorek odbyło się kolejne święto ośrodka, w którym uczestniczyłam. Tym razem część artystyczna wyglądała nieco inaczej. Absolwenci i pracownicy ośrodka wzięli udział w teleturnieju o nazwie laskoliada. Po obiedzie poszłyśmy wspólnie z dziewczynami do kawiarenki na lody i ciasto. Wieczorem odbyło się ognisko, przy którym pracownicy ośrodka opowiadali o dawnych czasach w Laskach. W środę pojechałyśmy z Patrycją do MacDonalda na nasz pożegnalny wyjazd. W drodze powrotnej niestety bardzo zmokłyśmy, bo czekałyśmy na autobus na przystanku bez daszka. Miałam wrażenie, że w Laskach padało jeszcze bardziej, na domiar złego weszłyśmy w kałuże do kostek. Nigdy nie byłam aż tak przemoczona, ale przynajmniej miałyśmy przygodę. W czwartek wieczorem przyjechał tata, poczęstowałam go ciastem, które zrobiłam tego samego dnia na kulinarnych. W piątek odbył się nasz ostatni egzamin: ustny angielski. Tym razem byłam jako pierwsza, więc miałam mniej czasu na stres. Wylosowałam niestety dość trudny obrazek, ale jakoś sobie poradziłam, bo znów mój wynik był wysoki i zadowalał mnie bardzo. Już po 10 wracaliśmy z Luizą i tatą do internatu, ja, żeby się spakować, a Luiza odpocząć. 
                         Ja i Luiza stoimy na tle zieleni w strojach galowych

Zjedliśmy z tatą obiad i koło 13 ruszyliśmy w drogę do Poznania. 

Właśnie tak minęły mi moje egzaminy maturalne, a teraz przyszedł czas na moje najdłuższe wakacje w życiu!

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Koniec LO i początek...

Bardzo dawno mnie tu nie było, aż 3 miesiące, bo przecież ostatnim razem opisywałam Wam w ferie studniówkę. Czemu nie pisałam? Wiedziałam, że jak zacznę to nie skończę zbyt szybko, a czas poświęcałam na powtórki do matury. Miesiące  przebiegły szybko, dużo się działo, choć właściwie nie zawsze, a zresztą sami zaraz się przekonacie. Od razu uprzedza Was, że post nie będzie bardzo dokładny, bo z moją pamięcią jest ostatnio niezbyt dobrze, jak na mnie. 
Na początku lutego przeżywaliśmy święto szkoły, rozpoczęliśmy mszą świętą, a później słuchaliśmy wykładu na temat naszego patrona świętego Tomasza z Akwinu. W drugiej połowie lutego Martyna odwiedziła mnie, żeby umilić sobie ferie. Jednym z dni, w które była u mnie w Laskach, były jej urodziny, więc postanowiłam zabrać ją na dobry obiad do warszawskiej, włoskiej restauracji. Zjadłyśmy pyszny makaron z łososiem i pizze. 
                                           Selfie z Martyną 

Za to kolejnego dnia popołudniu pojechałyśmy do kina. Trafiła nam się może niezbyt ambitna, ale za to zabawna komedia. W piątek rano pożegnałam się z Martyną, która zamierzała się dopakować i pojechać do Warszawy, jeszcze trochę pochodzić po mieście i wrócić pociągiem do Poznania, a ja pojechałam na targi uczelni z całą moją klasą. Marzec szybko się zaczął, w drugi piątek  miesiąca pojechałyśmy z Patrycja do mnie do Poznania na weekend. Pierwsza część naszej podróży była bardzo nerwowa. Niestety spóźniłyśmy się na autobus, którym miałyśmy jechać i musiałyśmy czekać na następny. Nie miałyśmy praktycznie szans na to, żeby zdążyć na pociąg, ale na szczęście szybko udało nam się przejść/przebiec drogę z metra na peron. Okazało się również, że pociąg jest opóźniony o kilka minut. Wieczorem oprowadziłam Patrycje po prawie całym domu. W sobotę po wyspaniu się pojechałyśmy z mamą do palmiarni. Dodatkowo przejechałyśmy się szybkim tramwajem i przeszłyśmy fragment miasta. Popołudniu przyszedł Mikołaj i rozmawialiśmy sobie w trójkę przy herbacie. Wieczorem pojechałyśmy z rodzicami na eucharystie. Patrycja była ciekawa, jak wygląda msza w neokatechumenacie, więc się wybrałyśmy. 
Patrycja i ja siedzimy na krzesłach, ja trzymam kwiatki 

