Translate

sobota, 16 kwietnia 2016

Doceniamy dopiero jak czegoś nie mamy

Powiem Wam, że naprawdę trudno zaczyna mi się posty, jak już to zrobię, wszystko idzie szybko i przyjemnie, ale początek jest naprawdę trudny. Właściwie nie wiem jak stworzyć wstęp, a coś muszę na początek napisać, bo robię tak prawie zawsze i pewnie się już do tego przyzwyczailiście. Myślę, że część wstępu mam już za sobą heheheh :D
Powrót do szkoły (po dłuższej w moim przypadku przerwie) nie był w sumie trudny. Nie ukrywam, że pomogła mi w tym ładna pogoda. Zwolniłam się z wf-ów i poszłam na kontrolę do dentysty, pani powiedziała, że wszystko się dobrze goi, ale mam przyjść na zdjęcie szwów za tydzień. Na orientacji szło mi bardzo dobrze, dostałam nawet pochwałę i gratulacje od pani Anety. Dzień mogłabym uznać za udany, gdyby nie brak moich zębów, wielka dziura na górze, a przede wszystkim brak możliwości normalnego jedzenia. Kolejny raz potwierdza się, że gdy czegoś nie mamy, doceniamy to co było wcześniej. Denerwowałam się przed wtorkiem, bo byłam przekonana, ze będę musiała poprawiać sprawdzian z WOSu, ale okazało się, że mogę zrobić to za tydzień.
Na kulinarnych na moje szczęście robiłam ryż z jabłkiem, więc mogłam go bez przeszkód zjeść. W środę temperatura trochę spadła, padał też deszcz, najbardziej to chyba jak miałam jeszcze lekcje, a jak wracałam ze szkoły to w powietrzu unosił się zapach deszczu, który tak bardzo lubię. W czwartek zawaliłam referat z fizyki, z czego byłam bardzo niezadowolona. Humor poprawiła mi lekcja pianina, na której nie wiem jakim cudem dobrze zagrałam etiudę, którą grałam za szybko w czasie poprzedniej lekcji. Pani była ze mnie bardzo dumna, chyba pierwszy raz tak bardzo i postawiła mi piątkę z plusem, a ja nie umiałam uwierzyć w to, że zagrałam ten utwór dobrze. Po południu przyjechał do mnie tata, bo miał spotkania zawodowe w Józefowie i Warszawie. Wypiłam z nim herbatę i niestety nie mogłam poświęcić mu więcej czasu, bo musiałam zabrać się za naukę polskiego. Dostałam 4 z historii na śródsemestr, z czego byłam bardzo zadowolona. Sprawdzian z polskiego poszedł mi nie najgorzej, a popołudnie było przepełnione zajęciami i sprzątaniem, co właściwie było miłe. Sobotę miałam bardzo pracowitą, odrabiałam lekcje i sprzątałam. Napracowałam się trochę, a to dlatego, że zgodziłam się wziąć generalkę jadalnianą od Natalii. W niedzielę rano pani Agata (wychowawczyni V grupy), zrobiła mi prześliczną koronę na głowie.
Na mszy śpiewałam z Izą psalm, w sumie za bardzo się nie denerwowałam, jedynie w trakcie mszy, kiedy zapomniałam melodii. Przed obiadem poszłyśmy (ja, Klaudia i Nikola) z panią Anią na spacer do lasu. Zastanawiałam się czy iść, bo miałam zająć się nauką, ale ostatecznie dobrze, że się zdecydowałam, bo było bardzo miło, dużo rozmawiałyśmy. Wieczorem wybrałam się z Patrycją, Klaudią i Pauliną do kawiarenki na spotkanie o mężczyznach. Wszystko przebiegało podobnie jak na ostatnim spotkaniu o kobietach, okazało się, że pomysłodawczynią jest Patrycja, doszłam do wniosku, że pewnie dlatego mnie tak namawiała, żebym z nią poszła. W sumie dobrze, że to robiła, bo nie wiem czy sama z siebie bym się zdecydowała iść. 

