Translate

niedziela, 28 lutego 2016

Trzeba się przestawić

Minęły kolejne dwa tygodnie, stało się chyba już tradycją, że dodaję coś co 2 tygodnie. W sumie nie robię tego celowo, samo wychodzi. Chciałam nawet napisać coś tydzień temu, żeby posty były krótsze, ale niestety czas mi na to nie pozwolił. Sami się przekonacie dlaczego.
Niedziela minęła bardzo szybko jak każdy dzień, kiedy wyjeżdżam. Poszliśmy do kościoła na 9:30, żeby potem zdążyć do kina na 12, umówiłyśmy się z kuzynkami i ciocią na film o świętej Bernadetcie. Gdy wróciliśmy z kościoła musiałam się spakować (ostatnio zauważyłam, że robię to na ostatnią chwilę i coraz mniej lubię robić tę czynność, chyba mi zbrzydła). Hania, Marek i Martyna przygotowali pyszne, późne śniadanie: jajecznicę, świeże, jasne bułeczki, parówki, wędlina, ser, aż nie wiedziała co zjeść i w efekcie bardzo się najadłam. Nie zapomnę chyba nigdy tego śniadania i bardzo wam dziękuje!!  Trochę głupio się czułam, że nic nie pomogłam, ale nie miałam po prostu kiedy, pakowanie jednak trochę czasu zajmuje. Mam nadzieje, że kiedyś się im odwdzięczę. Wracając do filmu trwał bodajże około 2 godziny, recenzji to może nie będę pisać, bo jakoś nie umiem. Czytałam już kiedyś książkę o Bernadetcie i oglądałam chyba inny film, więc znam bardzo dobrze tą historię. Po filmie pojechałyśmy do domu, dopakowałam się jeszcze do końca kilka razy sprawdzałam czy wszystko mam, a nie wzięłam chustki, którą powinnam nałożyć sobie na szyję przed wyjściem. W pociągu byłam pierwszy raz w restauracji, w Warsie, było bardzo sympatycznie tylko troszeczkę trudno się jadło przez to, że trzęsło. Dalsza część drogi minęła mi na dopracowywaniu artykułu do gazeta szkolnej, o którym mówiłam Wam chyba, o ile pamiętam w poprzednim wpisie. Dodam Wam go może następnym razem jak już będzie w szkolnej gazecie, żebyście zobaczyli jak prezentuje się mój pierwszy artykuł (właściwie jedna moja praca była umieszczona w gazetce, ale to tylko interpretacja, a nie typowy artykuł). Wracając do podróży minęła w miarę szybko jak zawsze. W Laskach byłam jakoś po 19, oczywiście zostałam przywitana przez panią Anię i dziewczyny, a szczególnie Izę, która bardzo się za mną stęskniła (było to czuć i widać w jej uścisku). Zmartwiłam się, gdy pani Ania powiedziała mi, że Luiza jest chora i przyjedzie z panią Marzeną kolejnego dnia, ale to tylko jeśli po wizycie u lekarza okaże się, że wszystko jest dobrze.
W poniedziałek tak jak się spodziewałam strasznie trudno było mi wstać i przestawić się na to, że trzeba iść do szkoły. Po lekcjach śpieszyłam się do internatu, żeby zdążyć zjeść obiad i mi się udało. Kiedy o 16 stawiłam się pod gabinetem okazało się, że jeśli chcę to mogę iść jeszcze do internatu, bo jeden pacjent właśnie wchodził, a Paulina czekała po zrobieniu znieczulenia, ale była też Patrycja, która już po wizycie czekałam na Paulinę. Doszłam do wniosku, że nie ma co cofać się do internatu, bo nie wiedziałabym, kiedy przyjść z powrotem, a przynajmniej pogadam sobie z dziewczynami. W efekcie weszłam do gabinetu jakoś koło 16:50, ale przynajmniej nagadałam się