Translate

niedziela, 19 listopada 2017

Początek końca

Wrzesień prawie już się kończy, a posta ode mnie jak nie było tak nie ma, ale nareszcie jest. Zaniedbałam Was znów trochę, ale to wdrożenie się w tryb szkolny trochę mnie pochłonęło. Na całe szczęście już się mobilizuje, siadam i nadrabiam zaległości. Co prawda może to nie będzie proste, bo tym razem nie robiłam notatek, ale zobaczymy, może jakoś sobie poradzę 
3 września ja, tata i Marta ruszyliśmy w stronę Lasek samochodem zapakowanym po brzegi moimi wszystkimi rzeczami. Ostatni mój rok liceum, ostatni w Laskach stawał się realny, zostałam najprawdziwszą maturzystką. Siostra kierowniczka zaskoczyła mnie wieczorem propozycją śpiewania psalmu na mszy rozpoczynającej rok szkolny, oczywiście przyjęłam ją. Marta z tatą pojechali zostawiając mnie na te 4 tygodnie tutaj. 4 września rozpoczęliśmy ten nowy rok szkolny 2017/2018, naprawdę aż trudno uwierzyć w to, że ten czas tak galopuje i że to już ten rok. Psalm wyszedł mi nawet nieźle, im śpiewam więcej tym czuje się pewniej. Pani Małgosia, psycholog stwierdziła, że śpiewałam bardzo odważnie. Popołudniu czułam się jakoś nieswojo, myślę, że to przez nagłą zmianę otoczenia. Aaa zapomniałam Wam napisać, że zmieniłam grupę. Przeniosłam się do V, żeby być z Patrycją i Weroniką w pokoju, żeby nie musieć tak latać pomiędzy grupami. Co prawda nie była to dla mnie prosta decyzja, bo uwielbiam VI, spędziłam w niej świetne 2 lata, no, ale coś za coś. Ogromnym plusem jest to, że zawsze mogę przejść przez gospodarczy i odwiedzić dziewczyny lub wychowawczynie. Pierwszy dzień szkoły przyniósł nam pierwsze informacje o MATURZE (myślę, że to będzie najczęstsze słowo, które będę słyszała w tym roku szkolnym. To są właśnie wspaniałe uroki bycia w klasie maturalnej. Dni płynęły, wszystko powoli zaczynało się rozkręcać. Nauczyciele od zajęć dodatkowych przychodzili i ustalali nam zajęcia. Sama nie wiem jak to się stało, ale powiem Wam szczerze, że mój tegoroczny plan nie wygląda nawet tak tragicznie. Od razu w pierwszym tygodniu zgłosiłam się do dyżuru koszowego, żeby mieć go za sobą. Znaczną zmianą dla mnie było to, że w V grupie dyżur koszowy robi jedna osoba, a w VI robi się go w parach, ale tak właściwie dla mnie jest to na rękę, bo przynajmniej będę robiła go rzadziej. 9 września mieliśmy pierwszą sobotę pracującą, odrabialiśmy poniedziałek 30 października. W niedziele popołudniu zamówiłyśmy sobie z dziewczynami pizze do internatu. 

To co przeczytaliście wyżej napisałam jakoś w drugiej połowie września Właściwie nie wiem dlaczego na tym zaprzestałam. Może powodem był brak weny albo zbyt duże przejęcie się klasą maturalną. W każdym razie teraz wracam i próbuje Wam coś napisać. Tak właściwie powiem Wam szczerze, że nie wiem co by to miało być. Moja codzienność jest bardzo podobna do tej, którą miałam poprzednie 2 lata. Chodzę do szkoły, ten ostatni rok podejmując trud uczniowski. Raz mi coś wychodzi, a bywa też, że nie, ale staram się tym nie zrażać, tylko iść do przodu. Jak co roku 18 września miałyśmy święto internatu: mszę, a późnej loterie i piknik. Pod koniec października za to odbyło się święto naszej grupy, ale może powrócę jeszcze do końcówki września i opisze weekend w Krakowie, który bardzo mile wspominam. W czwartek wieczorem 28 września Marta przyjechała do mnie do internatu. W piątek pojechałyśmy pociągiem do Krakowa. Od progu przywitała nas siostra Kasia, a chwile później reszta sióstr pijarek, zgromadzenia, do którego Marta miała wstąpić na początku października. Zjadłyśmy kolacje w towarzystwie sióstr i zmęczone po podróży położyłyśmy się spać. W sobotę po śniadaniu pojechałyśmy z Martą do parku Jordana, gdzie miałam spotkać się z Patrycją, z którą znam się już ponad 3 lata. Pochodziłyśmy sobie trochę po parku, sporo rozmawiając. Na obiad przyjechali już rodzice z Hanią i Markiem. Celem naszego przyjazdu była integracja całej rodziny z wszystkimi siostrami. Popołudniu dojechali jeszcze Małgosia z coraz większą już Marysią i Mateuszem. Przeszliśmy się wspólnie na spacer, a później podzieliliśmy na dwie ekipy: rodzice pojechali na cmentarz, a ja, Hania, Gosia, Mateusz i Marek na krakowskie stare miasto.
                                                        Ja i Marek stoimy na rynku
                      Gosia i Mateusz stoją na tle starówki