W niedziele za to pojechaliśmy (ja, rodzice, Martyna i Patrycja) do poznańskiego muzeum rogala, żeby Patrycja poznała trochę gwary poznańską. 
ZDJ MUZEUM ROGAL
Popołudniu wróciłyśmy z mamą do Lasek. Obie uznałyśmy, że weekend był bardzo udany, ale jednocześnie za krótki. Pod koniec marca wyprawiałyśmy całą grupą imieniny administracji wewnętrznej (siostrze Janie, która jest administratorką internatu, paniom z dyżurki, paniom sprzątającym  i panu od napraw). Przyszli prawie wszyscy solenizanci. Na początek złożyłyśmy im życie, rozdając prezenty. Siedzieliśmy wspólnie przy ciastach i herbacie, aby urozmaicić czas solenizanci opowiadali nam o swojej pracy, czytałyśmy również przysłowia o dniu świętego Józefa i o imionach solenizantów. Nadszedł czas świąt, czas odpoczynku czas zadumy, czas, który był mi bardzo potrzebny. W niedziele do śniadania wielkanocnego zasiadło 17 osób. 
Siedzimy wszyscy przy stole wielkanocnym: Ania,   Gosia z Marysią na rękach, Mateusz, wujek Kuba, ciocia Aga, pani Jola, Marysia, Martyna, babcia Miecia, dziadek Jasiu, ja, tata, mama, Marek, Hania, babcia Krysia, ciocia Maja. Dla wyjaśnienia nie wszyscy są na zdjęciu, ale taki skład stołu był. 

Mówiąc szczerze przy takich spotkaniach są dwie strony medalu. Cudownie jest spotkać się w tak dużym gronie, porozmawiać, powspominać, pośmiać się, ale z drugiej strony takie spotkania są męczące. Nakrywanie, przygotowywanie potraw, sprzątanie, ale reasumując bardziej dostrzega się plusy niż minusy. W poniedziałek wielkanocny spotkaliśmy się już w mniejszym gronie u Banaszaków na oglądaniu zdjęć z ich zimowego wyjazdu i graniu w karty. We wtorek musiałam już wracać do Lasek, żeby od środy do soboty pochodzić znów do jabłonkowej szkoły. W sobotę czekały nas próbne egzaminy ustne z języka polskiego. Wszyscy się chyba stresowaliśmy, jedni bardziej ,drudzy mniej. Byłam mile zaskoczona swoim wynikiem i przebiegiem całego egzaminu właściwie częściowo też. Ostatnie tygodnie szkoły nie były proste, sporo zaliczeń, prac, próbnych arkuszy z matematyki, ale dotrwaliśmy wszyscy dzielnie do końca. W jeden z kwietniowych poniedziałek pani Edyta zabrała mnie i Patrycje do fabryki czekolady, było to dla nas wielką niespodzianką, bo do samego końca nie wiedziałyśmy dokąd idziemy. Miałyśmy okazje ozdobić i zapakować swoje własne czekolady, które ważne są aż przez pół roku (chyba zjem swoją w matury). Dowiedziałyśmy się też trochę w jaki sposób robi się czekoladę. To popołudnie było dla mnie idealnym odstresowaniem przed ogromną ustną odpowiedzią z angielskiego. 
Manufaktura czekolady
Ja i Patrycja ozdabiamy swoje czekolady dodatkami

W jeden z środowych, kwietniowych wieczorów odwiedził mnie na chwile Marek, żeby przywieść mi wiosenne ciuchy. 
Ja i Marek za nami w tle baner ze zdjęciem na dyżurce, na którym idę z Martyną i Martą lipówką 

W poprzednią niedziele w naszym ośrodku odbył się koncert jazzowo-soulowy, na którym grali panowie z Amerykańskiej Orkiestry Sił Powietrznych. Z początku nie miałam chęci się na nim pojawić, ale zostałam przekonana i nie żałowałam tego. Co prawda nie jest wielką fanką jazzu, ale poza lekkim bólem głowy (siedziałam w pierwszym rzędzie) koncert uważam za bardzo udany. 
Pięciu panów, a przed nimi: Luiza, Mirela, ja, Weronika, Agatka i Ewa

Wszystkie oceny zostały wystawione i tydzień później odbyło się nasze rozdanie świadectw. Jak na jabłonkowych absolwentów przystało oprócz świadectwa dostaliśmy również róże i jabłko. Dzień przed zakończeniem w naszej kaplicy internatowej odbyła się msza za maturzystów. Tym razem już po raz 8 w mojej edukacji szkolnej udało mi się uzyskać świadectwo z wyróżnieniem (tak zwanym czerwonym paskiem). 
I tak właśnie zakończyłam liceum, które było dla mnie inspiracją do rozpoczęcia pisania bloga, a tak właściwie nie ono sama, bardziej przeprowadzka pod Warszawę. Wróciłam do domu z myślę, że jeszcze tam przyjadę, że to nie zupełny koniec, przecież w maju będzie matura, a w czerwcu ślubowanie i pożegnanie, ale mimo to wszystko czuje pewną pustkę. Wiem, że już nigdy nie będę uczennicą, nie dostanę ocen szkolnych, nie napisze sprawdzianów, kartkówek. Wszystko się zmieni, będzie zupełnie inne niż przez poprzednie 12 lat. Taka perspektywa trochę cieszy, jednocześnie przeraża, ale cóż teraz trzeba skupić się na maturze, która zacznie się już za 4 dni, a dopiero po niej będę zastanawiać się, jak to wszystko będzie dalej. Właśnie doszłam do momentu, w którym chce Was wszystkich bardzo mocno prosić o modlitwę i trzymanie kciuków. Chciałabym się nie stresować, ale jak ktoś choć trochę mnie zna, to wie, że akurat to jest niemożliwe. Najbardziej to boje się chyba matematyki rozszerzonej i ustnych (angielskiego, polskiego), więc proszę Was o pamięć przez te w moim przypadku równe 2 tygodnie. 

