Translate

środa, 24 sierpnia 2016

Wakacyjny wyjazd

Rozpieszczam Was, to już 3 post w przeciągu prawie  tygodnia, ale co tam nie zaszkodzi mi. Właściwie to należy się Wam, po braku wpisów w lipcu i ilości wyświetleń, które ostatnio w zaskakującym tempie wzrastają, mam nawet wrażenie, że jest podobnie jak na samym początku funkcjonowania bloga. Mam nadzieje, że to się utrzyma. Bardzo mnie to zdziwiło i ucieszyło. Widać, że to za sprawą niespodzianki, a nie typowych wpisów. Może powinnam robić coś takiego częściej lub wprowadzić coś nowego dla urozmaicenia. Chyba, że to przez wakacje, może macie więcej czasu na czytanie, naprawdę ciekawe co jest powodem. Nie przedłużając zapraszam do czytania, bo na pewno jesteście ciekawi.
Z Poznania ruszyłyśmy przed 12, po około dwóch godzinach jazdy dotarłyśmy do domku w Głogowcu, w którym mieszkała święta Faustyna Kowalska ze swoją rodziną przez kilkanaście pierwszych lat swojego życia. Śladami siostry Faustyny pojechałyśmy do Świnic, gdzie święta ta została ochrzczona i pierwszy raz przystąpiła do spowiedzi. O tych 2 miejscach wiedziałyśmy od biskupa, który mówił o tym na kazaniu w Rabce, w tamtych miejscach mieści się jego diecezja. Do Starogardu, gdzie miałyśmy 2 noclegi dotarłyśmy wczesnym wieczorem. W niedziele pojechałyśmy do kościoła do pobliskiej wioski. Po mszy odwiedziny u Izy w Gościewiczu. Spędziłyśmy u niej w domu z jej rodziną kilka godzin. Zjadłyśmy z Izą, jej mamą i siostrą pyszny obiad. Poszłyśmy razem do obory zobaczyć krowy, okazało się, że jedna z krów ocieliła się tamtego dnia wczesnym rankiem. Miałam okazję poznać dziadków Izy. Pobujałyśmy się trochę na ławce i wróciłyśmy do domu, gdzie zjadłyśmy ciasto i wpiłyśmy herbatę, rozmawiając przy tym. Czas minął bardzo szybko, koło 18:30 pożegnałyśmy się z wszystkimi i ruszyłyśmy w stronę Starogardu, na drugi nocleg. 
Siedzę z Izą na kanapie, obie się uśmiechamy. 

Rano po śniadaniu zapakowałyśmy wszystkie rzeczy do samochodu i ruszyłyśmy w drogę. Naszym celem była Czarna Białostocka, w której miałyśmy nocleg, ale droga długa, a miejsca ciekawe, więc miałyśmy kilka przystanków. Pierwszym była Grabarka, zwiedziłyśmy tam cmentarz, na którym jest mnóstwo krzyży różnego rodzaju, protestanckich oraz katolickich. Kolejny postój był w Białowieży, znajduje się tam rezerwat żubrów. Zjadłyśmy też obiad w jednej z restauracji. Na nocleg dojechałyśmy wieczorem. Akurat w tamtym hotelu miałyśmy śniadanie w cenie noclegu, więc nie musiałyśmy wykorzystywać swojego jedzenia. Tamtego wtorku również zatrzymałyśmy się w kilku miejscach. Sokółka to miasteczko, w którym kawałek komunikantu podczas rozdawania Komunii zamienił się w komórki serca ludzkiego, nazywany jest cudem eucharystycznym w Sokółce. Na obiedzie zatrzymałyśmy się w Ełku, było czuć już ten mazurski klimat. 
Kolejne dwa noclegi miałyśmy w nietypowych warunkach: przyczepie kempingowej w Rydzewie, wszystkie trzy spałyśmy w niej pierwszy raz. W środę pojechałyśmy do Paprotek, gdzie mieszka Luiza, miałam okazję poznać jej malutkiego rudego kotka. Zabrałyśmy Luizę do Giżycka, gdzie spotkałyśmy się na lodach z panią Marzena (jeśli ktoś nie pamięta to nasza wychowawczyni w internacie), która była wtedy w Giżycku, bo to jej miasto rodzinne. Posiedziałyśmy trochę, pogadałyśmy, a na koniec spotkania przeszłyśmy się kawałek po Giżycku. Pani Marzena poszła w swoją stronę, a my w swoją. Spontanicznie poszłyśmy do wesołego miasteczka, aby przejechać się na samochodzikach.
Ja i Luiza siedzimy w pomarańczowym samochodziku. Luiza trzyma kierownice, obie się uśmiechamy. 

