Translate

poniedziałek, 27 lutego 2017

Ferie 2017

2 tygodnie to sporo czasu, mimo to minęły jak kilka dni. Z miesiąca na miesiąc mam wrażenie, że czas biegnie coraz szybciej, skoro teraz tak mi się wydaje to boję się co będzie za kilka lub kilkanaście lat, przeraża mnie to. Czasem myślę sobie, że miło byłoby wrócić do dzieciństwa i przeżyć te lata jeszcze raz, ale o wspomnieniach napiszę pewnie coś więcej w dalszej części posta. Trochę się zamyśliłam, a teraz czas na konkrety: nie działo się bardzo dużo w te ferie, ale znajdzie się kilka spotkań, sytuacji do opisania. 
Dobrze mi się spało pierwszą noc w nowym pokoju. Pojechałyśmy z Martyną do babci i dziadka na obiad, byli tam też Zuzia i Wojtek. Zjedliśmy razem, porozmawialiśmy, spędziliśmy wspólnie trochę czasu. Niedziela minęła bardzo rodzinnie, najpierw wspólne śniadanie i Laudesy, potem obiad, a popołudniu pieczenie szarlotki.
Zagniatam ciasto, w tle kuchnia.

Wieczorem pojechaliśmy w piątkę do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, na mszę na 20. W poniedziałek pojechałam po Tinę do szkoły, liczyłam na to, że usłyszę ich nowy dzwonek, ale kiedy dotarłam na miejsce dziewczyny były już przed szkołą. Ania poszła z nami do Plazy, a potem przemieściłyśmy się tramwajem na obiad do MacDonalda, żeby wykorzystać jeszcze przy okazji  kupony. Dziadkowie zrobili mi niespodziankę walentynkową i zabrali mnie do kawiarni na deser. Wieczorem robiliśmy, a później jedliśmy sushi. Ogólnie nie przepadam za tego typu jedzeniem, ale właściwie było w miarę dobre, a szczególnie z omletem. 
Ja, Mateusz i Marta siedzimy przy małym stoliczku, robimy sushi, na stoliczku różne produkty. Obok Marty siedzi Shelly. 

Na stoliku leżą tacki z pokrojonym już sushi, świeczki, sosy, talerzyki. 