z Patrycją i pomogło mi się to mniej denerwować przed wizytą. Bałam się, że pani będzie robić mi leczenie kanałowe, ale okazało się, że jest na to za mało czasu, więc miałam robiony jakiś ubytek, za to znieczulenie jakoś długo schodziło. Rozmawiałam telefonicznie z Luizą okazało się, że nadal jest chora, więc będzie musiała zostać jeszcze w domu. Zasmuciło mnie to, bo po pierwsze jest chora, a to przecież nie jest przyjemne, a po drugie będę musiała męczyć się bez niej w szkole, nie będzie z kim gadać, chodzić i tak dalej. Dni mijały szybko i nie było w nich właściwie nic szczególnego, trudno było przestawić mi się na to wszystko - wczesne wstawanie, przedpołudnia w szkole, a popołudnia na zajęciach dodatkowych. W środę byliśmy na wizycie kontrolnej u okulisty, a  później mieliśmy iść na informatykę (właściwie to nie cała klasa tylko moja grupa matematyczna bez technikum czyli w tym konkretnym przypadku ja i Dima, bo Luizy nie było). Okazało się, że ze względu na matury próbne nie mamy lekcji w pracownii informatycznej w A300, tylko w innej sali. Szukaliśmy jej dość długo, ale i tak nie mieliśmy pojęcia o którą chodzi, więc poszliśmy po pana Jana, który oczywiście doprowadził nas do właściwej i tak zleciała nam prawie cała lekcje, ale to w sumie dobrze, bo była to sala bez komputerów. W czwartek na fizyce przerabialiśmy rozpady alfa, beta i gama, liczyliśmy do nich bardzo proste zadania. Udało mi się zyskać plus z aktywności i jednocześnie piątkę z plusów. Przed ostatnią lekcją (którą był polski) pani Monika powiedziała mi, że pan Dyrektor rozmawiał z mamą Luizy i nie będzie jej przez kolejny tydzień, bo ma zapalenie płuc. Przeraziło mnie to strasznie, bo jak słyszę o tej chorobie to od razu mam w myślach straszne rzeczy. Od razu jak wróciłam do internatu napisałam do Luizy czy to prawda, oczywiście nie do końca tak było. Okazało się, że to podejrzenie zapalenia płuc i że idzie jutro na rentgen, trochę odetchnęłam z ulgą, ale nadal się martwiłam. W piątek rano wstawałam z myślą, że w sobotę się wyśpię. Okazało się, że mamy lekko zmieniony plan. Doszłam do wniosku, że w piątek będziemy mieli humanistyczny dzień: religia, 2 historie, polski, kolejna religia i na koniec edb. Luiza ostatecznie zachorowała na zapalenie oskrzeli, a nie płuc. Uspokoiłam się jeszcze bardziej, bo pamiętam jak sama przechodziłam tę chorobę, ale niestety musiała zostać kolejny tydzień w domu (kolejny tydzień bez dobrego towarzystwa w klasie, tak pozostali mi chłopacy i Paulina, ale to nie to samo). Udało mi się po południu odkurzyć i umyć podłogę w pokoju, więc zostawała mi na sobotę generalka koszowa. Po scholi byłam trochę zmęczona, bo od czwartku czy środy męczyła mnie lekka chrypka i katar. W sobotę oczywiście nie pozwoliłam sobie długo pospać, obudziłam się koło 8. Zjadłam śniadanie, po którym opowiadałam pani Marzenie o gimnazjum i o tym jak to się stało, że zdecydowałam się na Laski. Wzięłam się za wycieranie mebli w salonie, gdy skończyłam poszłam odrobić trochę matematyki, żeby Klaudia i Oliwia mogły spokojnie zjeść śniadanie i ostatnia czynność z generalki