Nie wspomniałam, że już wcześniej trochę się rozpadało, więc mama po nas podjechała, bo była po samochód ustawiony gdzie indziej. Kiedy wróciłyśmy do Paprotek poszłam z Luizą odwiedzić jej rodzinę, która mieszka na przeciwko domu Luizy. Zjedliśmy wszyscy razem obiad, później mama rozmawiała z rodzicami Luizy, a my w trójkę poszłyśmy do Luizy pokoju. Oglądałyśmy zdjęcia z wycieczki grupowej, wspominałyśmy i opowiadałyśmy wszystko Martynie. Na sam koniec przeszłyśmy się jeszcze nad jezioro, a przed ósmą wróciłyśmy do Rydzewa.
Ja i Luiza na tle jeziora, uśmiechamy się. 
Ja i Luiza siedzimy na schodach przed drzwiami wejściowymi domu Luizy. Uśmiechamy się.

Wieczorem moja kochana siostrzyczka męczyła nas czytaniem notatek z biologi, musi rzeczywiście ją uwielbiać, skoro uczy się jej w wakacje. W czwartek po zjedzonym na ławeczce na dworze śniadaniu czwarty już raz ruszyłyśmy w trasę. Zatrzymałyśmy się u świętej Lipki i we Fromborku, gdzie spędził sporo czasu Mikołaj Kopernik.
Kościół świętej Lipki
Figura siedzącego Mikołaja Kopernika, trzyma on w rękach

Naszym celem natomiast była Stegna, w której spędziłyśmy kilka dni. W piątek pojechałyśmy do Krynicy Morskiej oczywiście plażowałyśmy, pochodziłyśmy trochę po straganach, zjadłyśmy rybę. Sobotę spędziłyśmy w Stegnie, a niedzielę w Sobieszewie. Oczywiście obydwa dni na plażowaniu, a dodatkowo w Sobieszewie byłyśmy też w Ośrodku prowadzonym przez siostry franciszkanki, a w sobotę wieczorem w kościele na mszy. W poniedziałek pojechałyśmy do Gdańska po tatę, który przyjechał tam pociągiem z Poznania. Rodzice wypili kawę, a my z Martyną zjadłyśmy ciastko, trochę przeszliśmy się po mieście, odbywał się tam jarmark dominikański. Na 12 poszliśmy na mszę do Bazyliki Mariackiej, w której akurat odbywał się odpust. 
Po lewej Martyna, po prawej ja. Siedzimy przy stole, na którym przede mną leży beza z kremem malinowym, a przed Martyną ciastko z borówkami. Ja robię dziwny ruch rękami, na ramieniu mam torebkę, obie śmiejemy się z czegoś.
W Bazylice Mariackiej, u dołu spora ilość ludzi siedzących na krzesłach, bliżej ołtarza siedzą kapłani, mniej więcej na środku stoi biskup.

Pochodziliśmy sobie po mieście coś zjedliśmy i koło 17 zostawiliśmy mamę na dworcu (zamieniała się z tatą i jechała pociągiem do Poznania). Kolejnego dnia zjedliśmy śniadanie, nie napisałam, że akurat w tamtym hotelu też mieliśmy wykupione śniadania. Następnie spakowaliśmy się i pojechaliśmy w stronę Ustronia Morskiego. Jak to zawsze mieliśmy postoje, pierwszy w Szymbarku, gdzie zwiedziliśmy muzeum. Zobaczyliśmy w nim między innymi Krzywy Dom czyli budynek, który stoi do góry nogami, ale również inne eksponaty, budowle.
Ja i Martyna stoi przed Krzywym Domem, w tle ludzie stojący w kolejce.