W czwartek pojechałam z Martą znowu do Pijarów po Anie i Martynę, bo później byłyśmy umówione z dziadkami w pizzeri. Dziwi mnie to, ale mam sentyment do tej szkoły i za każdym razem kiedy ją odwiedzam, dochodzę do wniosku, że trochę mi jej brakuje (na pewno nie hałasu, ale niektórych rzeczy tak). Miło było znowu chwile pogadać z Mikołajem i powiedzieć cześć przechodzącej (chyba Marysi, chociaż głowy nie dam, bo za szybko jak dla mnie, żeby powiedzieć na 100%). Umówiliśmy się z dziadkami na 16 w Pizzy Hut. Kolejny już raz spędziliśmy rodzinnie czas, może dla niektórych to nudne, ale ja uwielbiam spotykać się z rodziną, siedzieć, rozmawiać. Rodzina jest dla mnie bardzo ważna i mam nadzieje, że zawsze będę umiała znajdować dla niej chociaż trochę czasu. W piątek pojechałam z mamą odwiedzić niewidomego chłopaka, który chodzi do gimnazjum do Owińsk W niedziele pojechałyśmy z mamą i Martyną do Pijarów na comiesięczną mszę. Później poszłyśmy z mamą na ciastko do stołówki szkolnej, a Martyna sprzedawała książki na rzecz wolontariatu. Przed przyjazdem do domu wstąpiłyśmy jeszcze na Kościelną na lody. Popołudniu pojechaliśmy do Dominikowskich (rodzina brata mojej mamy) na poczwórne urodziny: Zuzi, Martyny, Wojtka i Franka. Po zaśpiewaniu sto lat i zjedzeniu tortów, oglądaliśmy zdjęcia z wyjazdu Dominikowskich (pojechali oni w ferie na 10 dni na wyspę Mauritius). W poniedziałek zrobiłyśmy z mamą i Martą na obiad zapiekankę makaronową. Wieczorem pomagałam robić Tinie babeczki, które chciała rozdać kolejnego dnia w szkole z okazji urodzin. We wtorek z okazji Martyny urodzin poszłyśmy wspólnie (ja, Martyna, Gosia, Hania i mama) do kina na film „Był sobie pies”. Wszystkie poza jubilatką płakałyśmy. W filmie pies zdychał i zyskiwał kolejne życie. W momentach, kiedy umierał najbardziej płakałyśmy, szczególnie, gdy zdychał po raz drugi, bo wtedy żegnał się ze swoim panem, który zostawił go, bo musiał pojechać na studia. Przypomniał mi się czas, kiedy zdychała Oki (nasz pierwszy pies, który żył pół roku, a u nas był 50 dni). Zaczęłam zastanawiać się też, jak to będzie, kiedy Tara się zestarzeje i też będzie musiała odejść. W środę wstałam o 6:20 (jak na to, że wstawałam mniej więcej między 8, a 9 to było dla mnie bardzo wcześnie). Obudziłam się o tej porze, bo chciałam pojechać na mszę przed lekcjami do Pijarów. Zaskoczyło mnie bardzo, że kiedy czekałam na przystanku i autobus był jeszcze dość daleko już go słyszałam, mając na uszach słuchawki. Kolejny raz potwierdza się, że słyszę lepiej przez to, że mam mniej wzroku. Spóźniłam się niestety trochę na mszę, ale nie aż tak bardzo. Jeszcze przed pierwszą lekcją  rozmawiałam trochę z Anią i Bogusią (dziewczyny z mojej byłej klasy). Na pierwszej lekcji ugościła mnie pani Roszak na polskim 2b gimnazjum. A po właściwie przyjechałam do szkoły? Jeśli myślicie, że tylko w celu kolejnych odwiedzin to się mylicie. Drugi już raz poprowadziłam lekcje o życiu niewidomych, tym razem w klasie 2aLO, czyli mój rocznik. Denerwowałam się, jak zwykle bezpodstawnie. Wszystko przebiegło naprawdę bardzo sympatycznie.  Kiedy odwiedzam tą szkołę to czuje jakąś pustkę i zaczynam zastanawiać się co by było gdybym została, mimo że myślałam, że się nie przywiązałam to jednak tak się stało. Kiedy przeprowadziłam już lekcje, wróciłam 74 do domu. Fajnie było przypomnieć sobie trasę ze szkoły, którą pokonywałam swego czasu mnóstwo razy. Popołudniu przyjechałam z mamą jeszcze raz do szkoły, tym razem na urodzinki klasowe 2bGim, na które zaprosiła mnie moja była wychowawczyni, pani Marta Chowaniak.  Mogłam sobie z nią trochę porozmawiać, ale cała lekcja minęła bardzo szybko. Zjadłyśmy z Martyną obiad w Maktosiu, czekając jednocześnie na Martę, która miała po nas przyjechać po swoich zajęciach na uczelni. Pojechałyśmy wspólnie do babci na miłe popołudnie przy ciastku i herbacie. W czwartek poszłyśmy z Martyną na obiad do babci Krysi. Zjadłam naprawdę sporo: sznycelka, ziemniaki, marchewkę z groszkiem, a na deser galaretkę z truskawkami i sałatkę owocową. Nie mogłam wcisnąć już pączka, więc zjadłam go dopiero wieczorem w domu. W piątek pojechałyśmy z mamą do babci Mieci na obiad, były tam już Ania i Martyna. W sobotę poszłyśmy z Marysią i Anią na łyżwy. Myślałam, że nie będzie mi szło, jak zawsze, ale było nieźle. Możliwe, że dlatego, że jeździłam sama i rzadko chwytałam się barierek. Na koniec kiedy jeździłam już (chwilami nawet nie tak wolno) wywaliłam się na przedostatnim kółku.
Ja i Martyna na lodowisku, w tle jeżdżący ludzie.
Marysia i Ania na lodowisku, w tle jeżdżący ludzie. 

Wujek i ciocia po nas przyjechali, pojechałyśmy do dziewczyn do domu i zjadłyśmy razem zamówioną pizze.
Dwie pizze w kartonikach, za nimi talerze i butelka Pepsi

Niedziela wyglądała właściwie praktycznie tak samo jak zawsze. Pakowanie się, sprawdzanie czy wszystko mam, msza w parafialnym kościele, a przed wyjazdem rodzinny obiad, podczas, którego brat nie omieszkał mi podokuczać. 
Siedzimy przy nakrytym stole w naszym pokoju, od lewej: Marek, ja, tata, mama, Martyna i Hania, w tle szafy, na oknie akwarium z rybkami.

