Translate

niedziela, 25 grudnia 2016

Rutyna...

Oj dawno mnie tu nie było! Zapewne z utęsknieniem czekaliście na ten właśnie widok, cierpliwość popłaca, bo teraz możecie dowiedzieć się co u mnie słychać. Co by się nie działo zauważyłam, że w listopadzie i grudniu dopada mnie jakieś takie znudzenie, zmęczenie. Mam po prostu dość tej całej rutyny, wydaje mi się, że ciągnie się w nieskończoność. Kiedy wracam po świętach do szkoły jest mi już lepiej, ale muszę przeżyć te 2 miesiące, które właściwie dobiegają już końca. Mam nadzieje, że Was nie zanudzę. Ten początek listopada  był tak dawno, że jeśli nie pisałabym sobie krótkich notatek (co robię od wycieczki do Wilna) to nie pamiętałabym, aż tak o czym chce napisać. 
Niedziele, w które wracam do internatu zawsze są takie same. Chodzę rano na mszę, potem się pakuje, jemy wszyscy razem obiad i ruszam z kimś z rodziny w podróż. Tym razem wyjątkowo jechałam autem z tatą, bo miał coś służbowego w Warszawie. Nie wiem czy moje kochane rodzeństwo miało mnie już dość po tym tygodniu czy co, ale robili wszystko, żeby mnie zdenerwować, chyba bardziej z sympatii, miłości siostrzano-braterskiej.  W poniedziałek przez to, że księdza nie było i pan Czarek jeszcze nie wrócił miałam 3 matematyki pod rząd, a reszta klasy dwie. Chyba byłam jedyną osobą zadowoloną z tego faktu. Popołudniu ostatni raz byłam u dentysty (nie wiem czy w tym roku szkolnym, bo mam przyjść jakoś w maju, ale na pewno  w tym roku kalendarzowym). Na pianinie jakoś nie umiałam się skupić, a kiedy wróciłam do grupy czułam się zmęczona. We wtorek mieliśmy próbną ewakuację w szkole. W środę złączyli nas na angielskim z 3LO, myślałam, że z tego względu będziemy odpowiadać z angielskiego na 3 godzinie, ale wtedy miałam być na próbie do akademii, więc musiałam odpowiedzieć na pierwszej lekcji. Byłam przekonana, że słabo mi pójdzie, bo będę stresować się przy dwóch klasach, ale jednak poszło dobrze. Kiedy siedzieliśmy sobie spokojnie w szkole pierwszy raz w tym sezonie zaczął padać śnieg. Na orientacji pojechałam na dworzec autobusem i metrem. W czwartek mieliśmy kolejną próbę do akademii. W piątek przez to, że było święto miałam okazję się wyspać. Po obiedzie poszłam do V jak zwykle na herbatkę i pogaduchy. Pani Edytka przyniosła dziewczynom rogale marcińskie, Patrycja zrobiła mi niespodziankę i mnie na nie zaprosiła, bo pamiętała jak jej marudziłam, że ich w tym roku nie zjem. Po mszy za ojczyznę i tatę pani Marzeny świętowaliśmy w internacie. Najpierw przeczytałyśmy kilka zdań o losach Polski, a później śpiewaliśmy wspólnie pieśni patriotyczne. Na sam koniec było rozstrzygnięcie konkursu na najlepsze patriotyczne ciasto (każda grupa robiła własne). 
Siedzimy na około  świeczniska w świetlicy

Siedzę na ławce, podpieram rękami głowę, jestem zamyślona

Sobota minęła bardzo szybko, niby dzień wolny, ale zawsze znajdzie się coś do roboty. Na początek sprzątanie, następnie odrabianie sporej ilości matematyki, chwila odpoczynku, a na koniec dnia próba scholi. Za to w niedziele poza wieczorną próbą do akademii nie robiłam nic konkretnego, w końcu kiedyś trzeba odpocząć. Okazało się, że będziemy mieli przyrodę z panią Ewą, bo pana Czarka nie będzie przez kolejny miesiąc. Ominęły mnie znowu lekcje, bo byłam na generalnej próbie do akademii. Wieczorem zostałam poproszona o zastąpienie Agnieszki na pierwszej próbie poloneza. We wtorek wystawiliśmy w końcu akademię, trochę się nastaliśmy, ale myślę, że dobrze nam wyszło. Popołudniu robiłam kisiel z panią Anią, żeby nauczyć się dokładnie obsługi kuchenki gazowej i żeby zrobić go też w sobotę, przy studentkach. W środę na orientacji pojechałam kolejny raz na dworzec, tylko tym razem tramwajem. W piątek już kolejny raz w tym tygodniu robiłam kisiel z panią Anią. Wieczorem poszłam znów do V, wypiłam herbatę tym razem od pani Edyty. W sobotę odwiedziły nas studentki Uniwersytetu Warszawskiego, aby zobaczyć jak funkcjonujemy na co dzień. Prawie całą niedziele spędziłam w V. Po mszy poszłyśmy wspólnie z Patrycją, Weroniką i Klaudią na spacer, a potem gadałyśmy w ich grupie. Wieczorem zrobiłam sobie tym razem budyń. W środę mieliśmy próbną ewakuacje w internacie, pierwszy raz ją przeżywałam, bo w zeszłym roku akurat wtedy byłam jeszcze w szkole. Zdziwiłam się, że syreny na klatkach schodowych między grupami wyją tak głośno, aż uszy bolały. W piątek na kulinarnych robiłam naleśniki z farszem ruskim, zaprosiłam na nie Patrycje, Weronikę i Klaudię, bardzo im one smakowały. Dopadł nas ciężki dzień: sobota pracująca. Na niemieckim robiliśmy wieńce adwentowe, największy został położony w holu. W niedziele obejrzałam z Weroniką film „Podróż do Terabity”. W poniedziałek byłam bardzo zaskoczona, kiedy wyjrzałam przez okno i zobaczyłam sporą ilość śniegu. W czwartek ucieszyła mnie 5 z niemieckiego ze sprawdzianu. W piątek przed kulinarnymi, na których robiłam kapuśniak, udało mi się trochę posprzątać. Sobota minęła głównie na odrabianiu lekcji. Mogę śmiało powiedzieć, że właściwie całą niedziele spędziłam z Patrycją, przed obiadem oglądałyśmy film „Bogowie” z panią Agatą i kilkoma dziewczynami. Po obiedzie siedziałyśmy trochę u mnie w grupie, potem u niej, w końcu zdecydowałyśmy się iść do kawiarenki, w której zostałyśmy zaskoczone wykładem o fizyce. 
Siedzimy w kawiarence przy stoliku: Patrycja po lewej stronie stołu, ja naprzeciwko niej po prawej, na stole stoją talerzyki z ciastem i szklanki z zimową herbatą, ja swoją unoszę do ust 

W poniedziałek nie miałam pianina, więc mogłam wcześniej pomóc Patrycji w powtórzeniu matematyki. We wtorek miałyśmy spotkanie mikołajkowe w internacie. W środę jeszcze przed dniem skupienia udało mi się wyprasować i powiesić zasłonki. Pisanie sprawdzianu z matematyki rozszerzonej zajęło mi ponad dwie lekcje, przez co myślałam, że spóźnię się na pociąg, bo jechałam do domu, ale na szczęście zdążyłyśmy z mamą. W piątek udało mi się odwiedzić babcię i dziadka, a wieczorem jeszcze babcię Krysię. W sobotę spotkaliśmy się wszyscy całą rodziną, aby uczcić 80 urodziny dziadka. Dla jubilata to była bardzo duża niespodzianka, bo nie miał pojęcia o zorganizowanej imprezie. 
Składamy dziadkowi życzenia: mama trzyma prezent, Martyna kwiaty, ja stoję obok nich, za nami tata 
 Na krzesłach siedzą babcia i dziadek, na kolanach u dziadka siedzi Zosia, za nimi stoi reszta wnuków: Marysia, Mateusz, ja, Martyna, Ania, Marek, Jacek, Zuzia, Marta, Wojtek trzyma Franka na rękach 
Babcia i dziadek siedzą, my stoimy za nimi: Martyna, tata, Hania, ja, Marek, Gosia, Mateusz, Marta, mama 
Tort urodzinowy dziadka: zdjęcie dziadka z czasów niemowlęcych i słabo widoczny napis

