Translate

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Świątecznie...

Aż trudno uwierzyć, że jestem w domu już ponad tydzień. Tak jak wcześniej pisałam czuję się teraz w Poznaniu zupełnie inaczej niż przy wcześniejszych przyjazdach, wiadomo oczywiście, że to przez dłuższy pobyt tu. Nie chcę myśleć, że równo za tydzień o tej porze pewnie już będę siedzieć w pokoju w internacie, ale z drugiej strony to się cieszę. Czeka na mnie intensywny styczeń pełen wyzwań. 
Dni od poniedziałku do czwartku były przepełnione porządkami świątecznymi, połączonymi z odpoczynkiem. We wtorek byłam na wigilii klasowej (z moją starą gimnazjalną klasą). Szczerze mówiąc trochę się denerwowałam jak to będzie zobaczyć ich po tych kilku miesiącach, zastanawiałam się czy wogóle jakkolwiek się z nimi dogadam, porozmawiam. Jak zwykle w takich sytuacjach moje obawy były niepotrzebne. Na początku było trochę sztywno, ale po przełamaniu się opłatkiem i złożeniu sobie życzeń wszystko się zmieniło. Przyszli prawie wszyscy, brakowało tylko trzech osób. Co prawda byłam krótko i rozmawiałam tak dłużej tylko z kilkoma dziewczynami, ale jak na wspomnienia z gimnazjum jakie mam, było naprawdę miło. Mam nadzieje, że przybyło mi kilku czytelników, a niektórzy są już od jakiegoś czasu, za co im bardzo dziękuję. W środę udało mi się być u siebie w parafii u spowiedzi, dobrze było odwiedzić starą, dobrą kaplicę, która kojarzy mi się z Drogą Krzyżową, różańcem i Roratami. Oczekiwany przez wszystkich dzień nadszedł, czwartek Wigilia. Jak co roku od rana oczywiście końcowe porządki i przygotowywanie potraw. Mogę się pochwalić przykładowo pokrojeniem wszystkich składników do sosu tatarskiego. Nie zapomnę tego, dzięki śmierdzącym octem rękom, które myłam chyba z pięć razy, a zapach i tak pozostawał. Każdy kto znam mnie choć trochę wie, że mam taką jakby fobię na punkcie czystych rąk. Obrałam też z siostrą sporo ziemniaków, które były potem ugotowane przez moją mamę i  uduszone po mistrzowsku (sposobem dziadka) przez mojego brata Marka. Babcia z dziadkiem przyszli koło 17, w tym roku ich Wigilia przypadła u nas (co roku chodzą do każdego z trójki dzieci tak na zmianę). Gdy siadaliśmy w dziesiątkę do wigilijnego stołu było jakoś przed 18. A no przecież zapomniałam wspomnieć, że zajęłam się też nakrywaniem jak co roku (bardzo lubię to robić mimo, że pewnie zawsze jest krzywo). Natomiast ubieraniem choinki zajęły się moje siostry (głównie młodsza). Tak więc do naszego wigilijnego stołu usiedli/ły: babcia Krysia, dziadek Jasiu, babcia Miecia (jubilatka tamtego dnia), mama Kasia, tata Adam (solenizant tamtego dnia), ciocia Maja, brat Marek, siostra Marta, siostra Martyna i ja oczywiście. Ewangelia została przeczytana z tabletu (co mnie zadziwiło), przez mojego brata Marka. Zawsze z wszystkich życzeń świątecznych najlepiej wychodziło mi składanie ich najbliższej rodzinie, ale to chyba nie w tym roku, jakoś tak niezbyt mi wyszło. 

Nasza choinka, nad nią lampa ze specjalną żarówką, która daje kolorowe światełka w całym pokoju, pod choinką sporo prezentów.

Nakryty wigilijny stół, biała serweta, białe talerze porcelanowe ze złoceniami, pośrodku stołu mała figurka Pana Jezusa w żłobku na sianku, talerz z opłatkami, porozrzucane srebrne, złote gwiazdeczki  i malutkie dzwoneczki, obok talerzy stojące srebrne serwetki ze śnieżynkami.

Potrawy wigilijne i dodatki zajmujące cały kredens.

Wspólne zdjęcie na tle kredensu, przed nami stół, od lewej: ciocia Maja, rodzice ja między nimi, babcia Krysia, Martyna lekko schylona stoi pod nią, dziadek Jasiu, babcia Miecia i Marta. Na dole zdjęcia głowa brata Marka, który jest jego autorem.

Wigilijny stół z potrawami wokół, którego siedzi cała rodzina, na pierwszym planie miska z kapustą z grzybami, druga z rybą po grecku i trzecia z sosem tatarskim.

A no właśnie co do życzeń miałam je Wam w jakiś sposób złożyć na blogu czy fb, chciałam coś napisać, ale niestety nie miałam weny jak w Wielkanoc tego roku (napisałam wtedy rymowane życzenia, które są nadal na moim profilu na facebooku). Na stole wigilijnym było jak co roku mnóstwo potraw (więcej niż 12). Oczywiście nie zjadłam ich wszystkich (chyba nigdy mi się tak nie zdarzyło), ogólnie w tym roku jakoś mało zjadłam, szybko mi się żołądek zapełnił. Męczyłam się oczywiście z karpiem, nie tyle z nim właściwie tylko ośćmi (nienawidzę ich, są okropne, zawsze trafia mi się ich pełno, a nawet jak ich już nie ma, to boję się i tak, że są). Po kolacji zasiedliśmy w pokoju, w którym stała choinka i śpiewaliśmy kolędy (sporo ich pośpiewaliśmy). Przyszedł czas na leżące pod choinką prezenty. Jak zawsze roznosiłam je z młodszą siostrą. Kiedy rozdałyśmy już wszystkie, zajęłyśmy się rozpakowaniem własnych, więc tak dostałam: największy prezent radio, kolczyki (chyba kilkanaście par), czapkę, rękawiczki, chustę (bardzo ciepłą), 2 bluzki, spodnie, 2 piżamy, skarpetki, sweterek, portfel. Z tego co mi się wydaje o niczym nie zapomniałam. Przyszły nasze dwie kuzynki ze swoimi rodzicami, co roku przychodzą do nas po swojej wigilii z powodu imienin taty. 

Ja w granatowej sukience i białej bluzce, mam rozpuszczone włosy, głaszczę czarną Tarę
(była chora), siedzimy na szarej kanapie.

Siedliśmy wspólnie do ciast, pierniczków, cukierków. Ekspres ruszył do pracy, robiąc kawę (zwykłą jak i latte w wysokiej szklance). Na Pasterkę jak zwykle nie udało mi się pójść, naprawdę chciałabym to przeżyć, ale jestem zawsze tak zmęczona całym dniem, że nie daję rady iść. Spokojny poranek w pierwsze Święto, jak nie ja - spałam do 9. Poszliśmy do kościoła na 12:15, a potem zjedliśmy obiad (dla moich sióstr śniadanio-obiad). Pojechałyśmy z dziewczynami na trochę do kuzynek, po niecałych dwóch godzinach musiałyśmy wracać, bo mieliśmy gości u siebie w domu. Była rodzina dziewczyny mojego brata Hani. Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie i wieczór. Drugie Święto było bardzo leniwym dniem, kompletnie nic się nam nie chciało. Strasznie się zaczytałam, nie mogłam się oderwać od „Feblika”. Wydaje mi się, że tylko Jeżycjada mnie tak niesamowicie, specyficznie wciąga. Udało mi się w końcu skończyć, byłam bardzo zadowolona, szczęśliwa, dawno się tak fajnie nie czułam, no i oczywiście żałowałam, że to już koniec. Dobrze, że będzie kolejna część, bo jeśli by nie było to na pewno bym się załamała. Dzisiaj był bardzo ciekawy dzień, obudziłam się koło 8:30, zjadłam śniadanie i poszliśmy z rodzicami na mszę na 9:30. Kiedy wróciliśmy do domu mama pojechała na działkę z psami, a tata na basen. Obiad zjedliśmy w siódemkę (rodzice, Matis, Gosia, Marek, Hania, Marta, Tina i ja) koło 15.  Nie napisałam wcześniej - mój brat Mateusz z żoną Małgosią spędzili Święta w Częstochowie, w rodzinnym domu Gosi. Na 16 pojechaliśmy do dziadka na imieniny, była tam  też ciocia Ela (siostra babci), której bardzo dawno nie widziałam. Świetnie, rodzinnie spędziliśmy czas. Okazało się, że jednak będzie coroczny, noworoczny obiad imieninowy babci. Babcia powiedziała, że robi go specjalnie dla mnie z czego ogromnie się cieszę, jeszcze raz dziękuje ci babciu. Wieczorem graliśmy z Gosią i Matisem w ich nową grę planszową. 
Patrzę na zegarek i nie wierzę, że o takiej godzinie piszę posta, naprawdę bardzo to dziwne, ale wenę i chęć można mieć o różnych porach. Pewnie zanim opublikuję to moje pisanie,  to będzie już nowy tydzień :D, ale przecież mogę sobie pozwolić, w końcu mam wolne. Ostatnie zdjęcia i audiodeskrypcja wam się podobały, więcw tym poście też je dodaję. Autorami prawie wszystkich oprócz ostatniego jest mój brat Marek, a autorką ostatniego jest moja siostra Marta.
Pozdrawiam wszystkich czytelników jeszcze w Starym 2015 Roku.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Byle do przerwy świątecznej

Na początku ostatniego posta was chwaliłam. Właściwie teraz też trochę powinnam,  bo moje wyświetlenia przekroczyły 5 tysięcy, ale mimo to jest mi trochę przykro. Mogę śmiało stwierdzić, że w wymyślonym przeze mnie konkursie wzięła udział tylko moja mama (za co jej bardzo dziękuje). Rozumiem, że trudno wam jest kontaktować się ze mną, mówić mi wprost co myślicie, ale mimo to jeszcze raz proszę, żebyście spróbowali. Naprawdę mi to pomoże, będzie motywacją, może podpowiecie mi co zmienić, żeby było lepiej.
Pierwsza sobota grudnia była dość intensywna. Lekcja pianina, trochę generalki jadalnianej, obiad, powracamy do sprzątania, a w nagrodę wycieczka do groty solnej w Izabelinie. Świetnie było powdychać słone powietrze, odpocząć sobie leżąc na kocu lub leżaku. Każda z nas wyszła szczęśliwa, z przeświadczeniem, że mogłybyśmy zostać  tam dłużej. Po powrocie chciałam pisać rozprawkę z polskiego, co mi oczywiście nie wyszło, zamiast tego zrobiłyśmy z dziewczynami leczo. Moim zadaniem było krojenie pomidorów, a potem mieszanie gotujących się warzyw. To była zdecydowanie udana sobota! Mikołajkowa niedziela, w kapciach oczywiście znalazłyśmy coś słodkiego i nie tylko. Rodzice przyjechali do mnie rano przed mszą, poszliśmy na nią razem, a później zjedliśmy tosty na śniadanie (moje już drugie). Przed obiadem poszliśmy jeszcze na spacer, na cmentarz i tak po prostu pochodzić. Zjedliśmy razem pyszny obiad, a potem robiliśmy kartki świąteczne w świetlicy. Najpierw koniec poszłam z mamą na małe zakupy. Znów trudno było mi się pożegnać z rodzicami, wieczorem była próba do Jasełek.
Audiodeskrypcja: Laskowski cmentarz, kilka grobów w górnej części zdjęcia drzewa

