Translate

niedziela, 19 listopada 2017

Początek końca

Wrzesień prawie już się kończy, a posta ode mnie jak nie było tak nie ma, ale nareszcie jest. Zaniedbałam Was znów trochę, ale to wdrożenie się w tryb szkolny trochę mnie pochłonęło. Na całe szczęście już się mobilizuje, siadam i nadrabiam zaległości. Co prawda może to nie będzie proste, bo tym razem nie robiłam notatek, ale zobaczymy, może jakoś sobie poradzę 
3 września ja, tata i Marta ruszyliśmy w stronę Lasek samochodem zapakowanym po brzegi moimi wszystkimi rzeczami. Ostatni mój rok liceum, ostatni w Laskach stawał się realny, zostałam najprawdziwszą maturzystką. Siostra kierowniczka zaskoczyła mnie wieczorem propozycją śpiewania psalmu na mszy rozpoczynającej rok szkolny, oczywiście przyjęłam ją. Marta z tatą pojechali zostawiając mnie na te 4 tygodnie tutaj. 4 września rozpoczęliśmy ten nowy rok szkolny 2017/2018, naprawdę aż trudno uwierzyć w to, że ten czas tak galopuje i że to już ten rok. Psalm wyszedł mi nawet nieźle, im śpiewam więcej tym czuje się pewniej. Pani Małgosia, psycholog stwierdziła, że śpiewałam bardzo odważnie. Popołudniu czułam się jakoś nieswojo, myślę, że to przez nagłą zmianę otoczenia. Aaa zapomniałam Wam napisać, że zmieniłam grupę. Przeniosłam się do V, żeby być z Patrycją i Weroniką w pokoju, żeby nie musieć tak latać pomiędzy grupami. Co prawda nie była to dla mnie prosta decyzja, bo uwielbiam VI, spędziłam w niej świetne 2 lata, no, ale coś za coś. Ogromnym plusem jest to, że zawsze mogę przejść przez gospodarczy i odwiedzić dziewczyny lub wychowawczynie. Pierwszy dzień szkoły przyniósł nam pierwsze informacje o MATURZE (myślę, że to będzie najczęstsze słowo, które będę słyszała w tym roku szkolnym. To są właśnie wspaniałe uroki bycia w klasie maturalnej. Dni płynęły, wszystko powoli zaczynało się rozkręcać. Nauczyciele od zajęć dodatkowych przychodzili i ustalali nam zajęcia. Sama nie wiem jak to się stało, ale powiem Wam szczerze, że mój tegoroczny plan nie wygląda nawet tak tragicznie. Od razu w pierwszym tygodniu zgłosiłam się do dyżuru koszowego, żeby mieć go za sobą. Znaczną zmianą dla mnie było to, że w V grupie dyżur koszowy robi jedna osoba, a w VI robi się go w parach, ale tak właściwie dla mnie jest to na rękę, bo przynajmniej będę robiła go rzadziej. 9 września mieliśmy pierwszą sobotę pracującą, odrabialiśmy poniedziałek 30 października. W niedziele popołudniu zamówiłyśmy sobie z dziewczynami pizze do internatu. 

To co przeczytaliście wyżej napisałam jakoś w drugiej połowie września Właściwie nie wiem dlaczego na tym zaprzestałam. Może powodem był brak weny albo zbyt duże przejęcie się klasą maturalną. W każdym razie teraz wracam i próbuje Wam coś napisać. Tak właściwie powiem Wam szczerze, że nie wiem co by to miało być. Moja codzienność jest bardzo podobna do tej, którą miałam poprzednie 2 lata. Chodzę do szkoły, ten ostatni rok podejmując trud uczniowski. Raz mi coś wychodzi, a bywa też, że nie, ale staram się tym nie zrażać, tylko iść do przodu. Jak co roku 18 września miałyśmy święto internatu: mszę, a późnej loterie i piknik. Pod koniec października za to odbyło się święto naszej grupy, ale może powrócę jeszcze do końcówki września i opisze weekend w Krakowie, który bardzo mile wspominam. W czwartek wieczorem 28 września Marta przyjechała do mnie do internatu. W piątek pojechałyśmy pociągiem do Krakowa. Od progu przywitała nas siostra Kasia, a chwile później reszta sióstr pijarek, zgromadzenia, do którego Marta miała wstąpić na początku października. Zjadłyśmy kolacje w towarzystwie sióstr i zmęczone po podróży położyłyśmy się spać. W sobotę po śniadaniu pojechałyśmy z Martą do parku Jordana, gdzie miałam spotkać się z Patrycją, z którą znam się już ponad 3 lata. Pochodziłyśmy sobie trochę po parku, sporo rozmawiając. Na obiad przyjechali już rodzice z Hanią i Markiem. Celem naszego przyjazdu była integracja całej rodziny z wszystkimi siostrami. Popołudniu dojechali jeszcze Małgosia z coraz większą już Marysią i Mateuszem. Przeszliśmy się wspólnie na spacer, a później podzieliliśmy na dwie ekipy: rodzice pojechali na cmentarz, a ja, Hania, Gosia, Mateusz i Marek na krakowskie stare miasto.
                                                        Ja i Marek stoimy na rynku
                      Gosia i Mateusz stoją na tle starówki

Rodzice dołączyli do nas, gdy siedzieliśmy przy herbatach i ciastach. Wieczorem przed kolacją odmówiliśmy wspólnie nieszpory już bez Marka i Hani. Po kolacji siedzieliśmy sobie przy stole rozmawiając, było naprawdę sympatycznie, często zabawnie. Czas szybko nam upłynął, Gosia i Mateusz pojechali do Częstochowy, a reszta położyła się spać. W niedziele poszliśmy na mszę do parafii, a później wspólnie zjedliśmy śniadanie. Ja, Marta i rodzice pojechaliśmy do Łagiewnik, wróciliśmy akurat na obiad, po którym Marta odwiozła mnie i mamę na pociąg. Szybki był ten weekend, ale bardzo miły. Dobrze było spotkać się z rodzinką po całym miesiącu nauki. Październik upłynął szybko, chociaż były momenty, w których bardzo już chciało mi się do domu. O ile dobrze mi się wydaje to pierwszy raz nie było mnie w domu aż tak długo. Nareszcie nadszedł 27 października, a wraz z nim mój samodzielny przyjazd Polskim Busem do domu. Dobrze było położyć się pod tak długim czasie do własnego łóżka. Przedpołudnie zajęły mi przygotowania do ślubu wychowawczyni z gimnazjum pani Marty Chowaniak (teraz już Kostyk). Ślub odbył się w katedrze o 16. Nigdy nie sądziłam, że będę miała takie szczęście, że akurat dzień wcześniej przyjadę do Poznania. Świetnie było przeżyć z jedną z ulubionych nauczycielek (jednocześnie najlepszą wychowawczynią jaką miałam) tak ważny moment w jej życiu. 
Państwo Młodzi stoją na środku, a po ich obu stronach prawie cała klasa Martyny i Ani, Ania, Mikołaj i ja, przed nami stoi motor, w tle katedra

Tak jak się spodziewałam tydzień w domu minął mi bardzo szybko. 1 listopada jak co roku najpierw spotkaliśmy się na obiedzie z babcią i ciocią, później pojechaliśmy na cmentarz na msze, a na koniec do dziadków na kawę. Jak to zawsze u nas było bardzo wesoło i rodzinnie.
Siedzimy wokół stołu od lewej: ja, Gosia, ciocia Agnieszka, Zuzia, Jacek, Ania, dziadek, Martyna, Marysia, babcia, Mateusz, Wojtek, mama, tata, wujek Tomek

5 listopada tata odwiózł mnie do Lasek. Spał nawet w domku, bo w poniedziałek miał coś służbowego w Warszawie. Weekend był pełny niespodzianek. W piątek wieczorem świętowałyśmy w grupie urodziny Agnieszki i Joli. w sobotę pani Agata obudziła nas pytając czy chciałybyśmy pojechać na „Listy do M3” z VI grupą? Bardzo chętnie przystałyśmy na te propozycje z Patrycją. W niedziele pojechałyśmy z Pauliną do KFC spotkać się z Natalią, Angeliką i Grześkiem. Wieczorem poszłyśmy z Patrycją i Anią na śpiewanie pieśni patriotycznych do kawiarenki. W sobotę cała nasza ósemka musiała zmierzyć się z maturą z matematyki, nie było to łatwe, ale jakoś udało nam się coś napisać.