Wieczorem pomagałam Gosi lukrować pierniczki. No i znowu przyszła niedziela, w którą trzeba wracać do internatu. W poniedziałek dostałam 5 z rozprawki z poziomu rozszerzonego. Wieczorem poszłam odwiedzić Weronikę do III grupy, z którą rozmawiałam  dość sporo w weekend. We wtorek przed pójściem na basen piekłam szarlotkę z Luizą na klasowe mikołajki. Wieczorem tym razem do mnie przyszła  Weronika. Koło 22 pierwszy raz robiłam twaróg z rzodkiewką, nigdy go nawet nie jadłam. Myślałam, że nie wyjdzie zbyt dobry, ale był w miarę, szczególnie jak na pierwszy raz. W środę rano mieliśmy klasowe mikołajki, było naprawdę bardzo miło, wszyscy byli zadowoleni z prezentów, najedliśmy się bardzo, spędziliśmy razem trochę czasu. Na ekonomi robiliśmy kubki z owocami, które później na dłużej przerwie rozdawaliśmy. Zostało jeszcze trochę szarlotki, więc mogłam poczęstować nią Weronikę. W piątek cały ośrodek zebrał się w Domu Przyjaciół, aby spotkać się z kardynałem Nyczem i  podzielić się razem opłatkiem. Popołudniu robiłam duże porządki przedświąteczne. Na obie noce w weekendzie poszłam spać do dziewczyn w V, mogłam sobie dzięki temu trochę z nimi pogadać. W sobotę miałam ogromnego lenia, dobrze, że posprzątałam w piątek. Musiałam się za to zabrać za lekcje. W niedziele pojechałyśmy z panią Anią do groty solnej w Izabelinie. Popołudnie spędziłam w V grupie. W poniedziałek na pierwszej lekcji mieliśmy mszę za pana Kawkę, który w ciężkim stanie trafił do szpitala po drugim zawale. Kilka godzin później pan dyrektor dowiedział się, że pan zmarł tego samego dnia rano. Popołudniu miałyśmy wigilie w internacie. Składanie życzeń na ogół za bardzo mi nie wychodzi, ale tym razem szło nawet nieźle. W środę kilku nauczycieli i kilku uczniów, w tym też ja pojechało na pogrzeb pana Kawki. Kiedy wróciliśmy, spotkaliśmy się całą szkołą, żeby podzielić się opłatkiem. W czwartek po czterech lekcjach pojechałam do domu z Martą. W piątek udało nam się kupić z Martą jeszcze kilka prezentów. Większość soboty minęła na sprzątaniu i szykowaniu potraw. Usiedliśmy w 10 osób do wigilijnego stołu: rodzice, babcia z ciocią, Mateusz, Gosia, Marek, Marta, ja i Martyna. Mateusz przeczytał ewangelię, podzieliliśmy się opłatkiem i zjedliśmy wigilijne potrawy. Pośpiewaliśmy kolędy, posiedzieliśmy i odpakowaliśmy prezenty. Dostałam bluzę, sweter, skarpetki, słuchawki, płytę o ŚDM, kubek termiczny i jeszcze kilka innych rzeczy. Poszłam z tatą na pasterkę o 22. W niedziele rano zjadłam  z rodzicami świąteczne śniadanie. Koło 14 zasiedliśmy do obiadu na poddaszu u Mateusza i Gosi, w towarzystwie rodziców Gosi, którzy przyjechali z Częstochowy. Późniejszym popołudniem w naszym domu zebrała się cała rodzina, która radośnie, hucznie i długo świętowała. 
Mam wrażenie, że ten post jest strasznie nudny, monotonny, coś mi w nim nie pasuje. Nie mogę Wam obiecać, że posty będą ukazywały się regularnie co mniej więcej 3 tygodnie, jak to było wcześniej. Przez 2 miesiące nie napisałam dla Was nic. Dlaczego? W tygodniu nie mam czasu, a w weekendy wolne chwile staram się spędzić z przyjaciółkami, które są dla mnie naprawdę ważne i chce utrzymywać z nimi dobry kontakt. Drugi powód jest taki, że nie umiem się zebrać, usiąść tu i napisać. Nie wiem czy to przez brak weny czy co innego, nie mogę po prostu i nic na to na ten moment nie poradzę. Jeśli napisze to będzie, a jeśli nie to nie. Możliwe nawet, że zrobię sobie dłuższą przerwę, ale co będzie to się jeszcze okaże. Mówię Wam to naprawdę szczerze i mam nadzieje, że to uszanujecie. Czyta się szybko, ale pisze i obrabia tekst, dodaje zdjęcia o wiele wiele wolniej, dłużej. Pewnie jesteście trochę zawiedzeni, uwierzcie mi ja po części też. Może powinnam zrobić to wczoraj, ale przecież jeszcze trwa pierwsze święto, więc mam nadzieje, że przyjmiecie ode mnie te życzenia:

Sprzątanie gotowanie
Wszystkiego przygotowywanie
W tym całym zamieszaniu
Nie zapomnij o Jezusa przywitaniu
Bo przecież w święta
Nie tylko o prezentach się pamięta
Te potrawy, biały stół, wszystkie starania
Nie mają z Nim porównania
Spędź również czas z rodziną
Nie siedź w domu sam z kwaśną miną
Zrób wszystko żeby zapamiętać te święta
I aby żadna osoba nie czuła się pominięta