Podróż minęła właściwie dobrze, nawet nie męcząco. W czasie jazdy metrem dyskutowałyśmy z mamą o trasie z peronu na dworcu do metra, w końcu wyszło na to, że się po prostu nie zrozumiałyśmy i mamy to samo na myśli. Wieczorem, kiedy przyjechałyśmy okazało się, że ani u mnie ani u Patrycji w pokoju nikogo poza nami nie ma, więc postanowiłyśmy, że przeniosę się do niej na noc. 

Teraz znowu trzeba się przyzwyczaić do wczesnego wstawania, obowiązków, mam nadzieje, że dużo czasu mi to nie zajmie. Dobrze jest tu wrócić, ale jednocześnie trudno było mi zostawić znowu dom, jakoś to będzie byle do świąt.


Zbliżamy się do 15 tysięcy. Wierzę w Was!!! Oby tak dalej!!


sobota, 11 lutego 2017

Trochę w starym, głównie w nowym

Kolejny powrót po długiej przerwie, niestety tak to się wszystko układa, że nie znajduje czasu na pisanie. Właściwie to dziwne, bo z początkiem roku miałam wrażenie, że ten rok szkolny będzie luźniejszy, a okazuje się, że jednak nie do końca. Mimo wszystko mam nadzieje, że cieszycie się, że to czytacie i że w ogóle jeszcze ktoś tu zajrzy, bo tak naprawdę planowałam już nie pisać, ale chyba nie umiem tego rzucić, za długo to ciągnę, za bardzo byłoby mi żal. Miałam już nie pisać, więc nie notowałam niczego jak poprzednio, ale mam nadzieje, że jeszcze coś tam pamiętam z przed tego ponad miesiąca.
Poranka w drugie święto nie wspominam zbyt dobrze. Niestety dopadł mnie rota wirus, który panował w naszych obu grupach internatowych (nie pamiętam czy Wam o tym pisałam). Na całe szczęście przebieg był łagodny, bardzo źle czułam się rano, a potem było już tylko lepiej. Mieliśmy kolejny rodzinny obiad, na który przyszli dziadkowie. Udało mi się zacząć słuchać „Lalki”. We wtorek ja, Martyna, Marysia i Ania odwiedziłyśmy babcie i dziadka, zjedliśmy razem obiad, a później przyszła reszta rodzinki, żeby posiedzieć razem przy imieninowym cieście dziadka. Dni między świętami, a sylwestrem minęły szybko, większość czasu poświęcałam na słuchanie lektury, robiąc sobie różne przerwy. W piątek pojechałyśmy na spotkanie kuzynek do Marysi i Ani. Robiłyśmy sok z owoców, grałyśmy w karty i oglądałyśmy film. Spałyśmy u nich, a rano przyjechała po nas Hania z jej tatą. Koło południa wybrałyśmy się: ja, mama, Tina i Gosia na ostatni w tamtym roku spacer z psami. Humor sylwestrowy jak zwykle mi nie dopisał, nie mam pojęcia czemu zawsze mam takiego pecha. Nawet jeśli staram się mieć dobry nastój, mówię sobie, że samej też może być fajnie, to ostatecznie koło północy i tak czuje się źle i nie umiem tego zmienić. W pierwszy dzień roku spotkaliśmy się całą rodziną na imieninowym torcie babci u Banaszaków. Pierwsze dni roku minęły szybko. Zaczęła się akcja remont. Marek przeniósł się na parter, do pokoju z kredensem, my miałyśmy przenieść się do Marka, a rodzice do naszego pokoju. Kiedy Marek opuścił swój pokój, zabrałyśmy się za malowanie, dwie ściany miały być brzoskwiniowe, a pozostałe dwie winogronowe. Niestety nie mogłam zobaczyć końcowego efektu, bo kiedy malowanie było zakończone, ja byłam już w internacie, ale nic straconego. Zobaczyłam pokój wczoraj i przespałam w nim pierwszą noc. W internacie w nowym roku właściwie prawie nic się nie zmieniło, poza kanapą i fotelem, które przybyły do naszej grupy. Rozpoczęły się ostatnie 2 tygodnie pierwszego semestru. Niestety nie powiem Wam za bardzo co działo się w jaki dzień, bo nie pamiętam, a jak już Wam wcześniej wspomniałam notatek nie robiłam. Za to weekendy pamiętam dość dokładnie, więc je Wam opisze. W dawno miniony już piątek 13 stycznia robiłam na kulinarnych przekładaniec kokosowy, który w niedziele zaniosłam dziewczynom po kościele. Jedząc go obejrzałyśmy „Gwiazd naszych wina”, uwielbiam ten film, mogą oglądać go kilka razy i mi się nie znudzi. Polecam wszystkim film, ale przede wszystkim książkę. Wracam jednak do soboty, bo wydarzyło się podczas niej coś bardzo dla mnie ważnego. Pierwszy raz wyjechałam do Warszawy, bez wychowawczyni, mama rozmawiała tamtego tygodnia z siostrą kierowniczką i wysłała mi zgodę na samodzielne wyjazdy z osobami, które ukończyły orientację. Postanowiłyśmy z Luizą z tego skorzystać i pojechać do Arkadii, żeby kupić Kamilowi prezent na osiemnastkę. Po zakupach poszłyśmy do kina na „Po prostu przyjaźń”. Film mnie zaskoczył, rzadko spotykam się z komedią połączoną z dramatem. Właściwie nie było wiadomo czy się śmiać czy płakać. Tydzień w szkole minął szybko, trzeba było się jeszcze trochę postarać, żeby mieć dobre oceny na koniec semestru. W czwartek miałyśmy w naszym internacie kolędę. Księża poświęcili nasze grupy, pokoje, a później udaliśmy się wspólnie na kolacje: barszcz i zapiekanki, a po niej kolędowanie. W sobotę odpracowywaliśmy poniedziałek 2 stycznia, oczywiście nikomu się nic nie chciało, ale jakoś przetrwaliśmy szkolną połowę dnia. Było łatwiej z myślą, że popołudniu czeka mnie osiemnastka Kamila. Kamil wyprawił urodziny w Pizzy Hut, pierwszy raz siedziałam w restauracji ponad 5 godzin (ciekawe doświadczenie). Myślę, że impreza się bardzo udała, najedliśmy się pizzy, dużo rozmawialiśmy, ja szczególnie z panią Olą od WOKu, która siedziała na przeciwko mnie.
Siedzimy na około stołu na pierwszym planie widać od tyłu: mnie, Luizę, Kamila i Piotrka, u rogu stołu siedzi Rok, widać jego prawy profil, za stołem z drugiej strony od lewej siedzą: Zuzia, Ola i Maja
Ja, Luiza i Kamil siedzimy przy stoliku, rozmawiamy, śmiejemy się
Ja, Kamil i Luiza siedzimy przy stoliku, każdy z nas trzyma po jednej książce (to prezent dla Kamila ode mnie i Luizy)