Na ten moment z mojej strony to byłoby na tyle. Może nie ma tego dużo, ale zawsze jest choć coś. A Wam jak się żyje w tym listopadzie? Coraz krótsze te dni są i coraz zimniej się robi. 

piątek, 4 sierpnia 2017

Końcówka roku szkolnego

Czerwiec, kolejne wyzwania, zaskoczenia, niesamowite jest to ile może wydarzyć się w jednym roku. Myślę, że 2017 zapamiętam do końca życia i już zawsze będzie dla mnie szczególny. No to zabieram się za opisywanie końcówki roku szkolnego.
Z okazji dnia dziecka zorganizowali nam dzień sportu na orliku blisko szkoły, z racji, że brało udział bardzo mało dziewczyn udało mi się zyskać 1 miejsce, w sumie żadne osiągnięcie. Bardziej cieszyłam się z tego, że przebiegłam 600 metrów, co biorąc pod uwagę to, że przez połowę podstawówki i gimnazjum nie miałam wf naprawdę było dla mnie sporym wyzwaniem. Marta po mnie przyjechała i pojechałyśmy razem do Poznania. W domu zjedliśmy wspólnie, rodzinnie obiad z okazji dnia dziecka. Tata zawiózł mnie i Martynę do Pijarów na rozpoczęcie DIPu (Dni Integracji Pijarskiej). Po oficjalnym rozpoczęciu wydarzenia odbyły się tańce na szkolnym boisku. Byłam pełna podziwu dla samej siebie, że ogarniam co się dzieje i wśród tego całego tłumu jednocześnie dobrze się bawię (co biorąc pod uwagę to, że przecież przebywam teraz w środowisku gdzie jest naprawdę mało osób jest dużym zaskoczeniem). Na zakończenie dnia była jeszcze modlitwa już w grupkach. Spałam w domu, bo chciałam choć przez chwile móc się nim nacieszyć. W piątek pojechaliśmy na wycieczkę po Poznaniu, później był obiad i przerwa podczas której ćwiczyliśmy pieśni na mszę i czuwanie. Po przerwie odbył się krąg biblijny w grupach, potem msza. Dostaliśmy bardzo ładne dipowe koszulki, odbyły się też zabawy na dworze i gry planszowe w skrzynce, ale ja musiałam sobie trochę odpuścić, bo było dla mnie już za dużo wszystkiego i tak właściwie wytrzymałam sporo biorąc pod uwagę to, że jestem teraz przyzwyczajona do innego środowiska. Na całe szczęście później było czuwanie, które bardzo dużo mi dało. Czułam się zmęczona po tym dniu, ale jednocześnie byłam szczęśliwa. Dobrze było poczuć jedność z tą szkołą, wreszcie móc poczuć się w niej dobrze (a po tych 3 ciężkich latach spędzonych w niej sądziłam, że to totalnie niemożliwe). Z piątku na sobotę znowu spałam w domu. Ostatnim wydarzeniem DIPu był już drugi krąg biblijny, po którym odbyło się uroczyste zakończenie pierwszego DIPu, podczas którego zostało zrobione grupowe zdjęcie. 
Cała grupa dipowiczów na szkolnej scenie, przed nami po lewej biała ryba z czarnym napisem DIP
Zjedliśmy pierogi na obiad i pojechaliśmy na Lednicę. Moją pierwszą Lednicę w życiu mogę uznać za bardzo udaną! Dobrze się bawiłam i zyskałam wiele sił, których potrzebowałam na kolejne dni w szkole. Do szkoły wróciliśmy koło 4, położyliśmy się spać i spaliśmy do 8. Mama po mnie przyjechała, w domu wszystko na szybko, właściwie tak jak cały weekend. W domu pakowałam się i odrabiałam sporą ilość zadań z matematyki (robiłam je też podczas całej podróży pociągiem). W poniedziałek zdarzyło się coś co zawsze sądziłam, że nigdy mi się nie zdarzy (tak wiem trochę dziwnie to brzmi) zasypiałam na lekcjach. Na orientacji byłam zaskoczona ile ludzi dookoła mi pomaga (nawet kiedy o te pomoc nie proszę), miłe to było bardzo i mam nadzieje, że częściej będę spotykać takich ludzi. Moja ambicja wygrała i z przykrością muszę Wam oznajmić, że kolejną już noc spałam tylko 4 godziny, a to przez nawał obowiązków szkolnych. W szkole kolejny dzień podrząd zasypiałam, co niestety nie sprzyjało zaliczeniom. Wieczorem próbowałam pomóc Patrycji z matematyką, ale średnio nam to wyszło, obie nie byłyśmy wystarczająco wyspane i skupione. W środę angielski nie poszedł mi tak jakbym tego chciała, tak właściwie o ile dobrze mi się wydaje w tamtym tygodniu nic mi nie wychodziło, a to zwyczajnie przez zmęczenie i niewyspanie. Popołudniu poszłam do pani Basi robić ślimaki na imieniny księży. Dziewczyny wciągnęły mnie na imieniny pani Joli z V z zapewnieniem, że później będziemy uczyły się razem i tak właśnie zrobiłyśmy, mimo że tak naprawdę powinnam sobie już odpuścić, ale oczywiście nie umiałam. Lubię w sobie to, że jestem ambitna, bo to jest bardzo dobra cecha, ale czasem naprawdę za bardzo przesadzam. W szkole zrozumiałam, że jestem już wykończona fizycznie i psychicznie, zdecydowałam, że odpuszczę już oceny, bo nie jestem w stanie zrobić już nic. Popołudniu poprawił mi się humor, bo były imieniny księży, jak to zawsze ja byłam w coś zaangażowana, ale mimo zmęczenia dałam rade. Wieczorem wycierałyśmy z dziewczynami naczynia, szybko nam to szło i było bardzo miło. W piątek na kulinarnych robiłam kluski śląskie. Patrycja była tak kochana nie dość, że pomogła mi lepić kluski to jeszcze pozmywała za mnie naczynia,. Zrobiła to, bo dobrze wiedziała, że jestem przemęczona całym tygodniem, takie przyjaciółki są na wagę złota! W sobotę udało mi się trochę odespać. Poszłyśmy z panią Anią na piknik, który był zorganizowany przy szkole podstawowej i gimnazjum. Popołudniu przeszłyśmy się z Anią i Patrycją na spacer, a później robiłyśmy jabłka z kruszonką. Wieczorem usiadłyśmy sobie w naszej grupie w 2 grupy i zjadłyśmy wspólnie kolacje. Nigdy czegoś takiego nie robiłyśmy, a szkoda, bo było naprawdę sympatycznie, musimy to jeszcze nieraz powtórzyć po prostu. Siostra Jana Maria i siostra Jana późnym wieczorem zorganizowały strefę kibica. Przyszłyśmy na nią z Patrycją na chwile, ale nie siedziałyśmy długo, bo kolejnego dnia musiałyśmy wcześnie wstać. W niedziele ja, Patrycja i Natalia jechałyśmy z siostrą Janą Marią i siostrą Janą do parafii pani Agaty, żeby czytać i śpiewać na 4 mszach. Robiłyśmy to po to, aby zebrać pieniądze na wyjazd do Medjugorie. Za pierwszym razem mi nie wyszło, ale przy kolejnych 3 było już lepiej. To było dla mnie kolejne wyzwanie, bo nigdy jeszcze nie czytałam w kościele. Po powrocie do internatu i zjedzeniu obiadu postanowiłam, że jestem taka zmęczona, że najlepszym pomysłem będzie położenie się spać. Wieczorem było jeszcze zebranie w sprawie wycieczki. W poniedziałek pani Edyta zorganizowała przedstawienie o wielbłądach z okazji dnia dziecka. Zaprosiła też panią podróżniczką, która opowiedziała nam o Maroko. We wtorek cała nasza grupa pakowała się na wycieczkę. Nareszcie nadszedł ten upragniony dzień - wyjazd na wycieczkę do Poznania. Kiedy dotarliśmy już wszyscy do schroniska młodzieżowego, w którym spaliśmy postanowiłam z rodzicami, że pojadę z nimi na chwile do domu przywitać się z psami. Zwiedzanie Poznania rozpoczęliśmy w czwartek od spaceru po Parku Soładzkim, później udaliśmy się wspólnie na mszę do parafii świętego Jana Wianeja. Posililiśmy się w kawiarni „Kociak”. Na procesje udaliśmy się do naszej parafii świętego Karola Boromeusza, po niej przeszliśmy wspólnie do domu na moje przyjęcie osiemnastkowe. Dziewczynom i wychowawczyniom bardzo podobało się u mnie w domu. W piątek byliśmy w Palmiarni i na termach maltańskich. W sobotę przedpołudniem pojechaliśmy do parku orientacji przestrzennej w Owińskach. Popołudnie spędziliśmy w muzeum: Brama Poznania i na Ostrowie Tumskim. W sobotę wieczorem pojechałam już z rodzicami do domu, bo bardzo zależało mi, żeby być kolejnego dnia u Pijarów na niedzielnej mszy. W niedziele o 14 zebraliśmy się wspólnie: nasza cała grupa wycieczkowa i moja najbliższa rodzinka w Sfinksie na wspólnym obiedzie. Właściwie śmiało można powiedzieć, że to był ostatni punkt naszej wycieczki. Przed 16 wsiedliśmy wszyscy w pociąg i ruszyliśmy w podróż powrotną do Warszawy. W poniedziałek z okazji ostatnich zajęć na orientacji pani zabrała mnie do Sweet Home. Ostatnie 2 HISy w tamtym roku szkolnym były bardzo ciekawe, pan słuchał z nami różnych pieśni i je omawiał. Na matematyce pani Jola zabrała mnie na dwór, miło jest mieć lekcje na powietrzu, jak jest ciepło. Popołudniu był koncert na zakończenie szkoły muzycznej, na którym grałam.
                                                          Siedzę przy fortepianie i gram
                                                        Ja i Klaudia siedzimy i rozmawiamy
                                                       Ja i Klaudia stoimy razem za nami drzewo
               Ja i pani Ala stoimy na schodach w szkole muzycznej 
Byłam w szoku jak szybko poszło mi odkurzanie mebli. W środę Pan Dyrektor uczył nas hymnu ośrodka na przerwach. Sporo osób na niego narzeka, ale mi się on podoba, bardzo dobrze oddaje to co się dzieje w Laskach. Popołudniu poszłam do Weroniki na herbatę urodzinową, a później na coroczną kolacje absolwentów (za rok będą żegnać mnie :(, a przecież tak niedawno przyszłam do Lasek). Nie mogłyśmy (ja, Luiza i Paulina) być na całej uroczystości, bo musiałyśmy pójść na próbę do przedstawienia na pożegnanie absolwentów. W czwartek przedstawienie na pożegnanie absolwentów wyszło nam całkiem dobrze. Po przerwie udaliśmy się wszyscy na ślubowanie absolwentów do domu świętego Maksymiliana. Nadszedł moment, którego właściwie nie chciałam: pakowanie. Mogę śmiało powiedzieć, że wywiozłam tam połowę swoich rzeczy, więc totalnie nie wiedziałam jak się za to zabrać. Ku mojemu zaskoczeniu jak się już za to zabrałam to poszło mi to naprawdę sprawnie. Poszłyśmy z Klaudią do pani Basi na czyszczenie lodówki. Udało nam się zrobić pyszną zapiekankę makaronową (mniam wielbię makaron). Wieczorem rada internatu zorganizowała dyskotekę na zakończenie roku szkolnego. Klaudia i Ania wymyśliły, że możemy zrobić sobie zieloną noc. Zebrałyśmy się w kilka dziewczyn w pokoju, który był już pusty (Klaudia, Nikola i Oliwia pojechały już do swoich domów), gadałyśmy, jadłyśmy, a później nawet grałyśmy w butelkę. Jednym słowem był to bardzo miły wieczór. W piątek przyszedł ten upragniony przez wszystkich dzień (chociaż nie nie przez wszystkich, no nieważne). Ja Wam powiem szczerze, że mimo że uwielbiam być w Laskach to już bardzo chciałam jechać do domu. Ten rok szkolny nie był łatwy, bo rzadziej przyjeżdżałam do domu niż w poprzednim, jakoś dałam radę, ale naprawdę potrzebowałam już bardzo zwyczajnie pobyć w domu, spędzić czas z rodziną. Myślę, że każdy tego potrzebuje, nawet osoby, które nie są związane ze swoimi rodzinami. Pan Dyrektor zaskoczył mnie wręczając mi świadectwo na holu szkoły mimo że nie miałam paska. Dowiedziałam się, że zostałam bardzo pochwalona przez wszystkich na radzie ośrodkowej. Dobrze jest usłyszeć coś takiego po niełatwym roku szkolnym. Bardzo długo żegnałyśmy się z mamą z wszystkimi, ale nareszcie udało nam się wsiąść do tego auta i pojechać do domu. Wcześnie położyłam się spać, bo byłam padnięta po zakończeniu i podróży. 