sobota, 5 listopada 2016

Pokonuje i wspominam

Obiecałam Wam post jeszcze przed wyjazdem do Lasek, bo wiem, że później trudno będzie mi znów znaleźć na to czas. Woow ostatnio tyle wyświetleń było chyba pod postem z niespodzianką, bardzo się cieszę, że doceniliście moje starania. W takich momentach widzę, że naprawdę mam dla kogo pisać, jest mi tylko trochę przykro, że w ankiecie wzięły udział tylko 3 osoby, ale może po prostu nie chcecie dedykowanych wpisów.
Sama nie mam pojęcia dlaczego, ale w poniedziałek od rana byłam strasznie zaspana. Mieliśmy na przyrodzie bardzo ciekawą lekcje o cukrach. Mogłam przypomnieć sobie to i owo z gimnazjum z chemii i biologi, ale uświadomiłam sobie jednocześnie, że niestety mało pamiętam. Tamten dzień chyba miał coś w sobie, bo spotykałam sporo zaspanych osób. Na matematyce miałam nowy temat i wydawało mi się, że nic z niego nie rozumiem mimo że jest bardzo prosty. Na polskim pani zapowiedziała nam, że w piątek będziemy pisać pierwszą w tym roku prace na lekcji: interpretacje porównawczą. Wszyscy troje byliśmy przerażeni, kiedy pani wytłumaczyła nam jak się ją pisze, pewnie dlatego, że to pierwszy raz. Wtorek też nie należał do moich najlepszych dni. Trudno było mi się skupić na angielskim, jak zresztą całej klasie. Ucieszyłam się z dobrej oceny ze sprawdzianu z HISu. Bolała mnie głowa, więc nie poszłam na basen, wolniej szły mi zadania z matematyki i ćwiczenie na pianinie. Wieczorem pomagałam Luzie w zadaniu z matematyki, kiedy wróciłam do pokoju okazało się, że strasznie w nim śmierdzi, bo jest coś nie tak z moim kontaktem. Na całe szczęście później okazało się, że to nic poważnego. g  3Nie migałam zdecydować się czy jechać kolejnego dnia na wyjazd do kina. Wiedziałam, że jak nie pojadę to będę bardzo żałować, ale bałam się, że jak pojadę to nie wyrobię się z nauką. Ostatecznie postanowiłam, że pojadę, a pouczę się najwyżej w nocy. W środę rano Ania już drugi raz w tym tygodniu zrobiła mi koka. Na orientacji poszło mi zupełnie przeciwnie porównując do poprzedniego tygodnia. Byłam z siebie bardzo zadowolona, pani zresztą też, bo na koniec wzięła mnie do cukierni w nagrodę, co mnie bardzo zaskoczyło. Po zajęciach wypiłam szybko kakao i pojechałam do kina. Musieliśmy niestety czekać pół godziny na parkingu, bo nie do wszystkich doszła informacja, że zmieniła się godzina wyjazdu. Ostatecznie o 18 kilkunastoosobową grupą pojechaliśmy busem do kina Muranów na film „Historia Mari”. Początkowo były problemy z odbiornikami od audiodyskrypcji, ostatecznie puścili ją normalnie z głośników. Trudno mi jest opisać film, bo był po prostu niesamowity, dawno takiego nie widziałam. Kiedy się skończył nie umiałam wyrazić słowami tego co myślę, czuje, po prostu brakowało mi ich. Teraz, kiedy minęło już trochę czasu mogę napisać o nim kilka zdań. Film przedstawia historię głucho niewidomej dziewczyny, która została przeniesiona do ośrodka dla niesłyszących, aby tam nauczyć się komunikować z ludźmi. Opieki nad nią podjęła się jedna z sióstr zakonnych, bardzo chora na płuca. Każdy z tego filmu może wynieść co innego, zależy jacy jesteśmy, co na dany temat myślimy. Zaczęłam zastanawiać się na co ja narzekam i dlaczego, przecież bardzo dobrze słyszę, coś widzę. Na co dzień nie ma czasu, żeby się nad tym zastanowić, ale takie momenty są na to idealne. Bardzo dobrze, że istnieją takie filmy, oby jak najwięcej ludzi je oglądało, a przede wszystkim wynosiło z nich jak najwięcej dobrego. Niesamowita jest też w tym filmie siła przyjaźni między główną bohaterką, a jej opiekunką. Taka relacja może wiele zdziałać, na pewno każdy życzyłby sobie zawarcia takiej przyjaźni. Zachęcam gorąco absolutnie wszystkich, żeby poszli na ten film, uwierzcie mi warto. Wróciliśmy późno, byłam zmęczona, a czekała mnie jeszcze nauka, ale mimo to nie żałuje. W czwartek byliśmy na kontroli dentystycznej, myślałam, że będę się trochę denerwować, bo dawno nie siedziałam na fotelu, ale nie. Wygląda na to, że paniczny lęk mi już nie wróci, z czego ogromnie się cieszę. Dentystka wykryła mi 3 małe ubytki i zapowiedziała dwie wizyty. Byłam na siebie zła, bo zabrakło mi 1% do 4 z poprawy z matmy. Mimo wczesnego wstania udało mi się pobić rekord: z domku, w którym są kulinarne do A300 przemieściłam się w 5 minut. Po trudnym dniu odstresowałam się wizytą w V grupie. Przyszłam do Patrycji z kakaem, umówiłam się z nią w szkole na wieczór, żeby się wygadać. Załapałam się na gofry, które pani Jola zrobiła z dziewczynami. Przyszedł piątek, a wraz z nim pisanie interpretacji porównawczej. Teksty nie były jakieś bardzo trudne, ale mam wrażenie, że poszło mi beznadziejnie. Kiedy czytałam sobie to na końcu zdawało mi się, że tekst nie łączy się w całość. Wiem, że pisałam to pierwszy raz i nie mam wprawy, ale mimo wszystko jestem z siebie niezadowolona. Skończyłam kilkanaście minut po 6 lekcji, a umówiłam się z Patrycją i Weroniką. Dziewczyny były tak miłe, że poczekały na mnie i nie miały z tym żadnego problemu. Zdaje sobie sprawę, że przyjaciółki po prostu tak robią, ale dla mnie ktoś coś takiego zrobił pierwszy raz i byłam bardzo mile tym zaskoczona. Zrobiłam generalkę, bo nie chciałam zostawiać jej na sobotę pracującą. Wiedziałam, że nie będę miała siły posprzątać między szkołą, a zajęciami. Na kulinarnych robiłam leniwe, na które zaprosiłam Patrycje, Klaudie i Weronikę. Weronika niestety nie mogła przyjść ze względu na zajęcia. Zagadałam się oczywiście pod grupą z Patrycją, ale wiedziałam, że nie mogą długo rozmawiać, bo mam do zrobienia jeszcze na następny dzień dość sporo matematyki. Mało miałam siły, ale muzyka mnie zmobilizowała i uporałam się z pewnie kilkunastoma przykładami. Wieczorem przyszła Klaudia Wiśniewska i mogłyśmy sobie miło porozmawiać. Zaskoczyłam samą siebie, bo nawet nie wstawało mi się tak trudno, jak na to, że to była sobota pracująca. Lekcje jakoś przetrwałam, ale dwa czwartki to za dużo jak na jeden tydzień. Nie miałam drugiego wf, więc mogłam wracać z Patrycją, Weroniką i Agnieszką. Lekcja pianina kolejny już raz sprawiła mi ogromną przyjemność. Postanowiłam się zmobilizować i zrobić wszystkie prace domowe, żeby móc odpocząć w niedziele. Kolejnego dnia po niedzielnej mszy zostałam zaproszona na zbiórkę do grupy V, po niej do obiadu czas minął mi na wypisywaniu nut. Natomiast po obiedzie postanowiłam poćwiczyć na pianinie. Zdałam sobie sprawę, że mam o wiele większą mobilizacje w porównaniu do zeszłego roku szkolnego. To chyba dlatego, że gram coraz trudniejsze utwory i widzę swoje postępy. Poszłam z panią Marzeną, Luizą i Anią na różaniec do kaplicy. Wieczorem Patrycja przyszła z Natalią, głównym celem była prośba o pożyczenie teczki, ale oprócz tego pogadałyśmy sobie oczywiście trochę. Poniedziałek był ostatnim dniem pierwszego śród okresu, byłam w miarę zadowolona z ocen, ale jak to zwykle ja twierdziłam, że zawsze mogło być lepiej. Bałam się trochę przed wizytą u dentysty, ale oprócz tego, że wydawało mi się, że trwała długo (pewnie dlatego, że dawno nie siedziałam na fotelu) to wszystko było dobrze. Poprosiłam poprzedniego dnia Martynę, żeby zapytała trójkę nauczycieli z gimnazjum czy mogłabym przyjść posiedzieć na lekcjach. Od jednej nauczycielki odpowiedź dostałam szybko. Kiedy biegłam do A300, Martyna zadzwoniła do mnie z ciekawą propozycją od pani Roszak, mojej polonistki  z gimnazjum. Pani poprosiła mnie, żebym poprowadziła lekcje o niewidomych, niedowidzących, opowiedziała trochę o Laskach. Moją pierwszą reakcją był strach, wrażenie, że kompletnie się do tego nie nadaje i nie podołam. Po przemyśleniu sprawy, doszłam do wniosku, że to bardzo dobry pomysł i właściwie czemu miałabym nie spróbować, przecież wyzwania są po to, żeby je podejmować i pokonywać. Sama byłam sobą zaskoczona, bo dobrze pamiętam gimnazjalne czasy, kiedy strasznie denerwowałam się przed prowadzeniem lekcji i starałam się zrobić wszystko, żeby tego uniknąć. Mam kolejny dowód, że się zmieniłam, dojrzałam, otworzyłam. Bałam się trochę, ale mówiłam sobie, że pokonam kolejną barierę i jednocześnie opowiem innym coś czego nie wiedzą. Pani Ola poprosiła mnie o napisanie relacji filmu „Historia Mari” do gazety szkolnej , ucieszyłam się, bo będę miała możliwość przelać na papier to co trudno mi opowiedzieć. We wtorek po szkole pomagałam Patrycji w przykładach z potęg. Myślałam, że nie umiem tłumaczyć, a jednak coś mi wyszło, bo Patrycja zrozumiała sporo. Wieczorem poprosiłam panią Marzenę, żeby pomogła mi w prasowaniu, żelazka jak na razie nie tykam się całkiem sama, dodatkowo prasowanie koszul jest dość trudne. Pani musiała porozmawiać z panią Anią, więc miałam poczekać, ale na szczęście pani Agata z V grupy chętnie mi pomogła. W szkole Patrycja pochwaliła mi się, że jako jedyna miała odrobioną całą pracę domową i nie musiała prawie nic pisać na lekcji. Cieszyło mnie, że mogłam pomóc przyjaciółce. Na orientacji zrobiłam kolejny mały krok, pokonałam swoją barierę. Starałam się uczyć, ale nie szło mi, bo myślałam o powrocie do domu. Cały tydzień właściwie nie mogłam się doczekać. W czwartek Klaudia zaprosiła mnie na leczo. W piątek Marta przyjechała po mnie, miałyśmy jechać pociągiem o 17, ale niestety się na niego spóźniłyśmy. Jechałyśmy 4 razy dłużej 708. Ostatecznie pojechałyśmy pociągiem o 19, byłyśmy w domu koło 22. Radość była oczywiście ogromna, jak zawsze. W sobotę sporo odpoczywałam, trochę odrabiałam matmę, bo pani Jola mi jej sporo zadała. Większość czasu poświęciłam na dopracowywanie poprzedniego wpisu, który zajął mi naprawdę dużo czasu. W niedziele poszłyśmy na siostrzany spacer z psami. Przygotowywałam się trochę do lekcji polskiego. W poniedziałek pojechałam kupić z mamą buty. Słuchałam Kordiana, ale niestety nie szło mi najlepiej, bo mało rozumiałam. 1 listopada świętowaliśmy tak samo jak co roku. Na początku był obiad u nas w domu z babcią i ciocią, potem msza na cmentarzu na Sołaczu, a na koniec spotkanie na jeżyckim cmentarzu i pójście do Banaszaków na kawę i ciasto. Siedzieliśmy sobie wszyscy razem w rodzinnej atmosferze, dawno nie było nas tyle osób naraz. Najlepiej obrazuje to nasze wspólne zdjęcie:
Cała rodzina siedzi razem: dziadkowie, ich troje dzieci z rodzinami, ciocia Ela, jej dwójka dzieci z rodzinami

