Translate

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Świątecznie...

Aż trudno uwierzyć, że jestem w domu już ponad tydzień. Tak jak wcześniej pisałam czuję się teraz w Poznaniu zupełnie inaczej niż przy wcześniejszych przyjazdach, wiadomo oczywiście, że to przez dłuższy pobyt tu. Nie chcę myśleć, że równo za tydzień o tej porze pewnie już będę siedzieć w pokoju w internacie, ale z drugiej strony to się cieszę. Czeka na mnie intensywny styczeń pełen wyzwań. 
Dni od poniedziałku do czwartku były przepełnione porządkami świątecznymi, połączonymi z odpoczynkiem. We wtorek byłam na wigilii klasowej (z moją starą gimnazjalną klasą). Szczerze mówiąc trochę się denerwowałam jak to będzie zobaczyć ich po tych kilku miesiącach, zastanawiałam się czy wogóle jakkolwiek się z nimi dogadam, porozmawiam. Jak zwykle w takich sytuacjach moje obawy były niepotrzebne. Na początku było trochę sztywno, ale po przełamaniu się opłatkiem i złożeniu sobie życzeń wszystko się zmieniło. Przyszli prawie wszyscy, brakowało tylko trzech osób. Co prawda byłam krótko i rozmawiałam tak dłużej tylko z kilkoma dziewczynami, ale jak na wspomnienia z gimnazjum jakie mam, było naprawdę miło. Mam nadzieje, że przybyło mi kilku czytelników, a niektórzy są już od jakiegoś czasu, za co im bardzo dziękuję. W środę udało mi się być u siebie w parafii u spowiedzi, dobrze było odwiedzić starą, dobrą kaplicę, która kojarzy mi się z Drogą Krzyżową, różańcem i Roratami. Oczekiwany przez wszystkich dzień nadszedł, czwartek Wigilia. Jak co roku od rana oczywiście końcowe porządki i przygotowywanie potraw. Mogę się pochwalić przykładowo pokrojeniem wszystkich składników do sosu tatarskiego. Nie zapomnę tego, dzięki śmierdzącym octem rękom, które myłam chyba z pięć razy, a zapach i tak pozostawał. Każdy kto znam mnie choć trochę wie, że mam taką jakby fobię na punkcie czystych rąk. Obrałam też z siostrą sporo ziemniaków, które były potem ugotowane przez moją mamę i  uduszone po mistrzowsku (sposobem dziadka) przez mojego brata Marka. Babcia z dziadkiem przyszli koło 17, w tym roku ich Wigilia przypadła u nas (co roku chodzą do każdego z trójki dzieci tak na zmianę). Gdy siadaliśmy w dziesiątkę do wigilijnego stołu było jakoś przed 18. A no przecież zapomniałam wspomnieć, że zajęłam się też nakrywaniem jak co roku (bardzo lubię to robić mimo, że pewnie zawsze jest krzywo). Natomiast ubieraniem choinki zajęły się moje siostry (głównie młodsza). Tak więc do naszego wigilijnego stołu usiedli/ły: babcia Krysia, dziadek Jasiu, babcia Miecia (jubilatka tamtego dnia), mama Kasia, tata Adam (solenizant tamtego dnia), ciocia Maja, brat Marek, siostra Marta, siostra Martyna i ja oczywiście. Ewangelia została przeczytana z tabletu (co mnie zadziwiło), przez mojego brata Marka. Zawsze z wszystkich życzeń świątecznych najlepiej wychodziło mi składanie ich najbliższej rodzinie, ale to chyba nie w tym roku, jakoś tak niezbyt mi wyszło. 

Nasza choinka, nad nią lampa ze specjalną żarówką, która daje kolorowe światełka w całym pokoju, pod choinką sporo prezentów.

Nakryty wigilijny stół, biała serweta, białe talerze porcelanowe ze złoceniami, pośrodku stołu mała figurka Pana Jezusa w żłobku na sianku, talerz z opłatkami, porozrzucane srebrne, złote gwiazdeczki  i malutkie dzwoneczki, obok talerzy stojące srebrne serwetki ze śnieżynkami.

