Translate

sobota, 18 sierpnia 2018

Pisać dalej???

Dawno mnie tu nie było i miałam pojawić się dopiero pod koniec września z podsumowaniem wakacji, ale wpadło mi do głowy pytanie, które widzicie w tytule i pomyślałam, że powinnam Wam je zadać. 
Nie wiem czy kiedykolwiek Wam o tym pisałam, ale bloga założyłam, żeby opisywać moje życie związane z Laskami, które, jak dobrze wiecie chcąc nie chcąc dobiegło końca. Naszły mnie wątpliwości, czy jest właściwie sens, żeby pisać dalej. Zakończył się dla mnie kolejny etap życia i jednocześnie zaraz rozpocznie się kolejny, więc może blog powinien zostać blogiem licealnym? Moje wątpliwości wiążą się też z tym, że pisząc o sobie, opisuje też życie innych, co może być przez niektórych nieakceptowane. Wiadomo, że nie przewidzę komu się to podoba, a komu nie. Mam też wrażenie, że coś się we mnie już wypaliła, że to co było już się skończyło, że to dobry czas na zakończenie bloga, bo ostatnio i tak nie było już zbyt aktywnie.
Sama nie wiem co robić… Stąd pytanie do Was. Możecie odpowiadać mi gdziekolwiek chcecie: osobiście, na blogu w komentarzach, na maila, na facebooka. Tylko proszę piszcie, bo brak odpowiedzi będzie dla mnie dowodem na to, że już nie chcecie czytać. 


Pozdrawiam Was serdecznie!

poniedziałek, 28 maja 2018

Matury

Od zakończenia moich matur minął już ponad tydzień, więc postanowiłam, że to dobry moment na napisanie czegoś o nich. Może ten wpis nie będzie jakich bardzo długi, ale myślę, że treściwy.
W czwartek 3 maja wyruszyłam w drogę do Lasek, aby kolejnego dnia przystąpić do pierwszych egzaminów maturalnych. W internacie byłyśmy tylko w trójkę, bo reszta dziewczyn jeszcze odpoczywała na majówce (zjazd był dopiero w niedziele). W piątek wstałam po 6, bo postanowiłam pójść rano na mszę. Zjadłam sobie śniadanie, po którym przyszła siostra Jana Maria mnie uczesać. Wyszłam z internatu po 8, bo mieliśmy być w szkole o 8:30. Egzamin z podstawowego języka polskiego rozpoczął się równo o 9. Miałam niestety małe problemy z komputerem (możliwe, że z mojej winy, bo dawno nie miałam styczności z tego typu klawiaturą). Przedłużyli mi czas pracy o kilka minut, ale i tak mam wrażenie, że mogłam jeszcze więcej razy przeczytać rozprawkę, bo mogłam zrobić w niej literówki lub błędy. Pomyśleć, że na próbnych zawsze wychodziłam przed czasem i sądziłam, że teraz też tak będzie, ale myślę, że stres i powaga sytuacji wszystko zmieniają. Bardzo szybko zjadłam obiad i wróciłam do szkoły na egzamin z rozszerzenia. Na samym początku dość trudno mi się go pisało, bo byłam już  bardzo zmęczona, po jakimś czasie było niby lepiej, ale może dlatego, że starałam się maksymalnie zmobilizować. Koło 17:30 udało mi się skończyć, zjadłam kanapkę w szkole i wróciłam do internatu. Dopiero kiedy padłam na łóżko poczułam, jak bardzo byłam zmęczona. Sama nie wiedziałam, jak mi poszło, ale zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby było, jak najlepiej. W sobotę wyspałam się, zrobiłam sobie małą powtórkę z matematyki i poszłam na obiad do internatu chłopaków. Popołudniu pojechałam do pani Joli (wychowawczyni z mojej grupy), która mieszka w Izabelinie. Myślałam, że spędzę u niej z 2 lub 3 godziny, a siedziałam chyba z 5. Zrobiłyśmy z panią Jolą sałatkę z makaronem i kurczakiem, a później przyjechała moja druga wychowawczyni pani Agata ze swoimi córkami. W między czasie do internatu przyjechała Klaudia, która zdawała ze mną dwie matury. W niedziele poszłyśmy wspólnie z Klaudią na mszę, po której do grup przyszły już wychowawczynie na dyżur. Popołudniu przeszłyśmy się z panią Edytą do sklepu na lody. W poniedziałek stresowałam się już mniej niż w piątek, może udzielił mi się dobry nastrój urodzinowy. Byłam bardzo zadowolona z matury z matematyki. Sprawdziłam nawet później odpowiedzi i prawdopodobnie będę miała mało błędów. Po obiedzie pojechałyśmy z Klaudią i Pauliną do Costy trochę się odstresować. Wieczorem wyprawiałam dziewiętnaste urodziny w grupie. 
                                          Mój tort urodzinowy z zapaloną świeczką
             Siedzimy przy nakryty stole: Kasia, Patrycja, Luiza, Maja, Jola, Weronika, Oliwia, Paulina, ja, Klaudia 