Postanowiłam zapytać Kamila czy nie odpowiedziałby mi na pytanie: Czego oczekujesz jako niewidomy/niedowidzący od widzących ludzi? Pani Roszak zaproponowała mi to jako jeden z tematów, który mogłabym poruszyć. Doszłam do wniosku, że oprócz mojego zdania ciekawie będzie też przedstawić pogląd niewidomej osoby, wiedziałam, że Kamil napisze ciekawą wypowiedź. Dodam Wam ją tutaj, może niektórzy z Was się czegoś nauczą, może pomoże Wam to jakoś.
Kamil WIśniewski
Niewidomi są różni (jak wszyscy, oczywiście). Nie każdy to jednak dostrzega. Ludzie często postrzegają nas tak samo. Jeśli ktoś widzi na przystanku tramwajowym osobę niewidomą trzymającą palce w oczach i kiwającą się do przodu i do tyłu, natychmiast nabiera przekonania, że widzi typowego przedstawiciela gatunku "niewidomy". Nic bardziej mylnego! W taki sposób tworzą się stereotypy i to właśnie one w kontaktach z widzącymi przeszkadzają mi chyba najbardziej. Wszystko zaczyna się i kończy na osobowości.
Osoby niewidome mają niestety różne potrzeby. Dlatego nie można stworzyć pewnego uniwersalnego wzorca zachowań, który w pewny i jasny sposób określałby formę postępowania w danej sytuacji. Można natomiast wyodrębnić pewne ogólne zasady.
Przede wszystkim komunikacja.
Opierajmy wszystko na dialogu. Nie bójmy się zadawać osobie niewidomej pytań: "Czy potrzebuje Pan \ Pani pomocy, jeśli tak to jakiej, czy robię to dobrze, czy może powinienem coś skorygować, itd...".
Ważne jest również, by zdawać sobie sprawę, że nie każda spotkana na ulicy osoba z białą laską potrzebuje pomocy. Gdy mijasz niewidomego pewnie idącego ulicą, nie musisz zaczepiać go i pytać, czy możesz pomóc. Najprawdopodobniej jeśli wyszedł sam na ulicę, to wiedział z czym to się wiąże i jak się zachować.
Dobrze udzielona pomoc jest bardzo ważna. Niedopuszczalne jest wzięci niewidomego bez ostrzeżenia za rękę i ciągnięcie w niewiadomym kierunku. Traci on wówczas punkt odniesienia, jest zdezorientowany i nie wie, co się dzieje.
Nie bierzmy także za złe osobie niewidomej, jeśli nam odmówi i powie, że nie potrzebuje naszej pomocy. Tak samo jak każdy człowiek ma do tego pełne prawo. W takiej sytuacji nie zamykajmy się w sobie, lecz bądź my otwarciej i dalej oferujmy pomoc.
Często spotykam się ze stwierdzeniem: "Ty tego nie zrobisz, bo nie widzisz!". Z miejsca robi mi się przykro. jest to zdanie oceniający. Unikajmy tego. Zdecydowanie lepiej jest zapytać: "Czy możesz \ potrafisz to zrobić". osoby niewidome mają opracowanych wiele metod z których inni nie zdają sobie sprawy, dlatego mogą wykonywać większość czynności, o które osoby widzące nawet by ich nie podejrzewały.

W środę udało mi się skończyć lekturę. Wizyta u okulisty przebiegła bardzo dobrze. Wieczorem czytałam sobie notatki, które zrobiłam, żeby wiedzieć co chce powiedzieć na lekcji polskiego w klasie Martyny i Ani. Zadzwoniłam też do Patrycji, żeby podzielić się z nią wierszem, który mamy mówić na akademii na 11 listopada. Straciłam poczucie czasu i rozmawiałam z nią około godzinę, ale to właściwie dobrze, bo przynajmniej mniej się denerwowałam. W czwartek Marta podwiozła mnie i Martynę, poszłyśmy na 7:30 na mszę do szkolnej kaplicy. Bardzo brakuje mi na co dzień tych szkolnych mszy, dobrze mi się zawsze na nich modliło. Nadeszła chwila na opowiedzenie klasie 2BGim o życiu osób z dysfunkcją wzroku. Na samym początku bardzo się denerwowałam, Martyna mi potem powiedziała, że było po mnie widać, ale jak już zaczęłam to jakoś poszło. Myślę, że im się nawet podobało, bo słuchali uważnie. Mam nadzieje, że wynieśli z tej lekcji dużo i wykorzystają to, jeśli będą mieli okazje. Kiedy skończyłam zadali mi kilka pytań, chociaż tak jak się spodziewałam nie było ich dużo, najwięcej zadała ich pani Roszak. Pokazałam im też kilka przedmiotów, które pomagają osobom niewidomym, niedowidzącym np. białą laskę, maszynę, czujnik. Na podsumowanie obejrzeliśmy filmik: N jak niewidomy. Na koniec dwóch lekcji zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. 
Klasa 2BGim ze mną i panią Roszak stoi na tle zielonej tablicy i rzutnika 

Na 3 lekcji byłam też u pani Roszak na polskim u klasy 2ALO, potem na dwóch matematykach znowu w 2BGim, robiłam zadania z matematyki rozszerzonej. Siedziałam na lekcjach do 14:45, a na 8 lekcji poszłam do kaplicy się trochę pomodlić, czekałam też z Martą na Martynę. Udało mi się trochę pogadać z Asią, Adą, Anią i Marysią. Bolała mnie głowa od hałasu, chyba  odzwyczaiłam się od tego gwaru przez ten ponad rok. Na jednej przerwie rozmawiałam też trochę z Mikołajem, który też chodził ze mną do gimnazjum. Okazało się, że szukał mnie po całej szkole, nie pomyślałabym, że aż tak chciał się ze mną zobaczyć. Miło jest coś takiego usłyszeć, szczególnie od osoby, z którą nie rozmawiało się przez 3 lata bycia z nią w klasie. Po skończeniu się 8 lekcji pojechałyśmy do pizzy hat (ja, Marta, Zuzia, Martyna i Ania), czekali na nas tam już dziadkowie. 
Siedzimy przy stoliku w Pizzy hat, po lewej ja, Martyna, Ania, na środku z przodu Marta, z tyłu babcia, po prawej dziadek i Zuzia

Kolejne dwa dni głównie korzystałam jeszcze z domu, ale nie tylko. W piątek pojechałam jeszcze raz do szkoły, bo pani Chowaniak zaprosiła mnie na urodzinki klasowe w klasie Martyny i Ani. Przypomniałam sobie jak to było jeździć 74 do szkoły. Popołudniu poszłyśmy w trójkę na zupę pomidorową do babci Krysi. Dzisiejszy dzień mi strasznie szybko minął, tak samo jak cała przerwa i trudno mi uwierzyć, że jutro będę musiała wrócić do internatu.