odkurzanie salonu. Wróciłam jeszcze na trochę do matmy i poszłyśmy na obiad. Po posiłku minęło kilka minut i pojechałyśmy do MacDonalda. Atmosfera była bardzo miła mogłyśmy się nagadać z dziewczynami. Właściwie to ani się nie obejrzałyśmy, a już czas zleciał. Wracałyśmy do internatu rozbawione czymś jak to często u nas bywa. Po powrocie zrobiłam polski, bo przypomniało mi się, że mam coś zadane. Potem zadzwoniła do mnie Luiza i dość długo z nią rozmawiałam (właściwie nie tylko ja, bo jeszcze pani Ania i Klaudia). Wieczór minął nam na robieniu kartek. Moja mama przywożąc mnie w niedzielę zaproponowała pani Ani akcję urodzinową dla chłopaka z Owińsk, który nie ma rodziny. Chodziło w niej o to, żeby wysyłać kartki z życzeniami z różnych stron Polski. Robiłyśmy kartki i pisałyśmy życzenia. Dziewczyny wybierały jedną z tych rzeczy lub robiły dwie jak ja i Iza. Myślałam, że życzenia mi nie wyjdą, bo przecież nie łatwo jest pisać do osoby, której się nigdy nie widziało, ale niektórzy wiedzą, że jak najdzie mnie wena to coś czasem mi wychodzi. Moja życzenia dla Karola brzmiały tak:
Karolu!
Powoli wchodzisz w dorosłe życie, życzę ci wszystkiego co będzie ci potrzebne, aby dobrze rozpocząć jak i trwać w tym okresie życia:dojrzałości, uśmiechu, wielu radosnych chwil, żeby otaczały Cię osoby, które zawsze z chęcią Ci pomogą. Wykorzystuj każdy moment życia jak najlepiej i zawsze staraj się spełniać swoje marzenia, wtedy na pewno będziesz szczęśliwy!
Życzy, Magda
Wena mnie nie opuściła i wpadłam na wspaniały pomysł napisania życzeń urodzinowych mojej młodszej siostrze i udostępnienie ich na facebooku o północy. Prezentowały się one tak:
Kochana siostrzyczko! W dniu czternastki życzę ci:
1 ZDROWIA  pamiętasz w zeszłym roku w urodziny byłaś chora obyś nigdy więcej nie była 21 lutego 
2 UŚMIECHU 🙂 ten twój jest taki śliczny a jak słyszę twój śmiech to od razu też chce mi się śmiać
3 SZCZĘŚCIA  ono jest w życiu bardzo potrzebne 
4 PRZYJAŹNII 👭 ty właściwie ją masz, ale żebyś miała jej jeszcze więcej żeby udało ci sie znaleźć taką BFF na całe życie i żebyś mogła mieć przyjaciółki we mnie i Marcie, bo siostrzana przyjaźń to coś pięknego
5 MIŁOŚCi  nie trzeba tu nic pisać ci co mają to wiedzą o co chodzi
6 WYTRWAŁOŚCi 📚 przede wszystkim w nauce nie poddawaj się nawet jeśli coś ci nie wyjdzie
7 SPEŁNIENIA MARZEŃ każdych marych i dużych a nawet średnich nigdy nie przestawaj marzyć 
8 POZYTYWNEJ ENERGII 🏻masz ją i nigdy jej nie trać zarażaj nią wszystkich dookoła 
9 NADZEI  na to że zawsze wszystko się uda
10 MĄDROŚCi 📓 do nauki ale również do podejmowania dobrych przemyślanych decyzji 
11 ŻYCZLIWOŚCi 🖐🏼od wszystkich naokoło ale również żebyś dawała ją od siebie 
12 DOJRZAŁOŚC🙎🏼 co roku masz jej coraz więcej nie wiem jak to się stało przecież niedawno byłaś moją małą siostrzyczką dobrze że ją masz nabieraj jej coraz więcej na pewno ci się przyda w kolejnych latach 
13 DOBREJ ORGANIZACJI 🚶🏻 pamiętaj z nią będzie ci o wiele łatwiej żyć
14 SUKCESÓW 😇naukowych sportowych a przede wszystkim życiowych 
Oto moje 14 życzeń dla mojej najukochańszej siostrzyczki 💕


