Pewnie Was to nie zdziwi, ale chciałam napisać tego posta o wiele wcześniej, jak to zwykle u mnie zabrakło mi czasu i się nie udało. Teraz zaczynam go z pociągu, zapewne nie opublikuje go dziś, ani jutro, ale chociaż go zacznę i będę wiedziała, że mam mniej do napisania. Chciałabym się tak zatrzymać, o niczym nie musieć pamiętać, nie martwić się, że gdzieś się spóźnię. Za dużo wymagam prawda? Przecież niedawno były ferie :) Tak naprawdę to to lubię, bo jestem osobą, która musi coś robić, nie umiem, siedzieć bezczynnie. Jeszcze trochę się pomęczę, będą rekolekcja podczas, których wreszcie będę mogła zastanowić się na spokojnie nad różnymi sprawami przez całe 3 dni. Ostatnio doszłam do wniosku, że chciałabym częściej uczestniczyć w jakichś rekolekcjach, bo może będę mi one mogły pomóc w podjęciu ważnych decyzji, na które nie mam siły lub po prostu nie wiem co zrobić. Na początku w ogóle nie miałam pomysłu na wstęp, a teraz się rozpisuje, cała ja.
Pierwsza droga do szkoły po feriach w poniedziałkowy poranek zrobiła na mnie ogromne wrażenie, nie sądziłam, że będzie już tak ciepło i wiosennie. Oczywiście praktycznie cały dzień byłam zaspana i nie do końca wiedziałam co i jak. Zauważyłam, że nauczyciele wiedzą, że chcę coś powiedzieć, a ja w tym samym momencie waham się, bo boje się, że myślę źle. Ciekawa jestem po czym to widać, po oczach, po twarzy. Chciałabym kiedyś u kogoś coś takiego zobaczyć, ale to jest oczywiście mało realne, chyba, że będę w pełni widząca. Dyżur w tamtym tygodniu pozwolił mi dostrzec, że są duże szanse, że niestety będę jak moja mama, czyli będę chciała robić wszystko sama i nie dam sobie pomóc, a to nie będzie zbyt dobre. Weronika i Klaudia przyjechały dopiero we wtorek, więc wieczorem poszłam się z nimi przywitać. To co teraz napisze, pewnie zda się niektórym z Was albo nawet wszystkim dziwne, ale tak po prostu było. Jestem w tej szkole już półtorej roku, a dopiero w tamtą środę zrobiłam sobie pierwszą herbatę w socjalu na okienku. Nigdy nie miałam takiej potrzeby, dlatego, że wystarczała mi herbata, którą piłam na dużych przerwach przy kanapkach. Powinnam robić to częściej, szczególnie gdy mam okienka to naprawdę bardzo miłe. Pierwsza środa popielcowa w tym ośrodku, właściwie niczym nie różniła się od innych. Po 6 lekcjach wspólnie całą szkołą poszliśmy do naszej ośrodkowej, centralnej kaplicy. Popołudniu odwiedziłam grupę III, żeby zanieść Dorotce kalendarz zapachowy. W czwartek nauczyłyśmy Kamila machać, w sumie ciekawie jest uczyć niewidomego gestów, to nawet nie aż takie trudne jak mogłoby się wydawać. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że Kamil chciał się tego nauczyć. Pierwszy raz spotkałam się z tym, żeby niewidomy chciał sam z siebie, uczyć się gestów, a jestem tu w sumie już dość długo. Dobrze, że są takie osoby i oby było ich jak najwięcej, bo myślę, że będzie im dzięki temu łatwiej. Na ekonomii mieliśmy okazję poznać nową panią od tegoż przedmiotu i jednocześnie się jej przedstawić w kilku zdaniach. Niespodziewanie kiedy byliśmy na wf zaczęła się burza, na szczęście trwała krótko. Kiedy po 20 skończyłam sprzątać po kolacji, doszłam do wniosku, że mam już coraz mniej siły na ten dyżur i bardzo chce, żeby się on już skończył. W piątek na kulinarnych miałam wyjątkowo niemowlęce. Ciekawie było dowiedzieć się tych wszystkich informacji na temat opieki nad niemowlęciem, ale po tych zajęciach doszłam do wniosku, że podziwiam moją mamę za to, że odchowała tyle dzieci. Na całe szczęście pani Ania zgodziła się, żebyśmy z Izą zrobiły tylko część generalki, z racji, że jest sobota pracująca. Sobota była zwieńczeniem mojego zmęczenia, mimo że myślałam, że mój organizm już dawno przestawił się na to wszystko, to on nie umiał i wciąż upierał się przy tym, że chce odpocząć. Pani Ania kupiła mi płatki z suszonymi owocami, żeby mnie trochę postawiły na