Potrawy wigilijne i dodatki zajmujące cały kredens.

Wspólne zdjęcie na tle kredensu, przed nami stół, od lewej: ciocia Maja, rodzice ja między nimi, babcia Krysia, Martyna lekko schylona stoi pod nią, dziadek Jasiu, babcia Miecia i Marta. Na dole zdjęcia głowa brata Marka, który jest jego autorem.

Wigilijny stół z potrawami wokół, którego siedzi cała rodzina, na pierwszym planie miska z kapustą z grzybami, druga z rybą po grecku i trzecia z sosem tatarskim.

A no właśnie co do życzeń miałam je Wam w jakiś sposób złożyć na blogu czy fb, chciałam coś napisać, ale niestety nie miałam weny jak w Wielkanoc tego roku (napisałam wtedy rymowane życzenia, które są nadal na moim profilu na facebooku). Na stole wigilijnym było jak co roku mnóstwo potraw (więcej niż 12). Oczywiście nie zjadłam ich wszystkich (chyba nigdy mi się tak nie zdarzyło), ogólnie w tym roku jakoś mało zjadłam, szybko mi się żołądek zapełnił. Męczyłam się oczywiście z karpiem, nie tyle z nim właściwie tylko ośćmi (nienawidzę ich, są okropne, zawsze trafia mi się ich pełno, a nawet jak ich już nie ma, to boję się i tak, że są). Po kolacji zasiedliśmy w pokoju, w którym stała choinka i śpiewaliśmy kolędy (sporo ich pośpiewaliśmy). Przyszedł czas na leżące pod choinką prezenty. Jak zawsze roznosiłam je z młodszą siostrą. Kiedy rozdałyśmy już wszystkie, zajęłyśmy się rozpakowaniem własnych, więc tak dostałam: największy prezent radio, kolczyki (chyba kilkanaście par), czapkę, rękawiczki, chustę (bardzo ciepłą), 2 bluzki, spodnie, 2 piżamy, skarpetki, sweterek, portfel. Z tego co mi się wydaje o niczym nie zapomniałam. Przyszły nasze dwie kuzynki ze swoimi rodzicami, co roku przychodzą do nas po swojej wigilii z powodu imienin taty. 

Ja w granatowej sukience i białej bluzce, mam rozpuszczone włosy, głaszczę czarną Tarę
(była chora), siedzimy na szarej kanapie.

Siedliśmy wspólnie do ciast, pierniczków, cukierków. Ekspres ruszył do pracy, robiąc kawę (zwykłą jak i latte w wysokiej szklance). Na Pasterkę jak zwykle nie udało mi się pójść, naprawdę chciałabym to przeżyć, ale jestem zawsze tak zmęczona całym dniem, że nie daję rady iść. Spokojny poranek w pierwsze Święto, jak nie ja - spałam do 9. Poszliśmy do kościoła na 12:15, a potem zjedliśmy obiad (dla moich sióstr śniadanio-obiad). Pojechałyśmy z dziewczynami na trochę do kuzynek, po niecałych dwóch godzinach musiałyśmy wracać, bo mieliśmy gości u siebie w domu. Była rodzina dziewczyny mojego brata Hani. Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie i wieczór. Drugie Święto było bardzo leniwym dniem, kompletnie nic się nam nie chciało. Strasznie się zaczytałam, nie mogłam się oderwać od „Feblika”. Wydaje mi się, że tylko Jeżycjada mnie tak niesamowicie, specyficznie wciąga. Udało mi się w końcu skończyć, byłam bardzo zadowolona, szczęśliwa, dawno się tak fajnie nie czułam, no i oczywiście żałowałam, że to już koniec. Dobrze, że będzie kolejna część, bo jeśli by nie było to na pewno bym się załamała. Dzisiaj był bardzo ciekawy dzień, obudziłam się koło 8:30, zjadłam śniadanie i poszliśmy z rodzicami na mszę na 9:30. Kiedy wróciliśmy do domu mama pojechała na działkę z psami, a tata na basen. Obiad zjedliśmy w siódemkę (rodzice, Matis, Gosia, Marek, Hania, Marta, Tina i ja) koło 15.  Nie napisałam wcześniej - mój brat Mateusz z żoną Małgosią spędzili Święta w Częstochowie, w rodzinnym domu Gosi. Na 16 pojechaliśmy do dziadka na imieniny, była tam  też ciocia Ela (siostra babci), której bardzo dawno nie widziałam. Świetnie, rodzinnie spędziliśmy czas. Okazało się, że jednak będzie coroczny, noworoczny obiad imieninowy babci. Babcia powiedziała, że robi go specjalnie dla mnie z czego ogromnie się cieszę, jeszcze raz dziękuje ci babciu. Wieczorem graliśmy z Gosią i Matisem w ich nową grę planszową. 
Patrzę na zegarek i nie wierzę, że o takiej godzinie piszę posta, naprawdę bardzo to dziwne, ale wenę i chęć można mieć o różnych porach. Pewnie zanim opublikuję to moje pisanie,  to będzie już nowy tydzień :D, ale przecież mogę sobie pozwolić, w końcu mam wolne. Ostatnie zdjęcia i audiodeskrypcja wam się podobały, więcw tym poście też je dodaję. Autorami prawie wszystkich oprócz ostatniego jest mój brat Marek, a autorką ostatniego jest moja siostra Marta.
Pozdrawiam wszystkich czytelników jeszcze w Starym 2015 Roku.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Byle do przerwy świątecznej