Bardzo trudny poniedziałek, kartkówka z biologii, oceny z kartkówki z chemii 4-, sprawdzian z WOKu 5. Zwolniłam się z wf, bo miałam dentystę na 14, biegiem do internatu, żeby zdążyć zjeść choć jedno danie obiadu. Na orientacji jechałam jeden przystanek do sklepu, tak na zadanie sama. Oczywiście musiałam coś pomieszać i w drodze powrotnej iść w drugą stronę na przystanek, zawsze wiedziałam, że nie mam dobrej orientacji, ale w końcu człowiek uczy się na błędach. Wieczorem dwie próby: Jasełka, polonez. We wtorek właściwie nie działo się nic szczególnego, miałam odwołane pianino, dzięki czemu udało mi się choć chwilę porozmawiać  z Alą. Wieczorem była próba do Jasełek, właściwie nie potrzebnie to piszę po prostu w tym tygodniu codziennie mieliśmy próby, naprawdę trudny był tamten tydzień. W środę był sprawdzian z PP, dostałam 4. W czwartek był referat z fizyki, z którego mam 4- i kartkówka z angielskiego. W piątek ku mojemu ogromnemu zdziwieniu dostałam 5 z historii, mimo, że nie powiedziałam nic wielkiego. Wieczorem ostatnia w tym roku próba do poloneza. W sobotę odpracowywaliśmy poniedziałek (w sumie dziś :) ). Dziwnie było znów siedzieć w szkole w sobotę, ale chyba już lepiej to zniosłam niż pierwszy raz. Na orientacji na szczęście nigdzie nie wychodziłam, pani sama stwierdziła, że nie ma siły, robiłyśmy plany przystanków. Wieczorem miały być dwie próby do Jasełek, ale wychowawcy zrobili nam niespodziankę i po jednej puścili nas na otwarcie kawiarenki. W niedzielę mogłyśmy sobie trochę dłużej pospać, szłyśmy na 11 do kaplicy. Zastanawiam się co było takiego w tej niedzieli, ale chyba nic szczególnego. Wieczorem dwie próby, z tego druga generalna.

Audiodeskrypcja: Luiza przebrana za Maryję biała szata i niebieski welon, ja przebrana za góralkę czerwona spódnica, biała bluzka, zielona kamizelka i czerwone korale, w tle scena.

W poniedziałek wracałyśmy do internatu po sześciu lekcjach, żeby zdążyć zjeść obiad w grupie i dobrze przyszykować się do Jasełek. W końcu nadeszła oczekiwana przez nas godzina 17 i zaczęło się przedstawienie. Myśle, że dobrze nam wyszło, każda z nas włożyła w to naprawdę dużo serca, pracy i energii . Nastąpiło pierwsze dzielenie się opłatkiem, potem poszliśmy wszyscy na stołówkę na uroczystą kolację. Ten dzień był taki fajny, niestety coś musiało mi go zepsuć, miałam niemiłą sytuacje z panią od pianina. Bardzo nie lubię sytuacji, w których czego nie zrobię wypadnie źle. Ogólnie cały ten tydzień był dość luźny, trzy opłatki: internatowy w poniedziałek, ośrodkowy w środę i w czwartek szkolny. Chyba nigdy nie dzieliłam się opłatkiem w jednym tygodniu tyle razy. We wtorek byliśmy na wycieczce w muzeum sztuki nowoczesnej, a po południu  robiłam na kulinarnych pierniczki, 3 godziny stania bardzo się opłaciły. W środę i czwartek robiłyśmy świateczne sprzątanie. W piątek, w szkole koniec po pięciu lekcjach ze względu na wyjazd. Tata przyjechał po mnie autem i pojechaliśmy do domu. Bardzo się cieszę, że będę tu aż 2 tygodnie, to tak dużo. Miałam przedświąteczny weekend, w sobotę robiłam z Gosią pierniczki (pieczenie, lukrowanie).
Audiodeskrypcja: Świeżo upieczone pierniczki rozłożone na blaszkach i blacie, kształty: serca, choinki, bałwanki, renifery, gwiazdki.

W niedzielę byłam w szkole na mszy, a potem pojechałyśmy z dziewczynami na świąteczne zakupy, na początku nam nie szło, ale później poszło z górki. Wielu z was wie, że nie lubię zakupów, zwłaszcza, gdy chodzi się po sklepach bez większego celu, tak, żeby sobie popatrzeć. Lubię wiedzieć co chcę kupić, wejść do sklepu znaleźć to, kupić i wyjść. Przyznam szczerze, że te wczorajsze zakupy były bardzo przyjemne, naprawdę dobrze było spędzić czas z siostrami. Od razu potem pojechałyśmy do cioci na  coroczne dekorowanie pierników. 