Postanowiłam dziś sobie trochę powspominać i przeczytałam dwa wpisy pisane dokładnie rok temu. Rozwinęłam się chyba przez ten rok, bo jak tak sobie porównam to piszę trochę inaczej. Podobnie, ale mimo wszystko to nie to samo, ciekawe jak to będzie dalej. Z roku na rok wszystko się zmienia, taka jest chyba kolej rzeczy. Cytując moją kochaną kuzynkę miłego życia. 

sobota, 29 października 2016

Drugie spojrzenie na Wilno

Dzisiaj tytuł jednoznacznie wskazuje Wam o czym będzie post, ale właściwie nie tylko. To będzie główny punkt programu, ale przed i po przeczytacie też o mojej rutynie, która oczywiście zawsze jest inna. Przecież nigdy nie zdarzają się identyczne dni, ale kończę krótkie przemyślenia i wracam do konkretów. Jeśli czytaliście poprzedniego posta to na pewno pamiętacie, że jakiś czas temu byłam na wycieczce szkolnej w Wilnie. Jak było? Dowiecie się za chwile, od razu przyznaje, że nie było idealnie, cudownie, ale beznadziejnie też nie, a przecież trudno, żeby zawsze było wspaniale prawda? Wstępy nigdy mi nie wychodzą, nie mam na nie pomysłów, a dziś jakoś łatwo mi się go pisze. Pewnie się już zanudziliście, więc miłego, cierpliwego czytania.
W pierwszej październikowej niedzieli nie było nic szczególnego, sporo czasu poświęciłam na pisanie poprzedniego posta, jak zwykle po mszy ćwiczyłam na pianinie (moja zeszłoroczna tradycja). Próbowałam pomóc Paulinie z V grupy w jakby naprawieniu telefonu, ale mimo kilku prób niestety mi to nie wyszło. Popołudniu Luiza wyciągnęła mnie do kawiarenki, gdzie spotkałyśmy się z Ance, dziewczyną, z którą Luiza się bardzo dobrze zna przez to, że kilka lat temu była wolontariuszką w internacie. 
W kawiarence "U przyjaciół" ja siedzę po lewej stronie stolika, a po prawej Luiza i Ance. 

W poniedziałek odbył się nasz pierwszy wdżwr, właściwie to rodzina, bo tak tutaj nazywa się ten przedmiot, ale chyba jestem bardziej przywiązana do tej pierwszej nazwy. Pan Dyrektor przedstawił nam tematy jakie możemy przeprowadzić, zaczęliśmy też omawiać jeden z nich. Na religii ksiądz i pani Agata poprosili nas (dziewczyny), żeby załatwić dla nich prowiant na środę. Na matematyce rozszerzonej byłam pełna podziwu dla pani Joli, że umie prowadzić dwie lekcje na raz. Pierwszą dla mnie, drugą dla 4 technikum, ja po prostu rozwiązywałam szybko przez panią wytłumaczone zadania i potem mówiłam wyniki, a pani liczyła zadania z arkusza maturalnego z chłopakami z technikum. Myślałam, że tak będzie w planie już na stałe, ale później okazało się, że to było jednorazowo. Nie było Piotrka, więc na polskim rozszerzonym miałyśmy z panią babski temat: charakterystykę Zosi i Telimeny. We wtorek żyliśmy już trochę tym, że zaraz wycieczka i nie mogliśmy się doczekać końca lekcji. Nie wyszłam jak zwykle po sześciu, bo poprawiałam kartkówkę z matematyki rozszerzonej, która mimo, że nie była jakoś bardzo trudna źle mi poszła. Popołudniu oprócz pójścia na basen zajmowałam się pakowaniem. Wieczorem poszłam pożegnać się z Patrycją przed wyjazdem. W środę po ósmej cała nasza grupa czyli: pani Agata, ksiądz Michał, pan Jarek (kierowca), Kamil, Mateusz, Piotrek, Dima, Luiza, Paulina, drugi Kamil i ja wyruszyła w stronę Wilna. Gdzieś w Warszawie dosiadła się do nas pani Jadzia. Nie wiem jak odczuli to inni, ale moim zdaniem podróż minęła szybko i miło (jak na taką długą). Przyczyniły się do tego żarty Kamila, a czasem też księdza i ogólna pozytywna atmosfera. Zatrzymaliśmy się jeszcze w Polsce w litewskiej restauracji na obiedzie. Ja wzięłam akurat placki ziemniaczane, stwierdziłam, że na litewskie przysmaki przyjdzie jeszcze czas, a plackami się akurat najem.
Siedzę przy stole w restauracji litewskiej, w rękach trzymam widelec i nóż, na talerzu placki ziemniaczane.

Do ośrodka dla niewidomych, niedowidzących w Wilnie dotarliśmy koło 20 czasu litewskiego, już prawie zapomniałam, że mimo że to tak blisko to czas przestawia się o godzinę do przodu. Uprzedzano mnie wcześniej, że budynek jest duży, skomplikowany i ma sporo korytarzy, ale mimo to, gdy do niego weszliśmy byłam dość zaskoczona. Korytarz, schody, korytarz, schody, korytarz, tak mniej więcej wyglądała nasza droga do pokoi na ostatnim piętrze. W budynku ogólnie nie było bardzo zimno, ale w pokojach niestety tak. Dobrze, że pani Agnieszka powiedziała nam, że co wyjazd bierze swój ciepły koc, bo dzięki temu poszłam w jej ślady i w nocy nie było mi zimno. Nasi mili, widzący koledzy wraz z księdzem przetransportowali nam bagaże z busa na samą górę. Po krótkim ogarnięciu się zeszliśmy na stołówkę na kolację, na którą podali nam bliny. Od początku można było odczuć, że serwują tu smaczne, domowej roboty jedzenie. Kiedy poszłyśmy się kąpać czekała nas niemiła niespodzianka. Okazało się, że w pomieszczeniu z prysznicami nie ma ani jednego zamka, w sumie nie zdziwiło mnie to jakoś szczególnie. Kiedy byłam kilka miesięcy temu w Wilnie w hotelu, w którym spaliśmy też nie miało się możliwości zamknąć w łazience. W czwartek wstawało się trochę niemiło, pod kołdrą było ciepło i przyjemnie, a reszta pokoju była bardzo zimna. Czegokolwiek się nie dotknęło było zimne. Na śniadanie mieliśmy kluski ze śmietaną (używają jej tutaj bardzo często), zaskoczyło mnie to, że śniadanie było na ciepło. Później mogłam się przekonać, że przy każdym posiłku podawali coś ciepłego, Litwini chyba po prostu tak jedzą. Trudno było się w sumie do tego przyzwyczaić, czuło się przez to ciężki żołądek. Pierwszym miejscem jakie odwiedziliśmy była pracownia, do której niewidomi mogą sobie przychodzić i robić różne ręczne robótki. Przywitały nas dwie kobiety: pani Litwinka i pani, która tłumaczyła z litewskiego na polski. Najpierw zwiedziliśmy wszystkie pomieszczenia, a potem usiedliśmy przy stołach i oglądaliśmy książki z bajkami zrobione specjalnie dla niewidomych.
Ja i Luiza siedzimy przy stoliku, na którym leży książka z dotykową bajką, leżą na niej moje ręce. Zdjęcie jest czarno-białe.

Panie pokazały nam również instrument o dziwnej nazwie. Kiedy panie dowiedziały się, że są wśród nas muzycy doszły do wniosku, że przyjemnie byłoby coś zagrać. Kamil zagrał na pianinie, później Dima na gitarze, śpiewając jednocześnie z Piotrkiem „Hej sokoły” po ukraińsku. 
Dima siedzi po lewej stronie na krześle, w rękach trzyma gitarę. Obok niego siedzi pani Litwinka, gra na gitarze. 

Na koniec ksiądz zagrał na gitarze Barkę, Kamil na pianinie i zaśpiewaliśmy ją wspólnie. Zawsze kiedy słyszę jak ktoś profesjonalnie gra na pianinie to marzę, że mi się kiedyś też tak uda. Lubię się też w tych dźwiękach tak zasłuchiwać, obojętnie jaki utwór jest grany. Bardzo żałuje, że zaczęłam tak późno, ale jak to się mówi lepiej późno niż wcale. Mam nadzieje, że moja edukacja muzyczna nie skończy się na trzech latach, bo myślę, że to będzie za mało. Na sam konie wizyty fastrygowaliśmy kawałki materiału. Przejechaliśmy kawałek busem i zwiedziliśmy pracownię wykliny i drewna.
Ja i Luiza oglądamy drewniane przedmioty.
Kamil stoi w pracowni ślusarskiej, na głowie trzyma drewnianą misę, przytrzymuje ją prawą ręką. 
Dima trzyma nade mną drewnianą łyżkę, udaje, że mnie karmi. 