      Życzę Wam spokojnej majówki!       

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Dużo szczęścia i zabawy

Chciałam zacząć tego posta już kilka dni temu, ale jakoś nie umiałam się do niego zabrać. Dawno mnie tu nie było, chyba z ponad 2 miesiące, ale postaram się nadrobić zaległości najlepiej, jak umiem. 
Pod koniec listopada byłam w domu na weekend. W grudniu zaangażowałam się dość mocno w przedstawienia świąteczne, po części sama, ale w pewnym stopniu też zostałam zaangażowana. Zaczęły się również próby poloneza i spotkania, na których próbowaliśmy ułożyć program studniówkowego przedstawienia. Miałam na głowie dużo spraw, ale jak to zawsze starałam się z wszystkim wyrabiać i robić to, jak najlepiej. W piątek 15 grudnia odbył się opłatek ośrodkowy z księdzem kardynałem, w poniedziałek wigilia internatowa, a w środę jeszcze łamaliśmy się opłatkiem w szkole. Nadszedł czas świąt, a wraz z nim również czas rozjazdu do naszych domów. W domu, jak to co roku przed świętami było sporo pracy, a w tym roku to już szczególnie, bo do wigilijnego stołu zasiadło 15 osób. Na początku grudnia z powodu choroby babci do naszego domu wprowadzili się rodzice mamy. Babci bardzo zależało, żebyśmy byli wszyscy razem w Wigilie, co bardzo nam się udało. Zwykle siadaliśmy do wigilijnej kolacji koło 18, a w tym roku było to już po 16. Święta upłynęły nam bardzo rodzinnie i wesoło. Na 22 poszłam z Martyną na pasterkę, a w pierwsze święto przyszli Dominikowscy i Marek z Hanią. W drugie święto natomiast zjedliśmy obiad razem z Banaszakami. 
                                            Babcia siedzi obok choinki, pod którą są prezenty
Siedzimy wszyscy przy nakrytym wigilijnym stole, po lewej: ja, tata, mama, ciocia Maja, babcia Krysia, na szczycie babcia Miecia, a po prawej ciocia Aga, wujek Kuba, Marysia, Ania, Martyna, Marta
                                          Stoimy wszyscy razem, tata trzyma w rękach biblie
                                             Shelly i Moka siedzią, a Tara leży obok choinki
Babcia siedzi, ja stoję obok niej, przed nami stół 

Kilka dni minęło i Nowy Rok szybko przyszedł. Nasza rodzinka zebrała się kolejny raz u nas w domu, żeby po świętować imieniny babci. Późnym wieczorem czekała nas wspaniała niespodzianka. Okazało się, że w Częstochowie o 22:05 urodziła się Maria Magdalena Glema. Cieszyłam się, ale jednocześnie nie wierzyłam, że to już, bo przecież tak niedawno dowiedziałam się o jej istnieniu.  




Na wszystkich zdjęciach Marysia w czapce lub bez 

Po powrocie do Lasek zaczął się okres wielu prób do studniówki Wraz z Panem Dyrektorem codziennie coś dopracowywaliśmy, żeby wszystko się udało. 13 stycznia z jednej strony nadszedł szybko, a z drugiej bardzo chcieliśmy mieć to wszystko za sobą i dłużył nam się ten ostatni tydzień. Baliśmy się wszyscy jak to będzie, czy nam wyjdzie, ale jak to zwykle bywa w takich sytuacjach wszystko nam się udało, wszyscy byli zadowoleni i dobrze się bawili do 2, a niektórzy chcieli nawet dłużej. 
                                           Moja fryzura studniówkowa: róża ze spinkami
                                             Dima, ja i Piotrek witamy gości na studniówce
                                         Tańczymy poloneza 
                                              Wszyscy studniówkowicze, a w tle scena
                           Przedstawienie: siedzę przy biurku, trzymam w rękach mikrofon
Martyna, ja i mama aa stołem na jadalni 
                                              Ja i Patrycja siedzimy przy stole w kawiarence
                            Weronika, Paulina, ja i Patrycja siedzimy w holu Domu Przyjaciół
Ja i Martyna tańczymy w tle inne pary 
Ja i tata tańczymy