We wtorek był angielski, w sumie sama nie wiem, co mogłabym o nim powiedzieć. Czytanie długich tekstów z komputera dość mocno męczy i mogło mi trochę przeszkodzić w dobrych odpowiedziach. Wszystko okaże się w lipcu. Natomiast o środzie mogłabym pisać i pisać, ale chyba wolę, aż tak do tego nie wracać. Po prostu bez przerwy siedziałam bite cztery i pół godziny nad matematyką rozszerzoną, starałam się zrobić tyle ile umiem, a i tak byłam z siebie bardzo niezadowolona. Pociesza mnie fakt, że jak później się dowiedziałam, egzamin był bardzo trudny, uważają tak wszyscy: uczniowie, a nawet nauczyciele. Reszta tygodnia upłynęła mi na odstresowaniu się, co zajęło mi naprawdę dużo czasu. W piątek wieczorem wybrałyśmy się z panią Anią do lasu na długi spacer, podczas, którego bardzo mocno pogryzły nas komary. W sobotę większość naszej klasy spotkała się w szkole z panią Agnieszką na „burze mózgów”, aby zrobić powtórkę przed ustnym polskim. W niedziele po kościele wybrałyśmy się w dwie grupy do kawiarni na piwną. Siostra zaserwowała nam gofry, biały blok, kawę i kakao. Później pani Ania zrobiła nam zdjęcia przy kwiecie rododendronu. Myślę, że wszystkie dziewczyny i nasze panie były bardzo zadowolone z tego wyjazdu. 
Ja i Patrycja siedzimy przy stole i rozmawiamy
Weronika, ja i Weronika stoimy na dziedzińcu

W poniedziałek przyszedł czas na egzamin z ustnego języka polskiego. Na moje nieszczęście byłam dopiero szósta, więc stres zżerał mnie długo, szczególnie kiedy kolejne osoby wychodziły i mówiły, jakie miłe miały tematy. Tak, jak się spodziewałam wylosowałam temat językowy, ale na szczęście nie był on aż tak bardzo trudny. Sądziłam, że powiedziałam za mało, ale po ogłoszeniu wyników okazało się, że uzyskałam dużo punktów. We wtorek odbyło się kolejne święto ośrodka, w którym uczestniczyłam. Tym razem część artystyczna wyglądała nieco inaczej. Absolwenci i pracownicy ośrodka wzięli udział w teleturnieju o nazwie laskoliada. Po obiedzie poszłyśmy wspólnie z dziewczynami do kawiarenki na lody i ciasto. Wieczorem odbyło się ognisko, przy którym pracownicy ośrodka opowiadali o dawnych czasach w Laskach. W środę pojechałyśmy z Patrycją do MacDonalda na nasz pożegnalny wyjazd. W drodze powrotnej niestety bardzo zmokłyśmy, bo czekałyśmy na autobus na przystanku bez daszka. Miałam wrażenie, że w Laskach padało jeszcze bardziej, na domiar złego weszłyśmy w kałuże do kostek. Nigdy nie byłam aż tak przemoczona, ale przynajmniej miałyśmy przygodę. W czwartek wieczorem przyjechał tata, poczęstowałam go ciastem, które zrobiłam tego samego dnia na kulinarnych. W piątek odbył się nasz ostatni egzamin: ustny angielski. Tym razem byłam jako pierwsza, więc miałam mniej czasu na stres. Wylosowałam niestety dość trudny obrazek, ale jakoś sobie poradziłam, bo znów mój wynik był wysoki i zadowalał mnie bardzo. Już po 10 wracaliśmy z Luizą i tatą do internatu, ja, żeby się spakować, a Luiza odpocząć. 
                         Ja i Luiza stoimy na tle zieleni w strojach galowych