Właściwie to sporo czasu już minęło od tej końcówki czerwca. Wakacje szybko lecą, jeszcze trochę i będzie wrzesień, ale staram się na razie o tym nie myśleć, bo wiem, że to nie będzie dla mnie łatwy rok (w sumie pewnie najtrudniejszy, ale też najkrótszy :D przecież wszędzie trzeba szukać pozytywów nie? Wtedy wszystko jest prostsze). Teraz pozostaje Wam tylko czekać na post z wyjazdem do Medjugorie. 

środa, 26 lipca 2017

Pierwsze kroki w dorosłości

Macie ulubiony miesiąc? Ja mam, jest nim właśnie maj, dlatego myślę, że będzie mi się bardzo przyjemnie pisało dla Was tego posta. Pożegnałam dzieciństwo, chciałam, nie chciałam? Zdecydowanie nie chciałam, bo uważam, że nie jestem gotowa, żeby być dorosła, ale cóż zrobić musiałam, taka jest kolej rzeczy, kiedyś trzeba dorosnąć. Ja się zabieram za pisanie, a Wam życzę miłego czytania!
Wstałyśmy specjalnie o 4:30, żeby pójść na wschód słońca. Byłam dumna z Martyny, że udało jej się zwlec z łóżka! O 5:05 na Sobieszewskiej plaży wzeszło słońce, uwierzcie mi warto było wstać, żeby to zobaczyć (nawet gdy widzi się tak mało jak ja). 
Kula wschodzącego słońca nad morzem, nad słońcem oświetlone przez nie niebo

Ja i Martyna w czapkach i chustkach za nami morze

Zmówiłyśmy wspólnie jutrznie na plaży i wróciłyśmy do naszego domu świętego Józefa, żeby się jeszcze trochę przespać przed mszą, która odbyła się o 8. Gdy nakarmiliśmy duszę przyszedł czas na nakarmienie ciała. Zjedliśmy wspólnie pyszne śniadanie, po którym wysłuchałyśmy konferencji księdza Tomasza. Głównym celem rekolekcji było chodzenie w ciszy i spędzanie czasu z Bogiem. W tamten poniedziałek pojechaliśmy do ptasiego raju i tam chodziliśmy zielonym szlakiem. 
                                                         Sobieszewska plaża
                                                          Ja i Martyna na tle lasu
                                                 Idę po plaży przede mną zachodzi słońce
                                                  Panorama Sobieszewskiej plaży
Usiedliśmy sobie wszyscy naszą grupką w lesie i zjedliśmy nasz prowiant, oczywiście przy tym wciąż rozmawiając i żartując. Do ośrodka wróciliśmy brzegiem plaży. Po odpoczynku usiedliśmy wszyscy wspólnie w salonie i zabawiliśmy się w mówienie słów, które kojarzą się nam z dzisiejszym dniem, później podnieśliśmy poprzeczkę i zmieniliśmy opcje na zdania. Jednym ze zdań jakie wymyśliłam było „Rozmowa jest łaską”, Martyna stwierdziła, że aż musi sobie je zapisać. Sama nie wiem skąd ono mi się wzięło, chyba z góry, jak praktycznie wszystko ostatnio. Po zjedzeniu obiadu poszliśmy na zachód słońca, wracając spotkaliśmy dzika. Wieczorem zjedliśmy wspólnie przy miłej atmosferze kolacje na słodko. Łącznie przeszliśmy tamtego dnia 28 kilometrów. We wtorek rano na mszy Martyna czytała czytanie. Plan był praktycznie taki sam jak poprzedniego dnia: śniadanie, konferencja i spacer, tylko tym razem do Nawiej Łachy.  Podczas przerwy zjedliśmy kanapki i przeczytaliśmy Pismo Święte. Wracaliśmy znowu plażą, szłyśmy z Tiną na przodzie i śpiewałyśmy sobie różne piosenki.
                                                 Idę plażą 
Trochę wszyscy zmęczeni wróciliśmy na obiad. Po odpoczynku postanowiliśmy wspólnie obejrzeć film „Bezcenny dar”. Podczas kolacji moja grupa rekolekcyjna złożyła mi życzenia, dostałam również kubek, który myślę, że już zawsze będzie kojarzył mi się z tamtym ważnym dla mnie czasem. Trudno było nam się rozstać, ale wreszcie musieliśmy, bo kolejnego dnia trzeba było wcześnie wstać. Zmówiliśmy jeszcze wspólnie litanie i poszliśmy spać. Tamtego dnia przeszliśmy trochę mniej niż poprzedniego, ale też sporo, bo 21 kilometrów. W środę rano umówiłam się z siostrą Judytą, że mnie uczesze, okazało się, że robi to świetnie. To był dla mnie kolejny ważny dzień, zrobiłam kolejny krok, którego wcześniej bym się po sobie nie spodziewała. Zaśpiewałam sama psalm na mszy o 7 rano, ksiądz wymyślił, że mogę czytać go z komputera, nietypowy, ale skuteczny sposób (jakoś trzeba sobie radzić nie?). Ciężko było mi uwierzyć w to co zrobiłam, po pierwsze przełamałam barierę śpiewania psalmów sama, a po drugie od ostatniego wrześniowego psalmu, który był katastrofą, myślałam, że już nigdy nie odważę się go zaśpiewać. Nie mogę powiedzieć, że wyszło mi dobrze, ale stwierdziłam, że im więcej będę ćwiczyć tym będzie lepiej. Zjedliśmy śniadanie, pożegnaliśmy księdza Tomka i musieliśmy zacząć się pakować. My też musiałyśmy rozstać się ze wszystkimi i pójść na autobus do Gdańska, ciężko było opuścić Sobieszewo i zostawić tamtą atmosferę, która się wytworzyła przez te kilka dni. W Gdańsku spotkałyśmy się z Martą i jej ekipą, wróciliśmy razem pociągiem do Poznania.
Po lewej Martyna, ja, Patryk, po prawej Maja, Zuza, Agnieszka, Adrian, na środku Marta. Siedzimy wszyscy w przedziale w pociągu 
W czwartek większość dnia przesiedziałam w domu, rozpakowywałam się, odpoczywałam. Wieczorem pojechałam z Hanią, Markiem i Martą do Poznani, żeby kupić sukienkę na osiemnastkę. W piątek rano okazało się, że popołudniu będę miała komisje o rentę. Myślałam, że będzie trwała długo, ale pan doktor zapytał mnie tylko o coś, zajrzał mi aparatem w oczy i przyznał tę rentę. Pojechałyśmy z mamą i Martyną do sklepu, później dołączyła do nas Marta, udało nam się wspólnie zjeść obiad. Wieczorem poszłam do parafii do spowiedzi i na mszę młodzieżową. Nigdy nie miałam tak spokojnej spowiedzi, piękna była, msza zresztą też. Dobrze było podziękować za coś co wydarzyło się rano,  coś czego Wam nie opisałam, ale myślę, że jeszcze kiedyś przyjdzie na to czas. W każdym razie dobrze wiem, że ten dzień zapamiętam do końca życia i będzie już zawsze dla mnie wyjątkowy. Sobota minęła mi na przygotowywaniach do osiemnastki np. robieniu 3Bita. Wreszcie nadszedł ten dzień, z jednej strony czekałam na niego długo, a z drugiej tak naprawdę go nie chciałam. Rano dostałam od mamy zeszyt, który pisała, kiedy była ze mną w ciąży. Piękny prezent prawda? Szkoda tylko, że nie mogę go tak wziąć i przeczytać, ale mama obiecała mi, że mi go przepisze. Kiedy szykowaliśmy się do wyjścia do kościoła mój kochany braciszek Marek zaczął śpiewać mi inną melodię psalmu niż miałam zaplanowaną i już myślałam, że tej swojej sobie nie przypomnę, ale na szczęście mi się udało. Byłam bardzo dumna z moich kochanych sióstr, które przeczytały czytania, a już szczególnie z Marty, bo wiem, że było to dla niej bardzo duże wyzwanie. Kolejny już raz psalm nie wyszedł mi perfekcyjnie, bo w jednej zwrotce nie dośpiewałam wersu, ale byłam z siebie zadowolona. Stojąc tam przy ambonie i śpiewając czułam się bardzo wyjątkowo, wiedziałam, że miałam tam stać, że to była moja chwila, że Bóg tego chciał. 
Kościół św.Karola Boromeusza: od lewej Marta przy ambonie, ołtarz, siedzący księża, na ścianie tabernakulum, krzyż, a między nim obrazy św.Jana Pawła II i św.Karola Boromeusza
 To samo co na poprzednim zdjęciu tylko tym razem ja przy ambonie 