Kiedy część oficjalna już się skończyła cały stres mi puścił i mogłam bawić się głównie z rodzicami i Martyną, ale również z wychowawczyniami, nauczycielami, siostrami, koleżankami, kolegami. Wytańczyłam się za wszystkie czasy. Nogi bolały mnie przez kilka dni. Tydzień upłynął szybko i przyszedł czas na powrót do domu. Kolejny już raz wracałam do Poznania Polskim Busem, tylko tym razem całkowicie sama, bez pani Anety za plecami. W sumie nie było to trudne, ale byłam z siebie zadowolona, bo to był pierwszy w 100% samodzielny powrót. Ferie zaczęłam szybko, z czego nie byłam za bardzo zadowolona, ale cóż terminu się przecież nie wybiera. Wjechaliśmy na chwile po Martynę do domu i tata zawiózł nas do Pijarów na czuwanie. Byłam trochę zmęczona podróżą, ale mimo to zależało mi, żeby tam być, bo rzadko mam taką okazje. W sobotę pierwszy raz poszłam do Marysi, jest prześliczna, taka urocza i maleńka, mniejsza niż na zdjęciach. Popołudniu poszłam jeszcze raz, byłam przy pierwszym karmieniu butelką i trzymałam ją nawet chwile na rękach.
                                                    Marysia pije z butelki
                                                      Trzymam Marysie na rękach
                          Bujam Marysie w wózku na klatce schodowej

W niedziele ja, Martyna i tata pojechaliśmy do Pijarów na msze, przyjechaliśmy akurat w tym samym momencie co Banaszaki. Po mszy wpadliśmy do babci Krysi złożyć jej życzenia z okazji dnia babci, a później do domu uszykować wszystko na obchody dnia babci i dziadka u nas w domu. Wszystkie wnuki zebrały się razem, aby spędzić ten dzień wspólnie z dziadkami. Najpierw zjedliśmy pyszny, babciny rosół, a później zamówioną wcześniej pizze. Ferie spędzam głównie w domu, ale nie nudzę się. Często chodzę odwiedzić Mery, bujam ją w wózku na klatce schodowej albo trzymam na rękach w mieszkaniu, ostatnio nawet udało mi się ją uśpić. Spędzam też czas z babcią i dziadkiem, których mam w domu. Dni mijają szybko, jak to zwykle w domu, ale pociesza mnie myśl, że już niedługo wrócę na stałe. 

Post może nie był za długi, ale mam nadzieje, że Wam się podobał i miło Wam się czytało!

niedziela, 19 listopada 2017

Początek końca

Wrzesień prawie już się kończy, a posta ode mnie jak nie było tak nie ma, ale nareszcie jest. Zaniedbałam Was znów trochę, ale to wdrożenie się w tryb szkolny trochę mnie pochłonęło. Na całe szczęście już się mobilizuje, siadam i nadrabiam zaległości. Co prawda może to nie będzie proste, bo tym razem nie robiłam notatek, ale zobaczymy, może jakoś sobie poradzę 
3 września ja, tata i Marta ruszyliśmy w stronę Lasek samochodem zapakowanym po brzegi moimi wszystkimi rzeczami. Ostatni mój rok liceum, ostatni w Laskach stawał się realny, zostałam najprawdziwszą maturzystką. Siostra kierowniczka zaskoczyła mnie wieczorem propozycją śpiewania psalmu na mszy rozpoczynającej rok szkolny, oczywiście przyjęłam ją. Marta z tatą pojechali zostawiając mnie na te 4 tygodnie tutaj. 4 września rozpoczęliśmy ten nowy rok szkolny 2017/2018, naprawdę aż trudno uwierzyć w to, że ten czas tak galopuje i że to już ten rok. Psalm wyszedł mi nawet nieźle, im śpiewam więcej tym czuje się pewniej. Pani Małgosia, psycholog stwierdziła, że śpiewałam bardzo odważnie. Popołudniu czułam się jakoś nieswojo, myślę, że to przez nagłą zmianę otoczenia. Aaa zapomniałam Wam napisać, że zmieniłam grupę. Przeniosłam się do V, żeby być z Patrycją i Weroniką w pokoju, żeby nie musieć tak latać pomiędzy grupami. Co prawda nie była to dla mnie prosta decyzja, bo uwielbiam VI, spędziłam w niej świetne 2 lata, no, ale coś za coś. Ogromnym plusem jest to, że zawsze mogę przejść przez gospodarczy i odwiedzić dziewczyny lub wychowawczynie. Pierwszy dzień szkoły przyniósł nam pierwsze informacje o MATURZE (myślę, że to będzie najczęstsze słowo, które będę słyszała w tym roku szkolnym. To są właśnie wspaniałe uroki bycia w klasie maturalnej. Dni płynęły, wszystko powoli zaczynało się rozkręcać. Nauczyciele od zajęć dodatkowych przychodzili i ustalali nam zajęcia. Sama nie wiem jak to się stało, ale powiem Wam szczerze, że mój tegoroczny plan nie wygląda nawet tak tragicznie. Od razu w pierwszym tygodniu zgłosiłam się do dyżuru koszowego, żeby mieć go za sobą. Znaczną zmianą dla mnie było to, że w V grupie dyżur koszowy robi jedna osoba, a w VI robi się go w parach, ale tak właściwie dla mnie jest to na rękę, bo przynajmniej będę robiła go rzadziej. 9 września mieliśmy pierwszą sobotę pracującą, odrabialiśmy poniedziałek 30 października. W niedziele popołudniu zamówiłyśmy sobie z dziewczynami pizze do internatu. 

