Oj dawno mnie tu nie było! Zapewne z utęsknieniem czekaliście na ten właśnie widok, cierpliwość popłaca, bo teraz możecie dowiedzieć się co u mnie słychać. Co by się nie działo zauważyłam, że w listopadzie i grudniu dopada mnie jakieś takie znudzenie, zmęczenie. Mam po prostu dość tej całej rutyny, wydaje mi się, że ciągnie się w nieskończoność. Kiedy wracam po świętach do szkoły jest mi już lepiej, ale muszę przeżyć te 2 miesiące, które właściwie dobiegają już końca. Mam nadzieje, że Was nie zanudzę. Ten początek listopada był tak dawno, że jeśli nie pisałabym sobie krótkich notatek (co robię od wycieczki do Wilna) to nie pamiętałabym, aż tak o czym chce napisać.
Niedziele, w które wracam do internatu zawsze są takie same. Chodzę rano na mszę, potem się pakuje, jemy wszyscy razem obiad i ruszam z kimś z rodziny w podróż. Tym razem wyjątkowo jechałam autem z tatą, bo miał coś służbowego w Warszawie. Nie wiem czy moje kochane rodzeństwo miało mnie już dość po tym tygodniu czy co, ale robili wszystko, żeby mnie zdenerwować, chyba bardziej z sympatii, miłości siostrzano-braterskiej. W poniedziałek przez to, że księdza nie było i pan Czarek jeszcze nie wrócił miałam 3 matematyki pod rząd, a reszta klasy dwie. Chyba byłam jedyną osobą zadowoloną z tego faktu. Popołudniu ostatni raz byłam u dentysty (nie wiem czy w tym roku szkolnym, bo mam przyjść jakoś w maju, ale na pewno w tym roku kalendarzowym). Na pianinie jakoś nie umiałam się skupić, a kiedy wróciłam do grupy czułam się zmęczona. We wtorek mieliśmy próbną ewakuację w szkole. W środę złączyli nas na angielskim z 3LO, myślałam, że z tego względu będziemy odpowiadać z angielskiego na 3 godzinie, ale wtedy miałam być na próbie do akademii, więc musiałam odpowiedzieć na pierwszej lekcji. Byłam przekonana, że słabo mi pójdzie, bo będę stresować się przy dwóch klasach, ale jednak poszło dobrze. Kiedy siedzieliśmy sobie spokojnie w szkole pierwszy raz w tym sezonie zaczął padać śnieg. Na orientacji pojechałam na dworzec autobusem i metrem. W czwartek mieliśmy kolejną próbę do akademii. W piątek przez to, że było święto miałam okazję się wyspać. Po obiedzie poszłam do V jak zwykle na herbatkę i pogaduchy. Pani Edytka przyniosła dziewczynom rogale marcińskie, Patrycja zrobiła mi niespodziankę i mnie na nie zaprosiła, bo pamiętała jak jej marudziłam, że ich w tym roku nie zjem. Po mszy za ojczyznę i tatę pani Marzeny świętowaliśmy w internacie. Najpierw przeczytałyśmy kilka zdań o losach Polski, a później śpiewaliśmy wspólnie pieśni patriotyczne. Na sam koniec było rozstrzygnięcie konkursu na najlepsze patriotyczne ciasto (każda grupa robiła własne).