sobota, 5 grudnia 2015

Laskowski bigos

Naprawdę muszę was wszystkich pochwalić !!! Nie zdawałam sobie sprawy, że licznik moich wyświetleń powoli, powoli dobija do 5 tysięcy. Gratulacje dla Was !!!! Bardzo, bardzo wam za to dziękuje, dobrze jest wiedzieć, że ktoś to czyta, zwłaszcza, że są to też ludzie mieszkający za granicą. Oczywiście większość wyświetleń jest z Polski, ale mam czytelników też z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Dajecie mi wspaniałą motywację do pisania kolejnych postów. Pomyślałam sobie, że jak dobije do 5 tysięcy to mogłabym przygotować coś specjalnego, tylko właściwie sama na razie nie wiem co, by to mogło być. Jeśli mielibyście do mnie jakieś prośby, pomysły, coś co by Wam bardziej umiliło wchodzenie na mojego bloga to napiszcie do mnie. Z chęcią spełnię wasze prośby.
Zabieram się za pisanie, a wam życzę miłej lektury !!!!!
W niedzielę (dwa tygodnie temu) po zjedzeniu śniadania poszłyśmy oczywiście do kaplicy. Ja z panią Marzeną wcześniej, żeby jej pomóc z rozstawieniem sprzętu. Trudno było mi uwierzyć, że to już Święto Chrystusa Króla i za tydzień zaczyna się Adwent. Czas naprawdę galopuje jak szalony. Po mszy mama poszła się spakować, ja się też zorganizowałam i pojechałyśmy do Warszawy do Arkadii. Spędziłyśmy bardzo miły dzień. Poszłyśmy do kina na „Listy do M2", pochodziłyśmy trochę po sklepach, zjadłyśmy obiad. Mama pojechała do domu. Iza wróciła, powitała mnie w internacie miłym przytuleniem. Mieliśmy czytaną próbę do Jasełek. Nie pamiętam, może mi się już wszystko myli, ale chyba jeszcze nie pisałam na blogu o tym, że nasza grupa (VI) i V grupa przygotowują tegoroczne Jasełka.  Iza i Nikola napisały scenariusz, ja będę góralką, jestem bardzo ciekawa jak nam to wszystko wyjdzie. Przyszedł trudny poniedziałek, właściwie to chodzi mi o popołudnie, bo na większości lekcjach mnie nie było z powodu wycieczki na Uniwersytet Warszawski na Wydział chemii. Było bardzo ciekawie i sympatycznie, na początku każdy/a z nas był indywidualnie oprowadzany/a przez studentów, po wydziale. Druga część była jeszcze bardziej interesująca znów mieliśmy przydzielonych studentów/tki chemii i robiliśmy z nimi doświadczenia, temat - sole. Popołudnie nie należało do najprzyjemniejszych, z mojej winy wynikła pewna nieprzyjemna sytuacja i po niej bardzo źle się z tym czułam. Na szczęście mam osobę, która bez względu na wszystko umie wywołać na mojej twarzy uśmiech i sprawić, że czuje się od razu lepiej. Tak, telefon do najlepszej przyjaciółki to zdecydowanie był świetny pomysł. Ala wiem, że pewnie to czytasz i uśmiechasz się teraz tak ślicznie jak zawsze, szkoda, że nie mogę tego zobaczyć. Dziękowałam ci już, ale robię to jeszcze raz tutaj, jesteś najlepsza na świecie!!! Mam kolejną rzecz, o której chyba jeszcze wam nie napisałam. Zostałam poproszona o tańczenie poloneza na styczniowej studniówce, powodem był brak osób do pary. Na początku pomyślałam, że nie dam rady i się nie zgodzę, ale później przemyślałam to i stwierdziłam, że czemu nie, zgodziłam się. Swoją drogę to chyba kolejna z moich dużych zmian, już dwa razy w tym roku szkolnym występowałam publicznie i jakoś to przeżyłam. Czekają mnie jeszcze dwa razy (Jasełka, Studniówka). Naprawdę dziwne rzeczy się ze mną dzieją. Napisałam o polonezie teraz, bo w tamten poniedziałek (jak w każdy już teraz) o 19:30 była próba z Panem Dyrektorem. Wtorek, właściwie mało z niego pamiętam kolejne 3+ z kartkówki z angielskiego, mimo wstania rano i nauki. Dlaczego ja zawsze muszę zdenerwować się tak, że pomylę słówka, lub litery ?  Taka już jestem niestety, ale w sumie porównując zeszły rok, w Gimnazjum, to o wiele mniej się denerwuje. Po południu miałam zajęcia kulinarne, robiłam placki ziemniaczane. Tego to nie da się zapomnieć, narobiłam się ich dość dużo, smażąc każdego osobno. Zaprosiłam koleżanki, żeby pomogły mi je zjeść, no i pomogły, jedna nawet za bardzo. Byłyśmy cztery, nasza trójka zjadła każda po dwa, a Oliwia hmm nie wiem ile, na pewno wiem, że dużo. No cóż, mogłam to przewidzieć, bo to była już druga podobna sytuacja. Środa była trudnym dniem właściwie prawie żadnej chwili wytchnienia, oprócz zajęć z panią psycholog, miło było opowiedzieć komuś o znajomości z Alą. Komukolwiek o niej nie opowiadam, jest mi przyjemnie, sympatycznie, w końcu to dla mnie jedna z najważniejszych znajomości, mam nadzieję, że na całe życie. Po zajęciach uczyłam się fizyki, strasznie się stresowałam, bo wszystko złożyło się tak, że miałam na to mało czasu, robiłam też niemiecki. Pyszne racuchy na kolację i znów wracam do nauki, a na 19:30 na próbę do poloneza. Po niej próba do Jasełek, bardo zmęczona wróciłam do pokoju, bojąc się jutrzejszego dnia jeszcze bardziej. W czwartek wstałam o 5, żeby pouczyć się fizyki, nie wierzyłam, że cokolwiek mi to da, ale przecież musiałam spróbować. Były jeszcze słówka z angielskiego, o których  zapomniałam napisać. Ku mojemu zdziwieniu sprawdzian z fizyki poszedł mi rewelacyjnie. Siostra dodała mi 2 dodatkowe punkty za aktywność na powtórce, więc, gdy siostra mi oceniła okazało się, że straciłam jeden punkt. Przez to, że miałam dwa dodatkowe, wyszło, że miałam maksa+1 pkt czyli dostałam 6!!!! Kartkówki z angielskiego nie było, pani przełożyła ją na za tydzień. To był zdecydowanie dobry dzień. Szybko uporałam się ze sprzątaniem i przyjechała do mnie Marta, spędziłyśmy razem bardzo miły wieczór. Ostatni dzień lekcji w tamtym tygodniu, trochę trudno było mi wytrzymać w szkole, z myślą, że zaraz do domu, zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Poszłam rano do Marty, poprosiłam ją wcześniej, żeby zrobiła mi kłosa. Kochana siostra specjalnie dla mnie się obudziła, co dla niej jest wyczynem, jeszcze raz dziękuje Mrtuś <3. Była kartkówka z historii, co mnie załamało. Marta przyszła po mnie do szkoły, poszłyśmy się dopakować, zjadłyśmy obiad i szybko aleją matki Róży Czackiej na autobus. Droga upłynęła szybko i miło, na stacji przywitał nas tata. Wróciliśmy Saabem do domu, kiedy jechałam tym samochodem, zdałam sobie sprawę, że wcześniej ostatni raz podróżowałam nim 15 sierpnia. Wracaliśmy wtedy z działki: ja, rodzice, Marta i Tina i oczywiście Ala, która była wtedy u mnie pierwszy raz w Poznaniu. Przypomniał mi się przez to ten miły czas. Pamiętam, że w momencie, kiedy rodzice wpadli w wodę autem, my z Alą robiłyśmy gofry i pakowałyśmy się do Lublina, ojeej jak wtedy fajnie było! No dobra wracam to teraźniejszości, niebywałe, że samochód tak długo był naprawiany, ale dobrze, że tata już go nareszcie ma. Dotarliśmy do domu, wielkie powitanie z psami - pieszczeniu, lizaniu, machaniu ogonami nie było końca :D. Bardzo mi ich brakuje w Laskach, zwłaszcza Tary. Jak tak pisze to jeszcze bardziej, ale dobra będę w domu za dwa tygodnie, dam radę. Szczerze mówiąc pamiętam, że w tamten piątek nie poczułam się w domu dobrze. Zobaczyłam znowu życie ich wszystkich, takie zwyczajne, domowe i pomyślałam sobie, że w mnie w nim nie ma, że jestem tu właściwie gościem na dwa dni. Jeszcze bardziej dobiło mnie pytanie mojego brata: "Gdzie jest mama?" Jakbym ja miała wszystko wiedzieć, przed chwilą weszłam do domu, po prawie miesiącu i już mam wiedzieć. W sobotę było dziesięciolecie Zespołu Szkół Zakonu Pijarów w Poznaniu. Rozpoczęło się uroczystą mszą z  Księdzem Arcybiskupem w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia na os. Sobieskiego. Później było poświęcenie witraży, chciałyśmy z mamą wejść tylko na chwile, żeby zobaczyć jak prezentują się w kaplicy szkolnej, ale ostatecznie zostałyśmy na poświęceniu, bo Arcybiskup już wszedł, nie mogłyśmy wyjść. Szkolna kaplica ... przypominały mi się poranne msze szkolne na 7:30, w szczególności w piątek. Chciałabym wrócić do tych czasów, ale to już za mną. Babcia i dziadek zaprosili nas z mamą na obiad, stęskniłam się za nimi, dobrze, że mogłam ich zobaczyć. Wróciłyśmy z mamą do szkoły na część oficjalną, nie zdawałam sobie sprawy, że moja ukochana pani od polskiego uczy od początku powstania szkoły Pijarów, dziesięć lat do naprawdę dużo. Poczekałyśmy na Martynę, która pomagała sprzątać po poczęstunku dla gości, spotkałam się z kilkoma osobami z mojej starej klasy i wychowawczynią. Wróciłyśmy do domu, po drodze kupując ciastka na podwieczorek, zjadłyśmy je oglądając telewizję, no i poszłam robić lekcje. Tak jak się spodziewałam ten dzień minął strasznie szybko. W niedzielę miałam najpyszniejsze śniadanie na świecie - naleśniki zrobione przez dziewczynę mojego brata, Hanię. Jeszcze raz jej za nie bardzo dziękuje. Poszłyśmy z mamą i Martyną do kościoła na 12:15, po mszy wstąpiłyśmy do zakrystii, żeby coś załatwić. Proboszcz Grzegorz stwierdził, że znowu urosłam i pytał co u mnie. Obiadek, robienie ciasta, które nam nie wyszło, mama tak nastawiła piekarnik, że zamiast się upiec, wykipiało... Wizyta babci i dziadka, było bardzo wesoło i głośno, jak zwykle u nas. Już wcześniej spakowana, wyszłam z domu, Marta podwiozła mnie do domu Hani, bo jechałam do Lasek samochodem z rodziną jej brata. Podróż bardzo szybka. Wróciłam, bojąc się poniedziałku. Nowy tydzień, sprawdzian z woku poszedł mi dobrze, kartkówka z chemii to sama nie wiem. Dowiedziałem się w szkole, że mam wizytę u dentysty na 15, więc musiałam zwolnić się z jednego wf (akurat w tamten dzień basenu). Przepłynęłam 50 odległości i poszłam szybko do dentysty, ledwo zdążyłam. Kiedy wróciłam do internatu czekała mnie miła niespodzianka, pani Ania zwolniła mnie z orientacji, żebym doszła do siebie psychicznie po wizycie u stomatologa. Jak to dobrze, że w te trudne poniedziałki po południu dyżur ma pani Ania, nie raz mi to pomogło. Nie mogłam się doczekać, aż zjem obiad, bo byłam strasznie głodna, zrobiłam to dopiero o jakiejś 16:30 w grupie. Na muzykoterapii było właściwe nawet ok. A co wieczorkiem ? No oczywiście próba do poloneza, a jakże. Kolejny wtorek, kolejne nerwy i znowu 3+ z angielskiego już trzeci raz podrząd, a z wosu 4-. Po piątej lekcji pojechaliśmy na wycieczkę do Muzeum Literatury, do Warszawy. Wystawa była o Adamie Mickiewiczu, było naprawdę ciekawie, tylko szkoda, że aż tak się przedłużyło. Wróciliśmy po 16, drugi dzień podrząd obiad w grupie. Po południu robiłam lekcje, pomagałam Izie z nauką obsługi nowego telefonu i robiłam kolację. Zapomniałam wcześniej napisać, że mamy z Klaudią dyżur jadalniany w tym tygodniu. Wieczorem mieliśmy próbę do Jasełek, pierwszą na scenie. W środę mieliśmy kartkówkę z matematyki, w sumie nie sprawiła mi kłopotu. Na dodatkowym niemieckim znów uczyliśmy się liczb. Na zajęciach z panią psycholog kolejne sympatyczne opowiadanie. Potem robienie lekcji i dwie próby, najpierw do Jasełek, potem poloneza. Oczywiście wróciłam wykończona do grupy. W czwartek już trzeci raz w tym tygodniu postanowiłam wstać wcześniej, żeby się pouczyć, naprawdę miałam już dość tego tygodnia. Słówek z angielskiego jednak nie było, więc na darmo wstałam, była za to kartkówka z czasów z której dostałam 5. Po południu pianino, oglądanie kawałka filmu z historii i robienie kolacji, wieczorem spotkanie do ŚDM i kolejna próba do Jasełek. W piątek bałam się strasznie wyników z kartkówki z historii, byłam pewna, że nie dostanę dobrej oceny. Pan oceniał każde zadanie, tym sposobem dostałam: 4 4 4 i 1 (które mam za tydzień poprawić). Nie wierzyłam w to i nadal do końca to do mnie nie dociera. Ja, osoba, która ze sprawdzianów z historii zazwyczaj miała 1, nigdy nie umiałam nauczyć się, ja mam czwórki, niebywałe. Dowiedziałam się też, że mam 5 z kartkówki z matematyki. Po południu miałam zajęcia, a potem mogłam sobie w końcu trochę odpocząć, to był naprawdę ciężki tydzień.
Wygląda na to, że powoli na szczęście zmierzam ku końcowi. Nie myślałam, że tak dużo czasu mi to zajmie, a mam dziś mnóstwo rzeczy do roboty. Nie podzieliłam się jeszcze generalką (duże sprzątanie) z Klaudią, za pół godziny mam pianino, lekcje, nauka, a jutro rodzice przyjeżdżają i pewnie spędzę z nimi niedzielę. Podczas pisania przyszedł mi do głowy pewien interesujący pomysł. Zrobię konkurs na tytuł tego posta!!! Mam nadzieję, że was to trochę uaktywni, może dowiem się o osobach, które jeszcze nie przyznały mi się, że czytają, może poznam opinie osób, które jeszcze nie zebrały się i nie napisały mi co myślą. Piszcie do mnie swoje propozycje, z tego co słyszałam komentarze raczej odpadają, bo coś z nimi nie tak. W takim razie piszcie w komentarzach pod udostępnieniem na Facebooku, w prywatnej wiadomości na Fb, na maila, gdziekolwiek chcecie, tylko, żeby to do mnie doszło. Teraz muszę już naprawdę kończyć, bo czas mnie goni. 