To co przeczytaliście wyżej napisałam jakoś w drugiej połowie września Właściwie nie wiem dlaczego na tym zaprzestałam. Może powodem był brak weny albo zbyt duże przejęcie się klasą maturalną. W każdym razie teraz wracam i próbuje Wam coś napisać. Tak właściwie powiem Wam szczerze, że nie wiem co by to miało być. Moja codzienność jest bardzo podobna do tej, którą miałam poprzednie 2 lata. Chodzę do szkoły, ten ostatni rok podejmując trud uczniowski. Raz mi coś wychodzi, a bywa też, że nie, ale staram się tym nie zrażać, tylko iść do przodu. Jak co roku 18 września miałyśmy święto internatu: mszę, a późnej loterie i piknik. Pod koniec października za to odbyło się święto naszej grupy, ale może powrócę jeszcze do końcówki września i opisze weekend w Krakowie, który bardzo mile wspominam. W czwartek wieczorem 28 września Marta przyjechała do mnie do internatu. W piątek pojechałyśmy pociągiem do Krakowa. Od progu przywitała nas siostra Kasia, a chwile później reszta sióstr pijarek, zgromadzenia, do którego Marta miała wstąpić na początku października. Zjadłyśmy kolacje w towarzystwie sióstr i zmęczone po podróży położyłyśmy się spać. W sobotę po śniadaniu pojechałyśmy z Martą do parku Jordana, gdzie miałam spotkać się z Patrycją, z którą znam się już ponad 3 lata. Pochodziłyśmy sobie trochę po parku, sporo rozmawiając. Na obiad przyjechali już rodzice z Hanią i Markiem. Celem naszego przyjazdu była integracja całej rodziny z wszystkimi siostrami. Popołudniu dojechali jeszcze Małgosia z coraz większą już Marysią i Mateuszem. Przeszliśmy się wspólnie na spacer, a później podzieliliśmy na dwie ekipy: rodzice pojechali na cmentarz, a ja, Hania, Gosia, Mateusz i Marek na krakowskie stare miasto.
                                                        Ja i Marek stoimy na rynku
                      Gosia i Mateusz stoją na tle starówki

Rodzice dołączyli do nas, gdy siedzieliśmy przy herbatach i ciastach. Wieczorem przed kolacją odmówiliśmy wspólnie nieszpory już bez Marka i Hani. Po kolacji siedzieliśmy sobie przy stole rozmawiając, było naprawdę sympatycznie, często zabawnie. Czas szybko nam upłynął, Gosia i Mateusz pojechali do Częstochowy, a reszta położyła się spać. W niedziele poszliśmy na mszę do parafii, a później wspólnie zjedliśmy śniadanie. Ja, Marta i rodzice pojechaliśmy do Łagiewnik, wróciliśmy akurat na obiad, po którym Marta odwiozła mnie i mamę na pociąg. Szybki był ten weekend, ale bardzo miły. Dobrze było spotkać się z rodzinką po całym miesiącu nauki. Październik upłynął szybko, chociaż były momenty, w których bardzo już chciało mi się do domu. O ile dobrze mi się wydaje to pierwszy raz nie było mnie w domu aż tak długo. Nareszcie nadszedł 27 października, a wraz z nim mój samodzielny przyjazd Polskim Busem do domu. Dobrze było położyć się pod tak długim czasie do własnego łóżka. Przedpołudnie zajęły mi przygotowania do ślubu wychowawczyni z gimnazjum pani Marty Chowaniak (teraz już Kostyk). Ślub odbył się w katedrze o 16. Nigdy nie sądziłam, że będę miała takie szczęście, że akurat dzień wcześniej przyjadę do Poznania. Świetnie było przeżyć z jedną z ulubionych nauczycielek (jednocześnie najlepszą wychowawczynią jaką miałam) tak ważny moment w jej życiu. 
Państwo Młodzi stoją na środku, a po ich obu stronach prawie cała klasa Martyny i Ani, Ania, Mikołaj i ja, przed nami stoi motor, w tle katedra

Tak jak się spodziewałam tydzień w domu minął mi bardzo szybko. 1 listopada jak co roku najpierw spotkaliśmy się na obiedzie z babcią i ciocią, później pojechaliśmy na cmentarz na msze, a na koniec do dziadków na kawę. Jak to zawsze u nas było bardzo wesoło i rodzinnie.
Siedzimy wokół stołu od lewej: ja, Gosia, ciocia Agnieszka, Zuzia, Jacek, Ania, dziadek, Martyna, Marysia, babcia, Mateusz, Wojtek, mama, tata, wujek Tomek