nogi. Poszłam do V grupy, żeby się odstresować, rozmową z dziewczynami. Niedzielne ćwiczenie na pianinie przedłużyło mi się dość mocno, jakoś mi nie szło, nie wiem czemu. Pani Ania mnie od niego oderwała, proponując grupowe obejrzenie filmu „Historia Reja”. Popołudniu zajęłam się pisaniem charakterystyki na polski rozszerzony, po czym poszłam z Klaudią, Weroniką, Pauliną, Natalią, Patrycją i Agnieszką na długi, dotleniający spacer. Wieczorem pomagałam Klaudii z arkuszem maturalnym z matematyki, co nie wyszło mi za bardzo, przez brak skupienia. W poniedziałek ksiądz Michał opowiedział nam o synodzie papieża Franciszka z młodymi, który ma odbyć się w październiku 2018. Nie wiem co wtedy będę robić, chciałabym zaczynać studia, ale gdzie? Jakie? Jak? Nie mam pojęcia, ale pamiętam, że w tamten dzień poczułam, że chciałabym jechać na ten synod i mam nadzieje, że to mi się uda. Siedzę sobie w poniedziałek na którejś lekcji i znikąd przyszedł mi pomysł na artykuł do gazetki szkolnej, a już myślałam, że nic nie uda mi się wymyślić i tym razem nic nie napisze. Wieczorem Klaudia wyprawiała urodziny i niestety musiałam troszeczkę zerwać moje postanowienie o nie jedzeniu słodyczy w Wielkim Poście, bo Klaudia bardzo prosiła mnie, żebym spróbowała zrobionego przez nią ciasta. W środę pojechałam na pogrzeb mamy mojej pani od orientacji. Popołudniu włączył mi się jakiś pesymistyczny humor i trudno było mi dojść do siebie. W czwartek na wf-ach poszliśmy na basen i udało mi się na nim przepłynąć 100 odległości basenowych. Nabiłam swój rekord życiowy i zyskałam celującą ocenę z wf-u. Popołudniu w ramach pianina przeszłam się do A300 na koncert fortepianowy. W sobotę ja, Luiza, Natalia i Kamil pojechaliśmy do naleśnikarni, która znajduje się w centrum Warszawy. Wieczorem poszłam na frytki do V grupy. Większość niedzieli spędziłam na nauce i pisaniu artykułu do gazetki, ale na koniec dnia poszłam z Weroniką na spacer, żeby się przewietrzyć. W poniedziałek na orientacji pojechałam pierwszy raz na Plac Wilsona. Wtorek był dla mnie ciężkim dniem przez to, że mieliśmy 3 HISy podrząd. Wieczorem były wyprawiane urodziny Izy. W środę miałyśmy w naszej internatowej kaplicy Drogę Krzyżową, po której przeszłam się z dziewczynami na wieczorny spacer. W piątek pojechałam do domu na weekend, żeby po świętować u babci (u nas w domu remont nadal w toku) urodziny Marty. Prosto z dworca pojechaliśmy z tatą, który po mnie i mamę przyjechał na Chełmińską na tort, zrobiony przez Martę. Koło 20 tata podwiózł mnie, Martę i Martynę na czuwanie do Pijarów. W sobotę zjadłam z rodzicami rodzinne śniadanko. Spędziłam dzień, siedząc w domu i odpoczywając. W niedziele pojechaliśmy całą rodziną (poza Martą, która wyjechała na rekolekcje do Krakowa) na mszę do Pijarów, po której usiedliśmy sobie, aby zjeść ciasto z Banaszakami, którzy również pojawili się na mszy. Reszta niedzieli upłynęła jak zwykle przy powrocie do Lasek: pakowanie, obiad i na dworzec. W poniedziałek mogłam odczuć kolejny oznak wiosny, dostałam od pani Anetki na orientacji białą róże za dobrze wykonane zadanie na zajęciach. Wieczorem wspólnie całym internatem pożegnaliśmy zimę, oglądając przedstawienie „Kraina lodu” wystawione przez dziewczynki z młodszych grup. Rzadko bywam rozdrażniona, a we wtorek rano byłam bardzo, ale to pewnie dlatego, że się nie wyspałam. Humor popsuła mi jeszcze bardziej niezapowiedziana kartkówka z matematyki i niezadowalająca mnie ocena z HISu. Wczesnym wieczorem poszłam na mszę z mamę pani Anetki do internatowej kaplicy.
Coraz mniej zostało do końca roku, zaraz skończy się marzec, zostanie kwiecień, maj, czerwiec i już wakacje. Trudno mi jest uwierzyć w to, że za ponad miesiąc skończę 18 i lat, a za ponad rok będę pisała maturę, a później podejmować życiowe wybory. Cieszę się, że robi się już cieplej i mam nadzieje, że tak zostanie.
Uwielbiam wiosnę!