Zjedliśmy z tatą obiad i koło 13 ruszyliśmy w drogę do Poznania. 

Właśnie tak minęły mi moje egzaminy maturalne, a teraz przyszedł czas na moje najdłuższe wakacje w życiu!

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Koniec LO i początek...

Bardzo dawno mnie tu nie było, aż 3 miesiące, bo przecież ostatnim razem opisywałam Wam w ferie studniówkę. Czemu nie pisałam? Wiedziałam, że jak zacznę to nie skończę zbyt szybko, a czas poświęcałam na powtórki do matury. Miesiące  przebiegły szybko, dużo się działo, choć właściwie nie zawsze, a zresztą sami zaraz się przekonacie. Od razu uprzedza Was, że post nie będzie bardzo dokładny, bo z moją pamięcią jest ostatnio niezbyt dobrze, jak na mnie. 
Na początku lutego przeżywaliśmy święto szkoły, rozpoczęliśmy mszą świętą, a później słuchaliśmy wykładu na temat naszego patrona świętego Tomasza z Akwinu. W drugiej połowie lutego Martyna odwiedziła mnie, żeby umilić sobie ferie. Jednym z dni, w które była u mnie w Laskach, były jej urodziny, więc postanowiłam zabrać ją na dobry obiad do warszawskiej, włoskiej restauracji. Zjadłyśmy pyszny makaron z łososiem i pizze. 
                                           Selfie z Martyną 

Za to kolejnego dnia popołudniu pojechałyśmy do kina. Trafiła nam się może niezbyt ambitna, ale za to zabawna komedia. W piątek rano pożegnałam się z Martyną, która zamierzała się dopakować i pojechać do Warszawy, jeszcze trochę pochodzić po mieście i wrócić pociągiem do Poznania, a ja pojechałam na targi uczelni z całą moją klasą. Marzec szybko się zaczął, w drugi piątek  miesiąca pojechałyśmy z Patrycja do mnie do Poznania na weekend. Pierwsza część naszej podróży była bardzo nerwowa. Niestety spóźniłyśmy się na autobus, którym miałyśmy jechać i musiałyśmy czekać na następny. Nie miałyśmy praktycznie szans na to, żeby zdążyć na pociąg, ale na szczęście szybko udało nam się przejść/przebiec drogę z metra na peron. Okazało się również, że pociąg jest opóźniony o kilka minut. Wieczorem oprowadziłam Patrycje po prawie całym domu. W sobotę po wyspaniu się pojechałyśmy z mamą do palmiarni. Dodatkowo przejechałyśmy się szybkim tramwajem i przeszłyśmy fragment miasta. Popołudniu przyszedł Mikołaj i rozmawialiśmy sobie w trójkę przy herbacie. Wieczorem pojechałyśmy z rodzicami na eucharystie. Patrycja była ciekawa, jak wygląda msza w neokatechumenacie, więc się wybrałyśmy. 
Patrycja i ja siedzimy na krzesłach, ja trzymam kwiatki 