5 listopada tata odwiózł mnie do Lasek. Spał nawet w domku, bo w poniedziałek miał coś służbowego w Warszawie. Weekend był pełny niespodzianek. W piątek wieczorem świętowałyśmy w grupie urodziny Agnieszki i Joli. w sobotę pani Agata obudziła nas pytając czy chciałybyśmy pojechać na „Listy do M3” z VI grupą? Bardzo chętnie przystałyśmy na te propozycje z Patrycją. W niedziele pojechałyśmy z Pauliną do KFC spotkać się z Natalią, Angeliką i Grześkiem. Wieczorem poszłyśmy z Patrycją i Anią na śpiewanie pieśni patriotycznych do kawiarenki. W sobotę cała nasza ósemka musiała zmierzyć się z maturą z matematyki, nie było to łatwe, ale jakoś udało nam się coś napisać.

Na ten moment z mojej strony to byłoby na tyle. Może nie ma tego dużo, ale zawsze jest choć coś. A Wam jak się żyje w tym listopadzie? Coraz krótsze te dni są i coraz zimniej się robi. 

piątek, 4 sierpnia 2017

Końcówka roku szkolnego

Czerwiec, kolejne wyzwania, zaskoczenia, niesamowite jest to ile może wydarzyć się w jednym roku. Myślę, że 2017 zapamiętam do końca życia i już zawsze będzie dla mnie szczególny. No to zabieram się za opisywanie końcówki roku szkolnego.
Z okazji dnia dziecka zorganizowali nam dzień sportu na orliku blisko szkoły, z racji, że brało udział bardzo mało dziewczyn udało mi się zyskać 1 miejsce, w sumie żadne osiągnięcie. Bardziej cieszyłam się z tego, że przebiegłam 600 metrów, co biorąc pod uwagę to, że przez połowę podstawówki i gimnazjum nie miałam wf naprawdę było dla mnie sporym wyzwaniem. Marta po mnie przyjechała i pojechałyśmy razem do Poznania. W domu zjedliśmy wspólnie, rodzinnie obiad z okazji dnia dziecka. Tata zawiózł mnie i Martynę do Pijarów na rozpoczęcie DIPu (Dni Integracji Pijarskiej). Po oficjalnym rozpoczęciu wydarzenia odbyły się tańce na szkolnym boisku. Byłam pełna podziwu dla samej siebie, że ogarniam co się dzieje i wśród tego całego tłumu jednocześnie dobrze się bawię (co biorąc pod uwagę to, że przecież przebywam teraz w środowisku gdzie jest naprawdę mało osób jest dużym zaskoczeniem). Na zakończenie dnia była jeszcze modlitwa już w grupkach. Spałam w domu, bo chciałam choć przez chwile móc się nim nacieszyć. W piątek pojechaliśmy na wycieczkę po Poznaniu, później był obiad i przerwa podczas której ćwiczyliśmy pieśni na mszę i czuwanie. Po przerwie odbył się krąg biblijny w grupach, potem msza. Dostaliśmy bardzo ładne dipowe koszulki, odbyły się też zabawy na dworze i gry planszowe w skrzynce, ale ja musiałam sobie trochę odpuścić, bo było dla mnie już za dużo wszystkiego i tak właściwie wytrzymałam sporo biorąc pod uwagę to, że jestem teraz przyzwyczajona do innego środowiska. Na całe szczęście później było czuwanie, które bardzo dużo mi dało. Czułam się zmęczona po tym dniu, ale jednocześnie byłam szczęśliwa. Dobrze było poczuć jedność z tą szkołą, wreszcie móc poczuć się w niej dobrze (a po tych 3 ciężkich latach spędzonych w niej sądziłam, że to totalnie niemożliwe). Z piątku na sobotę znowu spałam w domu. Ostatnim wydarzeniem DIPu był już drugi krąg biblijny, po którym odbyło się uroczyste zakończenie pierwszego DIPu, podczas którego zostało zrobione grupowe zdjęcie. 
Cała grupa dipowiczów na szkolnej scenie, przed nami po lewej biała ryba z czarnym napisem DIP
Zjedliśmy pierogi na obiad i pojechaliśmy na Lednicę. Moją pierwszą Lednicę w życiu mogę uznać za bardzo udaną! Dobrze się bawiłam i zyskałam wiele sił, których potrzebowałam na kolejne dni w szkole. Do szkoły wróciliśmy koło 4, położyliśmy się spać i spaliśmy do 8. Mama po mnie przyjechała, w domu wszystko na szybko, właściwie tak jak cały weekend. W domu pakowałam się i odrabiałam sporą ilość zadań z matematyki (robiłam je też podczas całej podróży pociągiem). W poniedziałek zdarzyło się coś co zawsze sądziłam, że nigdy mi się nie zdarzy (tak wiem trochę dziwnie to brzmi) zasypiałam na lekcjach. Na orientacji byłam zaskoczona ile ludzi dookoła