Na początku ostatniego posta was chwaliłam. Właściwie teraz też trochę powinnam,  bo moje wyświetlenia przekroczyły 5 tysięcy, ale mimo to jest mi trochę przykro. Mogę śmiało stwierdzić, że w wymyślonym przeze mnie konkursie wzięła udział tylko moja mama (za co jej bardzo dziękuje). Rozumiem, że trudno wam jest kontaktować się ze mną, mówić mi wprost co myślicie, ale mimo to jeszcze raz proszę, żebyście spróbowali. Naprawdę mi to pomoże, będzie motywacją, może podpowiecie mi co zmienić, żeby było lepiej.
Pierwsza sobota grudnia była dość intensywna. Lekcja pianina, trochę generalki jadalnianej, obiad, powracamy do sprzątania, a w nagrodę wycieczka do groty solnej w Izabelinie. Świetnie było powdychać słone powietrze, odpocząć sobie leżąc na kocu lub leżaku. Każda z nas wyszła szczęśliwa, z przeświadczeniem, że mogłybyśmy zostać  tam dłużej. Po powrocie chciałam pisać rozprawkę z polskiego, co mi oczywiście nie wyszło, zamiast tego zrobiłyśmy z dziewczynami leczo. Moim zadaniem było krojenie pomidorów, a potem mieszanie gotujących się warzyw. To była zdecydowanie udana sobota! Mikołajkowa niedziela, w kapciach oczywiście znalazłyśmy coś słodkiego i nie tylko. Rodzice przyjechali do mnie rano przed mszą, poszliśmy na nią razem, a później zjedliśmy tosty na śniadanie (moje już drugie). Przed obiadem poszliśmy jeszcze na spacer, na cmentarz i tak po prostu pochodzić. Zjedliśmy razem pyszny obiad, a potem robiliśmy kartki świąteczne w świetlicy. Najpierw koniec poszłam z mamą na małe zakupy. Znów trudno było mi się pożegnać z rodzicami, wieczorem była próba do Jasełek.
Audiodeskrypcja: Laskowski cmentarz, kilka grobów w górnej części zdjęcia drzewa