W niedziele za to pojechaliśmy (ja, rodzice, Martyna i Patrycja) do poznańskiego muzeum rogala, żeby Patrycja poznała trochę gwary poznańską. 
ZDJ MUZEUM ROGAL
Popołudniu wróciłyśmy z mamą do Lasek. Obie uznałyśmy, że weekend był bardzo udany, ale jednocześnie za krótki. Pod koniec marca wyprawiałyśmy całą grupą imieniny administracji wewnętrznej (siostrze Janie, która jest administratorką internatu, paniom z dyżurki, paniom sprzątającym  i panu od napraw). Przyszli prawie wszyscy solenizanci. Na początek złożyłyśmy im życie, rozdając prezenty. Siedzieliśmy wspólnie przy ciastach i herbacie, aby urozmaicić czas solenizanci opowiadali nam o swojej pracy, czytałyśmy również przysłowia o dniu świętego Józefa i o imionach solenizantów. Nadszedł czas świąt, czas odpoczynku czas zadumy, czas, który był mi bardzo potrzebny. W niedziele do śniadania wielkanocnego zasiadło 17 osób. 
Siedzimy wszyscy przy stole wielkanocnym: Ania,   Gosia z Marysią na rękach, Mateusz, wujek Kuba, ciocia Aga, pani Jola, Marysia, Martyna, babcia Miecia, dziadek Jasiu, ja, tata, mama, Marek, Hania, babcia Krysia, ciocia Maja. Dla wyjaśnienia nie wszyscy są na zdjęciu, ale taki skład stołu był. 

Mówiąc szczerze przy takich spotkaniach są dwie strony medalu. Cudownie jest spotkać się w tak dużym gronie, porozmawiać, powspominać, pośmiać się, ale z drugiej strony takie spotkania są męczące. Nakrywanie, przygotowywanie potraw, sprzątanie, ale reasumując bardziej dostrzega się plusy niż minusy. W poniedziałek wielkanocny spotkaliśmy się już w mniejszym gronie u Banaszaków na oglądaniu zdjęć z ich zimowego wyjazdu i graniu w karty. We wtorek musiałam już wracać do Lasek, żeby od środy do soboty pochodzić znów do jabłonkowej szkoły. W sobotę czekały nas próbne egzaminy ustne z języka polskiego. Wszyscy się chyba stresowaliśmy, jedni bardziej ,drudzy mniej. Byłam mile zaskoczona swoim wynikiem i przebiegiem całego egzaminu właściwie częściowo też. Ostatnie tygodnie szkoły nie były proste, sporo zaliczeń, prac, próbnych arkuszy z matematyki, ale dotrwaliśmy wszyscy dzielnie do końca. W jeden z kwietniowych poniedziałek pani Edyta zabrała mnie i Patrycje do fabryki czekolady, było to dla nas wielką niespodzianką, bo do samego końca nie wiedziałyśmy dokąd idziemy. Miałyśmy okazje ozdobić i zapakować swoje własne czekolady, które ważne są aż przez pół roku (chyba zjem swoją w matury). Dowiedziałyśmy się też trochę w jaki sposób robi się czekoladę. To popołudnie było dla mnie idealnym odstresowaniem przed ogromną ustną odpowiedzią z angielskiego. 
Manufaktura czekolady
Ja i Patrycja ozdabiamy swoje czekolady dodatkami

W jeden z środowych, kwietniowych wieczorów odwiedził mnie na chwile Marek, żeby przywieść mi wiosenne ciuchy. 
Ja i Marek za nami w tle baner ze zdjęciem na dyżurce, na którym idę z Martyną i Martą lipówką 

W poprzednią niedziele w naszym ośrodku odbył się koncert jazzowo-soulowy, na którym grali panowie z Amerykańskiej Orkiestry Sił Powietrznych. Z początku nie miałam chęci się na nim pojawić, ale zostałam przekonana i nie żałowałam tego. Co prawda nie jest wielką fanką jazzu, ale poza lekkim bólem głowy (siedziałam w pierwszym rzędzie) koncert uważam za bardzo udany. 
Pięciu panów, a przed nimi: Luiza, Mirela, ja, Weronika, Agatka i Ewa