 To samo co na pierwszym zdjęciu tylko tym razem Martyna przy ambonie
 Księża stoją przy ołtarzu, widać również nas stojących w ławkach 
Ksiądz proboszcz udziela mi Komunii do ławki, ja przed nim klęczę, obok niego ministrant
Byłam bardzo zaskoczona, kiedy proboszcz przyniósł mi Komunię do ławki. To była bardzo wyjątkowa msza i myślę, że zapamiętam ją do końca życia. Przywitałam się z wszystkimi gośćmi przed kościołem i poszliśmy wspólnie do domu. W domu wszyscy złożyli mi życzenia i usiedliśmy do wspólnego dużego stołu. 
Na przeciwko mnie stoi ciocia Maja, składa mi życzenia, trzymam w rękach czerwony portfel (prezent od niej i babci)
 Ania i ciocia Agnieszka stoją przede mną, składają mi życzenia, w rękach trzymam prezent od nich
 Oglądam prezent od Banaszaków, ciocia i Ania stoją obok mnie
Przede mną stoją Gosia i Mateusz, składają mi życzenia
 Siedzimy przy nakrytym stole, od lewej babcia Miecia, dziadek Jasiu, ja i babcia Krysia
Siedzimy przy zastawionym jedzeniem stole i jemy obiad
Marek i Mateusz w kuchni w fartuchach wkładają naczynia do zmywarki 
Mama, ja i tata stoimy i trzymamy w rękach kieliszki z szampanem 
Tort, a na nim zdjęcie mnie jako niemowlęcia z ręką taty obok, jest również napis "Magda 18 lat minęło…"
 Kroje tort, rodzice stoją obok mnie i mi pomagają 
Mateusz, Gosia i Hania siedzą przy stole, a mama, tata, ja, Marta i Martyna obok okna 
Siedzieliśmy wspólnie bardzo długo. Najpierw zjedliśmy obiad, potem tort, kawa, ciasto, toast. Byłam bardzo wdzięczna moim braciom, że pomagali jak mogli. To był piękny dzień, ale zrozumiałam, że jestem osobą, która nie lubi być długo w centrum uwagi, po prostu mnie to męczy. Wole robić swoje i być w cieniu. Wieczorem czekały na mnie 2 najpiękniejsze prezenty jakie mogłam dostać: po pierwsze zadzwoniła Ala, a nie rozmawiałam z nią rok, po drugie dowiedziałam się, że będę ciocią, a w dodatku matką chrzestną, bo mam to obiecane już od dawna!!! Lepszego prezentu dostać nie mogłam prawda??!! Jakie życie jest piękne, a szczególnie w takich momentach! W poniedziałek odebrałam dowód, musiałam też wrócić do szarej rzeczywistości i słuchać „Ludzi bezdomnych”, co po wydarzeniach poprzedniego dnia nie było proste. Wtorek to już w ogóle był bardzo trudny dzień, bo trzeba było się spakować i wyjechać. Ktoś mógłby stwierdzić, że zahartowałam się w tym wyjeżdżaniu, żegnaniu Poznania, ale nie. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżam jest mi ciężko i myślę, że tak już zostanie do końca mojej nauki w liceum. W czasie podróży udało mi się trochę przespać. W 708 miałyśmy z mamą miłe spotkanie z siostrą Moniką i księdzem Michałem. Moje wychowawczynie internatowe trafiły idealnie z prezentem urodzinowym dla mnie. Dostałam od nich zamówione w mojej intencji msze wieczyste: 7 dziennie czyli 49 tygodniowo i tak na zawsze nawet, kiedy umrę, coś pięknego! Poszłam przywitać się z Patrycją i Weroniką, od nich również dostałam prezenty. W środę usłyszałam w szkole sporo miłych słów i życzeń. Niezbyt miłym akcentem była rozmowa z panią Moniką na temat techniki mojej pracy, ale koniec końców później wszystko się wyjaśniło. W tamtym tygodniu miałam polski rozszerzony sama, bo Luiza i Piotrek jeszcze nie dojechali nie było łatwo, ale jakoś musiałam sobie dać rade. Popołudniu poszłyśmy z Patrycją na koncert francuski, pianistki do szkoły muzycznej. Zostałyśmy wyznaczone przez panią dyrektor do dziękowania jej na koniec koncertu. Wieczorem dostałam od moich wychowawczyń drugi prezent: figurkę Matki Bożej. W czwartek po religii ksiądz poświęcił mi figurkę. Wylałam herbatę u pani Małgosi na zajęciach, a zdarza mi się to naprawdę rzadko, chyba po prostu zbyt emocjonująco zaczęłam coś pani opowiadać. Tamten piątek to był pierwszy ciepły dzień. Cieszyłam się z łączenia z dziewczynami, bo dzięki temu nie byłam sama na rozszerzonym polskim. Na kulinarnych robiłam sałatkę jarzynową, na którą wieczorem zaprosiłam dziewczyny. Popołudniu za to siedziałyśmy sobie wspólnie na placyku obok internatu.
Ja i Klaudia siedzimy na ławce 
 Od lewej Klaudia, Patrycja, ja i Weronika
Od lewej Weronika, Paulina, Klaudia, ja i Patrycja, stoimy na tle lasu