Bardzo trudny poniedziałek, kartkówka z biologii, oceny z kartkówki z chemii 4-, sprawdzian z WOKu 5. Zwolniłam się z wf, bo miałam dentystę na 14, biegiem do internatu, żeby zdążyć zjeść choć jedno danie obiadu. Na orientacji jechałam jeden przystanek do sklepu, tak na zadanie sama. Oczywiście musiałam coś pomieszać i w drodze powrotnej iść w drugą stronę na przystanek, zawsze wiedziałam, że nie mam dobrej orientacji, ale w końcu człowiek uczy się na błędach. Wieczorem dwie próby: Jasełka, polonez. We wtorek właściwie nie działo się nic szczególnego, miałam odwołane pianino, dzięki czemu udało mi się choć chwilę porozmawiać  z Alą. Wieczorem była próba do Jasełek, właściwie nie potrzebnie to piszę po prostu w tym tygodniu codziennie mieliśmy próby, naprawdę trudny był tamten tydzień. W środę był sprawdzian z PP, dostałam 4. W czwartek był referat z fizyki, z którego mam 4- i kartkówka z angielskiego. W piątek ku mojemu ogromnemu zdziwieniu dostałam 5 z historii, mimo, że nie powiedziałam nic wielkiego. Wieczorem ostatnia w tym roku próba do poloneza. W sobotę odpracowywaliśmy poniedziałek (w sumie dziś :) ). Dziwnie było znów siedzieć w szkole w sobotę, ale chyba już lepiej to zniosłam niż pierwszy raz. Na orientacji na szczęście nigdzie nie wychodziłam, pani sama stwierdziła, że nie ma siły, robiłyśmy plany przystanków. Wieczorem miały być dwie próby do Jasełek, ale wychowawcy zrobili nam niespodziankę i po jednej puścili nas na otwarcie kawiarenki. W niedzielę mogłyśmy sobie trochę dłużej pospać, szłyśmy na 11 do kaplicy. Zastanawiam się co było takiego w tej niedzieli, ale chyba nic szczególnego. Wieczorem dwie próby, z tego druga generalna.

Audiodeskrypcja: Luiza przebrana za Maryję biała szata i niebieski welon, ja przebrana za góralkę czerwona spódnica, biała bluzka, zielona kamizelka i czerwone korale, w tle scena.

W poniedziałek wracałyśmy do internatu po sześciu lekcjach, żeby zdążyć zjeść obiad w grupie i dobrze przyszykować się do Jasełek. W końcu nadeszła oczekiwana przez nas godzina 17 i zaczęło się przedstawienie. Myśle, że dobrze nam wyszło, każda z nas włożyła w to naprawdę dużo serca, pracy i energii . Nastąpiło pierwsze dzielenie się opłatkiem, potem poszliśmy wszyscy na stołówkę na uroczystą kolację. Ten dzień był taki fajny, niestety coś musiało mi go zepsuć, miałam niemiłą sytuacje z panią od pianina. Bardzo nie lubię sytuacji, w których czego nie zrobię wypadnie źle. Ogólnie cały ten tydzień był dość luźny, trzy opłatki: internatowy w poniedziałek, ośrodkowy w środę i w czwartek szkolny. Chyba nigdy nie dzieliłam się opłatkiem w jednym tygodniu tyle razy. We wtorek byliśmy na wycieczce w muzeum sztuki nowoczesnej, a po południu  robiłam na kulinarnych pierniczki, 3 godziny stania bardzo się opłaciły. W środę i czwartek robiłyśmy świateczne sprzątanie. W piątek, w szkole koniec po pięciu lekcjach ze względu na wyjazd. Tata przyjechał po mnie autem i pojechaliśmy do domu. Bardzo się cieszę, że będę tu aż 2 tygodnie, to tak dużo. Miałam przedświąteczny weekend, w sobotę robiłam z Gosią pierniczki (pieczenie, lukrowanie).
Audiodeskrypcja: Świeżo upieczone pierniczki rozłożone na blaszkach i blacie, kształty: serca, choinki, bałwanki, renifery, gwiazdki.