Drugim naszym przystankiem był sklep z różnego rodzaju naczyniami w Lubianie. Rodzice kilka lat temu kupili tam sporo zastawy: talerze duże i małe, filiżanki, miski i wiele wiele innych. Niektóre z nich są dość nie typowe, ale wszystkie spełniają bardzo dobrze swoją rolę. Tata kupił tam dwa bardzo wysokie kupki, kilka wielkich talerzy i jeszcze jedno naczynie, które sama nie wiem jak opisać. Gdy dojechaliśmy do Ustronia Morskiego i się rozpakowaliśmy, postanowiliśmy pojechać na rybę do Fregaty. Już trzecie lato byliśmy w Ustroniu Morskim, więc to miasto nie było nam obce. Fregata to restauracja, w której jest przepyszna ryba. Jeśli ktoś bardzo dobrze mnie zna to wie, że nie przepadam za rybami, co do smaku to lubię dorsze, ale nie chodzi mi głównie o smak. Mam na myśli ości, trafiają mi się właściwie w każdej rybie. Nawet jeśli Ci, którzy ze mną jedzą ich nie mają to ja je ma, mniej czy więcej nie ma znaczenia zawsze są. Zapominam wtedy o dobrym smaku ryby i mam dość jedzenia jej jeszcze dłużej niż zwykle (a jem bardzo wolno). Postanowiłam, więc wziąć placki ziemniaczane i tata oddał mi kilka małych kawałeczków ryby. Przez kolejne cztery dni chodziliśmy na plażę, raz było zimno i padał deszcz, raz było cieplej, były też dni, kiedy mocniej świeciło słońce.
Po lewej Martyna, po prawej ja, leżymy na różowym kocu, na plaży, obok mnie torebka. Widać nas od tyłu, nasze włosy, plecy, nogi, u góry morze i niebo.
W czwartek Marek miał urodziny, specjalnie zarezerwowaliśmy sobie hotel akurat w Ustroniu Morskim, żeby być z nim w ten dzień. Marek latem pracuje ciężko na polskich plażach, rozstawia miasteczko Nivei, które co weekend prezentuje się w innym mieście nad Bałtykiem. W czwartek dość obwicie padał deszcz, więc schowaliśmy się w namiocie, w którym w czasie akcji pompowane są piłki. Namiot ma specjalny dach, przez, który wychodzą piłki. Dach jest pompowany dzięki dopływowi prądu. Gdy deszcz zaczął padać bardzo mocno prąd nie dopłynął i namiot się wypompował. Wszystko się skurczyło i na nas spadło, ja i Martyna z tego wszystkiego zaczęłyśmy się nagle śmiać. Po kilku minutach namiot się napompował, po czym sytuacja się powtórzyła. Myślę, że na długo zapamiętam te kilkanaście niby zwyczajnych, ale mimo wszystko dla mnie dziwnych minut, ciekawa przygoda. Wieczorem przyjechała do Marka Hania, nic o tym nie wiedział. Hania chciała zrobić mu niespodziankę i jej się udało, bo z tego co opowiadała nam z Martyną dzień później mój brat nigdy nie był taki zaskoczony i szczęśliwy. Przypomniała mi się przez to moja niespodzianka urodzinowa, nigdy jej nie zapomnę i dobrze wiem co wtedy czuł Marek. W piątek wieczorem poszliśmy z Markiem i Hanią do Fregaty. My już kolejny raz, ale Marek bardzo chciał iść, Hania nigdy tam jeszcze nie była, więc czemu nie. Tym razem dałam się namówić na rybę, ale jak zwykle mimo że nie było prawie ości, po jakimś czasie miałam dosyć. Przed kolacją poszliśmy na plażę, żeby zobaczyć zachód słońca. Uwielbiam ten widok i nie odpuściłabym sobie gdybym choć raz go nie zobaczyła. 
                               