 Przez większość soboty, jak to zawsze sprzątałyśmy. Popołudniu poszłam z panią Marzeną na mszę w rocznice objawień, zostałyśmy jeszcze na litanii. Na szybko zjadłam kolacje i poszłam na próbę scholi. Kolejna niedziela przyniosła mi kolejną piękną mszę, jeżeli już zawsze będę przeżywała je w ten sposób to na pewno będą mi one dawały siły, które będą mi potrzebne w dorosłym życiu. Weronika postanowiła spełnić moje marzenie: zapleść mi warkoczyki na całej głowie, byłam w szoku, że chciało jej się to robić przez pół dnia, przyjaźń to piękna sprawa! 
 Siedzę na krześle w pokoju u dziewczyn, na całej głowie mam zaplecione warkoczyki
Ja tyłem, a właściwie warkoczyki, za mną Klaudia trzymająca braillesensa na kolanach
Popołudniu pani Iza oświadczyła mi i Weronice, że mamy czytać razem tekst przy grobie matki założycielki na rozpoczęcie święta ośrodka. Stresowałam się, bo nigdy nie czytałam nic publicznie i ogólnie lepiej wychodzi mi śpiewanie niż czytanie. Poszłam pomodlić się do kaplicy, uspokaja mnie to, pomaga się odstresować, dobrze, że mamy te internatową kaplice. Pani Iza zrobiła z dziewczynami pizze, która była na kolacje. W poniedziałek rano nastąpiła szybka akcja rozplatania warkoczyków, bo po naradzie z panią Anią doszłyśmy do wniosku, że nie nadają się one na święto ośrodka. Czytanie tekstu poszło mi w miarę, Klaudia, która sporo czyta stwierdziła nawet, że umiem intonować. 
Stoimy przy grobie matki założycielki na cmentarzu, ja i Weronika trzymamy kartki, Weronika trzyma mi również mikrofon
Kolejnym punktem święta była msza, którą na pewno zapamiętam na bardzo długo, była wyjątkowa, a w szczególności przepięknie zaśpiewane alleluja, które mogę śmiało porównać ze śpiewem aniołów. Przedstawienie pokazało mi jak ważne stało się dla mnie to miejsce przez te niecałe 2 lata, mam nadzieje, że będę tu przyjeżdżać jako absolwentka, bo mam z nim wiele dobrych wspomnień i na pewno ciężko mi będzie, kiedy będę musiała odejść. Popołudniu świętowałyśmy wspólnie z dziewczynami w kawiarence, potem poszłyśmy na koncert dwudziestolecia szkoły muzycznej. Niespodzianką na koniec koncertu był tort w kształcie fortepianu. Dzień był naprawdę bardzo świąteczny, bo wieczorem świętowałyśmy w grupie urodziny Nikoli. We wtorek poszliśmy na spotkanie z panem Stefanem Czernieckim, który opowiedział nam o swojej podróży w Himalaje. Na wychowawczej udało nam się wreszcie wymyślić coś do pożegnania absolwentów, które mieliśmy w tym roku przygotować. Wieczorem była msza za świętej pamięci pana Kamila w kaplicy internatowej, śpiewałyśmy z panią Marzenką na niej. Nigdy jeszcze nie pisało mi się tak ciężko sprawdzianu jak w tamtą środę, miałam jakąś niewyjaśnioną pustkę w głowie. Opłaca się być pilną i odrabiać prace domowe, zrobiłam ją jako jedyna i dzięki temu zyskałam dobrą ocenę z przyrody. Na polskim rozszerzonym oglądaliśmy film „Pręgi”, pomógł mi docenić wartość mojego dzieciństwa. Wieczorem przeszłam się z dziewczynami. Poszłam w czwartek rano na mszę do kaplicy z okazji 9 rocznicy mojej pierwszej Komunii Świętej, 9 lat sporo. 
Klęczę w albie i wianku, ksiądz proboszcz podaje mi komunikant
Nigdy bym nie przypuszczała, że będę prasować sukienkę na szybko przed śniadaniem, niesamowite do czego może namówić mnie pani Ania, ale w sumie to kolejna rzecz, która przyda mi się na przyszłość. Kto by pomyślał, że będę najlepsza w biegach na wf z całej klasy (a nie miałam wf przez 6 lat). Popołudniu chłopaki przyszli do Luizy na ciasto urodzinowe, miło było sobie z nimi posiedzieć i pogadać. Wieczorem było spotkanie do wyjazdu do Medjugorie. Przesadziłam niestety trochę z nauką, bo przez to mało spałam i nie poszedł mi sprawdzian z niemieckiego. Poszliśmy na festiwal piosenki międzynarodowej do gimnazjum. Popołudniu dyktowałam Patrycji psalm, sporo razy robiłyśmy sobie przerwy na rozmowy. Nie liczę już, który raz spałam w V grupie. Sobota minęła szybko najpierw trochę leniwie, a później trzeba było wziąć się za lekcje, których odrabianie zajęło większość dnia. Pani Edytka z V grupy poczęstowała mnie wieczorem sałatką z kuskusem. W niedziele na mszy śpiewałyśmy z Patrycją psalm, źle nie wyszło, ale zafałszowałam na końcu alleluja. Cóż wygląda na to, że muszę po prostu jak najwięcej ćwiczyć. Przeszłam się z panią Edytkę i dziewczynami z V grupy do baru „Bartek”, który okazał się nieczynny, więc wróciłyśmy do internatu. Ćwiczyłam dość długo na pianinie, zawsze jak do niego siadam to tracę poczucie czasu, dobrze mieć taką pasje i móc ją realizować. Rada internatowa zorganizowała talent show u nas w internacie. Poszłyśmy na nie z dziewczynami, a później przeszłyśmy się na spacer. W poniedziałek pojechałyśmy z Patrycją na pogrzeb pana Kamila do Włodawy, nie był to łatwy wyjazd, ale zależało nam, żeby pojechać i pomodlić się za pana. Wieczorem kiedy wróciłyśmy Luiza dobiła mnie trochę wiadomością, że dostałam bardzo słabą ocenę ze sprawdzianu z "Ludzi bezdomnych", w sumie spodziewałam się tego, wiedziałam, że mi nie poszło. We wtorek rano przeszłam się do internatowej kaplicy pomodlić się na mszy za Marysie w dniu jej bierzmowania. Bardzo żałowałam, że nie mogłam być osobiście na jej bierzmowaniu, więc zrobiłam chociaż to. W szkole nie było mi łatwo po poprzednim dniu, byłam chyba jeszcze bardziej rozbita psychicznie niż poprzedniego dnia. Na całe szczęście miałam Patrycje i mogłyśmy się nawzajem wspierać na przerwach. Na wychowawczej poprawił mi się humor, bo wyszliśmy na dwór i było ogólnie wesoło. Na basenie też było bardzo sympatycznie, szczególnie, że Weronika wyjątkowo poszła. Na polskim podstawowym wymyślaliśmy tekst piosenki finałowej przedstawienia na pożegnanie absolwentów. Na polskim rozszerzonym skończyliśmy film „Pręgi”. Popołudniu pojechałyśmy na bierzmowanie Klaudii i Nikoli do Warszawy. W czwartek znowu dobił mnie wynik z niemca. Myślę, że to przez to, że za mało spałam, a za dużo się uczyłam, tylko jak ja niby mam wytłumaczyć mojej ambicji, żeby zwolniła? Próbuje, ale jakoś kompletnie mi to nie wychodzi. Mieliśmy bardzo miły wf, pojechaliśmy z panem na przejażdżkę tamdemami i zatrzymaliśmy się w sklepiku na lody. W piątek pierwszy raz robiłam pranie na 2 pralki naraz, jakoś trzeba sobie radzić nie?, szczególnie kiedy są wolne, a ma się dużo ubrań. Patrycja poczęstowała mnie swoim obiadem, który robiła na kulinarnych, więc miałam co zjeść na kolacje. Prawie cały weekend przesiedziałam na parapecie w swoim pokoju ucząc się matmy. Wyglądało to w następujący sposób:
Siedzę na parapecie i trzymam w rękach kartki 
To samo co na poprzednim zdjęciu tylko w przybliżeniu, różnica jest taka, że przysuwam kartki do oka, bo czytam
Jedyną przerwą w sobotę był spacer po puszczy i majowe, a w niedziele wyjście do „Bartka”. W poniedziałek pierwszy raz w życiu nie wiedziałam gdzie iść na orientacji, wydaje mi się, że to przez przemęczenie związane z końcem roku, może też tak intensywną naukę matematyki przez weekend. Na pianinie szlifowałam utwór przed wtorkowym koncertem. Wieczorem poszłam na majowe, a potem siedziałam sobie jeszcze przy pianinie, bo chciałam dać z siebie wszystko kolejnego dnia. W poniedziałek wieczorem nagle okazało się, że nie ma kto śpiewać psalmu na mszy za mamę pani Agaty, więc stwierdziłam, że w sumie mogę się zgłosić. To był kolejny dowód na to, że ja naprawdę w ostatnim okresie bardzo się otworzyłam. Tamta Magda nigdy by nie podjęła takiej decyzji. Tym sposobem we wtorek miałam 2 wystąpienia publiczne (co mnie cieszyło). Na koncercie poszło mi dobrze, chociaż w sumie zawsze mogło być lepiej. Kiedy śpiewałam psalm było słychać, że się stresuje, ale tragicznie nie wyszło. W środę popołudniu ja i Ania pojechałyśmy z panią Olą do teatru na spektakl „Królowa śniegu”. Musiałam się przez to pakować w nocy (kolejnego dnia jechałam do Poznania), ale nie żałowałam tego, bo spektakl był naprawdę ładny. Przed przedstawieniem mogłyśmy pochodzić po teatrze i sobie go dokładnie obejrzeć. 
 Ja na tle dekoracji w słonecznikowym kapeluszu
Ja i Ania w karocy królowej śniegu
Aktorzy na scenie
Z moich majowych zmagań to by było na tyle. Duże zaległości sobie narobiłam, ale są wakacje, więc na szczęście mam czas, żeby je nadrobić. 
Życzę Wam miłej w sumie już drugiej połowy wakacji!