W niedzielę byłam w szkole na mszy, a potem pojechałyśmy z dziewczynami na świąteczne zakupy, na początku nam nie szło, ale później poszło z górki. Wielu z was wie, że nie lubię zakupów, zwłaszcza, gdy chodzi się po sklepach bez większego celu, tak, żeby sobie popatrzeć. Lubię wiedzieć co chcę kupić, wejść do sklepu znaleźć to, kupić i wyjść. Przyznam szczerze, że te wczorajsze zakupy były bardzo przyjemne, naprawdę dobrze było spędzić czas z siostrami. Od razu potem pojechałyśmy do cioci na  coroczne dekorowanie pierników. 

sobota, 5 grudnia 2015

Laskowski bigos

Naprawdę muszę was wszystkich pochwalić !!! Nie zdawałam sobie sprawy, że licznik moich wyświetleń powoli, powoli dobija do 5 tysięcy. Gratulacje dla Was !!!! Bardzo, bardzo wam za to dziękuje, dobrze jest wiedzieć, że ktoś to czyta, zwłaszcza, że są to też ludzie mieszkający za granicą. Oczywiście większość wyświetleń jest z Polski, ale mam czytelników też z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Dajecie mi wspaniałą motywację do pisania kolejnych postów. Pomyślałam sobie, że jak dobije do 5 tysięcy to mogłabym przygotować coś specjalnego, tylko właściwie sama na razie nie wiem co, by to mogło być. Jeśli mielibyście do mnie jakieś prośby, pomysły, coś co by Wam bardziej umiliło wchodzenie na mojego bloga to napiszcie do mnie. Z chęcią spełnię wasze prośby.
Zabieram się za pisanie, a wam życzę miłej lektury !!!!!
W niedzielę (dwa tygodnie temu) po zjedzeniu śniadania poszłyśmy oczywiście do kaplicy. Ja z panią Marzeną wcześniej, żeby jej pomóc z rozstawieniem sprzętu. Trudno było mi uwierzyć, że to już Święto Chrystusa Króla i za tydzień zaczyna się Adwent. Czas naprawdę galopuje jak szalony. Po mszy mama poszła się spakować, ja się też zorganizowałam i pojechałyśmy do Warszawy do Arkadii. Spędziłyśmy bardzo miły dzień. Poszłyśmy do kina na „Listy do M2", pochodziłyśmy trochę po sklepach, zjadłyśmy obiad. Mama pojechała do domu. Iza wróciła, powitała mnie w internacie miłym przytuleniem. Mieliśmy czytaną próbę do Jasełek. Nie pamiętam, może mi się już wszystko myli, ale chyba jeszcze nie pisałam na blogu o tym, że nasza grupa (VI) i V grupa przygotowują tegoroczne Jasełka.  Iza i Nikola napisały scenariusz, ja będę góralką, jestem bardzo ciekawa jak nam to wszystko wyjdzie. Przyszedł trudny poniedziałek, właściwie to chodzi mi o popołudnie, bo na większości lekcjach mnie nie było z powodu wycieczki na Uniwersytet Warszawski na Wydział chemii. Było bardzo ciekawie i sympatycznie, na początku każdy/a z nas był indywidualnie oprowadzany/a przez studentów, po wydziale. Druga część była jeszcze bardziej interesująca znów mieliśmy przydzielonych studentów/tki chemii i robiliśmy z nimi doświadczenia, temat - sole. Popołudnie nie należało do najprzyjemniejszych, z mojej winy wynikła pewna nieprzyjemna sytuacja i po niej bardzo źle się z tym czułam. Na szczęście mam osobę, która bez względu na wszystko umie wywołać na mojej twarzy uśmiech i sprawić, że czuje się od razu lepiej. Tak, telefon do najlepszej przyjaciółki to zdecydowanie był świetny pomysł. Ala wiem, że pewnie to czytasz i uśmiechasz się teraz tak ślicznie jak zawsze, szkoda, że nie mogę tego zobaczyć. Dziękowałam ci już, ale robię to jeszcze raz tutaj, jesteś najlepsza na