Korona z włosów na mojej głowie, w tle grupa, podłoga, szafki.

Autorka zdjęcia: pani Ania

Stół w kawiarence, na nim sękacz, ciastka, cukierki, filiżanki, talerzyki, herbata. Przy stole siedzi sporo osób, po lewej jak i po prawej stronie.
Autorka zdjęcia: pani Maria, właścicielka kawiarenki

Wpadłam w wir nowego tygodnia, który tak jak się zapowiadał był bardzo trudny. Test z biologi poszedł mi dobrze, za to pani powiedziała, że muszę poprawić chemię, żeby mieć 4 na śródsemestr. Po kartkówce z biologii, była też kartkówka z niemieckiego. Na moje szczęście nie było drugiego wf i mogłam iść do internatu zjeść obiad, jeszcze przed dentystą. Pani doktor zdejmując mi szwy, powiedziała mi, że rana nie goi się za dobrze, co mnie dość mocno zmartwiło. Na orientacji bardzo dobrze wykonałam powierzone mi zadanie. Wtorku bałam się straszliwie, bo poprawiałam sprawdzian z WOSu, miała być też kartkówka z angielskiego. Wstanie o 5 mi się nie opłaciło, bo okazało się, że kartkówka jest przełożona. W środę kolejny dzień pod rząd wstawałam wcześniej, żeby powtórzyć chemię, ale nie przyniosło to dobrego skutku, bo w efekcie odpowiadając pani, zdenerwowałam się jak zawsze w takich chwilach i nie poprawiłam kartkówki. Humor poprawiła mi wycieczka klasowa, pizza była pyszna, a film strasznie dziwny i jednocześnie trochę komiczny. Kiedy wyszliśmy z sali spotkałam mnie dziwna sytuacja. Podeszła do mnie dziewczyna, która była przekonana, że jechałam z nią z Białegostoku w niedzielę. Dziewczyna mnie zapewne z kimś pomyliła, szczególnie, że była słabowidząca, mi się w sumie też czasem zdarza, że kogoś pomylę, więc nie ma się co dziwić.

Pizza Hat: Siedzimy przy stole, po prawej Luiza, ja, Paulina, Kamil, Mateusz. Po lewej: pani Monika, Dima, Piotrek. Na stole stoją pizze, szklanki z piciem. Jesteśmy w trakcie jedzenia, każdy swojego kawałka. 
Autorka zdjęcia: pani Ola


Stoimy na dworze przed budynkiem, od lewej: ja, za mną chowa się Luiza, Dima, Paulina, Piotrek, pani Ola, Pani Monika,  Między nami dwie białe kolumny, za nami drzwi.

Czwartek był udanym dniem, szczególnie dlatego, że mieliśmy spotkanie z panem Zdzisławem, który był więźniem obozu koncentracyjnego na Majdanku. Nie przepadam za historią, ale to spotkanie było naprawdę ciekawe, mogliśmy się wiele dowiedzieć. Słuchaliśmy doświadczenia człowieka, która na własnej skórze przeżył to wszystko, myślę, że tego typu wydarzenia trafiają bardziej do ludzi, niż po prostu suche fakty. 

Hol szkoły w Jabłonkach: pan Zdzisław stoi za stołem, na którym jest ciemnozielona narzuta. Obok niego stoi pan Marek, trzyma mikrofon i mówi coś. W tle biała ściana, kawałek fortepianu po prawej, po lewej zielona roślina, na ścianie wisi godło. 
Autorka zdjęcia: pani Ola

Okazało się, że z czwartku na piątek spać u nas będzie Aneta Olizarowicz, która 3 lata temu kończyła w Laskach technikum masażu. Przez ostatnie tygodnie chodziła do nas do szkoły na praktyki, a akurat w czwartek była na spotkaniu do Światowych Dni Młodzieży. W piątek mieliśmy kolejne spotkanie, tym razem z podróżnikiem i pisarzem panem Czernieckim. Zwiedza on różne ciekawe miejsca, nam opowiadał o niektórych swoich podróżach po Ameryce Południowej. 