W niedzielę wstałam koło 8, ledwo udało mi się zjeść śniadanie, ale dałam radę. Poszłam jak zawsze wcześniej do kaplicy na probę scholi. Oczywiście trudno mi się śpiewało z zatkanym nosem, ale dałam radę. Po mszy zmyłam naczynia (czego nie zdążyłam zrobić przed), udało mi się też przeczytać trochę biologii. Drugą naszą mini wycieczką tego weekendu był wyjazd do kawiarni Sweet Home w Izabelinie. Pani Ania bała się, że nie poradzimy sobie w tyle osób (5 niewidomych, ja niedowidząca i pani Ania), ale przecież kto jak nie my, wszystko się udało i było przepysznie. Po przyjemnościach przyszedł czas na pracę, poćwiczyłam trochę na pianinie i zagoniłam samą siebie do nauki (bardzo mi się nie chciało). Dokończyłam czytać biologię, potem chemia, a na koniec niemiecki, z którego było najwięcej materiału i najdłużej nad nim siedziałam. W pewnym momencie stwierdziłam, że już nie mam siły i że muszę iść na kolacje. Nowy tydzień przyniósł ze sobą dużo ciekawych wydarzeń, sami się zaraz przekonacie. Dawno nie miałam tak dobrego poniedziałku. Na WOKu mieliśmy o fotografii, oglądaliśmy zdjęcia różnego rodzaju np. naturalistyczne, inscenizowane.Wróciłam dzięki temu pamięcią do warsztatów fotograficznych z przed kilku lat, uświadomiłam sobie też kolejny raz, że bardzo lubię robić zdjęcia. Bardzo bałam się sprawdzianu z niemieckiego, mimo, że uczyłam się dość długo poprzedniego dnia to i tak wydawało mi się, że nie umiem dużo. Okazało się, że pani sprawdziła nam testy bardzo szybko i ku mojej wielkiej radości i zdumieniu dostałam bardzo pozytywną ocenę. Wf był bardzo ciekawy dzięki temu, że graliśmy w kręgle raz mi szło raz nie, ale w sumie to nie było ważne. Na obiad była jedna z moich ulubionych zup czyli ogórkowa i pizza z różnymi dodatkami. Na orientacji pojechałam 3 przystanki 708 na Mościska, głównym celem była sprawdzenie czy rozpoznaję numery nadjeżdżających autobusów. W sumie nawet dość długie stanie w zimnie nie popsuło mi humoru, z orientacji szłam prosto na muzykoterapię. Po zajęciach zastanawiałam się czy Patrycja nie idzie też do internatu wiedząc, że kończy emisję głosu w A300, ale niestety jakoś jej nie spotkałam. Chętnie bym się z nią przeszła, bo lepiej chodzi się w towarzystwie szczególnie po ciemku. Kolejnego dnia na śniadaniu w szkole okazało się, że Patrycja też zastanawiała się gdzie jestem, bo chciała się ze mną przejść. Wracam jeszcze do poniedziałkowego wieczora, żeby opisać przepyszną kolację: zupa mleczna, świeżutki chleb z dżemem jabłkowym na jednej połowie, a na drugiej jeżynowym, który zaproponowała mi Klaudia, zrobiła je jej mama i chętnie podzieliła się nimi z nami. To takie miłe z jej strony. Wieczorem musiałam pouczyć się słówek na angielski, to chyba nieliczny minus tamtego dnia, ale za to miałam miły przerywnik dość długa rozmowa telefoniczna z Luizą. Właściwe mój humor w tym tygodniu był przeplatany raz dobry, raz zły. Wtorek nie był niestety zbyt pozytywnym dniem, głównym powodem była kartkówka z angielskiego, która mi nie poszła dobrze. Czułam się też cały dzień jakoś dziwnie, nie mogłam się skupić na lekcjach, sama nie wiem co mi  było, ale to chyba przez to, że od ferii pierwszy raz wstałam wcześniej niż 6:30. Humor poprawiły mi kulinarne, na których zrobiłam przepyszne naleśniki z serem, zaprosiłam na nie Izę i Natalie, które cieszyły się, że zwolniłam je jednocześnie z robienia kolacji. Środa była zwyczajnym dniem, który nie przyniósł żadnych ciekawych wydarzeń. Kolejna chyba jeszcze dłuższa niż dwa dni temu rozmowa z Luizą, przecież musiałam jej wszystko dokładnie opowiedzieć skoro jej nie było. Nauka kolejnych słówek, zjedzenie bardzo dobrej sałatki na kolację. Za to czwartek był bardzo ciekawym obfitującym w wydarzenia dniem. Rano okazało się, że w nocy po prawie wszystkich grupach dzwoniły głuche telefony, było to bardzo dziwne, potem w szkole dowiedziałyśmy się od chłopaków, że u nich było to samo. Już drugi raz w tym tygodniu humor popsuł mi angielski, nie dość, że kartkówka mi znowu nie poszła, mimo, że były proste słówka i naprawdę byłam przekonana, że umiem. Nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje, jeśli o to chodzi, zawsze mi te kartkówki dobrze szły, jak to Klaudia stwierdziła przy obiedzie może mam po prostu akurat złą formę. Drugą rzeczą, która jeszcze bardziej mnie dobiła były kolejne słówka ze zdaniami i to bardzo bardzo trudne, żeby tego było mało na obiad była wątróbka. O dziwo humor poprawiła