świecie!!! Mam kolejną rzecz, o której chyba jeszcze wam nie napisałam. Zostałam poproszona o tańczenie poloneza na styczniowej studniówce, powodem był brak osób do pary. Na początku pomyślałam, że nie dam rady i się nie zgodzę, ale później przemyślałam to i stwierdziłam, że czemu nie, zgodziłam się. Swoją drogę to chyba kolejna z moich dużych zmian, już dwa razy w tym roku szkolnym występowałam publicznie i jakoś to przeżyłam. Czekają mnie jeszcze dwa razy (Jasełka, Studniówka). Naprawdę dziwne rzeczy się ze mną dzieją. Napisałam o polonezie teraz, bo w tamten poniedziałek (jak w każdy już teraz) o 19:30 była próba z Panem Dyrektorem. Wtorek, właściwie mało z niego pamiętam kolejne 3+ z kartkówki z angielskiego, mimo wstania rano i nauki. Dlaczego ja zawsze muszę zdenerwować się tak, że pomylę słówka, lub litery ?  Taka już jestem niestety, ale w sumie porównując zeszły rok, w Gimnazjum, to o wiele mniej się denerwuje. Po południu miałam zajęcia kulinarne, robiłam placki ziemniaczane. Tego to nie da się zapomnieć, narobiłam się ich dość dużo, smażąc każdego osobno. Zaprosiłam koleżanki, żeby pomogły mi je zjeść, no i pomogły, jedna nawet za bardzo. Byłyśmy cztery, nasza trójka zjadła każda po dwa, a Oliwia hmm nie wiem ile, na pewno wiem, że dużo. No cóż, mogłam to przewidzieć, bo to była już druga podobna sytuacja. Środa była trudnym dniem właściwie prawie żadnej chwili wytchnienia, oprócz zajęć z panią psycholog, miło było opowiedzieć komuś o znajomości z Alą. Komukolwiek o niej nie opowiadam, jest mi przyjemnie, sympatycznie, w końcu to dla mnie jedna z najważniejszych znajomości, mam nadzieję, że na całe życie. Po zajęciach uczyłam się fizyki, strasznie się stresowałam, bo wszystko złożyło się tak, że miałam na to mało czasu, robiłam też niemiecki. Pyszne racuchy na kolację i znów wracam do nauki, a na 19:30 na próbę do poloneza. Po niej próba do Jasełek, bardo zmęczona wróciłam do pokoju, bojąc się jutrzejszego dnia jeszcze bardziej. W czwartek wstałam o 5, żeby pouczyć się fizyki, nie wierzyłam, że cokolwiek mi to da, ale przecież musiałam spróbować. Były jeszcze słówka z angielskiego, o których  zapomniałam napisać. Ku mojemu zdziwieniu sprawdzian z fizyki poszedł mi rewelacyjnie. Siostra dodała mi 2 dodatkowe punkty za aktywność na powtórce, więc, gdy siostra mi oceniła okazało się, że straciłam jeden punkt. Przez to, że miałam dwa dodatkowe, wyszło, że miałam maksa+1 pkt czyli dostałam 6!!!! Kartkówki z angielskiego nie było, pani przełożyła ją na za tydzień. To był zdecydowanie dobry dzień. Szybko uporałam się ze sprzątaniem i przyjechała do mnie Marta, spędziłyśmy razem bardzo miły wieczór. Ostatni dzień lekcji w tamtym tygodniu, trochę trudno było mi wytrzymać w szkole, z myślą, że zaraz do domu, zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Poszłam rano do Marty, poprosiłam ją wcześniej, żeby zrobiła mi kłosa. Kochana siostra specjalnie dla mnie się obudziła, co dla niej jest wyczynem, jeszcze raz dziękuje Mrtuś <3. Była kartkówka z historii, co mnie załamało. Marta przyszła po mnie do szkoły, poszłyśmy się dopakować, zjadłyśmy obiad i szybko aleją matki Róży Czackiej na autobus. Droga upłynęła szybko i miło, na stacji przywitał nas tata. Wróciliśmy Saabem do domu, kiedy jechałam tym samochodem, zdałam