wtorek, 27 czerwca 2017

Z Jezusem żyje się łatwiej

Nareszcie! Siadam i zaczynam tego posta! Nawet nie wiecie jak mi tego brakowało. Pewnie zawiedliście się na mnie, bo jeszcze nigdy nie było, aż tak dużej przerwy, ale mam powód. W moim życiu ostatnio sporo się wydarzyło, nabrało ono dużej prędkości. Mogę nawet śmiało stwierdzić, że momentami przestałam nad nim panować, ale nie martwcie się! Udawało mi się wiernie robić sobie notatki i wiem co mam napisać.
Miłej lektury!
W pierwszy poniedziałek kwietnia rano postanowiłam pójść na mszę, na 6:30. Modliło mi się bardzo dobrze, kolejny już raz bardzo przeżyłam Mszę św.. Warto było na nią iść, mimo późniejszego pośpiechu przy śniadaniu. W szkole zorganizowali konkurs literacki, w którym wszyscy brali udział. Cały czas nosiłam w sobie jakąś taką radość, której nawet do końca nie umiałam zrozumieć (w sumie noszę ją  nadal). Niesamowite prawda? Ile radości może dawać mi to, że noszę w sobie samego Chrystusa! Byłam bardzo zadowolona z napisania rozprawki, mimo że później nie dostałam z niej 5. Wciągnęłam się w temat z matmy. Na orientacji pojechałam do kawiarni „Elsner”. Ku mojemu zaskoczeniu, kiedy nie patrzyłam na ręce - fragment utworu, który mi się nie udawał wcześniej zaczął mi wychodzić. Na zebraniu grupowym w sprawie wycieczki ustaliłyśmy, że prawdopodobnie pojedziemy do Poznania, znowu stało się coś cudownego! Noc przyniosła mi ciężkie chwile, z tych całych emocji nie mogłam spać. Kolejny już dzień postanowiłam zacząć od Mszy świętej, miałam jakąś taką bardzo silną potrzebę tego. Wiedziałam, że pomoże mi to dobrze przeżyć dzień. Koledzy z klasy byli bardzo zaskoczeni moją radością i pytali skąd się bierze. Odpowiedziałam im zgodnie z prawdą, że czuje się tak, bo prawdziwie uwierzyłam w Chrystusa. Mimo zmęczenia po słabo przespanej nocy matematyka nie szła mi najgorzej. Na polskim robiliśmy zadanie ustne i o dziwo udawało mi się nawet coś nie coś mówić. Naprawdę widzę, że się rozwijam w wypowiedziach, mała ilość osób w klasie mi pomaga. Na HIS-ie pierwszy raz mieliśmy pracę z mapami. Nie miałam matematyki rozszerzonej, więc wspierałam Patrycję przed egzaminem. Dowiedziałam się od mojej matematyczki, że umiem wytłumaczyć nawet nauczycielowi i śmiało mogę udzielać korepetycji. Miło jest usłyszeć coś takiego, wiedzieć, że jest się docenionym. Martyna przesłała mi opinie na temat lekcji, którą przeprowadziłam u Pijarów w klasie 2b gimnazjum. Wzruszyłam się bardzo, kiedy czytałam te wypowiedzi. Wyraźnie było w nich widać, że koledzy i koleżanki Martyny zrozumieli to co im przekazałam i że dużo im to dało. Po południu niestety dopadł mnie stan podgorączkowy. Bałam się, że mnie rozłoży, ale było to tylko chwilowe osłabienie. Wieczorem dość długo rozmawiałam z Klaudią. W środę również udało mi się wstać wcześniej i pójść do kaplicy na Mszę. Na polskim skończyłam wypowiedź ustną. Na angielskim też je ćwiczyliśmy, w sumie dobrze, że to robimy, bo jak dla mnie egzaminy ustne będą najtrudniejsze z całej matury. W tamtą środę zauważyłam, że mam bardzo dużo okazji, żeby pomagać ludziom i maksymalnie je wykorzystuje np. oddanie kanapki głodnemu koledze. Zawsze starałam się być pomocna, ale od tego 29 marca chyba mocniej to w sobie doceniam. Kolejnym ogromnym zaskoczeniem dla mnie było to, że kiedy popełniałam grzech moje sumienie czuje się bardzo źle. Nie wytłumaczę Wam tego, bo nie umiem, ale po prostu czułam, że zrobiłam nie właściwie i miałam ogromną potrzebę jak najszybciej się z tego wyspowiadać. Po jakimś czasie mi to przeszło i doszłam do wniosku, że to jeszcze nie ten czas. Na polskim pani nas zaskoczyła robiąc nam kartkówkę. Po południu pomogłam Klaudii i Paulinie dojść do kaplicy. Kolejny raz miałam okazję, żeby zrobić coś dobrego. Powiem Wam, że gdy się jest w Laskach co chwila zdarzają się sytuacje, w których można komuś pomóc. Uwielbiam to, bo gdy pomagam to czuję, że żyję i robię coś pięknego! Sporo czasu zajęło mi sprzątanie i pakowanie, przez te 2 lata w Laskach nabrałam do tego ogromnej wprawy. Cieszy mnie to, bo na pewno bardzo przyda mi się to w przyszłości. Wieczór spędziłam na gadaniu z dziewczynami, miałyśmy się nie widzieć dość długo, bo kolejnego dnia jechałam już do domu na święta. W czwartek dostałam 5+ z artykułu z religii, cieszyłam się, że spodobał się on księdzu. W sumie mogę Wam tu wsadzić, to sobie też przeczytacie. Oto on:
"Droga do Zmartwychwstania

Wielki Post, 40 dni, tylko czy aż? 
Dla niektórych z nas to za mało, a dla innych za dużo, ale wszyscy powinniśmy wykorzystać ten czas, jak najlepiej umiemy. Możemy  stosować się do różnych zasad, ale myślę, że to nam nie pomoże, w dobrym przeżyciu Wielkiego Postu. Przede wszystkim powinniśmy sami wiedzieć, czuć w sercu to, co chcemy dla siebie zrobić, jak dobrze przeżyć te kilkadziesiąt dni.
Znajdź wolną chwilę, usiądź i zastanów się, co możesz zrobić dla siebie i dla tych, którzy są wokół Ciebie, z czego zrezygnować, nad czym popracować. Może powinieneś przeprosić kogoś, z kim jesteś w niezgodzie, okazać tej osobie dobroć, miłość. Staraj się pomagać potrzebującym. Jeśli możesz przekaż im coś materialnego, a jeśli nie - módl się za nich lub wspomóż dobrym gestem, słowem. Odmów sobie czegoś, co sprawia Tobie ogromną przyjemność, nie zaspakajaj swoich zachcianek. Spójrz w głąb siebie i pomyśl, czego w życiu chcesz, co jest dla Ciebie ważne. Jeśli masz taką możliwość, weź udział w rekolekcjach wielkopostnych. Mogą Ci one pomóc, zmienić się, a  jeśli tego potrzebujesz, zrozumieć siebie i zbliżyć do Chrystusa. Módl się, proś Boga, o łaskę dobrego przeżycia Wielkiego Postu, możesz dzięki temu wiele zyskać.
            To tylko kilka propozycji na właściwe przeżycie tych 40 dni. Pomysłów na to może być bardzo wiele, bo każdy z nas pragnie i potrzebuje czego innego. Jeśli mamy pragnienie, aby  dobrze przeżyć Święta Wielkiej Nocy, to prośmy, by Pan Bóg dawał nam znaki, pokazał właściwą dla nas drogę. Nie lękajmy się nią iść, gdy idziesz z Jezusem pokonasz wszystkie przeciwności! "

Pani od niemieckiego zaproponowała mi wyjazd do Kolonii, ale wiedziałam, że prawdopodobnie nie będę mogła pojechać, bo w tym terminie mamy zaplanowany wyjazd do Pragi z mamą i siostrami.
Mama i Martyna przyszły po mnie do szkoły, więc mogłam oprowadzić po niej Tinę. Zjadłyśmy obiad, zapakowałyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy w podróż do Łodzi. Macie czasem tak, że czekacie na coś pół roku? Ja właśnie tak czekałam na tamten koncert. Bardzo się cieszyłam, że była tam ze mną Martyna, bo bez niej po pierwsze na pewno bym się zgubiła, po drugie nie spotkała się z Karoliną, internetową bardzo dobrą koleżanką, po trzecie nie miałby kto zrobić mi tych świetnych filmików i zdjęć. Kochana siostrzyczko jeszcze raz dziękuje Ci, że byłaś tam ze mną!
Ja i Martyna z łapkami i uszkami misiów w tle hala.
                        Po lewej telebim, na którym Martina po prawej scena.
                         Martina w czerwonej bluzce z mikrofonem w ręce.
                    Uśmiechnięta Tini w czerwonej bluzce,
                                ma wyciągniętą lewą rękę w górę.
                       Po lewej telebim widać na nim Martinę,
                       ma białą, długą sukienkę,siedzi, trzyma gitarę w rękach.
                         Na środku uśmiechnięta Martina,
                         którą widać na telebimie, z prawej widać ją na scenie.
                           Martina śpiewa, trzyma mikrofon w lewej ręce.
                                                Moja skromna osoba
                                                      Tini śpiewa
                        Martina stoi na scenie w biało-czerwonej fladze,
                              w lewej ręce trzyma mikrofon,
                              w tle widownia z lampkami z telefonów
 Tini stoi na scenie, wyciąga ręce do góry, na większości zdjęcia widać widownie
                                Martina ma na ramionach flagę, wyciąga ręce do góry
                      Publiczność trzyma w rękach telefony z zapalonymi lampami
Ja i Karolina w tle hala