mi lekcja pianina, było dobrze, chociaż trochę się myliłam, ale łączyłam dwie ręce razem, więc w sumie nie ma się co dziwić. Wróciłam do internatu, odrobiłam lekcje i udało mi się posprzątać w pokoju i łazience. Potem pani Ania zaproponowała mi kurs obsługi pralki i prasowanie ścierek. Miałyśmy przepyszną kolacje: makaron z musem jabłkowym i twarożkiem, jedna z najlepszych jaka dotąd była. Przy okazji dowiedziałam się, że Klaudia jest taką samą miłośniczką makaronu jak ja. Wieczorem poszłam z Natalią na zebranie samorządu. Kiedy wróciłam zaczęłam się pakować, nagle słyszę brzdęk tłuczonego szkła i śmiech dziewczyn, myślę sobie o co chodzi? Jak można się śmiać jeśli się coś zbiło? Teraz już wiem, że można. Poszłam do dziewczyn do salonu patrzę, rzeczywiście coś się zbiło, a dziewczyny wciąż się śmiały. Pytam się o co chodzi? Dziewczyny nie były wstanie odpowiedzieć, więc poszłam po zmiotkę i szufelkę do gospodarczego, żeby zacząć sprzątać. Nareszcie dziewczyny były w stanie powiedzieć mi co się stało, kubek spadł z suszarki sam z siebie, stojąca obok Nikola nawet go nie dotknęła, prawdopodobnie na ociekaczu było zbyt dużo naczyń. Kiedy posprzątałam prawie wszystko przyszła pani Ania i dokończyła, a ja wróciłam do pakowania. W piątek budzenie miała wyjątkowo siostra kierowniczka, z powodu choroby pani Marzeny. Poprosiłam siostrę, żeby mnie uczesała wiedząc, że robi to wspaniale i dzięki temu miałam prześliczną fryzurę. Po śniadaniu Iza poczęstowała mnie swoim musem czekoladowym, był pyszny. Pięć lekcji, które tego dnia miałam (bo z ostatniej się zwolniłam) minęły szybko. Musiałam się bardzo pospieszyć, żeby dopakować jeszcze rzeczy i zjeść obiad, ale wszystko się udało. Wychodziłam z bratem Hani z internatu jakoś 13:20, dojechaliśmy na Młociny jeszcze przed przyjazdem busa na przystanek. Moja pierwsza samodzielna podróż odjazd 14.00, dojazd planowo 19:15, niestety z opóźnieniem 19:30. Na początku podróż mijała mi bardzo szybko, zaczęłam nawet pisać właśnie tego posta, ale potem dosiadło się dość dużo ludzi w Łodzi, więc musiałam przerwać pisanie. Trochę się przespałam, im bliżej tym bardziej mi się dłużyło, ale w końcu dotarłam do celu, domu. Gdy tylko weszłam do mieszkania przywitały mnie moje dwa ukochane pieski - Tara i Shelly. Zjadłam kolacje i dość szybko poszłam spać, zmęczona drogą. Rano miałam dość nieprzyjemną sytuację, tata jak to czasem robi zaczął się wygłupiać i mnie gilgotać. Tara na początku chciała mnie bronić, ale potem sama nie wiem czemu tak wyszło, że psy w zabawie zaczęły po mnie skakać i mnie drapać pazurami. Myślałam, że to tylko po głowie, a potem okazało się, że również po szyi, przez to teraz mam kilka czerwonych śladów z lewej strony szyi. Właściwie to jakoś bardzo mi to nie przeszkadza, ale zapewne gdzie teraz nie pójdę będę pytana co mi się stało. Pojechałyśmy z mamą i Martą odwieść Tinę do szkoły. Jechała na Białą szkołę (tygodniowy wyjazd organizowany przez szkołę, przed południem jeździ się na stoku, a później nauczyciele, którzy pojadą prowadzą lekcje). Przed wyjazdem była jeszcze msza w szkolnej kaplicy, to chyba moje ulubione miejsce w szkole, już od zawsze będzie mi się kojarzyło z cudowną atmosferą rannych mszy przed lekcjami. Pamiętam, że zostawiałam w tamtej kaplicy dużo spraw, przede wszystkim szkolnych obaw, gdy byłam bardzo nerwowa przed sprawdzianami. Martyna pojechała, wróciłyśmy do domu, udało mi się zrobić trochę przykładów z matematyki i trzeba było szykować się na osiemnastkę kuzynki Zuzi i roczek kuzyna Franka. Myślę, że impreza była bardzo udana, przepyszny jak zawsze obiad w Puszczykowie. Oglądaliśmy filmiki zrobione przez wujka Tomka i Wojtka, śpiewaliśmy piosenki, Zuzia odpakowywała osiemnaście prezentów z życzeniami do każdego, pomysł wymyślony i przygotowany przez Hanię. Tradycji stało się zadość i Franek miał wybrać: różaniec, pieniądze, książeczka czy kieliszek wybrał pieniądze. Zuzia była podrzucana osiemnaście razy przez zebranych mężczyzn. Oczywiście były też dwa torty, najpierw swój zdmuchnął Franek, a później Zuzia, jej tort był w kształcie i kolorze żaby, bo zbiera owe gady. Atmosfera była oczywiście jak zawsze bardzo miła i rodzinna, myślę, że wszyscy świetnie się bawili i miło spędzili czas. Wróciliśmy po 19 do domu, czułam się dość zmęczona, ale wiedziałam, że muszę do kończyć zadania z matematyki, nie przyszło mi to łatwo, ale się udało. 
                                              