Siedzimy na około świeczniska w świetlicy
Siedzę na ławce, podpieram rękami głowę, jestem zamyślona
Sobota minęła bardzo szybko, niby dzień wolny, ale zawsze znajdzie się coś do roboty. Na początek sprzątanie, następnie odrabianie sporej ilości matematyki, chwila odpoczynku, a na koniec dnia próba scholi. Za to w niedziele poza wieczorną próbą do akademii nie robiłam nic konkretnego, w końcu kiedyś trzeba odpocząć. Okazało się, że będziemy mieli przyrodę z panią Ewą, bo pana Czarka nie będzie przez kolejny miesiąc. Ominęły mnie znowu lekcje, bo byłam na generalnej próbie do akademii. Wieczorem zostałam poproszona o zastąpienie Agnieszki na pierwszej próbie poloneza. We wtorek wystawiliśmy w końcu akademię, trochę się nastaliśmy, ale myślę, że dobrze nam wyszło. Popołudniu robiłam kisiel z panią Anią, żeby nauczyć się dokładnie obsługi kuchenki gazowej i żeby zrobić go też w sobotę, przy studentkach. W środę na orientacji pojechałam kolejny raz na dworzec, tylko tym razem tramwajem. W piątek już kolejny raz w tym tygodniu robiłam kisiel z panią Anią. Wieczorem poszłam znów do V, wypiłam herbatę tym razem od pani Edyty. W sobotę odwiedziły nas studentki Uniwersytetu Warszawskiego, aby zobaczyć jak funkcjonujemy na co dzień. Prawie całą niedziele spędziłam w V. Po mszy poszłyśmy wspólnie z Patrycją, Weroniką i Klaudią na spacer, a potem gadałyśmy w ich grupie. Wieczorem zrobiłam sobie tym razem budyń. W środę mieliśmy próbną ewakuacje w internacie, pierwszy raz ją przeżywałam, bo w zeszłym roku akurat wtedy byłam jeszcze w szkole. Zdziwiłam się, że syreny na klatkach schodowych między grupami wyją tak głośno, aż uszy bolały. W piątek na kulinarnych robiłam naleśniki z farszem ruskim, zaprosiłam na nie Patrycje, Weronikę i Klaudię, bardzo im one smakowały. Dopadł nas ciężki dzień: sobota pracująca. Na niemieckim robiliśmy wieńce adwentowe, największy został położony w holu. W niedziele obejrzałam z Weroniką film „Podróż do Terabity”. W poniedziałek byłam bardzo zaskoczona, kiedy wyjrzałam przez okno i zobaczyłam sporą ilość śniegu. W czwartek ucieszyła mnie 5 z niemieckiego ze sprawdzianu. W piątek przed kulinarnymi, na których robiłam kapuśniak, udało mi się trochę posprzątać. Sobota minęła głównie na odrabianiu lekcji. Mogę śmiało powiedzieć, że właściwie całą niedziele spędziłam z Patrycją, przed obiadem oglądałyśmy film „Bogowie” z panią Agatą i kilkoma dziewczynami. Po obiedzie siedziałyśmy trochę u mnie w grupie, potem u niej, w końcu zdecydowałyśmy się iść do kawiarenki, w której zostałyśmy zaskoczone wykładem o fizyce.
Siedzimy w kawiarence przy stoliku: Patrycja po lewej stronie stołu, ja naprzeciwko niej po prawej, na stole stoją talerzyki z ciastem i szklanki z zimową herbatą, ja swoją unoszę do ust
W poniedziałek nie miałam pianina, więc mogłam wcześniej pomóc Patrycji w powtórzeniu matematyki. We wtorek miałyśmy spotkanie mikołajkowe w internacie. W środę jeszcze przed dniem skupienia udało mi się wyprasować i powiesić zasłonki. Pisanie sprawdzianu z matematyki rozszerzonej zajęło mi ponad dwie lekcje, przez co myślałam, że spóźnię się na pociąg, bo jechałam do domu, ale na szczęście zdążyłyśmy z mamą. W piątek udało mi się odwiedzić babcię i dziadka, a wieczorem jeszcze babcię Krysię. W sobotę spotkaliśmy się wszyscy całą rodziną, aby uczcić 80 urodziny dziadka. Dla jubilata to była bardzo duża niespodzianka, bo nie miał pojęcia o zorganizowanej imprezie.
Składamy dziadkowi życzenia: mama trzyma prezent, Martyna kwiaty, ja stoję obok nich, za nami tata
Na krzesłach siedzą babcia i dziadek, na kolanach u dziadka siedzi Zosia, za nimi stoi reszta wnuków: Marysia, Mateusz, ja, Martyna, Ania, Marek, Jacek, Zuzia, Marta, Wojtek trzyma Franka na rękach
Babcia i dziadek siedzą, my stoimy za nimi: Martyna, tata, Hania, ja, Marek, Gosia, Mateusz, Marta, mama
Tort urodzinowy dziadka: zdjęcie dziadka z czasów niemowlęcych i słabo widoczny napis