Słońce schowane do połowy w morzu, pomarańczowo, żółto, niebieskie niebo, morze, a w nim odbite słońce 
Na stole, na białych podkładkach leżą dwa smażone dorsze, dwie porcje frytek, w tle stoły i krzesła. 
W sobotę natomiast na sam koniec naszego wyjazdu poszliśmy na kolacje do restauracji, która była na pomoście. Ja i Martyna zjadłyśmy makaron, a tata zupę. W niedziele udaliśmy się do kościoła na 10:30, kupiliśmy ryby i kabanosy, a koło 12 wyjechaliśmy z Ustronia. Postanowiliśmy, że odwiedzimy babcię Krysie i ciocię Maje w Tucholi. Dostałyśmy obowiązkowy rosołek, sałatkę i kanapki. Babcia martwiła się, że nie zapowiedzieliśmy się z wizytą wcześniej, bo zrobiłyby porządny obiad. Trochę porozmawialiśmy, wypiliśmy kawę, herbatę i zjedliśmy ciasto ze śliwkami. Do domu dotarliśmy kolo 21, oczywiście jak zawsze największa była psia radość. 
Uf, udało się dotrzeć do końca. Są posty, które piszę mi się łatwo i szybko, ale ten do nich zdecydowanie nie należał. O właśnie ciekawa jestem jak myślicie ile zajęła mi praca nad tym postem? 
Myślę, że to ostatni wpis przed rozpoczęciem roku szkolnego, w tym tygodniu próbuję jeszcze trochę skorzystać z wakacji, ale załatwiam też różne sprawy, które mam przed wyjazdem do Lasek np. ten post, zmiany na blogu, przygotowanie plecaka do szkoły, zrobienie list, żeby nie zapomnieć niczego do internatu. Ogólnie trochę tego jest rozumiecie. Jutro jedziemy po tą oto czekoladę:
Mały, brązowy, śliczny szczeniaczek z niebieskimi oczkami.

Śliczna jest prawda? Wszyscy nie możemy się już doczekać, kiedy będzie z nami. Jesteśmy bardzo ciekawi jak zareagują Shelly i Tara. Na razie trudno mi uwierzyć w to, że będziemy mieć już trzeciego psa, ale z Shelly było podobnie i szybko się przyzwyczaiłam. Na pewno  przez nią jeszcze trudniej będzie mi opuścić dom. W niedziele natomiast będzie, zorganizowany przez babcie obiad rodzinny, z czego ogromnie się cieszę, bo będę mogła pobyć jeszcze trochę z nimi.
Uczniowie miłej końcówki wakacji, wykorzystajcie ją jak najlepiej się da!


sobota, 20 sierpnia 2016

Niespodzianka -10 tysięcy wyświetleń!