ZDJĘCIA


Pochylam się nad talerzem z obiadem: ziemniaczki pieczone, piersi z kurczaka i sałatka warzywna. W lewej ręce trzymam widelec, na którym widać bodajże marchewkę. Zdjęcie zostało zrobione w pociągu w Warsie.
Robię kartkę, w palcach trzymam czerwony sznureczek. Kartka jest zielona, są na niej poprzyklejane różne kolorowe kształty, obok mnie leża kartki i nożyczki.

Stoję przed drzwiami grupy VI, na których oprócz napisu są poprzyklejane kolorowe motylki. Trzymam w dłoniach zrobioną przez siebie kartkę.

Siedzę w kawiarni Sweet Home, przede mną leży na stole talerz z małą bezą. Trzymam ręce na stole, uśmiecham się, jestem ubrana w czerwony sweterek. 

Siedzę przy stole z moją kuzynką Marysią, przede mną leży talerzyk z tortem, a po lewej filiżanka herbaty. Za nami widać ekran. 

Babcia i dziadek siedzą, a ja obejmuje ich ramionami, lekko kucając. Uśmiechamy się wszyscy.

Stoję z Hanią, która obejmuje mnie ramieniem. Obie się uśmiechamy, Hania ma na sobie białą bluzkę, a ja czarną sukienkę i marynarkę, na zdjęciu widać szczególnie mój naszyjnik.

Tort Franka: okrągły, na wierzchu biały lukier i niebieskie motylki i gwiazdki. W górnej części napis "Roczek Franusia", w prawym górnym rogu zapalona świeczka. 

Tort Zuzi: w kształcie i kolorze żaby, na nim osiemnaście zapalonych świeczek.

Nareszcie kończę ten post pisany na raty. Naprawdę chciałabym pisać krócej, a częściej, ale wiem, że to nie za bardzo możliwe, czasu jest zawsze tak mało. Powoli dochodzimy do 7 tysięcy wyświetleń :D

Przepraszam was, że zdjęcia są razem na końcu, a nie tak jak test, ale już nie miałam siły ich tak ustawiać. Mam nadzieje, że aż tak bardzo wam to nie przeszkadza i że mi to wybaczycie.


Dobrej niedzieli wam życzę!