Wszystkie trzy zdjęcia są czarno-białe, zrobiła je pani Ola Rogalska

W niedziele rano okazało się, że trochę mnie rozłożyło, bolało mnie gardło i miałam chrypę. Całkiem możliwe, że to po szczepiące, ale właściwie to nie wiem. Po mszy wypiłam z Patrycją herbatkę i zjadłam blok czekoladowy zrobiony przez dziewczyny z V. Pani Ania o mnie zadbała i po obiedzie zrobiła mi mleko z miodem. Kochana Patrycja dała mi swój listek cholinex’u, a wieczorem zrobiła trochę niedobrą herbatę, która podobno pomaga na chrypę. Poczęstowała mnie też resztką swojej zapiekanki makaronowej, którą robiła w piątek na kulinarnych. W poniedziałek i wtorek prawie nie mogłam mówić, ciekawe doświadczenie, ale dość uciążliwe. Nie byłam na przykład wstanie wypowiedzieć się na polskim rozszerzonym na temat obejrzanego przez nas filmu. Rano ominął mnie wdżwr, bo poszłam do lekarza. Siostra Ancilla przypisała mi jakieś tabletki i na całe szczęście nie położyła do szpitalika. Akurat na złość wiedziałam co mówić na HISie, jak miałam problemy z mówieniem, ale powiedziałam co chciałam i udało mi się dostać 5 z aktywności. Pani Ala doszła do wniosku, że skoro jestem aż tak przeziębiona to nie powinnam brać udziału w koncercie na koniec semestru. Miała w sumie racje, bo przynajmniej mogłam sobie odpocząć i nie musiałam się stresować. W środę z moim głosem było już lepiej i z dnia na dzień brzmiałam coraz lepiej. Nie mogłam doczekać się piątku i przyjazdu siostrzyczek. W końcu się doczekałam, akurat skończyłam kulinarne i mogłam je poczęstować świeżymi babeczkami omlet-owymi. Okazało się, że dziewczyny mogą spać w jednym z pokojów czwartej grupy, bo dziewczyn, które w niej mieszkają nie ma. Doszłam do wniosku, że skoro to tak blisko to się do nich przeniosę. Miałyśmy okazję się trochę nagadać, co mnie bardzo ucieszyło, bo w sumie to rzadko tak robimy w trójkę, w dwie tak naprawdę też, chociaż trochę częściej. Zaplanowałyśmy, że w sobotę obudzę dziewczyny o 9, co nie wyszło, bo spałam do 9:30, ale nie przeszkodziło nam to. Poszłam do grupy się ubrać, zjeść śniadanie, dziewczyny przyszły i pojechałyśmy do Warszawy na stare miasto. Najpierw zjadłyśmy pizze i makaron w Pizzy Hat, a później poszłyśmy na łyżwy. Martyna nie chciała jeździć, więc robiła nam z Martą zdjęcia. Mi jak zawsze na początku szło źle, ale później było lepiej. Mam nadzieje, że się wreszcie nauczę, bo naprawdę miło się jeździ.
Selfie moje i Marty na lodowisku 
Niepewnie stoję na lodowisku