Lekko zmęczeni wróciliśmy na obiad do internatu. Zjedliśmy smaczną grochówkę z chlebem litewskim, a na drugie schab, ziemniaki duszone i surówkę z kapusty, właściwie coś jak polski obiad. Okazało się, że odpowietrzyli nam grzejniki i wtedy w pokojach zrobiło się trochę cieplej. Chwile odsapnęliśmy i pojechaliśmy do katedry litewskiej. Oczywiście przypomniała mi się od razu msza po litewsku, na której byłam kilka miesięcy temu. Zwiedzaliśmy podziemia, wszyscy wiecie, że historia to nie moja bajka, ale próbowałam słuchać tego co mówił przewodnik i nawet chwilami mi wychodziło. 
Płyta nagrobna Barbary Radziwiłłówny
Grób Władysława IV


Na kolacje był makaron z mięsem, co mnie ucieszyło, bo uwielbiam makaron. Nikomu z nas nie chciało się iść na dyskotekę, ale pani Agata namówiła nas, żebyśmy poszli, bo przecież to niegrzecznie skoro Litwini nas zaprosili. Na dyskotece oprócz nas było około 10 osób, więc niestety nie za dużo. Byłam na tej zabawie około godzinę, a to w sumie i tak dużo, bo bolała mnie głowa, nawet przed. W piątek zjedliśmy naleśniki na śniadanie  i pojechaliśmy do Trok, gdzie mieszka pani Irena, która zajmuje się internatem, w którym mieszkaliśmy w czasie wycieczki. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do supermarketu litewskiego. Nie planowałam kupować zbyt dużo, bo byłam w Wilnie niedawno, więc postanowiłam być dobrą koleżanką i pożyczyć Dimie i Kamilowi euro. Pojechał z nami Edwin uczeń ośrodka, w którym mieszkaliśmy.  Na ganku przed domkiem pani Ireny zjedliśmy ciasteczka i wypiliśmy kawę, herbatę. Przenieśliśmy się do środka domku, żeby było nam cieplej. 
Widok z domku pani Ireny: trawa, krzewy, drzewa, w tle jezioro, a w oddali widać zamek w Trokach
Domek pani Ireny, na tarasie nasze, zamazane sylwetki
Domek pani Ireny od środka: otwarte drzwi do kolejnego pomieszczenia, stojące krzesła, kominek
Siedzimy na krzesłach w środku, od lewej Dima, Kamil, Luiza i ja. Po lewej stronie stół, przed nim stoi Kamil J.

Na dworze na tle jeziora zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. 
Stoimy na tle jeziora, od lewej: ksiądz Michał, Kamil J., Dima, przed nim ja i Luiza, Mateusz, Piotrek, pani Irena, przed nią pani Agata, Kamil W., Paulina, pani Jadzia.

Przeszliśmy się kawałek do zamku w Trokach. 
Idziemy po moście, od lewej: pani Agata z Kamilem, ja z Luizą, a za nami Dima z parasolem. 
Stoimy przed zamkiem od lewej: ksiądz Michał, Piotrek, pani przewodnik, pani Jadzia, Paulina, Dima, przed nim pani Agata, Kamil W., przed nim Luiza, ja, Mateusz.
Zamek w Trokach 
Ja i Luiza uśmiechamy się, w tle kawałek budynku zamku. 
Siedzimy w jednym z pomieszczeń zamku, od lewej Kamil W., ja, pani Jadzia i Paulina.
Dwa trony w sali tronowej zamku w Trokach
Ja i Kamil W. stoimy przed jedną z gablot.
Przechodzimy między komnatami na piętrze zamku, Piotrek, Dima, Kamil J., Kamil W., fragment mnie, Mateusz, pani Jadzia, Paulina.

Zwiedziliśmy go prawie wszyscy (Luiza i pani Agata zostały na parterze). Kiedy przeszliśmy już wszystkie pomieszczenia zeszliśmy bardziej stromymi i krętymi schodami. Prowadząc Kamila po tych schodach na samym początku miałam wrażenie, że sama nie wiem gdzie idę. Po chwili na szczęście zorientowałam się jak wyglądają te schody i chyba tylko dlatego oboje się nie wywaliliśmy. W drodze powrotnej przechodziliśmy przez stragany z pamiątkami. Po kilku minutach przerwy poszliśmy lepić kibiny w pobliskiej restauracji, każdy ulepił jednego,a a później zjadł go wraz z ciepłym rosołem do picia. 
Dima, Luiza trzymająca wałek, Mateusz i Piotrek stoją przy stole, przy którym robiliśmy kibiny. Wszyscy ubrani są w fartuchy i czepki foliowe.
Na stole ciasto na kibiny, na nim położony wałek, czyjeś ręce wałkują ciasto. 
Rozwałkowane ciasto, a na nim farsz (szpinak z twarogiem)
Ulepiony już kibin
Ksiądz Michał ubrany w fartuch i czepek, w rękach trzyma ulepionego przez siebie kibina. 
Po lewej Luiza, za nią Dima, Piotrek, na środku certyfikat robienia kibinów, po prawej pani Agata, ja, Kamil W. i ksiądz Michał. Wszyscy wciąż ubrani w fartuchy i czepki. 
Upieczony już kibin na talerzu 


Objedzeni pojechaliśmy do pobliskiego kościoła, a później na kolacje, której większości z nas nie chciało się jeść. Wieczorem mi, Luizie i Kamilowi strasznie się nudziło, mieliśmy jakby zbiorowego doła (jeśli w ogóle istnieje coś takiego, a jeśli nie to ja coś takiego właśnie wymyśliłam). Doszliśmy wspólnie do wniosku, że jest beznadziejnie, zimno, non stop pada i chcemy do Polski. Nie napisałam Wam, że dzień w dzień, cały wyjazd padało i dołowało nas to wszystkich. Pocieszaliśmy się tym, że akurat tamtego dnia była połowa wyjazdu.  Kamil z tego wszystkiego zaczął się wygłupiać (jak właściwie całą wycieczkę), gdybym miała o tym pisać to prawdopodobnie ten wpis byłby o wiele dłuższy i dziwniejszy. W każdym razie Kamil z nudów podniósł krzesło, na którym chwile wcześniej siedział, Uniósł je nad głowę, a Luiza zrobiła mu w tym momencie zdjęcie, żeby była wesoła pamiątka. 
W pokoju w internacie, Kamil trzyma krzesło nad głową  nogami do góry, ma zwróconą głowę do góry.  

Może niektórzy z Was zdziwili się, że wybrałam akurat to zdjęcie do tego wpisu, ale obiecałam to Kamilowi, a obietnic się przecież dotrzymuje (mam nadzieje, że doceniasz Kamil). Późnym wieczorem udało mi się zadzwonić do Patrycji i poopowiadać jej i Weronice jak jest na wycieczce. Ksiądz Michał zapraszał nas na mszę, którą odprawia rano w swoim pokoju. Byłam ciekawa jak to jest być na mszy w dwie osoby i widzieć jak ksiądz odprawia ją w tak nietypowym miejscu, więc postanowiłam wstać trochę wcześniej i pójść. Byłam mile zaskoczona, kiedy okazało się, że na mszę przyszedł też Kamil. Po śniadaniu, na które były łazanki pojechaliśmy do domku św.Faustyny. Ciekawie jest być drugi raz w tym samym miejscu w jednym roku. 
W pokoju, w którym została podyktowana koronka do miłosierdzia bożego, pan przewodnik stoi, pokazuje nam coś. Kamil J., Piotrek , Mateusz i Dima siedzą na ławce.
Kwiatki, w gablocie relikwie św.Faustyny, obraz miłosiernego Jezusa

Przed obiadem naszym celem był jeszcze jeden z cmentarzy litewskich. 
Idziemy na cmentarzu, pan Jarek, pani Agata, Mateusz, Dima, Piotrek, za nim Paulina, po prawej Kamil W., Luiza, ja, z przodu po prawej stoi Kamil J.
Cmentarz: na trawie kamienne krzyże, w tle drzewa