Tak jak obiecałam dodaje niespodziankę z okazji dziesięciu tysięcy wyświetleń, ale zanim, chciałabym jeszcze napisać kilka zdań podziękowania, podsumowania.
Niecały rok temu powstał w mojej głowie pomysł na stworzenie bloga, trochę zastanawiałam się nad nazwą, sama nie wiem skąd przyszła mi do głowy, jak dla mnie pasowała i pasuje świetnie. Szybko udało mi się zrobić wygląd i już, blog był gotowy. Pierwszy post ukazał się 1 września, wraz z rozpoczęciem liceum. Rok szkolny trwał, pojawiały się nowe posty, nowi czytelnicy, coraz więcej wyświetleń. Nauczyłam się dodawać zdjęcia, wpadłam na pomysł opisywania ich dla moich niewidomych znajomych.  Zaskakiwały mnie wyświetlenia z zagranicy. W maju wreszcie udało mi się zmienić wygląd bloga na bardziej mój. Akurat tak się złożyło, że właśnie dziś pisze dokładnie 30 posta i dziękuje nim Wam wszystkim za już ponad 10 tysięcy wyświetleń. Gdyby Was nie było nie miałoby to sensu, zaprzestałabym tego, bo po co pisać, kiedy nie ma się dla kogo (nawet jeśli się to uwielbia). Jesteście dla mnie ogromną motywacją, nadal gdy widzę ile Was jest moje zdziwienie jest ogromne, już nie mówiąc o dodawanych od czasu do czasu komentarzach, które są dla mnie ogromnie ważne. Widzę dzięki nim, że chce Wam się napisać mi w podziękowaniu za miłą lektura coś ciekawego, motywującego, wiem dzięki nim, że zależy Wam na tym, żeby mnie ucieszyć i pokazać kim w ogóle jesteście. Niektórych z Was znam, bo jesteście moją bliższą lub dalszą rodziną, znajomymi, osobami, z którymi mam kontakt na codzień, ale są też osoby, o których nie mam pojęcia i szczególnie je bardzo proszę, ujawnijcie się mi jakoś (tak wiem, że już mnóstwo razy Was o to prosiłam, ale dziś stwierdziłam, że szczególnie mogę). Dużo razy wspominałam już, że dodawania anonimowych komentarzy wraz z Waszym podpisem naprawdę nie jest trudne:
1.Zjeżdżacie pod posta, szukacie Dodaj komentarz, klikacie na to
2.Widzicie tam okienko, a pod nim Komentarz jako, po prawej widać Konto Gogle, klikacie na to
3.Ukażą wam się różne opcje, szukacie (prawdopodobnie ostatniej) Anonimowy i klikacie w nią
4.Piszecie w okienko, o którym już wspominałam treść komentarza
5.Klikacie Opublikuj, białe litery na niebieskim tle pod Komentarz jako
6.Gotowe!
Nigdy Wam chyba tak dokładnie tego jeszcze nie tłumaczyłam, może w tym problem. To naprawdę proste, ale jeśli nie uda Wam się tego zrobić, chętnie przeczytam od Was kilka słów w innej formie, mail, facebook, cokolwiek. Oczywiście jeśli nie to nie, ale będzie mi naprawdę miło. Myślałam, że zajmie mi to mniej czasu. Pisze, pisze, a powinnam już dawno przejść do niespodzianki, więc oto ona:


ZJEDŹCIE W DÓŁ TO SPECJALNIE, ŻEBYŚCIE TAK SZYBKO NIE ZOBACZYLI










Zawsze czas na czytanie macie
Cierpliwie na posty czekacie 
Jesień zima wiosna lato
Wy macie ochotę na to
Gdy 10 tysięcy wybiło 
Mi sie szczęście udzieliło 
Rymy mnie się trzymają
Szybko z głowy nie wyfruwają
Wena też często przychodzi
Nagle we mnie chęć się rodzi
Wtedy siadam do komputera 
Ręka po klawiszach przebiera
Czuję się wyjątkowo
Tak miło i unikatowo
Dziękuje wszystkim Wam
Za to, że to wszystko mam
Moja pasja się rozwinęła
Oby wysoko się wspięła
Aby nie psuć szyku
Kończę pisanie wierszyku


10 rymów na 10 tysięcy wyświetleń. Jak Wam się podoba wierszyk?