Wieczorem pomagałam Gosi lukrować pierniczki. No i znowu przyszła niedziela, w którą trzeba wracać do internatu. W poniedziałek dostałam 5 z rozprawki z poziomu rozszerzonego. Wieczorem poszłam odwiedzić Weronikę do III grupy, z którą rozmawiałam dość sporo w weekend. We wtorek przed pójściem na basen piekłam szarlotkę z Luizą na klasowe mikołajki. Wieczorem tym razem do mnie przyszła Weronika. Koło 22 pierwszy raz robiłam twaróg z rzodkiewką, nigdy go nawet nie jadłam. Myślałam, że nie wyjdzie zbyt dobry, ale był w miarę, szczególnie jak na pierwszy raz. W środę rano mieliśmy klasowe mikołajki, było naprawdę bardzo miło, wszyscy byli zadowoleni z prezentów, najedliśmy się bardzo, spędziliśmy razem trochę czasu. Na ekonomi robiliśmy kubki z owocami, które później na dłużej przerwie rozdawaliśmy. Zostało jeszcze trochę szarlotki, więc mogłam poczęstować nią Weronikę. W piątek cały ośrodek zebrał się w Domu Przyjaciół, aby spotkać się z kardynałem Nyczem i podzielić się razem opłatkiem. Popołudniu robiłam duże porządki przedświąteczne. Na obie noce w weekendzie poszłam spać do dziewczyn w V, mogłam sobie dzięki temu trochę z nimi pogadać. W sobotę miałam ogromnego lenia, dobrze, że posprzątałam w piątek. Musiałam się za to zabrać za lekcje. W niedziele pojechałyśmy z panią Anią do groty solnej w Izabelinie. Popołudnie spędziłam w V grupie. W poniedziałek na pierwszej lekcji mieliśmy mszę za pana Kawkę, który w ciężkim stanie trafił do szpitala po drugim zawale. Kilka godzin później pan dyrektor dowiedział się, że pan zmarł tego samego dnia rano. Popołudniu miałyśmy wigilie w internacie. Składanie życzeń na ogół za bardzo mi nie wychodzi, ale tym razem szło nawet nieźle. W środę kilku nauczycieli i kilku uczniów, w tym też ja pojechało na pogrzeb pana Kawki. Kiedy wróciliśmy, spotkaliśmy się całą szkołą, żeby podzielić się opłatkiem. W czwartek po czterech lekcjach pojechałam do domu z Martą. W piątek udało nam się kupić z Martą jeszcze kilka prezentów. Większość soboty minęła na sprzątaniu i szykowaniu potraw. Usiedliśmy w 10 osób do wigilijnego stołu: rodzice, babcia z ciocią, Mateusz, Gosia, Marek, Marta, ja i Martyna. Mateusz przeczytał ewangelię, podzieliliśmy się opłatkiem i zjedliśmy wigilijne potrawy. Pośpiewaliśmy kolędy, posiedzieliśmy i odpakowaliśmy prezenty. Dostałam bluzę, sweter, skarpetki, słuchawki, płytę o ŚDM, kubek termiczny i jeszcze kilka innych rzeczy. Poszłam z tatą na pasterkę o 22. W niedziele rano zjadłam z rodzicami świąteczne śniadanie. Koło 14 zasiedliśmy do obiadu na poddaszu u Mateusza i Gosi, w towarzystwie rodziców Gosi, którzy przyjechali z Częstochowy. Późniejszym popołudniem w naszym domu zebrała się cała rodzina, która radośnie, hucznie i długo świętowała.
Mam wrażenie, że ten post jest strasznie nudny, monotonny, coś mi w nim nie pasuje. Nie mogę Wam obiecać, że posty będą ukazywały się regularnie co mniej więcej 3 tygodnie, jak to było wcześniej. Przez 2 miesiące nie napisałam dla Was nic. Dlaczego? W tygodniu nie mam czasu, a w weekendy wolne chwile staram się spędzić z przyjaciółkami, które są dla mnie naprawdę ważne i chce utrzymywać z nimi dobry kontakt. Drugi powód jest taki, że nie umiem się zebrać, usiąść tu i napisać. Nie wiem czy to przez brak weny czy co innego, nie mogę po prostu i nic na to na ten moment nie poradzę. Jeśli napisze to będzie, a jeśli nie to nie. Możliwe nawet, że zrobię sobie dłuższą przerwę, ale co będzie to się jeszcze okaże. Mówię Wam to naprawdę szczerze i mam nadzieje, że to uszanujecie. Czyta się szybko, ale pisze i obrabia tekst, dodaje zdjęcia o wiele wiele wolniej, dłużej. Pewnie jesteście trochę zawiedzeni, uwierzcie mi ja po części też. Może powinnam zrobić to wczoraj, ale przecież jeszcze trwa pierwsze święto, więc mam nadzieje, że przyjmiecie ode mnie te życzenia:
Wszystkiego przygotowywanie
W tym całym zamieszaniu
Nie zapomnij o Jezusa przywitaniu
Bo przecież w święta
Nie tylko o prezentach się pamięta
Te potrawy, biały stół, wszystkie starania
Nie mają z Nim porównania
Spędź również czas z rodziną
Nie siedź w domu sam z kwaśną miną
Zrób wszystko żeby zapamiętać te święta
I aby żadna osoba nie czuła się pominięta