mi pomaga (nawet kiedy o te pomoc nie proszę), miłe to było bardzo i mam nadzieje, że częściej będę spotykać takich ludzi. Moja ambicja wygrała i z przykrością muszę Wam oznajmić, że kolejną już noc spałam tylko 4 godziny, a to przez nawał obowiązków szkolnych. W szkole kolejny dzień podrząd zasypiałam, co niestety nie sprzyjało zaliczeniom. Wieczorem próbowałam pomóc Patrycji z matematyką, ale średnio nam to wyszło, obie nie byłyśmy wystarczająco wyspane i skupione. W środę angielski nie poszedł mi tak jakbym tego chciała, tak właściwie o ile dobrze mi się wydaje w tamtym tygodniu nic mi nie wychodziło, a to zwyczajnie przez zmęczenie i niewyspanie. Popołudniu poszłam do pani Basi robić ślimaki na imieniny księży. Dziewczyny wciągnęły mnie na imieniny pani Joli z V z zapewnieniem, że później będziemy uczyły się razem i tak właśnie zrobiłyśmy, mimo że tak naprawdę powinnam sobie już odpuścić, ale oczywiście nie umiałam. Lubię w sobie to, że jestem ambitna, bo to jest bardzo dobra cecha, ale czasem naprawdę za bardzo przesadzam. W szkole zrozumiałam, że jestem już wykończona fizycznie i psychicznie, zdecydowałam, że odpuszczę już oceny, bo nie jestem w stanie zrobić już nic. Popołudniu poprawił mi się humor, bo były imieniny księży, jak to zawsze ja byłam w coś zaangażowana, ale mimo zmęczenia dałam rade. Wieczorem wycierałyśmy z dziewczynami naczynia, szybko nam to szło i było bardzo miło. W piątek na kulinarnych robiłam kluski śląskie. Patrycja była tak kochana nie dość, że pomogła mi lepić kluski to jeszcze pozmywała za mnie naczynia,. Zrobiła to, bo dobrze wiedziała, że jestem przemęczona całym tygodniem, takie przyjaciółki są na wagę złota! W sobotę udało mi się trochę odespać. Poszłyśmy z panią Anią na piknik, który był zorganizowany przy szkole podstawowej i gimnazjum. Popołudniu przeszłyśmy się z Anią i Patrycją na spacer, a później robiłyśmy jabłka z kruszonką. Wieczorem usiadłyśmy sobie w naszej grupie w 2 grupy i zjadłyśmy wspólnie kolacje. Nigdy czegoś takiego nie robiłyśmy, a szkoda, bo było naprawdę sympatycznie, musimy to jeszcze nieraz powtórzyć po prostu. Siostra Jana Maria i siostra Jana późnym wieczorem zorganizowały strefę kibica. Przyszłyśmy na nią z Patrycją na chwile, ale nie siedziałyśmy długo, bo kolejnego dnia musiałyśmy wcześnie wstać. W niedziele ja, Patrycja i Natalia jechałyśmy z siostrą Janą Marią i siostrą Janą do parafii pani Agaty, żeby czytać i śpiewać na 4 mszach. Robiłyśmy to po to, aby zebrać pieniądze na wyjazd do Medjugorie. Za pierwszym razem mi nie wyszło, ale przy kolejnych 3 było już lepiej. To było dla mnie kolejne wyzwanie, bo nigdy jeszcze nie czytałam w kościele. Po powrocie do internatu i zjedzeniu obiadu postanowiłam, że jestem taka zmęczona, że najlepszym pomysłem będzie położenie się spać. Wieczorem było jeszcze zebranie w sprawie wycieczki. W poniedziałek pani Edyta zorganizowała przedstawienie o wielbłądach z okazji dnia dziecka. Zaprosiła też panią podróżniczką, która opowiedziała nam o Maroko. We wtorek cała nasza grupa pakowała się na wycieczkę. Nareszcie nadszedł ten upragniony dzień - wyjazd na wycieczkę do Poznania. Kiedy dotarliśmy już wszyscy do schroniska młodzieżowego, w którym spaliśmy postanowiłam z rodzicami, że pojadę z nimi na chwile do domu przywitać się z psami. Zwiedzanie Poznania rozpoczęliśmy w czwartek od spaceru po Parku Soładzkim, później udaliśmy się wspólnie na mszę do parafii świętego Jana Wianeja. Posililiśmy się w kawiarni „Kociak”. Na procesje udaliśmy się do naszej parafii świętego Karola Boromeusza, po niej przeszliśmy wspólnie do domu na moje przyjęcie osiemnastkowe. Dziewczynom i wychowawczyniom bardzo podobało się u mnie w domu. W piątek byliśmy w Palmiarni i na termach maltańskich. W sobotę przedpołudniem pojechaliśmy do parku orientacji przestrzennej w Owińskach. Popołudnie spędziliśmy w muzeum: Brama Poznania i na Ostrowie Tumskim. W