Biblioteka czarno-drukowa: pan Czerniecki stoi na tle projektora , trzyma w rękach mikrofon, mówi coś do nas. 
Autorka zdjęcia: pani Ola

Znowu udało mi się posprzątać w piątek. Soboty właściwie nie mam ochoty wspominać, więc napiszę tylko, że odrabiałam lekcje i próbowałam odpocząć, niestety średnio mi to wyszło. Prawie cały dzień miałam beznadziejny humor, różne sprawy (głównie szkolne) skumulowały mi się w całość i katowałam się negatywnymi myślami. Ostatecznie jak zwykle minęło mi to. Doszłam do wniosku, że powinnam wmawiać sobie, że starałam się na tyle ile mogłam, zrobiłam wszystko co się dało i to, że mi coś nie wyszło to nie znaczy, żebym miałam się załamywać. Życie nie zawsze jest kolorowe, gdybyśmy cały czas chodzili szczęśliwi nie docenialibyśmy tego co mamy. Właściwie z tym jest tak samo jak pisałam na początku o jedzeniu. Jeśli coś mamy to nie zwracamy na to uwagi, a jeśli czegoś nie mamy to doceniamy to.
Życie nie jest po to, żeby się smucić, życie jest po to, żeby się cieszyć i korzystać z niego w pełni, na tyle ile się da.
Bardzo dziękuje pani Oli za zdjęcia, które mogłam dzięki niej Wam pokazać. 
Te dwa tygodnie minęły strasznie szybko i na pewno z kolejnymi dwoma będzie tak samo, zaraz znajdę się w domu, zaraz zacznie się mój ulubiony miesiąc. Tak to już jest z tym czasem, że się nie zatrzymuje i galopuje jak szalony czy tego chcemy czy nie. 

Trzymajcie się, mam nadzieję, że wam weekend miło mija ;)