Wróciłyśmy do Lasek, Marta malowała dziewczynom paznokcie, a ja poszłam się uszykować na studniówkę. Byłam na pierwszej części studniówki: polonezie, przedstawieniu i kolacji. Na zabawę już nie poszłam, bo obiecałam dziewczynom, że obejrzę z nimi film. W niedziele pojechałyśmy do ojca Radka Torby, mojego i Marty katechety z gimnazjum, który od tego roku szkolnego został przeniesiony do Warszawy. Uczestniczyłyśmy w mszy odprawianej przez ojca, zaczęła się o 11. Później ojciec zaprosił nas na hmm chyba można powiedzieć, że jakby plebanie. Wypiliśmy herbatę i spędziliśmy sporo czasu na rozmowie. Zjadłyśmy wspólnie z wszystkimi ojca obiad, a później poszłyśmy z ojcem Radkiem na koronkę. Ojciec odprowadził nas na przystanek i pojechałyśmy z powrotem do Lasek. Dziewczyny zabrały bagaże i musiały wracać do domu, a ja się zabrałam za robienie lekcji. Dobrze było spędzić z nimi ten weekend, krótki, szybki, ale zawsze coś. Od poniedziałku zmienił nam się plan, w poprzednim semestrze nie miałam żadnych okienek, a w tym będę miała ich dość sporo, ale jeśli będę chciała to mogę wypełnić niektóre dodatkową matematyką. Wtorek i środa właściwie sama nie wiem dlaczego były dla mnie męczące, chyba zaczynałam potrzebować wyjazdu do domu. Zmieniła nam się nauczycielka od rozszerzonego polskiego, wcześniej podstawę i rozszerzenie mieliśmy z panią Agnieszką, a teraz rozszerzenie będziemy mieć z panią Anią, która uczyła kiedyś w gimnazjum. W piątek robiłyśmy z panią Anią dwa ciasta, murzynka na sobotnią  dyskotekę, a ciasto z jabłkami do grupy. Przedpołudniem w sobotę byłam jakaś osowiała, nic mi się nie chciało, nie wiedziałam co mi jest. Ostatecznie Patrycja mnie wyciągnęła na dyskotekę i może dobrze zrobiła, bo bawiłam się nawet nieźle. W niedziele też mało mi się chciało, ale zmobilizowałam się do lekcji. Ostatni tydzień przed feriami był najgorszy, prawie na niczym nie mogłam się skupić, myślałam już tylko o tym, żeby jechać do domu. Najgorzej to było z tym chyba od środy popołudniu. Przetrwałam mimo wszystko i doczekałam do piątku, kiedy przyjechała mama i zabrała mnie nareszcie do domu. Mój własny pokój mnie zaskoczył, niby próbowałam sobie wyobrazić jak wygląda, ale mimo to byłam zdziwiona. 

No to Wy i ja dotarliśmy do końca. Mam wreszcie ferie, właściwie cieszę się, że jako ostatnia, bo później nie będzie aż tak daleko do świąt. Na pewno uda mi się odpocząć i poświęcić ten czas rodzinie. Chciałabym też bardzo gdzieś pojechać i jest malutka szansa, że na koniec mi się uda, ale jeszcze nie wiem co z tego będzie. Tymczasem tym, którzy zaczynają ferie życzę udanego odpoczynku, a tym, którzy je kończą teraz lub skończyli już dawno życzę siły do szkolnej pracy.