sobie sprawę, że wcześniej ostatni raz podróżowałam nim 15 sierpnia. Wracaliśmy wtedy z działki: ja, rodzice, Marta i Tina i oczywiście Ala, która była wtedy u mnie pierwszy raz w Poznaniu. Przypomniał mi się przez to ten miły czas. Pamiętam, że w momencie, kiedy rodzice wpadli w wodę autem, my z Alą robiłyśmy gofry i pakowałyśmy się do Lublina, ojeej jak wtedy fajnie było! No dobra wracam to teraźniejszości, niebywałe, że samochód tak długo był naprawiany, ale dobrze, że tata już go nareszcie ma. Dotarliśmy do domu, wielkie powitanie z psami - pieszczeniu, lizaniu, machaniu ogonami nie było końca :D. Bardzo mi ich brakuje w Laskach, zwłaszcza Tary. Jak tak pisze to jeszcze bardziej, ale dobra będę w domu za dwa tygodnie, dam radę. Szczerze mówiąc pamiętam, że w tamten piątek nie poczułam się w domu dobrze. Zobaczyłam znowu życie ich wszystkich, takie zwyczajne, domowe i pomyślałam sobie, że w mnie w nim nie ma, że jestem tu właściwie gościem na dwa dni. Jeszcze bardziej dobiło mnie pytanie mojego brata: "Gdzie jest mama?" Jakbym ja miała wszystko wiedzieć, przed chwilą weszłam do domu, po prawie miesiącu i już mam wiedzieć. W sobotę było dziesięciolecie Zespołu Szkół Zakonu Pijarów w Poznaniu. Rozpoczęło się uroczystą mszą z  Księdzem Arcybiskupem w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia na os. Sobieskiego. Później było poświęcenie witraży, chciałyśmy z mamą wejść tylko na chwile, żeby zobaczyć jak prezentują się w kaplicy szkolnej, ale ostatecznie zostałyśmy na poświęceniu, bo Arcybiskup już wszedł, nie mogłyśmy wyjść. Szkolna kaplica ... przypominały mi się poranne msze szkolne na 7:30, w szczególności w piątek. Chciałabym wrócić do tych czasów, ale to już za mną. Babcia i dziadek zaprosili nas z mamą na obiad, stęskniłam się za nimi, dobrze, że mogłam ich zobaczyć. Wróciłyśmy z mamą do szkoły na część oficjalną, nie zdawałam sobie sprawy, że moja ukochana pani od polskiego uczy od początku powstania szkoły Pijarów, dziesięć lat do naprawdę dużo. Poczekałyśmy na Martynę, która pomagała sprzątać po poczęstunku dla gości, spotkałam się z kilkoma osobami z mojej starej klasy i wychowawczynią. Wróciłyśmy do domu, po drodze kupując ciastka na podwieczorek, zjadłyśmy je oglądając telewizję, no i poszłam robić lekcje. Tak jak się spodziewałam ten dzień minął strasznie szybko. W niedzielę miałam najpyszniejsze śniadanie na świecie - naleśniki zrobione przez dziewczynę mojego brata, Hanię. Jeszcze raz jej za nie bardzo dziękuje. Poszłyśmy z mamą i Martyną do kościoła na 12:15, po mszy wstąpiłyśmy do zakrystii, żeby coś załatwić. Proboszcz Grzegorz stwierdził, że znowu urosłam i pytał co u mnie. Obiadek, robienie ciasta, które nam nie wyszło, mama tak nastawiła piekarnik, że zamiast się upiec, wykipiało... Wizyta babci i dziadka, było bardzo wesoło i głośno, jak zwykle u nas. Już wcześniej spakowana, wyszłam z domu, Marta podwiozła mnie do domu Hani, bo jechałam do Lasek samochodem z rodziną jej brata. Podróż bardzo szybka. Wróciłam, bojąc się poniedziałku. Nowy tydzień, sprawdzian z woku poszedł mi dobrze, kartkówka z chemii to sama nie wiem. Dowiedziałem się w szkole, że mam wizytę u dentysty na 15, więc musiałam zwolnić się z jednego wf (akurat w tamten dzień basenu). Przepłynęłam 50 