Rodzice dołączyli do nas, gdy siedzieliśmy przy herbatach i ciastach. Wieczorem przed kolacją odmówiliśmy wspólnie nieszpory już bez Marka i Hani. Po kolacji siedzieliśmy sobie przy stole rozmawiając, było naprawdę sympatycznie, często zabawnie. Czas szybko nam upłynął, Gosia i Mateusz pojechali do Częstochowy, a reszta położyła się spać. W niedziele poszliśmy na mszę do parafii, a później wspólnie zjedliśmy śniadanie. Ja, Marta i rodzice pojechaliśmy do Łagiewnik, wróciliśmy akurat na obiad, po którym Marta odwiozła mnie i mamę na pociąg. Szybki był ten weekend, ale bardzo miły. Dobrze było spotkać się z rodzinką po całym miesiącu nauki. Październik upłynął szybko, chociaż były momenty, w których bardzo już chciało mi się do domu. O ile dobrze mi się wydaje to pierwszy raz nie było mnie w domu aż tak długo. Nareszcie nadszedł 27 października, a wraz z nim mój samodzielny przyjazd Polskim Busem do domu. Dobrze było położyć się pod tak długim czasie do własnego łóżka. Przedpołudnie zajęły mi przygotowania do ślubu wychowawczyni z gimnazjum pani Marty Chowaniak (teraz już Kostyk). Ślub odbył się w katedrze o 16. Nigdy nie sądziłam, że będę miała takie szczęście, że akurat dzień wcześniej przyjadę do Poznania. Świetnie było przeżyć z jedną z ulubionych nauczycielek (jednocześnie najlepszą wychowawczynią jaką miałam) tak ważny moment w jej życiu. 
Państwo Młodzi stoją na środku, a po ich obu stronach prawie cała klasa Martyny i Ani, Ania, Mikołaj i ja, przed nami stoi motor, w tle katedra

Tak jak się spodziewałam tydzień w domu minął mi bardzo szybko. 1 listopada jak co roku najpierw spotkaliśmy się na obiedzie z babcią i ciocią, później pojechaliśmy na cmentarz na msze, a na koniec do dziadków na kawę. Jak to zawsze u nas było bardzo wesoło i rodzinnie.
Siedzimy wokół stołu od lewej: ja, Gosia, ciocia Agnieszka, Zuzia, Jacek, Ania, dziadek, Martyna, Marysia, babcia, Mateusz, Wojtek, mama, tata, wujek Tomek

5 listopada tata odwiózł mnie do Lasek. Spał nawet w domku, bo w poniedziałek miał coś służbowego w Warszawie. Weekend był pełny niespodzianek. W piątek wieczorem świętowałyśmy w grupie urodziny Agnieszki i Joli. w sobotę pani Agata obudziła nas pytając czy chciałybyśmy pojechać na „Listy do M3” z VI grupą? Bardzo chętnie przystałyśmy na te propozycje z Patrycją. W niedziele pojechałyśmy z Pauliną do KFC spotkać się z Natalią, Angeliką i Grześkiem. Wieczorem poszłyśmy z Patrycją i Anią na śpiewanie pieśni patriotycznych do kawiarenki. W sobotę cała nasza ósemka musiała zmierzyć się z maturą z matematyki, nie było to łatwe, ale jakoś udało nam się coś napisać.

Na ten moment z mojej strony to byłoby na tyle. Może nie ma tego dużo, ale zawsze jest choć coś. A Wam jak się żyje w tym listopadzie? Coraz krótsze te dni są i coraz zimniej się robi.