niedziela, 3 kwietnia 2016

Warto podejmować trud

Znowu nie dotrzymałam słowa, coś mi to ostatnio nie wychodzi. Jak nie ja prawda? Wydarzenia ostatnich dni niestety utrudniły mi napisanie tego posta, ale już biorę się w garść.
Z poniedziałkowego sprawdzianu z matematyki byłam bardzo zadowolona, ale to dlatego, że był prosty. U dentysty spędziłam niestety dość sporo czasu, spóźniając się na orientacje, na której poszłam do laskowskiego kościoła wychodząc z ośrodka bramą główną. Wtorek mnie bardzo załamał, a to przez oddany sprawdzian z wosu i kartkówkę z angielskiego. Okazało się, że nie mam kulinarnych, więc po południu mogłam sobie odpocząć. W tamtym tygodniu  od poniedziałku do piątku w starym internacie były kręcone pojedyncze sceny do filmu „Jestem mordercą”. Siostrze, która zajmuje się starym internatem udało się zorganizować spotkanie z aktorami grającymi w tym filmie czyli Piotrem Adamczykiem i Mirosławem Haniszewskim. Trudno było uwierzyć, że właśnie ich widzimy, zadajemy im pytania, robimy sobie z nimi zdjęcia. Nie spodziewałam się, że znani, sławni aktorzy są tak mili, przyjaźni, po prostu zwyczajni ludzie. Wieczorem udało mi się wyprasować zasłonki. W piątek Pan Dyrektor zaproponował mi udział w występie świątecznym, po lekcjach zrobiła to też pani Agnieszka. W sobotę była kolejna próba scholi, na której pani Marzena nazwała mnie i Patrycje psiapsiółkami, co mnie właściwie ucieszyło. Od rekolekcji spędzam z Patrycją dość sporo czasu, mimo, że nie mamy razem żadnych lekcji, zajęć (oprócz scholi, na której nie zawsze jesteśmy), nie jesteśmy razem w grupie. Ja, Iza, Luiza i Natalia zamówiłyśmy sobie wieczorem pizze, co okazało się świetnym pomysłem. Śmiesznie było, gdy po zjedzeniu pizzy wynosiłyśmy do kuchni starego internatu pudełka. Właściwie mogła zrobić to jedna osoba, a zamiast tego poszłam ja, Natalia, pani Iza i Patrycja, która załapała się na to, bo przyniosła mi pendriva z nagraniem. W niedziele przed obiadem pisałyśmy z Luizą biznes plan na PP. O 16 mieliśmy próbę z Panem Dyrektorem, od razu po niej pojechałyśmy do Teatru Rozmaitości. Przed spektaklem mogliśmy dokładnie obejrzeć scenę, mieliśmy też bardzo ciekawe warsztaty, które dobrze przygotowały nas do spektaklu „Druga kobieta”. Samo przedstawienie szczególnie nie zdobyło mojej sympatii, nie zrozumiałam niektórych scen i wydały mi się nie potrzebne, ale to już tak jest, że nie wszystko się nam podoba. Mało spałam, bo późno wróciliśmy z teatru, a wstawałam wcześniej, żeby zrobić śniadanie i zdążyć na próbę do szkoły. Moja ostatnia orientacja była chyba najlepsza z wszystkich, pojechałam do Sweet Home. Zamówiłyśmy sobie z panią pyszną herbatę i bezę na pół. Wieczorna próba do występu była udana. Kolejny dzień byłyśmy z Patrycją wcześniej w szkole, żeby zrobić próbę, ale niestety niektórzy nie byli na tyle zmobilizowani, żeby się na niej pojawić. Denerwowałam się jak zwykle, szczególnie czytaniem tekstu, bo śpiewanie razem szło dobrze. Większość się mniej więcej udała, potem było dzielenie się chlebem i jajkiem. W środę Marta przyjechała po mnie po 14, dopakowałyśmy rzeczy i ruszyłyśmy w stronę Warszawy. W autobusie okazało się, że jedzie z nami Vianne (wolontariuszka z Holandii, z którą mam konwersacje) i pani Ola, moja nauczycielka woku. Trochę się naczekałyśmy na pociąg, ale przynajmniej spędziłyśmy ze sobą trochę czasu, którego mamy teraz tak mało.  Weszłam do domu na zaledwie chwilę, pojechałam jeszcze z mamą do kuzynek, żeby się z nimi zobaczyć. Załapałam się na to tylko dlatego, że mama pojechała do nich zrobić wujkowi zastrzyk. Święta minęły nam bardzo spokojnie, miło,ale właściwie też jak zwykle szybko. W Czwartek liturgia Wielkiego Czwartku w kościele, w piątek droga krzyżowa. W sobotę prawie całą rodziną udaliśmy się na święconkę do kościoła moich dziadków, po której zebraliśmy się wszyscy w małym mieszkaniu moich dziadków, taka nasza rodzinna coroczna tradycja.  