sobota, 13 lutego 2016

Ferie 2016

Nie nadążam za czasem, za samą sobą, za wszystkim, jak to się dzieje, że dni mijają tak szybko. Nawet się nie obejrzysz, a już kończą sie ferie i trzeba wracać do szkoły. Czasem chciałabym, żeby czas się zatrzymał, żebym mogła stanąć i się zastanowić nad swoim życiem. Tak teraz też mogę, ale gdyby zamrozić na chwile wszystkie zegary byłoby to chyba prostsze i dokładniej można byłoby to zrobić. Chociaż nie właściwie brzmi to przerażająco, szczególnie, że przypomniał mi się Kopciuszek. Ten wstęp jest zdecydowanie za długi, czas wrócić na Ziemię, do teraźniejszości i opisać ferie 2016!!!
Nie działo się właściwie bardzo dużo, głównym moim celem był odpoczynek w domu i spędzenie jak najwięcej czasu z rodziną. Ta druga rzecz była zdecydowanie trudniejsza, bardzo żałowałam, że ferie moich sióstr właśnie dobiegły końca i nie mogłam z nimi spędzić aż tak dużo czasu. Pozostała część najbliższej rodzinki chodziła do pracy, za to psami mogłam nacieszyć się do woli. Obejrzałam z mamą film (co dawno nie miało miejsca). Nosi tytuł „Dotyk miłości”, opowiada historię niewidomego masażysty, który za sprawą operacji odzyskuje wzrok, ale nie umie poradzić sobie do końca z tym, że widzi. Na końcu filmu główny bohater po raz kolejny traci wzrok. Nawiązując do tego filmu, często zastanawiam się jak to by było gdybym całkowicie odzyskała wzrok. Na pewno wiele rzeczy byłoby prostszych, ale nie wiem czy wszystko. Prawdopodobnie też nie umiałabym się tak do końca przestawić, nauczyć. To byłoby zupełnie inne życie, tak naprawdę nie umiem powiedzieć czy chciałabym takiego życia. Myślę, że najlepiej jest tak jak jest, bo tak miało być. Wszystko jest po coś i dziękuje Bogu, że jestem taką osobą, że stworzył mnie taką jaką chciał. We wtorek dostałam też propozycje napisania artykułu na temat mojego bloga do gazetki szkolnej, o której wam już kiedyś wspominałam (to ta której wymyśliłam tytuł). Trochę się zastanawiałam, ale doszłam do wniosku, że to właściwie dobry pomysł, przecież trzeba próbować nowych rzeczy. Może niektórzy dzięki temu dowiedzą się o blogach, zaczną je czytać lub nawet znajdą w sobie pasje do pisania jak ja. Przy okazji zapraszam was na fanpage gazetki „O czym szumią Jabłonki?”: https://www.facebook.com/O-CZYM-SZUMIĄ-JABŁONKI-1550866375229909/?fref=ts
W czwartek poszliśmy na zupę pomidorową do babci Krysi i jak to na tłusty czwartek przystało były też pączki. Za to w piątek u babci Mieci zjadłyśmy pyszny rosół i jabłka w cieście. W niedziele wszystkie wnuki babci Krysi poszły z nią na obiad do restauracji włoskiej, po którym była jeszcze kawa i lody u nas w domu. Wieczorem oglądaliśmy (moje kochane rodzeństwo) film ze ślubu Małgosi i Mateusza, przy okazji grając w Sabotażystę. W poniedziałek spędziłam miło wieczór z mamą i Martyną w kawiarni przy Roosevelta 5, która tym razem była otwarta (byłyśmy tam już w czasie przerwy świąteczne, wtedy niestety było zamknięte). Właściwie nie wiem czy można nazwać ją kawiarnią, bardziej chyba restauracją lub po prostu lokalem. Wnętrze jest bardzo ciekawie i specyficznie urządzone. Zjadłyśmy pyszną kolacje mama humus, Martyna tartę, a ja kanapkę domową. Przed kolacją odwiedziłyśmy jeszcze dziadków. We wtorek miałyśmy na obiad lazanie, zdałam sobie sprawę, że bardzo dawno nie jadłam tego dania. Po południu pojechałyśmy w trójkę do kina na „Planetę singli”. W sumie dawno nie byłam w trójkę z siostrami w kinie, świetnie, że nam się to udało. Film bardzo mi się podobał, pewnie głównie dlatego, że lubię komedie romantyczne. W środę byłam u fryzjera podciąć grzywkę i wyrównać końcówki, potem udałyśmy się z mamą z wizytą do jednej z jej podopiecznych (tak nazywam najczęściej osoby, z którymi pracuje moja mama, jakby ktoś nie wiedział jest instruktorem orientacji). Bardzo miło było porozmawiać z sympatyczną Olą i jej mamą. Na koniec poszłyśmy wspólnie w czwórkę do pobliskiego kościoła na mszę, bo przecież była to środa popielcowa. W czwartek kolejny obiadek u babci Krysi czyli jej danie popisowe: sznycelki. Teraz czas opisać dziś bardzo aktywny, rozrywkowy dzień. Koło 10:30 wyszliśmy z domu (ja, tata, Tina, Marta i Marek), żeby na 11 rozpocząć grę w kręgle. Pamiętam, że w dzieciństwie szło mi to bardzo dobrze, ale oczywiście bez barierek jest to o wiele trudniejsze, ogólnie podsumowując w większości mi nie wychodziło, ale uczyłam się i czasem zdarzały się też dobre rzuty, przecież trening czyni mistrza. Najtrudniej było ustawić dobrze kule, raz leciała za bardzo na lewo, a raz za bardzo na prawo, ale tego osoba z taką wadą wzroku jak ja chyba nie jest wstanie przeskoczyć. Na 12:30 pojechaliśmy do kina na seans „Moje córki krowy” (rodzice, Martyna i ja). Bardzo pouczający, psychologiczny, dający do myślenia film, lubię tego typu produkcje. Nie podobało mi się jedynie zakończenie, nie lubię jak filmy kończą się tak trochę jakby nie do końca się skończyły. Wiem, że jest dużo ludzi, którzy lubią filmy tego typu, ale ja do nich nie należę, głównie dlatego, że później męczy mnie co mogłoby być dalej, jak można by inaczej zakończyć taki film. Mojej siostrze chciało się pić, więc poszliśmy do kawiarni, która była na piętrze. Kolejnym naszym punktem dnia była Ikea, zakupy i obiad. Przed 18 wracaliśmy do domu, strasznie obładowani. Ja siedziałam (na wpół) na kolanach Marty i Tiny, opierając się kręgosłupem o leżące drewniane deski. 
Właśnie tak minęły mi moje ferie, dziś wieczorem czekają mnie jeszcze łyżwy (już drugi raz w te ferie, były na początek będą na koniec, mam nadzieje, że będzie szło mi jeszcze lepiej).

