Translate

sobota, 16 stycznia 2016

Przeprosiny i coś jeszcze

Naprawdę chciałam dla was napisać nowy wpis, ale nie mogę. Siadam do komputera zaczynam pisać i nie wiem, po prostu mam blokadę, niby coś pisze, ale to nie to co wcześniej. Może po prostu brak mi na ten moment weny, nie umiem skupić myśli, złożyć zdań, opisać moich dni. Bardzo bardzo was za to przepraszam. 
Może spróbuje napisać taki skrót, skład wydarzeń.
Intensywne dwa ostatniego tygodnia semestru ostatecznie średnia prawdopodobnie 4,36
Drugi raz wystawiane jasełka przed większa publicznością
Kilkudniowa choroba: gardło, gorączka, średnie samopoczucie
Kolęda internatowa

Może przynajmniej trochę zadowolą was zdjęcia:

W naszym pokoju, od lewej: Natalia, Klaudia, Iza i Łucja siedzą przed moim łóżkiem na dywanie od taty.

Ośnieżona lipówka

Właściwie to tylko dwa zdjęcia bardzo mało :( ale jakoś nie mam żadnych zdjęć nie ma kiedy robić. Jeszcze raz was bardzo przepraszam.


niedziela, 3 stycznia 2016

Domowo+rodzinnie=dobrze

Niestety znowu zaczynam posta dość późno, jestem już trochę zmęczona, ale postanowiłam jednak to zrobić. Jutro raczej już nie znajdę na to czasu, a w nadchodzącym tygodniu zapewne rzucę się w wir pracy, szczególnie, że będzie sobota pracująca. Nie chcę, żeby był aż taki odstęp czasowy między wpisami, wiem, że niektórzy z was bardzo na nie czekają i bardzo cieszy ich to co wrzucam. Pewnie za dwa tygodnie nie pamiętałabym już tego wszystkiego co było w domu i może nawet nie wiedziałabym co napisać o tym tygodniu. Także nie pozostaje mi nic innego jak brać się do pracy, a wam życzyć miłego czytania!
W poniedziałek pozwoliłam sobie dłużej pospać przez wzgląd na nocne pisania i na to, że właściwie szczególnie nie miałam planów. Po południu wybrałam się z mamą i Martyną pod mój ukochany książkowy adres Roosevelta 5 (to adres pod, którym mieszka rodzina Borejków opisywana w Jeżycjadzie Małgorzaty Musierowicz). Ciocia Agnieszka w święta powiedziała nam, że w tam tym miejscu jest jakaś knajpka, kawiarenka coś takiego i rzeczywiście była, tylko niestety zamknięta. Zamiast tego udałyśmy się do innej, żeby zjeść pyszne desery: Martyna szarlotkę z lodami, mama lody z ciepłymi malinami, a ja sernik. We wtorek poszłyśmy z Martyną do kina na „Sebastian i Bella 2”. Na pierwszej części byłyśmy z kuzynkami, teraz też chciałyśmy z nimi iść, ale niestety są na nartach. Martyna doszła do słusznego wniosku, że kiedyś rzadziej chodziłyśmy do kina, a ja stwierdziłam, że to pewnie przez to, że będąc dziećmi nie lubiłyśmy tak bardzo filmów. Wracając do filmu warto było na niego iść, był bardzo ciekawy, polecam go każdemu kto lubi filmy familijne. Po południu przyszli do nas nasi (całej rodziny) znajomi, mogę stwierdzić, że starzy współlokatorzy. Mieszkali dość dawno kilka lat u nas na strychu (mamy tam małe mieszkanie, w którym teraz mój brat z bratową mieszkają). Rzadko się z nimi widzimy, więc cieszę się, że spotkaliśmy się akurat wtedy kiedy jestem w domu. Trudno mi uwierzyć, że Madzia, która urodziła się w czasie, gdy oni mieszkali z nami i często jako niemowlę, a potem małe dziecko bywała u nas chodzi już do 3 klasy podstawówki. Co jestem starsza to wszystko szybciej się toczy. W środę robiłyśmy z mamą pierogi (bardzo trudno mi jest zawsze mamę na nie namówić, więc cieszę się, że się udało). Wypróbowałyśmy przyrządy do formowania pierogów, które mama kiedyś kupiła. Dzięki nich były bardzo ładne o różnych kształtach. Ojej zapomniałam napisać o farszu, pierogi były z mięsem i kapustą z grzybami. W tym tygodniu czytałam też lekturę „Tristana i Izoldę”. Dziś rano skończyłam, sama nie wiem jak ją ocenić. Bardzo trudno się jej nie czytało, poza niektórymi momentami, ale chyba nie mogę stwierdzić, że mi się podobało, lubię książki o miłości, ale o nieszczęśliwej miłości raczej nie za bardzo. Kolejną rzeczą obiecaną przez mamę były lody. Pewnie wielu z was jest teraz zdziwionych lody zimą, jak to? Jakiś czas temu też bym tak powiedziała, ale teraz już nie. Wielu poznaniaków stwierdziło, że są to najlepsze lody w Poznaniu, są własnoręcznie robione, smakują naprawdę świetnie. Właśnie na nich byłyśmy z mamą w Sylwestra wzięłyśmy nawet trochę do pudełka. Niby Nowy Rok jest już dwa dni, a ja nadal nie umiem zdać sobie z tego sprawy, pewnie za jakiś czas się przyzwyczaję. W pierwszy dzień roku poszłam do kościoła na 9:30, kiedy szłam drogą bardzo dziwnie się czułam, było bardzo cicho, na ulicy prawie żadnego samochodu. Dodajmy padający śnieg, to wszystko tworzyło taki miły urok. Mieliśmy naprawdę dobry obiad, dewolaje z duszonymi ziemniakami, po nim pojechałyśmy do babci Mieci na kawę imieninową. Skończyło się na tym, że oprócz pączka zjadłyśmy też końcówkę babcinego rosołu pychotka! Wieczorem grałam z rodzeństwem i jak to ładnie napisać drugimi połówkami moich braci (chociaż hmm czy do brzmi ładnie, a nie ważne) w „Wsiąść do pociągu”. Bardzo fajna gra planszowa, tylko grałam razem jako jedna osoba z Gosią, bo sama bym sobie nie poradziła (za dużo patrzenia i orientowania się co, gdzie, jak). Sobota, na dziś już od kilku dni był zaplanowane zakupy studniówkowe. Jako, że Hania ostatnio wspaniale pomogła mi kupić sukienkę na bierzmowanie, teraz też poprosiłam ją o pomoc. Sukienkę ku mojej uciesze (wiecie już, że nie lubię chodzić po sklepach) znalazłyśmy bardzo szybko, gorzej było z butami, ale w końcu jakoś się udało. Kiedy wróciliśmy postanowiłam napisać list do Ali (Alu jeśli to czytasz to już wiesz, że go dostaniesz, a jeśli nie czytasz to będziesz miała niespodziankę jak zamierzałam). Zawsze kiedy piszę do niej listy czuję się tak dobrze, tak nie do opisania, robienie tego sprawia mi ogromną przyjemność (mimo bolącej ręki, bo zawsze muszę się oczywiście rozpisać). Mogłabym napisać jej to wszystko przez internet, ale przecież to co innego. Dobrze jest mieć osobę do której ma się chęć pisać listy. Późnym po południem pojechaliśmy wszyscy na obiad lub kolacja (kto co woli) z okazji imienin babci do Puszczykowa. Było jak zawsze miło, rodzinnie i pysznie.
Uff dałam radę, teraz jeszcze tylko zdjęcia audiodeskrypcja i gotowe. Rozpieściłam was trochę postami co tydzień, ale teraz czeka mnie intensywny styczeń i wpisy będą rzadziej. Doszłam do wniosku, że dodam zdjęcia tu na końcu, bo tekst nie jest za długi i nie ma sensu go rozdzielać.