sobotę wieczorem pojechałam już z rodzicami do domu, bo bardzo zależało mi, żeby być kolejnego dnia u Pijarów na niedzielnej mszy. W niedziele o 14 zebraliśmy się wspólnie: nasza cała grupa wycieczkowa i moja najbliższa rodzinka w Sfinksie na wspólnym obiedzie. Właściwie śmiało można powiedzieć, że to był ostatni punkt naszej wycieczki. Przed 16 wsiedliśmy wszyscy w pociąg i ruszyliśmy w podróż powrotną do Warszawy. W poniedziałek z okazji ostatnich zajęć na orientacji pani zabrała mnie do Sweet Home. Ostatnie 2 HISy w tamtym roku szkolnym były bardzo ciekawe, pan słuchał z nami różnych pieśni i je omawiał. Na matematyce pani Jola zabrała mnie na dwór, miło jest mieć lekcje na powietrzu, jak jest ciepło. Popołudniu był koncert na zakończenie szkoły muzycznej, na którym grałam.
                                                          Siedzę przy fortepianie i gram
                                                        Ja i Klaudia siedzimy i rozmawiamy
                                                       Ja i Klaudia stoimy razem za nami drzewo
               Ja i pani Ala stoimy na schodach w szkole muzycznej 
Byłam w szoku jak szybko poszło mi odkurzanie mebli. W środę Pan Dyrektor uczył nas hymnu ośrodka na przerwach. Sporo osób na niego narzeka, ale mi się on podoba, bardzo dobrze oddaje to co się dzieje w Laskach. Popołudniu poszłam do Weroniki na herbatę urodzinową, a później na coroczną kolacje absolwentów (za rok będą żegnać mnie :(, a przecież tak niedawno przyszłam do Lasek). Nie mogłyśmy (ja, Luiza i Paulina) być na całej uroczystości, bo musiałyśmy pójść na próbę do przedstawienia na pożegnanie absolwentów. W czwartek przedstawienie na pożegnanie absolwentów wyszło nam całkiem dobrze. Po przerwie udaliśmy się wszyscy na ślubowanie absolwentów do domu świętego Maksymiliana. Nadszedł moment, którego właściwie nie chciałam: pakowanie. Mogę śmiało powiedzieć, że wywiozłam tam połowę swoich rzeczy, więc totalnie nie wiedziałam jak się za to zabrać. Ku mojemu zaskoczeniu jak się już za to zabrałam to poszło mi to naprawdę sprawnie. Poszłyśmy z Klaudią do pani Basi na czyszczenie lodówki. Udało nam się zrobić pyszną zapiekankę makaronową (mniam wielbię makaron). Wieczorem rada internatu zorganizowała dyskotekę na zakończenie roku szkolnego. Klaudia i Ania wymyśliły, że możemy zrobić sobie zieloną noc. Zebrałyśmy się w kilka dziewczyn w pokoju, który był już pusty (Klaudia, Nikola i Oliwia pojechały już do swoich domów), gadałyśmy, jadłyśmy, a później nawet grałyśmy w butelkę. Jednym słowem był to bardzo miły wieczór. W piątek przyszedł ten upragniony przez wszystkich dzień (chociaż nie nie przez wszystkich, no nieważne). Ja Wam powiem szczerze, że mimo że uwielbiam być w Laskach to już bardzo chciałam jechać do domu. Ten rok szkolny nie był łatwy, bo rzadziej przyjeżdżałam do domu niż w poprzednim, jakoś dałam radę, ale naprawdę potrzebowałam już bardzo zwyczajnie pobyć w domu, spędzić czas z rodziną. Myślę, że każdy tego potrzebuje, nawet osoby, które nie są związane ze swoimi rodzinami. Pan Dyrektor zaskoczył mnie wręczając mi świadectwo na holu szkoły mimo że nie miałam paska. Dowiedziałam się, że zostałam bardzo pochwalona przez wszystkich na radzie ośrodkowej. Dobrze jest usłyszeć coś takiego po niełatwym roku szkolnym. Bardzo długo żegnałyśmy się z mamą z wszystkimi, ale nareszcie udało nam się wsiąść do tego auta i pojechać do domu. Wcześnie położyłam się spać, bo byłam padnięta po zakończeniu i podróży. 

Właściwie to sporo czasu już minęło od tej końcówki czerwca. Wakacje szybko lecą, jeszcze trochę i będzie wrzesień, ale staram się na razie o tym nie myśleć, bo wiem, że to nie będzie dla mnie łatwy rok (w sumie pewnie najtrudniejszy, ale też najkrótszy :D przecież wszędzie trzeba szukać pozytywów nie? Wtedy wszystko jest prostsze). Teraz pozostaje Wam tylko czekać na post z wyjazdem do Medjugorie.