odległości i poszłam szybko do dentysty, ledwo zdążyłam. Kiedy wróciłam do internatu czekała mnie miła niespodzianka, pani Ania zwolniła mnie z orientacji, żebym doszła do siebie psychicznie po wizycie u stomatologa. Jak to dobrze, że w te trudne poniedziałki po południu dyżur ma pani Ania, nie raz mi to pomogło. Nie mogłam się doczekać, aż zjem obiad, bo byłam strasznie głodna, zrobiłam to dopiero o jakiejś 16:30 w grupie. Na muzykoterapii było właściwe nawet ok. A co wieczorkiem ? No oczywiście próba do poloneza, a jakże. Kolejny wtorek, kolejne nerwy i znowu 3+ z angielskiego już trzeci raz podrząd, a z wosu 4-. Po piątej lekcji pojechaliśmy na wycieczkę do Muzeum Literatury, do Warszawy. Wystawa była o Adamie Mickiewiczu, było naprawdę ciekawie, tylko szkoda, że aż tak się przedłużyło. Wróciliśmy po 16, drugi dzień podrząd obiad w grupie. Po południu robiłam lekcje, pomagałam Izie z nauką obsługi nowego telefonu i robiłam kolację. Zapomniałam wcześniej napisać, że mamy z Klaudią dyżur jadalniany w tym tygodniu. Wieczorem mieliśmy próbę do Jasełek, pierwszą na scenie. W środę mieliśmy kartkówkę z matematyki, w sumie nie sprawiła mi kłopotu. Na dodatkowym niemieckim znów uczyliśmy się liczb. Na zajęciach z panią psycholog kolejne sympatyczne opowiadanie. Potem robienie lekcji i dwie próby, najpierw do Jasełek, potem poloneza. Oczywiście wróciłam wykończona do grupy. W czwartek już trzeci raz w tym tygodniu postanowiłam wstać wcześniej, żeby się pouczyć, naprawdę miałam już dość tego tygodnia. Słówek z angielskiego jednak nie było, więc na darmo wstałam, była za to kartkówka z czasów z której dostałam 5. Po południu pianino, oglądanie kawałka filmu z historii i robienie kolacji, wieczorem spotkanie do ŚDM i kolejna próba do Jasełek. W piątek bałam się strasznie wyników z kartkówki z historii, byłam pewna, że nie dostanę dobrej oceny. Pan oceniał każde zadanie, tym sposobem dostałam: 4 4 4 i 1 (które mam za tydzień poprawić). Nie wierzyłam w to i nadal do końca to do mnie nie dociera. Ja, osoba, która ze sprawdzianów z historii zazwyczaj miała 1, nigdy nie umiałam nauczyć się, ja mam czwórki, niebywałe. Dowiedziałam się też, że mam 5 z kartkówki z matematyki. Po południu miałam zajęcia, a potem mogłam sobie w końcu trochę odpocząć, to był naprawdę ciężki tydzień.
Wygląda na to, że powoli na szczęście zmierzam ku końcowi. Nie myślałam, że tak dużo czasu mi to zajmie, a mam dziś mnóstwo rzeczy do roboty. Nie podzieliłam się jeszcze generalką (duże sprzątanie) z Klaudią, za pół godziny mam pianino, lekcje, nauka, a jutro rodzice przyjeżdżają i pewnie spędzę z nimi niedzielę. Podczas pisania przyszedł mi do głowy pewien interesujący pomysł. Zrobię konkurs na tytuł tego posta!!! Mam nadzieję, że was to trochę uaktywni, może dowiem się o osobach, które jeszcze nie przyznały mi się, że czytają, może poznam opinie osób, które jeszcze nie zebrały się i nie napisały mi co myślą. Piszcie do mnie swoje propozycje, z tego co słyszałam komentarze raczej odpadają, bo coś z nimi nie tak. W takim razie piszcie w komentarzach pod udostępnieniem na Facebooku, w prywatnej wiadomości na Fb, na maila, gdziekolwiek chcecie, tylko, żeby to do mnie doszło. Teraz muszę już naprawdę kończyć, bo czas mnie goni. 

Miłego weekendu wam życzę!