środa, 17 sierpnia 2016

Pielgrzymkowe wspomnienia

Mam wenę, niesamowite! Od rozpoczęcia wakacji, ani razu nie miałam takiej ochoty czegoś napisać. Tak myślałam po ŚDM, żeby usiąść do komputera i coś stworzyć, ale mimo mojej obietnicy, którą Wam dałam i namowach kilku osób nie udało mi się to. Kolejny raz potwierdza się, że muszę sama mieć te moją, specyficzną ochotę, więc proszę Was (Ci co mnie prosili to wiedzą, że o nich pisze) nie namawiajcie mnie do pisania, bo denerwujecie mnie tym i tym bardziej mam mniejszą ochotę. Pierwszy raz pisze tego posta na iPhonie, ciekawe co mi z tego wyjdzie, mam nadzieje, że dam radę. Obym nie wykończyła się klikaniem w małą klawiaturkę, jak wiadomo na komputerze zajęłoby mi to o wiele mniej czasu. 
                          Światowe Dni Młodzieży
Wszystko zaczęło się niedzielną podróżą pociągiem do Lasek. Przypomniały  mi się powroty z domowych weekendów, chyba pierwszy raz jechałam w tej trasie bez smutku. Przerzucam się jednak na komputer taty, jest prawie identyczny, więc nie będzie problemu, a na pewno będzie szybciej. Wracam do pielgrzymki. Dojechałyśmy z mamą do Lasek koło 19, byłam przekonana, że tak jak miało być w planie będzie spotkanie, ale dowiedziałyśmy się od dowodzącej siostry Karoliny, że nie mam sensu go robić, bo nie ma jeszcze wielu osób. Przydzielony nam pokój był w grupie III, miałyśmy mieć pokój z Patrycją, która jak się dowiedziałam dzień wcześniej nie dojechała z powodu choroby. Jak z nią rozmawiałam to było mi już przykro, że jej nie będzie, a jak się dowiedziałam, że byłybyśmy z mamą z nią w pokoju to jeszcze bardziej było mi smutno. Dobrze, że będzie od września w LO, bo inaczej nie wiem jak byśmy w ogóle się spotkały. Zeszłyśmy na kanapki do jadalni, później przeszłyśmy się do bankomatu. Wieczorem rozmawiałam jeszcze trochę z Luizą, dowiedziałyśmy się od siostry Karoliny, że naszymi przewodnikami będą siostry z Afryki, które nie mówią po polsku. Byłyśmy obie bardzo zaskoczone tą wiadomością. Rano musiałam się zmobilizować, żeby wstać wcześniej niż zwykle. Przez poprzednie dni budziłam się między 8, a 9, a tamtego dnia musiałam o 6:30. O 7 zjedliśmy śniadanie, dostaliśmy prowiant i spakowaliśmy się do autokaru. W czasie pomagania w wycieraniu poznałam siostrę Hiacynt, która była moim przewodnikiem. 
Cała grupa (poza tymi, którzy dosiedli się w Grójcu i dojechali w Rabce), przed autokarem, z naszymi dwoma flagami, na których widać symbol Światowych Dni Młodzieży na białym tle, a w dolnym górnym rogu trzy zielone kropki czyli jak oczywiście wiecie litera L w brailu
Z lewej strony siostra Hiacynt, a obok niej ja. Stoimy czekając do autokaru, za nami i przed nami ktoś stoi. 

Dojechaliśmy do Rabki koło 16, cieszyłam się bardzo, że mogłam tam być już drugi raz w tym roku. Po mszy świętej zjedliśmy obiadokolacje. O 20 było zebranie, na którym mogliśmy się trochę dowiedzieć, dostaliśmy też nasze żółte plecaki pielgrzyma. We wtorek po śniadaniu poszliśmy do Rabki na koncert zorganizowany dla pielgrzymów ŚDM. Po obiedzie ruszyliśmy pierwszy raz na Błonia, kiedy wysiedliśmy z autokaru okazało się, że pada dość obficie. Założyliśmy nasze żółte peleryny i wyglądaliśmy wszyscy jak kurczaki. 
Od lewej Paweł z siostrą Kingą, moja mama, ja, Aneta, przed którą stoi karimata, siostra Margaret, Mateusz, trzyma laskę,  Piotr, trzyma laskę, ucięty Dominik trzyma karimatę. Prawie wszyscy (oprócz Pawła, Piotra i Dominika) jesteśmy ubrani w żółte peleryny. Ja i mama machamy rękami.

Przeczekaliśmy burze, pioruny momentami były naprawdę głośne. Dojście na Błonia nie zajęło nam właściwie bardzo dużo czasu, niecałą godzinę. Msza święta rozpoczynająca ŚDM była niesamowita. Na samym początku padał jeszcze trochę deszcz, a podczas Komunii przez chmury przebijało się piękne słońce. Właściwie już teraz mogę Wam się przyznać, że to było moje ulubione wydarzenie podczas całej pielgrzymki, chyba dlatego, że pierwszy raz poczułam tą atmosferę, jedność pomiędzy tym tłumem ludzi, mimo, że nie było jeszcze nas aż tak wiele. 
U dołu zdjęcia trzech pielgrzymów, których widać od tyłu, miedzy nimi 2 flagi Stanów Zjednoczonych. W górnej części zdjęcia widać ogromny obraz Jezusa Miłosiernego i ołtarz, po lewej telebim.
Słońce przebijające się przez chmury, pod nimi wielu pielgrzymów. 