Lody z ciepłymi malinami w szklanym kieliszku który leży na białym talerzyku -deser mamy


Sernik na nim położony listek mięty, ciasto leży na białym talerzyku - mój deser


Szarlotka z lodami leży na białym talerzyku - deser Martyny


Surowe pierogi o różnych kształtach (kwadraty, serca, półkola) leżą na stole


Pierogi gotujące się w garnku, nad nimi widać kawałek wiszącej rękawicy kuchennej


Ugotowane pierogi posypane bułką tartą leżą na pomarańczowym talerzu


Od lewej Martyna, Hania, Marek, Matis, w prawym dolnym rogu moja głowa, a w lewym głowa Gosi. Na środku widać planszę (mapa Stanów Zjednoczonych), oczywiście siedzimy wszyscy przy stole.



Od lewej tata, ja, Marta, Hania. Trzymamy wszyscy kubki ze Starbucksa, między każdym z nas stoją figury reniferów,  jesteśmy w galerii Stary Browar.



Od lewej Mateusz, Gosia, Martyna, mama (prawie jej nie widać jest schowana za mną), babcia, głowa Marty, ciocia Ela, dziadek, głowa taty, Marek, a przed nim Hania. Stoimy wszyscy w restauracji Nova w Puszczykowie.

                             Życzę wam dobrej niedzieli!