Miłego weekendu wam życzę!

niedziela, 22 listopada 2015

Listopad leci

Nie wiem jakim cudem siadam do komputera i piszę ten wpis. Już na wstępie chciałam was wszystkich przeprosić, że od prawie trzech tygodni nie było żadnego posta. Wiem, że niektórzy z was bardzo na niego czekali i jeszcze raz bardzo was przepraszam. Powodów było kilka, ale głównym było chyba to, że po prostu nie umiałam się zmobilizować, żeby dojść do tego momentu, by usiąść przed komputerem i napisać. Może też przez brak weny, pomysłu, sama nie wiem. Wolnego czasu bywało mało, a jak już go miałam to chciałam odpocząć, poczytać książkę (zwłaszcza, że mam nową z mojej ulubionej serii, ale o tym później), posłuchać muzyki czy po prostu pogadać z dziewczynami. Ze wstępu to chyba byłoby na tyle. 
Pamiętam dobrze, że skończyłam na Wszystkich Świętych. Ostatnie dwa dni w domu, jeju jak mi się to przypomina to, aż smutno mi się robi, pocieszam się myślą, że jadę za tydzień. W poniedziałek byłam w starej szkole, zawsze kiedy jestem w domu, jestem też w szkole (za tydzień też tak będzie :D). Poszłam z Tiną i Anią na kawałek ich polskiego (dobrze znów zobaczyć tę salę i móc spotkać panią Roszak), a potem na apel i Mszę Dnia Zadusznych, do kościoła. Przypomniały mi się znów te szkolne Msze św., ale to już jakoś nie było to samo, sama nie wiem dlaczego. Na koniec jeszcze byłam na matematyce, u mojej byłej wychowawczyni, Pani Marty. Po południu rodzinne spotkanie u babci Krysi - pyszne ciasto i galaretki z owocami. We wtorek byłam jeszcze z dziadkami na deserze w Palmiarni, dobrze było spędzić z nimi jeszcze choć troszkę czasu.  Pociąg z dworca głównego 17:30, z bólem serca jak zawsze żegnam Poznań i zaraz witam Warszawę i Laski. W środę po południu byliśmy z panem od historii na debacie: „Co to znaczy być Europejczykiem?” Od początku nie byłam przekonana do tego, żeby iść na tą debatę, bo znam siebie i wiem, że to nie dla mnie, ale właściwie to nie było tak źle. Wielką trudnością było to, że informacji było bardzo dużo, różnych opinii, zdań, debata trwała też dość długo, bo 2 godziny bodajże. Na początku starałam się coś zrozumieć, ale potem już mi się nie udawało. Dobrze było zobaczyć jak coś takiego wygląda, przekonać się jak to jest. W piątek miałyśmy z Luizą pierwsze konwersacje po angielsku z native speakerką z Holandii. Bardzo się bałyśmy jak to będzie i słusznie, bo było dość trudno, co prawda większość rozumiałam, ale nie zawsze umiałam powiedzieć, to co chciałam. Przeżyłam moją pierwszą sobotę pracującą, w sumie nie było łatwo, zapamiętam ją jako trudną. Może nie przez lekcje, ale przez to, że nie wiedziałam, że mam pianino, kiedy przyszłam do internatu okazało się, że mam te zajęcia. Potem pani przełożyła mi je na trochę późniejszą godzinę w internacie, ale to też nie było dobrym pomysłem, bo jakoś nie byłam w stanie ćwiczyć. W niedzielę nauka niemieckiego, w poniedziałek sprawdzian i w ogóle nie wiedziałam jak zabrać się za naukę. Przerażały mnie te wszystkie kartki z ćwiczeniami i słówkami. Jedyny plus tego dnia jaki pamiętam to jesienny spacer z dziewczynami z 2LO i panią Anią, wspaniale było. Poniedziałek tak strasznie się go bałam z kilku powodów, ale ostatecznie okazał się nie taki straszny. Odpowiadałam z WOK-u, ostatecznie nie wiem czy dostałam jakąś ocenę, na biologii była niby kartkówka, ale nie wiem czy pani wpisała z niej w końcu oceny, w każdy razie mam 3+. Napisałam niemiecki, no nie był taki straszny i poszedł mi hmm w tamtym momencie nie umiałam właściwie ocenić, ale ostatecznie dostałam 4-. Z matematyki ze sprawdzianu dostałam 3+, nie byłam zadowolona, ale to najlepsza ocena w klasie, więc w sumie powinnam być. Zwolniłam się z jednego wf, żeby pójść do dentysty i to był jeden z powodów lęku. Od dziecka boję się wszystkiego co związane z stomatologią, dlatego jak dowiedziałam się, że mam umówioną wizytę to byłam przerażona. Poszłam… Ku mojemu zdziwieniu wyszłam z tego gabinetu i zdałam sobie sprawę, że tragedii (jak zawsze na fotelu) nie było. Kolejna rzecz do której dorosłam, jak to czas może zmienić człowieka, niesamowite! We wtorek na pianinie zaczęło mi iść lepiej niż wcześniej, z czego bardzo się cieszę. 11 listopada Święto Niepodległości spędziłam bardzo miło, trochę odpoczynku, lekcji, oglądałyśmy jakiś film. Zaczęłam też czytać nową książkę "Feblik", pani Małgorzaty Musierowicz, z mojej ulubionej serii Jeżycjada, to już 21 część. Wieczorem była Wieczernica, śpiewaliśmy pieśni, mówiliśmy wiersze, było bardzo uroczyście. W czwartek po pianinie poszłam do Luizy na pomidorówkę z makaronem, mniam - pyszna była. W piątek w szkole - urodziny Pana Dyrektora sześćdziesiąte. Świętowaliśmy je na drugiej lekcji, był quiz, mini przedstawienie i tort. W sobotę na kulinarnych robiłam ciasteczka rafaello, pyszne były. Potem musiałyśmy iść na próbę do apelu na 11 listopada (który został przesunięty o tydzień)do internatu chłopaków. Niedziela minęła jak zwykle szybko i przyszedł poniedziałek, a z nim nowy tydzień. Na lekcjach nie zdarzyło się nic ciekawego, oprócz jazdy na rolkach, na wf. Myślałam, że już zupełnie zapomniałam jak się to robi, bo nie jeździłam tak dawno, ale jednak coś pamiętałam, bo szło mi nieźle. Na orientacji szłam do sklepu, w sumie pierwszy raz coś mi nie wyszło, ale przecież błędy są po to, żeby je popełniać i poprawiać. Późnym po południem przyjechał do mnie tata, nie mogłam niestety poświęcić mu dużo czasu, bo miałam naukę, lekcje, a o 20 próbę do poloneza. Właściwie to chyba nie pisałam, że zgodziłam się tańczyć poloneza na studniówce w tym roku szkolnym, zostałam poproszona, bo nie było osoby do pary. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale decyzja zapadła i tyle. We wtorek rano miałam kolejną wizytę u dentysty, trudniejsza niż wcześniej, bo miałam robione 3 zęby i znieczulenie było większe. Zeszło mi dopiero po koło 3 godzinach od podania. Na drugiej lekcji próba generalna do akademii. Po pianinie wróciłam do internatu, zjadłam obiad, zrobiłam lekcje i zmęczona przedpołudniem czytałam książkę. W środę kolejny basen, nawet dobrze się pływało. W czwartek byłam na siebie zła przez angielski, nie dość, że dostałam 4- z pracy pisemnej i porobiłam w niej bezsensowne błędy to jeszcze dostałam 3+ z kartkówki, z czasów, która była bardzo prosta i w niej też porobiłam niepotrzebne błędy. O 17 pojechaliśmy na Wielką Galę Integracji, gdzie wręczali różne nagrody, było to też połączone z koncertem. W piątek byliśmy w starym internacie na przedstawieniu pod tytułem „Bez znieczulenia”, w sumie ciekawe ono było, ale mogło być lepsze. Po południu byłam sama na konwersacjach i bardzo się bałam, ale w efekcie okazało się, że było bardzo miło, sympatycznie, właściwie to dobrze się dogadywałyśmy, co było dziwne. Wczoraj miałam do posprzątania cały pokój i łazienkę, bo moje koleżanki z pokoju wyjechały na weekend. Ku mojemu zdziwieniu szybko się z tym uporałam i dałam radę jeszcze zrobić pranie. Po południu robiłam lekcje i ćwiczyłam akordy na pianinie. Mama przyjechała do mnie koło 19. Dziś przede mną wspaniała niedziela z mamą, bardzo się cieszę, że przyjechała i spędzimy razem czas. Przynajmniej pojadę do Warszawy, jestem tak blisko, a rzadko bywam w stolicy.
Na dziś to chyba tyle, kończę, bo muszę iść na śniadanie. Jeszcze raz proszę was, żebyście pisali mi co myślicie, to dla mnie ważne, trochę dowiaduje się od osób trzecich (np. mamy), ale to nie to samo co z pierwszej ręki.

Życzę wszystkim wspaniałej niedzieli i nowego tygodnia.