Wszystkie oceny zostały wystawione i tydzień później odbyło się nasze rozdanie świadectw. Jak na jabłonkowych absolwentów przystało oprócz świadectwa dostaliśmy również róże i jabłko. Dzień przed zakończeniem w naszej kaplicy internatowej odbyła się msza za maturzystów. Tym razem już po raz 8 w mojej edukacji szkolnej udało mi się uzyskać świadectwo z wyróżnieniem (tak zwanym czerwonym paskiem). 
I tak właśnie zakończyłam liceum, które było dla mnie inspiracją do rozpoczęcia pisania bloga, a tak właściwie nie ono sama, bardziej przeprowadzka pod Warszawę. Wróciłam do domu z myślę, że jeszcze tam przyjadę, że to nie zupełny koniec, przecież w maju będzie matura, a w czerwcu ślubowanie i pożegnanie, ale mimo to wszystko czuje pewną pustkę. Wiem, że już nigdy nie będę uczennicą, nie dostanę ocen szkolnych, nie napisze sprawdzianów, kartkówek. Wszystko się zmieni, będzie zupełnie inne niż przez poprzednie 12 lat. Taka perspektywa trochę cieszy, jednocześnie przeraża, ale cóż teraz trzeba skupić się na maturze, która zacznie się już za 4 dni, a dopiero po niej będę zastanawiać się, jak to wszystko będzie dalej. Właśnie doszłam do momentu, w którym chce Was wszystkich bardzo mocno prosić o modlitwę i trzymanie kciuków. Chciałabym się nie stresować, ale jak ktoś choć trochę mnie zna, to wie, że akurat to jest niemożliwe. Najbardziej to boje się chyba matematyki rozszerzonej i ustnych (angielskiego, polskiego), więc proszę Was o pamięć przez te w moim przypadku równe 2 tygodnie. 

      Życzę Wam spokojnej majówki!       

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Dużo szczęścia i zabawy

Chciałam zacząć tego posta już kilka dni temu, ale jakoś nie umiałam się do niego zabrać. Dawno mnie tu nie było, chyba z ponad 2 miesiące, ale postaram się nadrobić zaległości najlepiej, jak umiem. 
Pod koniec listopada byłam w domu na weekend. W grudniu zaangażowałam się dość mocno w przedstawienia świąteczne, po części sama, ale w pewnym stopniu też zostałam zaangażowana. Zaczęły się również próby poloneza i spotkania, na których próbowaliśmy ułożyć program studniówkowego przedstawienia. Miałam na głowie dużo spraw, ale jak to zawsze starałam się z wszystkim wyrabiać i robić to, jak najlepiej. W piątek 15 grudnia odbył się opłatek ośrodkowy z księdzem kardynałem, w poniedziałek wigilia internatowa, a w środę jeszcze łamaliśmy się opłatkiem w szkole. Nadszedł czas świąt, a wraz z nim również czas rozjazdu do naszych domów. W domu, jak to co roku przed świętami było sporo pracy, a w tym roku to już szczególnie, bo do wigilijnego stołu zasiadło 15 osób. Na początku grudnia z powodu choroby babci do naszego domu wprowadzili się rodzice mamy. Babci bardzo zależało, żebyśmy byli wszyscy razem w Wigilie, co bardzo nam się udało. Zwykle siadaliśmy do wigilijnej kolacji koło 18, a w tym roku było to już po 16. Święta upłynęły nam bardzo rodzinnie i wesoło. Na 22 poszłam z Martyną na pasterkę, a w pierwsze święto przyszli Dominikowscy i Marek z Hanią. W drugie święto natomiast zjedliśmy obiad razem z Banaszakami. 
                                            Babcia siedzi obok choinki, pod którą są prezenty
Siedzimy wszyscy przy nakrytym wigilijnym stole, po lewej: ja, tata, mama, ciocia Maja, babcia Krysia, na szczycie babcia Miecia, a po prawej ciocia Aga, wujek Kuba, Marysia, Ania, Martyna, Marta
                                          Stoimy wszyscy razem, tata trzyma w rękach biblie
                                             Shelly i Moka siedzią, a Tara leży obok choinki
Babcia siedzi, ja stoję obok niej, przed nami stół 

Kilka dni minęło i Nowy Rok szybko przyszedł. Nasza rodzinka zebrała się kolejny raz u nas w domu, żeby po świętować imieniny babci. Późnym wieczorem czekała nas wspaniała niespodzianka. Okazało się, że w Częstochowie o 22:05 urodziła się Maria Magdalena Glema. Cieszyłam się, ale jednocześnie nie wierzyłam, że to już, bo przecież tak niedawno dowiedziałam się o jej istnieniu.  