Wieczorem przespałyśmy się z Martyną, żeby wytrzymać całą noc na passze. Kiedy obudziłam się zdecydowałam, że jednak nie dam rady iść i zostanę w domu. Tata też został, bo gorzej się poczuł. W pierwsze święto poszłam z tatą na 12:15 do kościoła, a potem do cioci na śniadanie wielkanocne (dla niektórych to był obiad np. dla mnie). W poniedziałek miałam wrażenie, że wszyscy zapomnieli o tym, że jest śmingus dyngus, dopiero kiedy po świątecznym obiedzie przyszły nasze kuzynki Ania zaczęła oblewać głównie Martynę wodą. Na obiedzie była ciocia Maja, Hania z Markiem i dziadkowie. Spędziliśmy razem rodzinnie bardzo miło czas, Marysia i Ania jeszcze trochę u nas zostały, grałyśmy razem w sequensa. We wtorek uporałam się z wszystkimi lekcjami, późnym popołudniem pojechałyśmy z Martyną i Martą do plazy. Nadeszła środa, której bardzo się bałam. Od najmilszej rzeczy do najtrudniejszej, pierwszą było podcięcie grzywki, kolejną pogrzeb sąsiada, a tą najgorszą usuwanie zęba u dentysty. Okazało się, że nad studentami w stomatologi, do której trafiłam czuwa pani doktor, która zna mnie bardzo dobrze, z dawnych czasów, kiedy nie dawałam sobie nic zrobić. Nie mogła uwierzyć, że to ja siedzę tak spokojnie na tym fotelu. Nie było to łatwe szczególnie, że musieli dołożyć mi znieczulenie, ale dało się przeżyć. Wieczór spędziliśmy bardzo miło z Martyną, Markiem i Hanią grając w grę o kupowaniu świń, krów, owiec i kur. Kolejny dzień, następna wizyta u dentysty. Tym razem pożegnałam się z dwoma zębami na górze. Pierwszy poszedł szybko, ale z drugim studenci, a później pani doktor męczyli się strasznie długo, łącznie siedziałam na fotelu 2 godziny. Znieczulenie było bardzo dobre, tylko na samym końcu się już chyba skończyło. Łzy leciały mi strumieniami ze zmęczenia, bezsilności, miałam też dość wbijania mi w dolną wargę i zęby różnego rodzaju narzędzi (to bolało bardzo bardzo mocno). Śmiało mogę powiedzieć, że to były jedne z najgorszych godzin w moim życiu, a dla dwóch studentów, którzy usuwali mi zęby jedne z najlepszych, którzy  gdy zszyli mi dziąsła, jednocześnie kończąc robotę, doszli do wniosku, że wyglądam jakby oni mnie pobili (pewnie mieli racje). Zamówionej u babci zupy na obiad niestety nie mogłam zjeść. Miałam okazje spędzić z Gosią jeszcze trochę czasu podczas spaceru z psami na Cytadeli. Wieczorem podczas pakowania zadzwoniła do mnie Patrycja i poprawiła mi humor rozmową po trudnym dniu. W piątek rano ruszyłyśmy w piątkę: ja, mama i 3 panie, które jechały z mamą na weekend do Lasek Sabem (czerwonym samochodem taty). Załapałam się na obiad, zupę zjadłam szybko, ale z drugim daniem męczyłam się dość długo, naprawdę trudno się je nie gryząc i dobrze mieć zęby (wszystkie). Wieczorem dzięki świetnemu pomysłowi Klaudii miałam dobrą kolacje, zrobiłyśmy starte jabłka. W sobotę cały dzień źle się czułam, starałam się uzupełnić lekcje, sprzątałam. Dzisiaj czuje się już lepiej, może nie mogę powiedzieć, że dobrze, ale na pewno lepiej niż w poprzednie dni. Trudno mi było nie śpiewać na mszy, bo uwielbiam to robić, ale mam nadzieje, że rany szybko się zagoją i wszystko będzie dobrze. Mama opuściła mnie po obiedzie. Po południu było spotkanie redakcji gazety szkolnej, prawdopodobnie w kwietniowym numerze ukaże się kolejny mój artykuł. 

                                              ZDJĘCIA 
Od lewej Mirosław Haniszewski, ja i Piotr Adamczyk. Aktorzy ubrani są w mundury milicjantów, trzymają mnie za ręce, w tle grupa III.

Ja i Patrycja siedzimy przy stole, między nami stoi pani Ania, która prowadziła warsztaty teatralne, widać, że pani coś do nas mówi, my się uśmiechamy.

Ja i Marta na tle Pałacu Kultury, nad nami błękitne niebo.

Sernik świąteczny

Świąteczny mazurek orzechowy

Duża świąteczna babka piaskowa oblana lukrem

Tak właśnie wyglądały minione 3 tygodnie. Coś mi się wydaje, że pisałam krócej niż zwykle, ale tak wyszło, mam nadzieje, że nie macie mi tego za złe. 

Dobrego popołudnia i nadchodzącego tygodnia!