niedziela, 1 listopada 2015

Tydzień i do domu na przerwę

Siedzę w moim pokoju, w Poznaniu, zaczynam ten wpis i dochodzę do wniosku, że w przeciągu roku moje życie zmieniło się diametralnie. Przecież rok temu nawet jeszcze nie myślałam o tym, że wyjdę tak szybko z domu, że się usamodzielnię, że zamieszkam w internacie. Ten rok mnie bardzo zmienił, dorosłam szybciej niż bym się tego po sobie spodziewała. A teraz na chwilę koniec przemyśleń (pewnie prędzej czy później znów jakieś będą, w tym poście). Na czym ja ostatnio skończyłam, a tak piątek! Sobotę miałam przeznaczoną na lekcje, naukę i lekturę, posprzątać udało mi się dzień wcześniej. Oczywiście jak to zawsze w sobotę nie udało mi się zrobić wszystkiego, tak jak chciałam. Lekcje ok, co do lektury to trochę mi nie szło i nie idzie nadal, bo w sumie trudno się ją czyta i średnio się chce. Dostojewski jest ciężkawy. Rano okazało się, że nasza grupa ma oprawę liturgiczną na niedziele, wyszło na to, że ja i Iza mamy śpiewać razem psalm (ja drugi raz w życiu, a Iza pierwszy raz z kimś). Mi dochodziły jeszcze nowe pieśni na scholę, więc byłam trochę przerażona tą niedzielną mszą. To może od razu przejdę do niedzieli i mszy. Przez psalm nie mogłam się kompletnie skupić na czytaniach (pierwszym jak i drugim), wydaje mi się, że nie wyszło nam bardzo, bardzo tragicznie, ale dobrze też nie było (chociaż niektórzy tak twierdzą). Po południe było bardzo sympatyczne, uczyłam się trochę chemii, a potem poszłyśmy z panią Izą i dziewczynami na podwieczorek do restauracji „Bartek”. Wieczorem wszystkie dziewczyny, które wyjechały, po kolei się zjeżdżały. Wraz z poniedziałkiem przyszedł dyżur jadalniany Wody z Magnezem (tak wiem, że w tym momencie prawie nikt nie ma pojęcia o co chodzi heheh :D). Już tłumaczę dyżur miałam ja z Klaudią, Iza moja koleżanka z pokoju nadaje nam przezwiska, jeśli wymyśli jakieś skojarzenie. Klaudia jest Wodą, bo jej głos kojarzy się Izie z czystą, dobrą do picia wodą, a ja jestem Magnezem, bo moje inicjały to symbol powyższego pierwiastka. Chemii niestety nie poprawiłam, znów mi nie wyszło, ale nie ma co się martwić za dużo. Na matematyce zaczęliśmy dział  - Zbiory, wf był jeden, bo potem było zebranie czy coś takiego. Zostałam pierwszy raz wezwana do siostry kierowniczki Jany Marii, zastanawiałam się czy coś źle zrobiłam czy jak. W sumie poznałam siostrę trochę, bo była moją wychowawczynią na koloniach, więc nie miałam czego się bać, ale jakoś tak sam fakt, że zostałam wezwana mnie tak hmm, no w sumie to nie był strach, tylko bardziej może zdenerwowanie sama nie wiem. Dokładniej to było tak, że szłam z prowiantem do grupy i siostra powiedziała mi, że jak zaniosę to mam do niej zajrzeć. Zrobiłam o co prosiła i okazało się, że podczas weekendu, kiedy moje siostry przyjechały do mnie, do Lasek zrobiono nam razem zdjęcie, którego użyto do przygotowania wielkiego baneru, który został już teraz powieszony, a w tamtym momencie miał wisieć w internacie. Na banerze miały być wychowanki internatu, a wyszło na to, że były też moje siostry. Siostra zadzwoniła do mamy, aby zapytać czy dziewczyny i mama się zgadzają na to, żeby były na banerze. To właśnie był powód mojej wizyty u Siostry. Na orientacji przerabiałam północną część ośrodka (na następnych zajęciach pójdę już do przystanku, tylko ciekawe jak będę się potem wyrabiać skoro moje zajęcia trwają krótko). We wtorek byłam trochę w rozsypce, bo Tara miała operacje, bałam się o nią i trochę miałam wyrzuty sumienia, że nie mogę z nią być, że jestem tak daleko. Na szczęście wszystko poszło dobrze, czuła się trochę źle, a opatrunek na ogonie nadal jej przeszkadza, ale przecież zawsze mogło być gorzej. Na pianinie mi nie szło, sama nie wiem czemu. Po południu nie było nic ciekawego, zrobiłam lekcje, pouczyłam się PP na sprawdzian. Kolejny dzień ...  coraz bliżej do piątku, z PP dostałam 4 coś tam mi się oczywiście musiało pomylić. Mieliśmy cztery matematyki pod rząd, no w sumie w końcu wyszły trzy, bo na ostatniej pan od historii namówił nas z Luizą, żebyśmy wzięły udział w Akademii 11 listopada (ciągle się zastanawiam czy dobrze zrobiłam no, ale przecież teraz już nie będę rezygnować). Na polskim omawialiśmy stworzenie świata, a na niemieckim znów byłam trochę załamana. Poprawił mi się humor dzięki zajęciom z panią psycholog, bardzo fajne opowiadanie mi pani przeczytała. Wieczorem nasza grupa prowadziła różaniec w kaplicy.
W czwartek mieliśmy sprawdzian z techniki pracy, panie mnie znowu zdołowały mówiąc, że muszę używać gadacza, bo mam resztki wzroku, których nie mogę niszczyć itd. Na niemieckim okazało się, że w kolejny poniedziałek (nie ten co będzie, bo mamy wolne) będzie sprawdzian (ciekawe jak się naucze…). Na pianinie szło mi jeszcze gorzej niż poprzednio, nie wiem co mi się dzieje, oby następnym razem było lepiej. Zaczęłam się zastanawiać czy ja się nadaje, ale przecież nie mogę zrezygnować tak szybko ze swojego tak wielkiego marzenia. Robiłam generalkę jadalnianą, bo przecież dzień później wyjazd i poszłam do Izy na parówki w cieście drożdżowym, mniam, mniam. W piątek ledwo co się nie spóźniłam do szkoły przez zmywanie, ale udało mi się zdążyć.
Lekcje o dziwo minęły mi w miarę szybko, zjadłam obiad, spakowałam się i czekałam, niestety już sama, bo reszta dziewczyn z grupy pojechała. Brat dziewczyny mojego brata i jego rodzina byli tak mili, że jadąc do Poznania zabrali też i mnie. W domu byłam jakoś około 22 chyba, oczywiście musiałam wypieścić Tarunię, no bo jakże i przywitać się z całą rodziną. Chyba nie pisałam o tym poprzednio, jak byłam w domu dwa tygodnie temu, to czułam się w nim jak gość, głównie chyba przez to, że przemeblowanie, które zostało zrobione kompletnie mi nie podpasowało, no i dlatego, że byłam tylko 2 dni. Teraz, gdy przyjechałam na 4 dni czuję się lepiej, no tak znów trochę jak gość, ale to już tak będzie i muszę się przyzwyczaić. Swoją drogą ciekawe czy dom będzie dla mnie jeszcze kiedyś domem w 100%. Wczoraj słuchałam trochę lektury, robiłam niemiecki, odpoczywałam. Przy obiedzie mama zadała mi ważne  pytanie: Czy gdybym miała zdecydować się wcześniej, już na gimnazjum w Laskach zrobiłabym to ? Od razu wiedziałam co mamie odpowiedzieć, bo jakiś czas temu sama zadałam sobie to pytanie. Mogę stwierdzić, że są dwie strony medalu, pierwsza - tak zdecydowałabym się, bo atmosfera laskowska jest naprawdę świetna, dogaduję się z koleżankami i z kolegami, mam lepsze warunki do nauki, mam zajęcia dodatkowe, które mi pomagają. Druga strona medalu - nie, bo daleko od domu, rodziny i to wygrywa. Chodzi mi o to, że wtedy nie byłam na to gotowa i nawet gdybym się zdecydowała, to nie wiem czy poradziłabym sobie z tym, w młodszym wieku, a teraz to co innego, przecież coraz bardziej wchodzę w dorosłość. Na koniec sobotniego dnia w domu pojechałam z siostrą po buty, których i tak nie kupiłam (Marta choć od niedawna, ale już świetnie prowadzi auto). Nadszedł dzisiejszy dzień - początek listopada Dzień Wszystkich Świętych. Wszystko jak co roku, tak bardzo to lubię, pyszny rodzinny obiad z babcią i ciocią. Potem jedziemy wszyscy razem na cmentarz na mszę, na godz. 15.00, stajemy dokładnie przy grobie dziadka i mojej kochanej siostrzyczki Marysi. Jedziemy na inny cmentarz, gdzie spotykamy się z dziadkami, kuzynkami i resztą rodzinki. Robi się już ciemno i świecące znicze prześlicznie wyglądają. Idziemy wszyscy do domu naszych kuzynek na kawę, ciasto.
Spędzamy wspaniale, rodzinnie czas - rozmawiając, często śmiejąc
i ciesząc się sobą. W tym roku na koniec nawet udało nam się wspólnie trochę pograć na gitarze (Hania dziękuję !!!) i pośpiewać - cudowny, świąteczny dzień.
Teraz doceniam to jeszcze bardziej niż wcześniej, chyba dlatego, że mam ich - całą rodzinkę dużo dalej na codzień. 

A wam jak minął tydzień?

A przede wszystkim Wszystkich Świętych?


piątek, 23 października 2015

Weekend w domu i śródokres

Dni strasznie szybko mijają, wydaje się jakbym byłam przed chwilą w domu, a jest przecież kolejny piątek. Wszystko tak się toczy chyba dlatego, że nie mam ani chwili wolnej, ciągle się coś dzieje. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej czasem chciałoby się trochę odsapnąć. Na szczęście po to jest nadchodzący weekend.
O ile dobrze pamiętam skończyłam na zeszłym wtorku. Środa Dzień Nauczyciela najpierw była msza w kaplicy, potem przeszliśmy do szkoły na przyjęcie pierwszych klas. O naszym przedstawieniu chyba lepiej się zbytnio nie wypowiadać, no szczerze mówiąc nie uważam jak niektórzy, że nam wyszło. Po południu uczyłam się fizyki i poszłyśmy spędzić czas z młodszymi dziewczynkami z II grupy. Czwartek kojarzy mi się automatycznie ze sprawdzianem z fizyki, który poszedł mi dobrze, bo dostałam 5 (ze sprawdzianu jak i na śródokres), ja i pięć z fizyki niebywałe prawda? W piątek nie mogłam się doczekać końca lekcji, bo gdy wróciłam do internatu czekał na mnie już tata. Zjadłam obiad (pyszne naleśniki) i ruszyliśmy do domu, właściwie to nie, bo najpierw do Warszawy, ale chodziło mi o to, że w kierunku domu. Przyjechałam przywitałam się z wszystkimi i od razu do Pijarów, do szkoły na czuwanie, umówiłam się z Martą, że pojadę. Odbyłam bardzo sympatyczną rozmowę z moim byłym katechetą z gimnazjum, no i teraz spróbuję napisać kilka przemyśleń na temat czuwania i nie tylko. Spotkałam się z kilkoma koleżankami, z byłego rocznika (chodzi mi o to, ze dziewczynami z mojej klasy/ z klas równoległych z gimnazjum) i to mnie…. Nie wiem jak to określić, po prostu znowu poczułam to samo co wcześniej w szkole, przypomniało mi się jak to było. Pomyślałam sobie, że jestem ta gorsza, chyba trochę znowu pytałam siebie czemu ja prawie nie widzę ? Czułam się znów jak osoba, której inni nie widzą, traktują jak powietrze. W sumie to dziwne, bo dziewczyny chwilę ze mną gadały i była nawet ok, ale może to po prostu dlatego, że były i ja się pojawiłam. Nie wytłumaczę tego dlaczego tak myślałam, ale może dobrze, że  tak się stało, bo dzięki temu zrozumiałam coś ważnego. Tu w Laskach czuję się bardzo, bardzo dobrze, jak osoba, którą inni zauważają, rozmawiają z nią normalnie, akceptują. Pamiętam, że kiedyś idąc ze szkoły doszłam do wniosku, że mogłabym nie widzieć, a widzę, że to jest ogromny plus i nie wiem jak to wyjaśnić, ale tak wielu tu nic nie widzi, a radzi sobie tak dobrze (o tym za chwilę). Z nimi wiem, że nie jestem gorsza, ale nie czuję się też lepsza, jesteśmy równi/e, jeszcze nigdy tutaj nie czułam się źle z tym, że słabo widzę, a czemu? Bo oni wszyscy tu uczą mnie, że damy radę, że dobrze jest jak jest, robią to po prostu swoim codziennym postępowaniem. Nie wyobrażam sobie gdybym miała nic nie widzieć, nie raz próbowałam to zrobić, ale nie da się. Ja po prostu bym się załamała, nie umiałabym funkcjonować. Tak dziś myślę. Mój kolega z technikum dziś powiedział, że: „Ja nic nie widzę i jest mi z tym dobrze”, no może to nie było dokładnie tak, ale na pewno to miało oznaczać. Dla mnie to było niesamowite (naprawdę cię podziwiam Kamil, wiem, że to czytasz). Do tego zalicza się również ogólne radzenie sobie niewidomych ze wszystkim, o tym jeszcze nie pisałam, a to naprawdę bardzo wyjątkowe Właściwie nie umiem tego tak opisać, trzeba by były po prostu spędzić trochę czasu z dziewczynami z grupy czy chłopakami z klasy, z technikum, żeby przekonać się o co mi chodzi. Po prostu radzą sobie (nie mówię, że każdy) z praktycznie wszystkim co są wstanie zrobić. Wiem, że to pewnie bardzo dziwnie brzmi, ale tego się chyba inaczej opisać nie da.
Wracając do czuwania, bo zgubiłam wątek, nie było niestety na mój plus, to, że byłam zmęczona i nie mogłam się skupić (chyba też przez to o czym wyżej).  Niestety to czuwanie było odwrotnością mojego pierwszego czuwania u Pijarów, które było przed pielgrzymką do Włoszech. 
Sobota minęła bardzo szybko odpoczynek rano, trochę lekcji, wyjazd z Martą do sklepu po kurtkę. Babcia specjalnie dla mnie ugotowała rosół, był pyszny, jak zwykle, bo moja babcia gotuje najpyszniejszy rosół w świecie. Dziękuję babciu.
Wieczór spędziłam bardzo miło z kuzynkami i siostrami, grałyśmy w planszówki i oglądałyśmy "Mam talent".  W niedzielę byłyśmy na mszy w szkole na 10.00, potem robiłam lekcje, pakowałam się i nic ciekawego więcej. 
Pociąg na 17:30, w Laskach byłyśmy z mamą koło 21:30. 
Ten tydzień był bardzo trudny, w poniedziałek wstałam o 5.00, a we wtorek o 5:30,
w oba dni, żeby się pouczyć. Śródokres tuż, tuż i trzeba zdobyć oceny, do dziś trzeba było wystawić oceny, a i tak wszyscy nauczyciele tego nie zrobili. We wtorek nasza grupa organizowała święto lekarzy (imieniny całej służby zdrowia z Lasek), było bardzo sympatycznie i miło. To dziwne, ale pan w środę na basenie mnie pochwalił, w miarę dobrze mi szło, uczyłam się pływać żabką. 