Po powrocie do internatu i zjedzeniu obiadu odpoczęliśmy trochę, aby mieć siły na zwiedzanie starówki. Przed obiadem chcieliśmy dostać się jeszcze do kościoła św.Piotra i Pawła, ale odbywał się tam niestety ślub, więc musieliśmy zmienić plany. Kiedy wróciliśmy tam po obiedzie udało nam się wejść do środka i zobaczyć cały kościół. W środku wszystko jest białe, na ścianach pełno ornamentów, sporo rzeźb. 
Wnętrze kościoła św.Piotra i Pawła, widok od wejścia
Białe ornamenty na ścianie
Oglądam coś, mniej więcej naprzeciwko mnie stoi pani przewodnik.
Kolejne białe ornamenty na ścianie (przepraszam, że nie pisze konkretnie co, ale aż na tyle ich nie widzę). 
Żyrandol w kształcie łodzi
Rzeźba: postać śmierci 

Nadszedł moment, którego bałam się właściwie przez całą wycieczkę, odwiedziny Matki Boskiej Ostrobramskiej. Nie wiem sama dlaczego, ale bałam się, że znowu zrobi mi się słabo, kiedy uklęknę przed tym obrazem i zacznę się modlić. Ta kaplica chyba ma coś takiego w sobie, bo było mi trochę duszno, ale na całe szczęście nie zemdlałam, jak zdarzyło mi się to za pierwszym razem. 
Obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, pomiędzy nim brązowozłote rzeźby

Spacerkiem przeszliśmy się do klasztoru bazylianów, niestety nie mogliśmy zobaczyć reprodukcji celi Konrada z III części Dziadów, bo jest otwarta tylko w sezonie. Szkoda nam było, bo trochę na to liczyliśmy, szczególnie po niedawnej lekturze tej książki. 
Przed wejściem do klasztoru Bazylianów, od lewej na samym górze: ksiądz Michał, Piotrek, pani Agata, Luiza, pani Jadzia i Mateusz, w środkowym rzędzie od lewej: pan Jarek, jeden z uczniów szkoły litewskiej, Diana i pani katechetka, na samym dole od lewej: Kamil J., Dima, Kamil W., ja i Paulina

Byliśmy nawet przed sklepem, gdzie można kupić najlepsze litewskie sery. Pamiętam, że wstąpiłyśmy tam z mamą w maju. 
Kamil W. ogląda figurkę myszy, obok niego stoi Luiza, trzyma w jednej ręce telefon, a drugą opiera się o mnie, w tle stare miasto.

Po spacerku po starym mieście wróciliśmy do busa i pojechaliśmy do internatu na obfitą kolację, na którą zjedliśmy: rybę, ziemniaki pieczone i buraki. Wieczór sobotni był dość ekscytujący dla księdza i Kamila Jarosza, którzy są ogromnymi kibicami, oglądali mecz na komputerze i namawiali wszystkich, żeby się przyłączyli. Ze mną wyszło tak, że przyszłam dopiero na samą końcówkę, ale dobre i to prawda? W niedziele nietypowe śniadanie, podano nam coś co przypominało trochę sernik. Udaliśmy się na mszę do pobliskiego kościoła.
Stoimy w kościele od lewej: ja, Luiza, Kamil W., Piotrek, Paulina, pani Agata.

Odwiedziliśmy kolejne już przeze mnie znane miejsce, czyli cmentarz na Rosie. 
Kamienny anioł na cmentarzu na Rosie
Groby na cmentarzu na Rosie, jesienne drzewa, na trawie sporo liści 
Idziemy w deszczu od lewej: Edwin, pani Jadzia, Paulina, pani Agata, Piotrek, pani katechetka, Kamil W., ja z Luizą, Dima, Mateusz. Wszyscy oprócz mnie i Luizy idą pod parasolami.

Przeszliśmy obok kościoła św.Anny i weszliśmy do muzeum Mickiewicza, które też dobrze pamiętałam z wycieczki z rodzicami. 
Pomieszczenie w muzeum Adama Mickiewicza: rzeźba, krzesło, stół, fotel, na ścianie 3 obrazy
Biała rzeźba Adama Mickiewicza 
Pismo Adama Mickiewicza 

Niedziela to był zdecydowanie najbardziej deszczowy dzień naszej wycieczki, większość miała wszystko przemoczone. Dobrze, że zabrałam porządną kurtkę i buty. Szybkie grupowe zdjęcie pod pomnikiem Mickiewicza i do internatu na obiad.
Przed pomnikiem Adama Mickiewicza, od lewej: pani katechetka, Paulina, Dima, ksiądz Michał, Luiza, ja, za mną Mateusz, Piotrek, pani Agata, pani Jadzia, pan Jarek, pani przewodnik

Ostatnim miejscem, które zwiedziliśmy w Wilnie była wieża telewizyjna. Winda zawiozła nas, aż na 19 piętro, w takich momentach żałuje, że nie widzę dobrze, bo podobno widok był niesamowity. Większą atrakcją dla mnie było to, że część wieży się kręciła. Próbowałam wytłumaczyć Kamilowi jak to działa, ale niestety poległam, lepiej zrobił to pan Jarek, więc może lepiej, żebym Wam też nie tłumaczyła. 
Wieża telewizyjna
Widok z wieży telewizyjnej 
Stoimy w środku wieży telewizyjnej, na 19 piętrze, od lewej: Luiza, ja, Kamil W., pani Agata, Edwin, Dima, pani katechetka, przed nią Paulina, Piotrek.

Po pierogach z mięsem w internacie na kolacje, poszliśmy grać w showdowna. Ksiądz był bardzo pewny, że ogra nas wszystkich, ale przekonał się, że to nie takie proste, bo przegrał z Dimą i to bardzo znacznie. Bardzo dawno nie grałam i mimo że przegrałam (mogę zrzucić to na rękawicę dla praworęcznych jak zrobił to ksiądz) to fajnie mi się grało. 
Pomieszczenie z showdownem, po lewej stronie stołu Paulina i Edwin, po prawej Luiza