Na wszystkich zdjęciach Marysia w czapce lub bez 

Po powrocie do Lasek zaczął się okres wielu prób do studniówki Wraz z Panem Dyrektorem codziennie coś dopracowywaliśmy, żeby wszystko się udało. 13 stycznia z jednej strony nadszedł szybko, a z drugiej bardzo chcieliśmy mieć to wszystko za sobą i dłużył nam się ten ostatni tydzień. Baliśmy się wszyscy jak to będzie, czy nam wyjdzie, ale jak to zwykle bywa w takich sytuacjach wszystko nam się udało, wszyscy byli zadowoleni i dobrze się bawili do 2, a niektórzy chcieli nawet dłużej. 
                                           Moja fryzura studniówkowa: róża ze spinkami
                                             Dima, ja i Piotrek witamy gości na studniówce
                                         Tańczymy poloneza 
                                              Wszyscy studniówkowicze, a w tle scena
                           Przedstawienie: siedzę przy biurku, trzymam w rękach mikrofon
Martyna, ja i mama aa stołem na jadalni 
                                              Ja i Patrycja siedzimy przy stole w kawiarence
                            Weronika, Paulina, ja i Patrycja siedzimy w holu Domu Przyjaciół
Ja i Martyna tańczymy w tle inne pary 
Ja i tata tańczymy

Kiedy część oficjalna już się skończyła cały stres mi puścił i mogłam bawić się głównie z rodzicami i Martyną, ale również z wychowawczyniami, nauczycielami, siostrami, koleżankami, kolegami. Wytańczyłam się za wszystkie czasy. Nogi bolały mnie przez kilka dni. Tydzień upłynął szybko i przyszedł czas na powrót do domu. Kolejny już raz wracałam do Poznania Polskim Busem, tylko tym razem całkowicie sama, bez pani Anety za plecami. W sumie nie było to trudne, ale byłam z siebie zadowolona, bo to był pierwszy w 100% samodzielny powrót. Ferie zaczęłam szybko, z czego nie byłam za bardzo zadowolona, ale cóż terminu się przecież nie wybiera. Wjechaliśmy na chwile po Martynę do domu i tata zawiózł nas do Pijarów na czuwanie. Byłam trochę zmęczona podróżą, ale mimo to zależało mi, żeby tam być, bo rzadko mam taką okazje. W sobotę pierwszy raz poszłam do Marysi, jest prześliczna, taka urocza i maleńka, mniejsza niż na zdjęciach. Popołudniu poszłam jeszcze raz, byłam przy pierwszym karmieniu butelką i trzymałam ją nawet chwile na rękach.
                                                    Marysia pije z butelki
                                                      Trzymam Marysie na rękach
                          Bujam Marysie w wózku na klatce schodowej

W niedziele ja, Martyna i tata pojechaliśmy do Pijarów na msze, przyjechaliśmy akurat w tym samym momencie co Banaszaki. Po mszy wpadliśmy do babci Krysi złożyć jej życzenia z okazji dnia babci, a później do domu uszykować wszystko na obchody dnia babci i dziadka u nas w domu. Wszystkie wnuki zebrały się razem, aby spędzić ten dzień wspólnie z dziadkami. Najpierw zjedliśmy pyszny, babciny rosół, a później zamówioną wcześniej pizze. Ferie spędzam głównie w domu, ale nie nudzę się. Często chodzę odwiedzić Mery, bujam ją w wózku na klatce schodowej albo trzymam na rękach w mieszkaniu, ostatnio nawet udało mi się ją uśpić. Spędzam też czas z babcią i dziadkiem, których mam w domu. Dni mijają szybko, jak to zwykle w domu, ale pociesza mnie myśl, że już niedługo wrócę na stałe. 

Post może nie był za długi, ale mam nadzieje, że Wam się podobał i miło Wam się czytało!