Przyznam się Wam, że to jest niesamowite uczucie spotkać się z kimś z kim się przepisało sporą ilość wieczorów i kogo się już trochę zna. Karolina jest chyba jedną z najbardziej pozytywnych osób jakie znam, bardzo dało się odczuć tą jej pozytywną energię przez te kilka minut spotkania. Przechodząc do samego koncertu, był cudowny. Przeżyłam go mocno, bo pozwolił mi coś zrozumieć. Nie interesowało mnie, że mimo że siedzę tak blisko, to nie jestem w stanie zobaczyć Tini, dałam ponieść się emocjom. Śpiewałam, tańczyłam i skakałam, jak mała dziewczynka, nie liczyło się dla mnie to co pomyślą o mnie inni, liczyło się to, że dobrze się bawię i nikt nie może zabrać mi tych pięknych chwil. Zrozumiałam, że nie jest ważne tylko to co jest w głowie, ale też to co w sercu. Najpiękniejsze były ostatnie trzy piosenki, podczas których podeszłyśmy z Martyną pod scenę i mogłam zobaczyć Martinę bez lunetki. Wracałyśmy do domu wszystkie trzy z mamą, w wyśmienitych humorach. Dobrze było znowu być w domu z kochanymi zwierzętami i ludźmi.
W piątek pojechałam z Martą do Posnanii, nowego poznańskiego centrum handlowego. Poszłam też z mamą złożyć wniosek o dowód, żeby móc go odebrać po miesiącu. Po południu poszłam na Mszę i Drogę Krzyżową do parafii, na tej drugiej była ze mną też Gosia, moja bratowa. Wieczorem pojechałam z tatą na Wyznanie wiary do Kościoła Świętego Krzyża. To był dla mnie kolejny krok do rozwoju mojej wiary. Ludzie, którzy mówili, pokazali ile znaczy dla nich Kościół, Pan Bóg, ile zmienił w ich życiu. Dobrze wiem, że dla mnie zaczęła się droga z Jezusem, którą chcę iść już do końca życia, bo wiem, że ta droga jest wtedy łatwiejsza. W sobotę byłam dość długo sama w domu, mogłam spędzić trochę czasu z psami, posprzątać szafę, a co pewnie najbardziej Was zdziwi dostać lekcje od pani Joli (mojej matematyczki) przez telefon. Wieczorem poszłam z Martą i Martyną na Misterium na Cytadelę. Pewnie przeżywałabym to głębiej gdybym widziała, ale słuchać tego też było bardzo dobrze. W niedzielę rano po rodzinnym śniadaniu pojechaliśmy na święty Wojciech na Procesje Palmową. 
Stoję między rodzicami, którzy trzymają palmy. 

Po procesji poszłam z rodzicami na spacer. Nowy tydzień zaczęłam od pisania tego poprzedniego posta, zajęło mi to bardzo dużo czasu, ale myślę, że było warto. Po rozwieszeniu prania na balkonie pojechałam po Martynę do Pijarów. Spotkałam Bogusię na przystanku, dobrze jest móc zwyczajnie rozmawiać z kimś, z kim przez 3 lata gimnazjum nie można było z różnych powodów. Po południu odwiedzili nas dziadkowie, a później siedziałam nad matematyką. We wtorek po szczepieniu pojechałam z rodzicami oglądać wykładziny do dużego pokoju. Wieczorem odwiedziła nas ciocia, żeby złożyć nam życzenia na Wielkanoc. Chciałam jakoś pomóc Hani i Markowi z remontem.
Nie mogłam malować, bo za mało widzę, żeby zobaczyć akurat tamto co było do zrobienia, ale wzięłam się za to za odkurzanie krzeseł. W środę pojechałam na mszę do Pijarów, zawsze kiedy mogę na nie jeżdżę, jest w nich coś wyjątkowego. Tamta kaplica ma taki swój klimat, który po prostu uwielbiam! Zaskoczyłam samą siebie swoją otwartością. Nie sądziłam, że zmieniłam się aż tak, że tak po prostu bez żadnego stresu rozmawiałam z ludźmi z mojego rocznika z gimnazjum. Nie przejmować się tym, że oni widzą, a ja prawie nie. Czemu nie mogłam mieć tak w gimnazjum? Wszystko byłoby prostsze, ale nie miało być proste. Miało być mi trudno w tamtej szkole przez te 3 lata, żeby teraz było łatwo. Przecież gdyby zawsze w życiu było prosto to nie docenialibyśmy tego co mamy. Zrozumiałam, że jestem szczęśliwa, kiedy przebywam z ludźmi, że muszę z nimi być, rozmawiać, bo inaczej czegoś mi brakuje, taką po prostu mam naturę. Moja kochana była wychowawczyni bardzo pomogła mi w zadaniach z matematyki. Na przerwie udało mi się porozmawiać z panią Roszak o przyjeździe jej klasy do Lasek. Po południu przeszłam się do spowiedzi do parafii. Byłam dumna z Martyny, bo zaczęła sprzątać w pokoju. W czwartek na kontrolnym badaniu u okulisty okazało się, że widzę mniej. Pani doktor stwierdziła, że nie ma się co przejmować, bo przy mojej chorobie może być tak, że każdego dnia widzę inaczej. Mam nadzieję, że ma racje, bo nie chciałabym stracić tych moich resztek, które są dla mnie wszystkim. Byłyśmy z mamą w ZUS-ie złożyć wniosek o rentę. Zjedliśmy rodzinnie pizzę z dziadkami i kuzynkami. Poszłam z Martą na liturgię Wielkiego Czwartku do parafii. Przyjmując Komunię byłam w takim szoku, że nawet nie byłam w stanie powiedzieć amen, a kiedy klęczałam po i się modliłam cała aż się trzęsłam. To wszystko co się wtedy działo i dzieje nadal (tylko teraz już trochę słabiej) jest po prostu nie do opisania. Nie wiem czym zasłużyłam sobie na tyle łask i dobrze wiem, że nigdy nie będę w stanie za nie podziękować. W piątek kroiłam sos tatarski, robiłam to już też na Boże Narodzenie, więc  nabrałam już wprawy. Postanowiłam, że wyłączę telefon i komputer, bo pozwoli mi to lepiej przeżyć Triduum. Z powodu choroby taty odprawiliśmy w piątkę Drogę Krzyżową w domu. Myślę, że jest mało rodzin, które potrafią tak wspólnie usiąść i w domu się pomodlić, jestem z nas dumna! Mam wielkie szczęście, że mam taką wspaniałą rodzinę. Poszłyśmy z dziewczynami w trójkę na liturgię Wielkiego Piątku, kiedy wróciłyśmy do domu okazało się, że podczas naszej nieobecności Moka zniknęła, ale na całe szczęście się znalazła. Coś mnie naszło, usiadłam i wreszcie zaczęłam pisać pamiętnik. Planowałam to od dawna, ale widocznie nie miałam tego planować, to było spontaniczne. Ja spontaniczna, no właśnie to jest kolejna zmiana. W życiu bym nie przypuszczała, że nie będę czegoś planować. Ci co mnie dobrze znają to wiedzą, że muszę mieć wszystko zaplanowane, poukładane, bo inaczej czuje się źle. Nigdzie nie mogliśmy z Markiem znaleźć dziadka do orzechów, a chciałam je obrać, żeby mama nie miała tyle roboty, bo i tak jak to zawsze przed świętami dużo na nią spadło. W sobotę od rana też starałam się jej pomóc jak mogłam. Jak co roku na 15 pojechaliśmy ze święconką do Parafii Św. Stanisława Kostki. Spotkaliśmy się tam z resztą naszej dużej rodzinki. Wszyscy wspólnie pojechaliśmy na kawę i ciasto na Chełmińską. Z racji, że utrzymywałam się jeszcze w poście od słodyczy dostałam trochę sałatki od dziadka. Kiedy wróciliśmy do domu zjedliśmy sobie wspólnie pomidorówkę w kuchni. Pamiętajcie relacje rodzinne są najważniejsze! Dobrze wiem, że bez niej nic bym nie osiągnęła i nie byłabym taką osobą jaką jestem. Doceniam ich naprawdę bardziej odkąd nie mieszkam w domu na co dzień. Udało mi się przespać choć kilka godzin przed Paschą. Bardzo mi zależało, żeby w tym roku na niej być, szczególnie, że poprzednie dwa lata jakoś tak się ułożyło, że nie byłam. Bóg chciał, żebym tam była tamtej nocy, postanowił dać mi coś jasno i wyraźnie do zrozumienia. Wujek Jędrzej przy wprowadzeniu mówił, że każdy przychodzi z czymś na Paschę. Ja przyszłam z pewnym pytaniem i odpowiedź otrzymałam. Nigdy nie zapomnę tej nocy, myślę, że była równie ważna co wcześniej te trzy dni rekolekcji w Laskach. 
                                                                       Zamyślona ja
                                 Od lewej tata, mama, Martyna i ja przy stole na śniadaniu wielkanocnym po Passze