Przed śniadaniem ksiądz odprawił mszę dziękczynną za naszą wycieczkę, na którą przyszli prawie wszyscy. Parówki z kapustą kiszoną na śniadanie nas trochę zdziwiły, ale były bardzo smaczne. Przed wyjazdem odwiedziliśmy jeszcze klasę pani katechetki, która jeździła z nami całą niedziele. Pokazała nam specjalną ikonę, którą mogą oglądać również niewidomi. Mam wrażenie, że droga powrotna dłużyła się bardziej, a mówi się zwykle, że jest odwrotnie. Zjedliśmy bardzo dobry obiad w restauracji „Syta panna” w Łomży. 
Myślę, że ta wycieczka pozwoliła nam się zintegrować klasowo, jeszcze lepiej się chyba poznaliśmy i bardziej po niej wiem z kim chce mieć lepszy kontakt. Usłyszałam od Kamila, że poznał mnie z innej strony, zupełnie się nie spodziewał, że mogę być tak: otwarta, wyluzowana, gadatliwa. Ucieszyło mnie to, bo dowodzi to temu, że naprawdę bardzo zmieniłam się przez ten rok. Ci co dobrze mnie znają wiedzą, że mam dwie osobowości, z niektórymi dziele się tylko tą spokojną, nieśmiałą, a nielicznym też pokazuje tą drugą. Czasem mam wrażenie, że niektórzy muszą zasłużyć sobie na tą drugą, ale to chyba u mnie po prostu wychodzi tak naturalnie, wiem kiedy to ma nastąpić i tyle. Wracam do podsumowania wycieczki, bo chyba trochę się zagalopowałam. Deszcz padał codziennie i psuł nam humory, ale był ksiądz, który co jakich czas w różny sposób mnie zaczepiał, był też Kamil, który czasem przesadzał, ale ogólnie bardzo dużo można było się przy nim naśmiać. O dziwo nie umarłam ze śmiechu, ale za to się popłakałam. Rzadko płaczę ze śmiechu, a na tej wycieczce raz mi się to zdarzyło, cieszy mnie to, bo takie chwile są zwykle niezapomniane.  Podsumowując mimo różnych trudniejszych momentów uważam, że wycieczka była udana.
Kiedy wróciłam do internatu trudno było mi się przestawić. Chciało mi się jeszcze wrócić na Litwę, co było trochę dziwne, bo przecież kilka dni temu chciałam do Polski. To już tak jest, jak się czegoś nie ma to się tego chce, a jak się ma to chce się to poprzednie. Wykończyła mnie trochę podróż, ale postanowiłam jeszcze iść do V, przywitać się z dziewczynami, bo dawno ich nie widziałam, w sumie się trochę stęskniłam. We wtorek trudno było mi wysiedzieć na lekcjach, na śniadaniowej przerwie rozmawiając z Patrycją stwierdziłam, że dobrze, że nie mam żadnego sprawdzianu, bo na pewno bym go zawaliła. Jak na zawołanie sprawdzian się niestety pojawił. Pan Marek zaskoczył nas na HISie i poprosił o napisanie odpowiedzi na kilka pytań. Najpierw jak to zwykle strasznie się zdenerwowałam, ale postanowiłam myśleć racjonalnie i udało mi się coś tam napisać. Pan Andrzej na basenie dał mi wyzwanie, żebym przepłynęła 80 basenów (podobno to kilometr), niestety zabrakło mi 10, ale 70 to w sumie i tak sporo. W środę miałam chyba jedną z trudniejszych orientacji w życiu. Z pewnego powodu kompletnie zawaliłam zadanie, strasznie się zdenerwowałam i przepłakałam chyba z pół zajęć. Dawno nie czułam się tak źle, w takich momentach zawsze się zastanawiam czemu muszę mieć w sobie tyle ambicji i tyle od siebie wymagać, głupia perfekcjonistka. Poza tymi momentami to wiem, że mnóstwo razy w życiu mi się to przydaje. Gdy wychodziłam rano do szkoły w czwartek pani Ania, jak to zwykle widziała, że coś ze mną nie tak. Powiedziała jedno „Zawsze po burzy wychodzi słońce” i miała oczywiście racje. Poranek miałam trudny, zaliczyłam glebę koło domu przyjaciół, potykając się o własne buty. Miałam wrażenie, że ten dzień będzie okropny, że nie pójdzie mi sprawdzian z niemieckiego, na który się o mało nie spóźniłam. Wszystko nagle zaczęło się zmieniać w czasie którejś lekcji. Pani Ula bardzo szybko sprawdziła test z niemieckiego i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu dostałam 5+, a w zeszłym roku pisałam zawsze na czwórki. Kartkówka z angielskiego też poszła mi dobrze, mimo że pani sprawdziła ją tylko pobieżnie. Na matematyce rozszerzonej pani była na próbie do dnia nauczyciela, więc zostawiła mi arkusz maturalny. Najbardziej ucieszyłam się tamtego dnia z trzech koncertów w Polsce jednej z moich dwóch ukochanych piosenkarek Martiny Stoessel. Automatycznie pomyślałam, że strasznie bym chciała być na jednym z nich i mam na to naprawdę duże szanse. Byliśmy na wf na basenie i tym razem udało mi się przepłynąć te 80 basenów, więc w tamtym tygodniu razem było 160. W piątek nie było lekcji, jak przystało na dzień edukacji narodowej. Świętowanie zaczęliśmy mszą świętą o 9 w kaplicy, później przeszliśmy do szkoły na część oficjalną. Pierwsze klasy bardzo ciekawie, sympatycznie się przedstawiły, wzruszyła mnie Dumka na dwa serca, którą Kacper zaśpiewał z Patrycją. Następnie nastąpiło przekazanie samorządu szkolnego. W internacie też trochę świętowałyśmy, najpierw zatańczyłyśmy makarenę (kilka dziewczyn z internatu), a później Ania puściła filmik zrobiony razem z Natalią. Miałyśmy z Patrycją pójść do młodszej grupy opiekować się dziewczynkami, ale kiedy okazało się,, że jest tam już kilka dziewczyn, a dziewczynek nie ma dużo to stwierdziłyśmy, że nie ma sensu tam siedzieć. Wykończyłyśmy kakaa z obu naszych grup, usiadłyśmy sobie u Patrycji w pokoju i przegadałyśmy chyba jakąś godzinę. Zawsze jak gadamy to mam wrażenie jakby czas się zatrzymał, a on biegnie jak szalony. Musiałam niestety pójść do siebie i zabrać się za robienie generalki, żeby nie zmarnować na to czasu później, bo wieczorem miała przyjechać do mnie mama. Kiedy weszła do grupy akurat wieszałam pranie, bardzo się ucieszyłam, jak ją zobaczyłam. Nie widziałyśmy się tylko 3 tygodnie, ale to przecież dość dużo. W sobotę mama nie przyszła wcześnie, więc śniadanie zjadłam sama. Przed pójściem na obiad umyłam jeszcze podłogę w aneksie, bo po pojechałyśmy (ja, mama i Luiza) do kina Luna na film „Jak Bóg da”. Pozytywna komedia jednocześnie z przesłaniem podobała nam się bardzo. Główny bohater zaczyna wierzyć w istnienie Boga dzięki księdzu, z którym się zaprzyjaźnia. Jedyne co mi się w tym filmie nie spodobało to to, że nie ma on zakończenia. Wiem, że w takich filmach jest coś wyjątkowego, że zakończenie można dopowiedzieć sobie samemu, ale mimo wszystko kiedy wychodzę z takich seansów mam niedosyt. Męczy mnie to, za dużo zastanawiam się nad zakończeniem. Z kina pojechałyśmy jeszcze do Arkadii na podwieczorek i małe zakupy. W niedziele po mszy w kaplicy poszłyśmy do zakrystii, żeby mama mogła przywitać się i chwile porozmawiać z księdzem Michałem. Przebrałyśmy się i poszłyśmy na jesienny spacer.
Ja i mama na tle jesiennego lasu

Po obiedzie mama poszła spakować się, a ja ćwiczyłam na pianinie. Po 15 dwie nasze grupy (V i VI) pojechały do MacDonalda, żeby się integrować. Miło było posiedzieć sobie razem i porozmawiać. Nie musiałam się jakoś specjalnie integrować z dziewczynami, bo mamy dobry kontakt, szczególnie w tym roku. Siedziałam przy stoliku z Agnieszką, Patrycją, Weroniką i Klaudią. Obyśmy częściej wyjeżdżały gdzieś w dwie grupy, bo ten wyjazd uważam za bardzo udany. 
 W Macdonaldzie: ja i Klaudia spoglądamy na Weronikę. Klaudia i Weronika się śmieją, mojej twarzy nie widać.
Luiza, ja i Klaudia
Po lewej stronie stolika Patrycja W., a po prawej: Łucja, mama i ja, siedzę jej na kolanach.

Mama pojechała z nami, a w drodze powrotnej my pojechałyśmy autobusem, a ona tramwajem w stronę dworca. Gdy wróciłyśmy do internatu zagadałam się z Patrycją pod jej grupą, jak to zwykle, więc po kilku minutach tym razem ja zaprosiłam ją na herbatę do mojej grupy.
Tak oto właśnie wyglądały dwa tygodnie, które minęły dwa tygodnie temu. Pisałam ten wpis kiedy tylko miałam czas, powinnam dodać go już wcześniej. Tydzień temu wydawało mi się, że zdążę napisać go w niedziele, ale niestety się nie wyrobiłam do końca. Wiecie opisanie wycieczki było dość czasochłonne, sporo się działo. Na całe szczęście wczoraj wróciłam do domu i będę miała teraz czas, żeby opisać te dwa tygodnie, które właśnie się kończą. W najbliższym czasie możecie spodziewać się kolejnego posta, mam nadzieje, że za kilka dni. Wymyśliłam coś, ale nie wiem czy się Wam to spodoba, więc pomyślałam po prostu, że zrobię ankietę. Chcielibyście dedykowane posty? Jeśli w ankiecie będzie co najmniej 10 głosów na tak, to od następnego posta każdy kolejny będzie dedykowany wybranej przeze mnie osobie. Aa jeszcze jeden warunek muszą zgłosić się co najmniej trzy osoby, które chcą dedykacji i ja z tych trzech wybiorę jedną. Ten drugi warunek może mniej wypalić, więc jeśli pod tym względem coś nie wyjdzie to po prostu sama będę wybierała sobie osoby, tylko nie wiem jeszcze na jakiej podstawie. Nigdy Was chyba nie zasypałam taką ilością zdjęć.

Ogromnie dziękuje za udostępnienie mi zdjęć do posta przede wszystkim księdzu Michałowi Włodarczykowi, jego autorstwa są wszystkie zdjęcia z wycieczki. Za zdjęcia dziękuje również pani Ani.