To chyba tyle na dziś. Dowiedziałam się, że ktoś myśli, że dla mnie obowiązki internatowe są wielkim obciążeniem, ze jestem niektórymi zaskoczona. Nie, nie jestem, właściwie jest to dla mnie ok, bo mogę nauczyć się jak robić to czy tamto i przyzwyczaić się do obowiązków, sprzątania. Na pewno bardzo mi się to przyda na przyszłość. Nie obciąża mnie w ogóle perspektywa, że w przyszłym tygodniu mam dyżur jadalniany. A druga sprawa to to, że proszę nie oceniać, że jest mi tu źle po jednym wpisie. Tak miałam gorsze dni, ale każdy je ma i myślę, że to nieuniknione.
Każdy chya może rozumieć to co tu piszę inaczej i pewnie wielu z was interpretuje sobie moje słowa nie tak jakbym chciała, ale to już tak jest i tego nie zmienię.
Jeśli macie jakieś wątpliwości, nie wiecie co miałam na myśli lub po prostu chcecie napisać mi co myślicie to piszcie.
Ja naprawdę będę bardzo zadowolona i chętnie wam odpowiem.
No i piszcie też na facebooku po prostu: Magda Glema
Dziś trochę długo wyszło, ale może i dobrze. 


Pozdrawiam wszystkich i życzę miłego weekendu!!!!


wtorek, 13 października 2015

Kolejni goście

Kolejny raz nie wiem jak się zabrać do napisania tego wpisu. Coś ostatnio dziwnego się ze mną dzieje, że nie wiem jak i o czym pisać, podejmuję jednak próbę, może się uda (zapewne ją ocenię jako beznadziejną, a niektórzy jako sympatyczną).
Poniedziałek tydzień temu ... hmm zastanawiam się co ja z niego pamiętam. Na pewno WOK na, którym mieliśmy ciekawe zadanie, musieliśmy opisać drugiej osobie zwiedzanie galerii, na którym byliśmy właśnie z panią od WOKu. Ooo pamiętam też wf, a czemu? Bo biegaliśmy na 50 metrów, bałam się, że nie dam rady, bo przecież nie biegałam dawno, a właściwie przez ostatnie 6 lat nie miałam zajęć wf w szkole. Ku mojemu zaskoczeniu mój czas - 9,3 sekund, dostałam piątke, fajna pierwsza ocena z wf. Orientacji nie miałam, bo pani się rozchorowała, mogłam spokojnie pouczyć się słówek na angielski.
Zastanowiłam się i stwierdzam, że nie będe opisywać dzień po dniu, zrobię tak jak ostatnio. Z angielskiego dostałam dwie 4+ (jedną z odpowiedzi, a drugą z zadania domowego). Dostałam pierwsze zadanie domowe z pianina, jak później się okazało coś tam źle zrobiłam, no ale nie ma co się martwić.  W środę miałam bardzo sympatyczne zajęcia z panią psycholog, pani robiła mi test tożsamości. Wyszło z niego, że jestem dobrze zorganizowana, nie mogę się nudzić, siedzieć bezczynnie i to się zgadza. W czwartek wieczorem byłam na różańcu, a po nim na spotkaniu dla tych, którzy chcą jechać na Światowe Dni Młodzieży. Właściwie była to adoracja. W piątek udało mi się zrobić sobotnie porządki, żeby w sobotę móc spokojnie przyjąć moich gości. A był to mój braciszek Marek ze swoją dziewczyną Hanią. Zebrałam od dziewczyn z mojego pokoju listę zakupów i pojechaliśmy do sklepu. Nie napisałam, że jeszcze wcześniej pokazałam Markowi  i Hani Laski (na tyle na ile umiem). Poszliśmy na koniec do restauracji na naleśniki. Bardzo się cieszę, że znaleźli dla mnie trochę czasu i urozmaicili mi tą sobotę.



W niedzielę  z powodu dnia absolwenta obiad był w grupie. Przypomniało mi się teraz, że nie napisałam wcześniej, że za 2 tygodnie (właściwie teraz prawie za tydzień) będą wystawiane oceny śródsemestralne. W poniedziałek mieliśmy spotkanie z panią policjantką, na temat uzależnień. Sprawdzian z matematyki, z procentów, chyba nie poszedł mi najgorzej, ale to się okaże. Na wf odbyła się moja pierwsza gra w golbola (pewnie źle napisałam). Moja drużyna przegrała, ale jak na pierwszy raz to wydaje mi się, że nie szło mi tragicznie. Miałam bardzo ciekawą orientację, robiłam swój pierwszy plan, był to plan najbliższego otoczenia ośrodka, po prostu miejsc, w których się poruszam każdego dnia. Dziś mieliśmy ostatnie próby do naszego przedstawienia, no tak nie pisałam, że jutro w Dzień Nauczyciela pierwsze klasy muszą się przedstawić (w tym niestety moja). Nasze przedstawienie wydaje mi sie naprawdę dziwne, ale zobaczymy, może coś sensownego z tego wyjdzie. Na pianinie grałam trzy nowe melodie (dwie to były etiudy) mylą mi się,
ale pewnie będę je jeszcze ćwiczyć. Na kulinarnych zrobiłam pyszne ziemniaki faszerowane, nie robiłam takich nigdy i bałam się, że nie będą mi smakowały, a były takie pyszne.
Jutro jest Dzień Nauczyciela, więc już dziś chciałabym życzyć wszystkim nauczycielom, którzy to czytają (przede wszystkim moim byłym, których mi brakuje) wszystkiego najlepszego, cierpliwości do uczniów, mądrości, dobrego humoru, grzecznych podopiecznych i spełnienia Waszych marzeń.

A jeszcze jedno - mam do Was czytających mojego bloga pytanie - czy Waszym zdaniem nadaję się na przewodniczącą mojej grupy internatowej?
Nikt z mojej grupy nie chce się zgłosić do tej funkcji, moja ulubiona wychowawczyni bardzo mnie do tego namawia, bo twierdzi, że naprawdę się nadaję (głównie przez to, że jestem dobrze zorganizowana).  Miałam napisać jeszcze, że za 3 dni jadę do domu na weekend i bardzo się z tego cieszę, w końcu zobaczę jakie zaszły zmiany, jeśli chodzi o przemeblowanie, przytulę Tarunie, pogłaszczę Shelly i zrobię wszystko za czym tęskniłam przez ten miesiąc.

Mam się z czego cieszyć wyświetlenia bloga przekroczyły 3 tysiące :D





niedziela, 4 października 2015

Trudny weekend + miły weekend

Długo się zbierałam, żeby napisać ten wpis, od ostatniego minęło niestety sporo dni.
Powodem był głównie brak czasu, ale czasem też chęci i humoru. Nie wiem właściwie co mam napisać, nie mam siły na opisywanie szczegółowo kolejno tych 8 dni. Poprzedni weekend był dla mnie z pewnych powodów bardzo trudny. Nie chodzi tu o dużo sprzątania (mój dyżur jadalniany np. mycie czystych naczyń). Dowiedziałam się, że nie mogę pojechać do najlepszej przyjaciółki na weekend, w jej urodziny. Bardzo mnie to zdołowało, bo planowałam to od dawna, mimo, że wiedziałam, że tak po prostu musi być, to nie umiałam się pozbierać. W niedzielę doszła jeszcze świadomość, że cała moja rodzina się razem spotyka, a mnie tam nie ma, a bardzo bym chciała spędzić z nimi ten czas. Tydzień ... co, by tu o nim powiedzieć, taki jak zwykle. Dostałam kilka dobrych ocen, z kilku kartkówek, napisanych w tym tygodniu.
Bałam się przedstawienia referatu z fizyki, ale poszło mi dobrze. Jest piątka.