Wróciliśmy rano do domu i położyliśmy się spać jakoś przed 7. Nie spałam jakoś długo, byłam chyba zbyt rozemocjonowana tym co stało się przez noc. Koło 14 usiedliśmy do śniadania wielkanocnego, w sumie w naszym przypadku to jest jednocześnie obiad. Zostałyśmy namówione przez Anię i babcię, żeby przyjechać na Piękną. Dobrze zrobiłyśmy, bo było naprawdę rodzinnie i miło. W drugie święto rano pojechaliśmy w piątkę do Tucholi, żeby zjeść świąteczne śniadanie z babcią i ciocią. Po południu wróciliśmy do Poznania. Ja poszłam na Mszę do parafii, a reszta rodzinki do domu na inauguracje dużego pokoju. Nasze wspólne spotkanie przebiegło w bardzo miłej atmosferze, na koniec nawet pośpiewaliśmy. Marzyło mi się właśnie coś takiego, więc bardzo się cieszyłam, że to się udało. W ostatnim czasie mam wszystko czego chcę, za dużą szczęściarą jestem naprawdę! We wtorek prawie wszyscy wyjeżdżali: Martyna na pielgrzymkę do Włoch, Marta do Tucholi do babci, a ja do Lasek. Wyjątkowo jechałam z tatą. W środę znowu trzeba było przestawić się na laskowski tryb, oczywiście było mało czasu na wszystko, a dużo do zrobienia, ale tego to już nie uniknę jak tam jestem. Na angielskim znowu ćwiczymy ustne zadania, na polskim rozszerzonym ciężko mi się skupić, ale jeszcze coś udało mi się z siebie dać. Tata odebrał mnie ze szkoły, bo został w Laskach na 2 dni. Miło było wracać z kimś z rodziny. Zrobiłam tacie herbatę w grupie, a później grałam mu na pianinie. Wieczorem poszłam do V, żeby pogadać sobie trochę z dziewczynami, brakowało mi tego jak byłam w domu. Na religii oglądaliśmy film o świętej Faustynie. Postanowiłam pójść na matmę z 3 LO na okienku (tak wiem prawie nikt by tego nie zrobił, ale ja to ja, czasem chyba za bardzo uwielbiam ten przedmiot). Na wf-ie biegaliśmy, pan stwierdził, że mam lekkoatletyczny krok, może coś w tym jest. Na pianinie grałam pierwszy raz chorał, ładny jest, taki uroczysty. Wieczorem zadzwoniłyśmy z dziewczynami do Weroniki, żeby złożyć jej życzenia. Paulina zaprosiła mnie na urodziny, mimo że miałam słówka do nauki to postanowiłam, że nie odmówię i choć trochę z nimi posiedzę. Kolejny już raz doświadczyłam, że na matmie podstawowej robię do przodu i potem się nudzę, a na rozszerzonej mam mnóstwo do liczenia. Byłam z siebie zadowolona, bo udało mi się zaliczyć kartkówkę z angielskiego. Na polskim znowu ciężko było mi już myśleć, to niby były tylko 3 dni szkoły, ale bardzo aktywne. Na kulinarnych robiłam kruche ciastka, wyszły pyszne! Wieczorem myłam lodówkę przy miłej atmosferze, żartów z dziewczynami. W tamtą sobotę odpracowywaliśmy 5 maja. Na całe szczęście nie musieliśmy siedzieć w szkole, bo przyjechali rajdowcy, policjanci, którzy pokazywali nam samochody i robili wykład na temat bezpieczeństwa. Wracając do szkoły szłyśmy sobie z Patrycją Lipówką jedząc żelki, mnóstwo dobrych wspomnień mam z tą aleją, dobrze jest mieć takie miejsce. Po południu pani Basia zrobiła nam lekcje z teorii zajęć niemowlęcych. Wieczorem Klaudia i Patrycja przyszły do mnie na ciastka. Późnym wieczorem zadzwoniła babcia. Miała dla mnie bardzo ciekawą wiadomość. Śniło jej się, że siedziałam w księgarni i podpisywałam książki. W sumie zawsze chciałam jakąś napisać, więc może jej sen jest proroczy, przyszłość pokaże! Kolejna niedziela przyniosła mi piękną Mszę, po której ksiądz Michał pokazał mi naczynia liturgiczne tak jak go o to wcześniej prosiłam. Nauczył mnie nawet okadzać, w sumie ciekawe doświadczenie. Byłam zdumiona, że dziewczynom chciało się na mnie czekać, w sumie to pewnie normalne, ale ja tego prawie nigdy nie doświadczyłam, więc dla mnie było nowe. Po południu pani Marzena czytała mi i Izie książkę o objawieniach w Medjugorie, ciekawie było się o nich czegoś dowiedzieć przed lipcowym wyjazdem. We wtorek rano postanowiłam pójść na Mszę za Marka w dniu jego imienin. Nikola była tak dobra, że poczęstowała mnie swoim spaghetti, które zjadłam na śniadanie. Niesamowite ile dobra można dostać od ludzi, kiedy się na nich otworzy. Naprawdę mogłam dojść do tego wcześniej byłoby mi łatwiej, ale cóż czasu nie cofnę. Udało mi się powiedzieć coś sensownego na HIS- ie, co nie zdarza się często. Na basenie przepłynęłam 72 długości, nie jest najgorzej z tą moją kondycją. W środę na obu okienkach jak to ostatnio mam w zwyczaju poszłam na matmę rozszerzoną. Jestem za ambitna? Chyba nie, wiem dobrze, że mi się to przyda do matury, przecież im więcej zrobię tym lepiej dla mnie, będę mieć większą satysfakcje. Palce mnie aż od pisania bolały, ale to dobrze, będę to później wspominać. Na orientacji pani postanowiła, że przypomnimy sobie Izabelin. Pamiętałam prawie wszystko oprócz dojścia do pizzerni „Mięta”. Na wf-ie robili nam testy  wysiłkowe. Jeszcze przed zajęciami załapałam się na fasolkę po bretońsku od Klaudii. Wieczorem już sama nie wiem, który raz w tym roku szkolnym trzeba było się spakować. Mimo że robię to już tyle razy to zawsze mam to okropne wrażenie, że czegoś nie wzięłam, bardzo go nie lubię. W piątek większość lekcji miałam sama, bo prawie wszyscy już pojechali. Podczas pożegnania maturzystów zrozumiałam, że ta szkoła w tym roku szkolnym stała się dla mnie bardzo ważna: Ci ludzie, miejsce, jest mi tu po prostu dobrze i nie wiem jak pożegnam się za rok, a będę musiała. Pierwszy raz w życiu piłam herbatę na lekcji, pani Ania stwierdziła, że mi ją zrobi z racji, że jestem sama. W podróży na Młociny miałyśmy okazje pomóc Klaudii, Nikoli, Arkowi i Mateuszowi. Podróż do Poznania minęła szybko, jak zwykle przy wejściu do domu radość była ogromna. W sobotę pojechałam z tatą i Martyną na zakupy, udało mi się kupić nowy telefon, bo w moim starym niestety zepsuł się ekran, ale i tak długo ze mną wytrzymał. Wieczorem poszliśmy z rodzicami na Mszę do parafii, po niej udało nam się porozmawiać z proboszczem o mszy w dzień mojej osiemnastki. Były małe szanse, że msza się odbędzie, nie wytłumaczę Wam czemu, ale byłam pewna, że się uda i właśnie tak się stało. Proboszcz zapytał wikarego czy mogą odprawiać w trzech i wikary się zgodził. Znowu się pakuje, tym razem do Sobieszewa na rekolekcje. W niedziele rano wyruszyłyśmy z Martyną pociągiem do Gdańska. 
 Ja i Martyna w pociągu 

Mama się o nas trochę martwiła, ale nie było czym, bo Martyna sobie świetnie poradziła. Siostry Franciszkanki nas miło przywitały i dały obiad. Zmówiliśmy koronkę do Miłosierdzia Bożego w kaplicy. Doszła mi do kolekcji kolejna wyjątkowa kaplica, z którą na pewno będę miała piękne wspomnienia. Zmówiliśmy różaniec spacerując  jednocześnie po ośrodku. Odbyliśmy pierwszą wspólną Mszę w kaplicy, zjedliśmy kolację, zapoznaliśmy się trochę i znowu wróciliśmy do kaplicy tym razem na adorację.
To tylko kwiecień, który minął już dawno. Pamiętacie jeszcze co wtedy robiliście? Ja coś tam pamiętam, ale bez notatek na pewno bym tyle nie napisała. Dalszą część mam nadzieję ujrzycie wkrótce !