W środę wyruszyliśmy do Sanktuarium świętego Jana Pawła II i Sanktuarium Miłosierdzia świętej siostry Faustyny. Byłam tam już nie raz na przykład podczas zeszłorocznych koloni, mimo to miło było odwiedzić te miejsca z inną grupą. 
Idziemy całą grupą do sanktuarium Jana Pawła II.

W czwartek rano poszliśmy do kościoła świętej Teresy w Rabce na katechezę, którą wygłosił jeden z polskich biskupów. Po niej można było zadawać pytania, następnie odbyła się msza. Po obiedzie pojechaliśmy na Błonia na pierwsze spotkanie z papieżem Franciszkiem, chcieliśmy później dojść pod okna papieskiego, które znajdowało się na Franciszkańskiej, ale niestety okazało się, że papież pojawił się tam wcześniej niż poprzedniego dnia. W piątek spędziliśmy przedpołudnie tak samo jak w czwartek tylko w towarzystwie innego biskupa. Różnicą było też to, że wraz z naszym wejściem do kościoła zostaliśmy poproszeni o prowadzenie śpiewu i animacje mszy świętej. Rzecz jasna podołaliśmy temu zadaniu, siostry zaśpiewały dwie pieśni w swoim języku. 
Popołudniu udaliśmy się już trzeci ostatni raz na Błonia, tym razem na Drogę Krzyżową z papieżem. Zostaliśmy na placu na koncercie, więc w Rabce byliśmy dopiero po 23. Przed południem w sobotę mieliśmy czas na całkowite spakowanie się. Po obiedzie zapakowaliśmy się do autokaru i pojechaliśmy na Campus Misericordie, gdzie odbyła się adoracja z papieżem, a po niej koncert. Kiedy papież przejeżdżał między sektorami udało mi się go zobaczyć przez lunetkę. Spaliśmy na placu, więc po koncercie weszliśmy w śpiwory i poszliśmy spać. Rano obudziłam się koło 5, o 7 odbyły się godzinki, a po nich różne aktywności, aby umilić czas oczekiwania na mszę świętą. Eucharystia miała zacząć się o 10, ale ostatecznie rozpoczęła się wcześniej. W czasie jej trwania było bardzo trudno się skupić z powodu gorąca i dużego słońca. Po Komunii, która była udzielana bardzo sprawnie, zaczęliśmy wychodzić z placu, aby nie cisnąć się w tłumie i dobrze zrobiliśmy. Dzięki temu bardzo szybko doszliśmy do autokaru i ruszyliśmy w drogę. W Laskach byliśmy koło 18:30, miałyśmy z mamą pojechać autobusem, ale ostatecznie zabraliśmy się z kimś samochodem do Warszawy. Mama źle sprawdziła godziny pociągów i czekałyśmy na dworcu. Tej nocy czekała nas jeszcze jedna przygoda pociąg stanął w Łowiczu i ruszył dopiero po około 2 godzinach. Do domu dotarłyśmy dopiero przed 5, strasznie zmęczona, ale szczęśliwa dzięki minionemu tygodniowi i położyłam się do łóżka.

Myślałam, że napisze Wam więcej, ale czuje, że już nie mam teraz siły. Obiecuje, że zrobię to w przyszłym tygodniu, kiedy będę już w domu. Zdjęć na razie nie ma, bo na pewno zajęłoby mi to jeszcze więcej czasu niż na moim komputerze (i tak dużo zajmuje, szczególnie z opisami). Mam nadzieje, że nie będziecie się o to gniewać. 
Ostatnio przez dość długi okres nie wchodziłam na bloggera. Dziś, kiedy weszłam czekało mnie niemałe zaskoczenie: ponad 10 tysięcy wyświetleń!!!! Nie wierze, że to już! Dziękuje bardzo bardzo bardzo!! Mam nadzieje, że uda mi się przygotować dla Was choć małą niespodziankę, żeby Wam choć w małym stopniu podziękować. 
Jesteście kochani!

A Wam jak mijają wakacje?  Pochwalcie się w komentarzach, jeśli możecie 

(pamiętajcie, że można z anonima, to naprawdę proste).