WEEKEND Z SIOSTRAMI

Tak, to jest zdecydowanie warte opisania. Pamiętam jak w piątek nie mogłam się doczekać wieczora, kiedy dziewczyny przyjadą, w końcu dotarły. W piątek za bardzo nic nie robiłyśmy, bo dziewczyny były zmęczone. W sobote pojechałyśmy do Warszawy, byłyśmy na Starówce, na pizzy, w galerii. Bardzo fajnie było spędzić z nimi czas, pogadać o naszej codzienności - ich i mojej.
Jak wróciłyśmy, to siedziałyśmy sobie w grupie. Poszłam do nich spać, bo miały w pokoju wolne łóżko. Dzisiaj pierwszym punktem była Msza święta w kaplicy, potem pokazywanie dziewczynom Lasek. Trochę w grupie i zjadłyśmy obiad. Potem poszłyśmy przejść się do wsi Laski. Posiedziałyśmy sobie razem na ławce, zjadłyśmy kisiel w grupie, czas szybko zleciał.
Niestety musiała nadejść chwila pożegnania. Ja tak bardzo nie lubię pożegnań, a teraz mam z nimi doczynienia tak często. Po wyjeździe Marty i Tiny, poćwiczyłam trochę na pianinie, w dużej świetlicy w internacie. 

Tak wiem, że ten post jest beznadziejny, jakoś nie mam weny. Złapałam jakiegoś doła,
nie wiem sama dlaczego i mam dość wszystkiego.
Nic mi się nie chce, a właściwie coś tak, jakoś strasznie zatęskniłam za domem.
Jutro nowy tydzień ... nowe wyzwania, zadania ...
Trzymajcie kciuki, oby był optymistyczny !!!

czwartek, 24 września 2015

Czas zbyt szybko leci

Wstyd się przyznać, że ostatni post był tydzień temu w środę. Brakuje mi po prostu czasu, tyle się dzieje, wszystko tak szybko leci. Doszłam do wniosku, że nie będę opisywać tych 8 dni po kolei jak poprzednio, bo nie dałabym raczej rady. Postaram się zrobić to skrótowo, chociaż dobrze wiem, że mi to nie wyjdzie.

CZWARTEK I PIĄTEK
Czwartek, jeju jak to było dawno, aż tydzień minął. Próbuję sobie przypomnieć co działo się w szkole, ale niestety nie pamiętam. Skoro nie pamiętam to znaczy, że nie było to nic ważnego, za to po szkole, trochę się działo. Obiad był wyjątkowo w grupie, pierwszy rosół w Laskach :D Prawie od razu poszłam na próbę scholi, msza, przedstawienie i kolacja z okazji Święta naszego Domu św. Stanisława Kostki.
Na koniec dnia musiałam się spakować. W piątkowy poranek musiałam wstać trochę wcześniej, bo trzeba było umyć jeszcze łazienkę. Lekcje minęły mi w miarę szybko, mama odebrała mnie ze szkoły, załapała się na imieniny szkolne (w tym moje).

CZAS SPĘDZONY W DOMU
Dopakowałam się, zjadłam jeszcze obiad w internacie i idziemy, jedziemy: autobus, tramwaj, pociąg. Na dworcu w Poznaniu byłyśmy jakoś przed 19. Babcia i dziadek czekali na nas. Tata w domu z ciastkami, wszyscy przywitali mnie bardzo miło. Jak weszłam do swojego pokoju i stanęłam obok swojej półki to bardzo się wzruszyłam. Sama się tym zdziwiłam, ale no jakoś tak. Zrozumiałam chyba, że chciałabym być w dwóch miejscach naraz, a to przecież niemożliwe. Pojechałyśmy z Martyną i mamą autobusem do kuzynek na parapetówkę. Ech, miało być skrótowo… Marta przyjechała po nas rano w sobotę koło 10. Minęło troche czasu zanim wszscsy zebraliśmy się na grzybobranie (impreza organizowana co roku przez znajomych mojego taty). Wcześniej specjalnie nie chciałam przyjeżdżać w ten weekend, bo bardzo nie lubię tego grzybobrania, zawsze się tam nudzę, ale wyszło jak wyszło. Wróciliśmy około 0:00, bardzo zmęczeni poszliśmy spać. W niedzielę byłam na dwóch mszach w szkole, niesamowicie było znów odczuć tą mszalną, pijarską energię, której tak mi brakuje. Nie będe opisywać co to znaczy, bo nie umiem, kto był to wie, chociaż może nie każdy ma takie odczcia jak ja. No i msza w mojej ukochanej parafii Karola Boromeusza, za mojego dziadka Stefana, minęło już 27 lat, jak nie żyje. Na 15.00 pojechaliśmy do rodziny Hani(dzewczyny mojego brata Marka), żeby się z nimi poznać, było bardzo miło i sympatycznie. Poniedziałek był dniem zakupów. Kupiłam 2 pary jeansów, których mi tak ostatnio brakowało. Potem pojechałyśmy do szkoły spotkałam się z moimi wspaniałymi nauczycielkami z gimnazjum: panią od polskiego i wychowawczynią, która uczyła mnie matematyki. Dobrze było je zobaczyć po tych trzech miesiącach, trochę mi ich brakuje i szkoda, że już mnie nie uczą, ale są nowi nauczyciele i taka jest kolej rzeczy. Pociąg miałyśmy jakoś przed 15.

WTOREK
To był straszny dzień, nie miałam ani chwili dla siebie, a mówienie koleżanek, że trzeba się do tego przyzwyczaić, bo tak już będzie, nie pomagało. Wstanie o 6:10, szykowanie śniadania dla całej grupy, szkoła, pianino, obiad, robienie pizzy, robienie lekcji.

ŚRODA
Wczoraj miałam kartkówkę z matematyki, chyba nie poszła mi bardzo źle, zobaczymy. Pierwsze zajęcia na basenie, okazało się, że pływam na torze z Klaudią, więc łączy mnie z nią coraz więcej: dyżur, wymiana na kulinarnych i teraz to. W sumie fajnie było oprócz końcówki, ale mam nadzieje, że nauczę się pracy ramion do żabki. 

CZWARTEK
Dziś właściwie nie ma o czym pisać, oprócz kolejnego apelu na holu i kartkówki z polskiego. Naprawdę same nudy, nic nowego, zajęć żadnych nie mam.

Przepraszam, że to tak skrótowo, bardzo nad tym ubolewam, ale nie mam wyjścia, dobrze, że jest choć coś. Boję się, że za jakiś czas wcale nie będę miała kiedy pisać postów :( Wyświetlenia spadły, a to dlatego, że nie piszę, no cóż mam za swoje. Piszcie o czym byście właściwie chcieli, żebym pisała, bo dochodzę powoli do wniosku, że takie opisywanie dnia już nie ma sensu. Dni stają się takie same, bardzo podobne, nie w nich już nic szczególnego.
Pozdrawiam wszystkich, którzy czytają. Już jesień ...

15 dni do weekendu z Alą <3<3<3


8 dni do weekendu z siostrami :D

środa, 16 września 2015

Trochę problemów, ale nie jest źle

Mój największy problem - jak nazwać tego posta? No dobra może nie największy, bo te dni nie były wspaniałe. Nie będę od razu pisać, że były okropne,  bo to też nieprawda ale… Co ja będę tu pisać sami przeczytacie o tym za chwilę. 

                                                   PONIEDZIAŁEK

Już nie wiem jak zaczynać pisać o każdym dniu, żeby nie było tak samo. W tym tygodniu na szczęście nie mam żadnego dyżuru. Poranek - jak zawsze - wstaję, szykuję się, jem śniadanie i wychodzę do szkoły. Pierwszą lekcją był WOK, ale przed nim okazało się, że mamy apel na holu. Nie spodziewałam się, że pierwszy ochrzan od dyrektora nastąpi tak szybko. Nie będe tu pisać co się stało, bo tak naprawdę ja sama nie mam pojęcia do końca co miało miejsce. W każdym razie czułam się okropnie, jakbym to ja coś źle zrobiła. Mieliśmy pierwszą biologię i chemię z tą samą panią, bardzo miła i sympatyczna. Kolejna lekcja niemieckiego, postanowiłam, że nastawię się pozytywnie i nawet ta lekcja nie była taka zła.  Przeżyłam dwie matmy i czekał mnie wf. Okazało się, że zamiast dwóch wf-ów miałam jeden. Wróciłam do internatu, zjadłam obiad  i szybciutko na orientację. Najpierw zrobiłyśmy sobie listę budynków, miejsc, które są w Ośrodku. Kiedy skończyłyśmy poszłyśmy do A300, to budynek Szkoły Muzycznej i Warsztatów dla Zawodówki i Technikum. Poznałam cały budynek, teraz już mniej więcej wiem, gdzie są jakie sale. Na przykład nie miałam pojęcia, że tam jest studio nagrań. Powrót do internatu, chwila odpoczynku i na muzykoterapię. To kolejny minus dzisiejszego dnia. Nie chcę jakoś wielce źle mówić o pani, zajęciach,  ale…. Przepraszam bardzo na muzykoterapii raczej się nie rysuje, po prostu czuję się na tych zajęciach jak w przedszkolu. Strasznie dawno nie rysowałam i jakoś nie żałuję, bo nie mam na to ochoty. Szkoda, że zostałam zapisana na te zajęcia bez mojej zgody, bo mogłabym zamiast nich mieć dłużej orientację (którą będę miała tylko godzinę). Kolacja i odpoczynek, bo byłam jakoś zmęczona sama nie wiem czym.

                                                       WTOREK

Kolejny wtorek i kolejny dzień dziwnego planu. O czym, by tu napisać. Na lekcjach nie działo się właściwie nic ciekawego, poza polskim na którym mieliśmy kartkówkę z lektury. Pani mi ją już sprawdziła i mam 4, mogło być 5, ale niech będzie. W sumie „Król Edyp” to dość trudna lektura do zrozumienia.  Pani Monika na ostatnim (piątym angielskim, bo zamiast wychowawczej oczywiście też był angielski) stwierdziła, że sprawdzi jeszcze raz nasz poziom. Czytaliśmy i tłumaczyliśmy dość trudny tekst. Byłam pytana jako ostatnia, głowa mnie tak bolała, że nie wiedziałam co tłumaczę. Pani powiedziała, że dopyta nas jeszcze w czwartek, żeby podzielić nas na grupy. Od razu po lekcjach miałam mieć pianino, ale okazało się, że pani się spóźni i przyjdzie do mnie, do internatu. Zjadłam obiad i przyszłam do pokoju robić matematykę. Okazało się, że zajęcia będę miała w starym internacie w salce z pianinem i co nietypowe - rowerami. Lekcja mi się bardzo podobała jak zwykle, powoli, powoli się uczę. Mam nadzieję, że szybko będę to wszystko zapamiętywać. Zamiast kolacji poszłyśmy z Luizą do Klaudii na frytki, bo zrobiła bardzo dużo na zajęciach kulinarnych.

                                                          ŚRODA

To teraz czas opisać dzisiejszy dzień. Rano się dość szybko wyrobiłam, ale zagadałam się trochę z panią Anią, a potem z siostrą Janą Marią, więc wyszło na to, że do szkoły doszłam jak zawsze. Najpierw 2 PP, 2 matematyki, informatyka i tu się zatrzymajmy. Jestem taka zła nie wiem właściwie na co, na siebie, na komputer na którym pracuję na lekcji czy coś jeszcze innego. Mieliśmy zaplanować wycieczkę, ja z Luizą do Pekinu pociągiem. Najpierw włączam mapy Google, wyznaczam trasę z Warszawy do Pekinu, robię screena ekranu. Włączam Painta chcę to wkleić i co???!! Nie ma, potem szukam połączenia pociągiem nie mogę znaleźć. Komputer mi się ciągle zawiesza, internet wolno chodzi, wszystko mi się myli, bo przecież teraz pracuję na IOS. Dzwonek dzwoni, myślę no dobra nie dałam rady, pewnie to tylko praca na lekcji zrobię to na następnej czy coś. A tu pan wpisuje oceny, co dostałam ??! 3! Pan stwierdził, że my wszystko umiemy zrobić sami i tak od razu nas ocenił. Nie spodziewałam się tego zupełnie, ale przecież już nic na to nie poradzę. Boję się tylko, że będę miała 3 na semestr, a wcześniej byłam taka dobra z informatyki. Trochę nudny WOS i wyrównawczy niemiecki…. Znowu byłam bardzo zmęczona, bolała mnie głowa, nie do końca wiedziałam co się dzieje. Znowu myślę, że sobie nie poradzę z tym niemieckim. W dodatku pani zadała nam pracę domową, której kompletnie nie umiem zrobić. Obiad w internacie, odrabianie lekcji i pizza na wczesną kolacje. Zaraz będzie adoracja, bo jutro Święto Domu, a to dlatego, że jest Świętego Stanisława, patrona internatu dziewcząt.

Już po adoracji, więc stwierdziłam, że dopiszę kilka słów o niej. Przypomniało mi się jedyne czuwanie, na którym byłam u Pijarów, było trochę podobnie, ale jednocześnie inaczej.
Tu w Laskach jest ten specyficzny klimat, nie chodzi mi tylko o miejsce, ale naszą całość, jedność, grupę. W tym przypadku internat dziewczyn: wychowanki, wychowawców, wszyscy pracownicy, Siostry Franciszkanki - tworzymy razem coś pięknego.
Szczególnie przy adoracji czuje sie tą jedność.

Tak jak obiecałam realizuje prośbę.
Ciociu, oto zdjęcia z pokoju, łazienki i salonu:













Ustawiłam  możliwość komentowania z anonima, więc teraz możecie komentować anonimowo i się podpisywać na końcu (może będzie łatwiej).
Mam ogromny dylemat, może mi doradzicie. Wracać do internatu bardzo późno wieczorem w niedzielę czy wracać w poniedziałek po południu? Już prawie zdecydowałam się na poniedziałek, bo lekcje jakoś bym nadrobiła, ale okazało się, że zaczynam dyżur jadalniany od nowego tygodnia i będę musiała się wszystkiego nauczyć. Przecież nie zostawię Klaudii z tym wszystkim samej. Jak nie zrobię będzie źle. 

23 dni do weekendu z Alą <3<3<3


2 dni do weekendu z rodzinką :)

niedziela, 13 września 2015

2 zwyczajne dni + weekend z tatą

Dni lecą jakby to były godziny czwartek, piątek, sobota, niedziela, a zaraz zacznie się kolejny tydzień. Chyba mogę uznać to za zaletę, bo coraz bliżej do piątku. 

                                         CZWARTEK
Ranek jak co dzień wstajemy o 6:30 ubieramy się, zbieramy, jemy śniadanie i do szkoły. Pierwsza lekcja to niemiecki, po środzie bardzo się bałam. Kiedy skończyła się lekcja mój tok myślenia był znów taki sam - nie poradzę sobie no bo jak ? Niby jaki pani ma na mnie plan? Ale dzisiaj stwierdziłam, że nie ma się co przejmować, skoro pani zdecydowała, że mam mieć lekcje z klasą to znaczy, że wie, że da się to rozwiązać i że mi to pomoże. Religia, bardzo lubię lekcje z księdzem, są ciekawe. Ogólnie zawsze lubiłam religię, bo przecież chrześcijanie chcą wiedzieć coraz więcej o swojej wierze, chcą ją pogłębiać. Patrzymy na różne rzeczy z własnej perspektywy, co nie znaczy, że ona jest zła, przecież każdy może mieć swoje zdanie. A teraz czas na opisanie mojej drugiej lekcji fizyki w liceum. Trudno w to uwierzyć, ale byłam aktywna na lekcji i dostałam 2 plusy, a miałam przecież na koniec roku w Gimnazjum ledwo 4 z fizyki. Siostra nawet na koniec lekcji mnie pochwaliła. Mieliśmy mieć dwa angielskie, ale okazało się, że będą 3, bo zamiast polskiego będzie też angielski. Pierwszy raz miałam 7 godzin angielskiego w jednym tygodniu. Moimi jedynymi zajęciami dodatkowymi dziś było pianino, więc po obiedzie i chwili odpoczynku ruszyłam znów Lipówką do szkoły muzycznej (tak zwanego A300). Lekcja była niestety krótka, bo pani przedłużyła lekcje z poprzednim uczniem i moja trwała z 15, może 20 minut, no ale cóż zdarza się. Jak wróciłam z fortepianu postanowiłam, że zrobię zadania z matematyki, udało mi się wykonać wszystkie oprócz jednego. Zjadłam pyszną kolacja czyli grzanki na słodko. Nigdy czegoś takiego nie jadłam, można powiedzieć, że coś w stylu racuchów tylko grzanki, chociaż może nie, nieważne. 

                                            PIĄTEK
Ostatni dzień lekcji w tym tygodniu. Naszymi lekcjami dziś były: religia, polski na którym była matma, 2 historie zamiast, których były 2 wosy, geografia i na koniec edb. Nie wydaje mi się, żeby działo się coś szczególnego, oprócz tego, że na wosie nie mogłam się skupić, ale to chyba dlatego, że bardzo nie lubię polityki. Na obiad mieliśmy ryż z twarożkiem, śmietaną i jabłkami (danie na słodko). Na terapii widzenia pani pytała mnie jak widzę, żeby wpisać sobie to gdzieś, żeby to wiedzieć. Zdecydowałam się, że pójdę na scholę, zawsze chciałam śpiewać w kościele na mszach, sama nie wiem czemu, ale bardzo mi się to podobało i podoba nadal. Scholę prowadzi jedna z moich wychowawczyń pani Marzena. 

                                    SOBOTA
Obudziłam się około 8, ale wstałam przed 9, bo kończyłam słuchać lektury - "Król Lir" (zaczęłam ją wczoraj). Bardzo krótka, ale w dziwnym języku, trudno ją zrozumieć. Na śniadanko zjadłam sobie płatki z mlekiem no i do pracy. Przecież musiałam posprzątać przed przyjazdem taty. Wyczyścić meble w swoim pokoju i meble w salonie, wstawić z Luizą pranie. Zostało mi jeszcze odkurzenie salonu, pokoju i łazienki. Tata zastał mnie w momencie odkurzania łazienki i musiał poczekać jeszcze aż odkurzę salon. Pojechaliśmy do  galerii handlowej Arkadia, kiedy tam weszłam od razu przypomniało mi się spotkanie z Lodo 9 maja, te emocje, ta wielka kolejka, ten moment kiedy z nią rozmawiałam, pamiętam dokładnie wszystko. Zjedliśmy obiad, wstąpiliśmy do sklepu kupić kilka rzeczy i do kina. Filmem na który się udaliśmy był „Mały książe”, zakładam, że każdy kto czyta ten wpis zna tą książkę, a jeśli przypadkiem zdarzyłoby się tak, że ktoś nie czytał to polecam gorąco, przekazuje wspaniałe wartości. Zatem wróćmy do filmu była to mieszanka książki „Mały książę” z hmm jak to nazwać historią pewnej dziewczynki. Podobało mi się to, bardzo fajny pomysł, ciekawie przedstawiony, tylko był to trochę dziecinny film, ale taki przecież chyba miał być. Ostatnim naszym celem był deser czyli pyszne lody, w moim przypadku były czekoladowe, a tata miał czekoladowe i orzechowe. Wróciliśmy do internatu, tata miał nocleg w grupie IV czyli po drugiej stronie internatu niż ja. Śmiesznie, bo jestem pod Warszawą prawie 2 tygodnie, a w samej Warszawie byłam dopiero wczoraj.

                                    NIEDZIELA
Poprosiłam dziś rano panią Marzenę, żeby mnie uczesała naprawdę ładnie jej to wyszło.
Efekt macie tu:



Zdjęcie nie jest doskonałe, ale chodzi tylko o to, żebyście zobaczyli jak wyglądała fryzura. Poszłam z panią Marzenką i Anią wcześniej do kaplicy, żeby jej pomóc rozłożyć wszystkie sprzęty. Zrobiłyśmy wszystkie razem próbę, no i rozpoczęła się msza. Po Eucharystii poszłam z tatą do internatu oddałam mu rzeczy, które ma wziąć i poszliśmy sobie na spacer. Wróciliśmy na obiad, zjedliśmy go jeszcze wspólnie i musiałam się pożegnać z tatą. Każdy chyba wie, że pożegnania są trudne i smutne, a teraz przecież będe żegnać się tyle razy. Na przykład w piątek jadę do domu, będzie super świetnie, ale w poniedziałek będe się musiała z nimi znów pożegnać, no cóż taki mój los. 



Bardzo wam dziękuje za te 6 komentarzy (chociaż połowa jest od taty), liczę na więcej przy następnych postach, dla was to kilka minut, a mnie bardzo bardzo cieszą miłe słowa, które mi piszecie.
Trzymajcie się wszyscy, zaczynamy jutro nowy tydzień, byleby przetrwać do piątku, bo przecież pojadę do domu !!!   A tak nie pisałam, że zaczęłam mocniej tęsknić za domem, we wcześniejsze dni nie było jeszcze tak źle, a ostatnio jakoś tak no… Dobrze, że jadę w ten piątek, bo kolejnego tygodnia bym już chyba nie zniosła. Najgorzej mi jest jak słyszę co oni robią - na przyklad dziś spotykają się razem rodzinnie jak często w niedzielę, a mnie tam nie ma :(
Dobra będe sobie powtarzać, że dam radę i przecież po coś tu jestem i jest mi tu świetnie. Nauczyłam się dodawać zdjęcia i filmiki, więc piszcie co byście chcieli zobaczyć to postaram się spełnić wasze prośby. 

26 dni do weekendu z Alą <3 <3 <3

5 dni do weekendu z rodzinką :)