               [AKTUALIZACJA] JUŻ PO ŁYŻWACH

Właśnie wróciliśmy z lodowiska, jeździliśmy półtorej godziny czyli dwukrotnie dłużej niż ostatnio. Oczywiście lód był inny, łyżwy też, dodatkowo było później no i jeździliśmy na dworze, więc musiało minąć kilkanaście minut, żebym się do tego wszystkiego przyzwyczaiła. Jeździłam głównie z Martą, trochę Markiem, czasem z Hanią. Bywały też momenty, że jeździłam przy bandzie lub całkiem sama. Zaliczyłam jedną wywrotkę jechałam z Martą i chyba trochę za bardzo się rozpędziłyśmy. Na samym końcu jeździłam z Tiną, której też szło o wiele lepiej. Obie byłyśmy z siebie dumne, że się nie wywalałyśmy. Kiedy zdejmowałam łyżwy byłam bardzo zmęczona, ale szczęśliwa, żeby tego było mało Hania spytała mnie czy chciałabym od niej odkupić jej łyżwy, bo chce kupić sobie nowe. Mam wsiadać już do samochodu i nagle Hania mówi, że Marek przyjechał Porsche i jeśli chce to mogę się z nim przejechać. Mój braciszek ma ten samochód już dość długo (jakoś ponad pół roku), ale rzadko nim jeździ, a tym bardziej rzadko  kogoś przewozi, więc czułam się zaszczycona i jeszcze bardziej szczęśliwa. Jestem naprawdę wielką szczęściarą, pisałam to na początku ferii i pisze na koniec, więc mogę ocenić je jako naprawdę dobre i niezapomniane.

ZDJĘCIA 

Na kręgielni ja siedzę na krzesełku patrzę na tor, uśmiecham się, a Martyna stoi przy stojaku z kulami, patrzy na ekran z wynikami.

Siedzimy w trójkę: ja, Tina, Marta na kanapie w kawiarni, Marta pije czekoladę z filiżanki. Widać też kawałek stołu, na którym stoi szklanka z szejkiem.

W tle widać lodowisko od lewej: Tina, Marta, Marek, Hania i ja.

Trudno uwierzyć w to, że jutro o tej porze prawdopodobnie będę dojeżdżać do internatu. Znów będzie trudno pożegnać mi się z domem, ale taka jest już rzeczywistość. Trzymajcie za mnie kciuki, żebym dała radę jakoś w tej drugiej połowie lutego, a tym, którzy zaczynają ferie, (przede wszystkim moja kochana Ala czy na przykład przesympatyczna Ola) życzę dobrego, udanego odpoczynku, należy się wam, bo pewnie potrzebujecie tego jak każdy.

A wam jak minęły ferie? A szczęściary, które zaczynają jakie plany?

poniedziałek, 1 lutego 2016

Niezapomniany czas

Przyszedł pierwszy dzień lutego, a wraz z nim pierwszy dzień ferii dla mnie.Czas odpoczynku, czas, który poświęcę rodzinie, mojemu domowi, no i oczywiście czas na posta. Wiecie, że ostatnimi czasy coś się we mnie wypaliło i nie umiałam złożyć nic sensownego jak kiedyś, ale dziś siadam do komputera z nadzieją, że mój zapał i wena powrócą.  Powiem wam, że najtrudniejsze jest przypomnienie sobie tamtych dni i wybranie z nich tego co ważne, ciekawe, ale specjalnie dla was próbuje.
Doszłam do wniosku, że zacznę od soboty popołudnia 16 stycznia czyli właściwie od tego na czym skończyłam w ostatnim poście, który był skrótowy. Kiedy udało się nam wszystkim (czyli całej piątce, która została na weekend) posprzątać wszystko pojechałyśmy z panią Izą do MacDonalda. Okazało się później, że był to świetny sposób na spędzenie miłego późnego po południa. Wróciłyśmy trochę zziębnięte, ale w bardzo dobrych humorach. W niedziele właściwie nic mi się nie chciało, pewnie przez trudny tydzień spowodowany końcem semestru. Poszłyśmy do kaplicy na 11, popołudniu była wyprawiana osiemnastka koleżanki z grupy, a po niej dyskoteka zorganizowana w naszym internacie. Z początku miałam nie iść, bo jak zawsze twierdze nie umiem tańczyć, chociaż właściwie trochę lubię, za to nie przepadam za głośną muzyką. Doszłam jednak do wniosku, że pójdę, bo potem będę żałować no i trzeba się przecież jakoś przygotować do studniówki. Namówiła mnie też Patrycja z grupy obok, z którą wracałam z kaplicy, bo okazało się, że ona ma tak samo nie umie tańczyć, ale lubi. Skończyło się na tym, że bawiłam się z nią przez całą dyskotekę do samego końca, świetnie było i naprawdę nie żałuje, że poszłam. Zdałam sobie też dzięki temu sprawę, że mam  wokół siebie ludzi, którzy mnie lubią i naprawdę chcą spędzać ze mną czas (wiem to właściwie już od dawna, ale nadal mnie to zaskakuje i nie mogę się temu nadziwić i tym nacieszyć), że w końcu po tylu latach męczenia się w podstawówce i gimnazjum doczekałam się!!! Wiem, że niektórzy z was to czytają bardzo bardzo wam za wszystko dziękuje, wiem, że wam wydaje się, że to właściwe nic, że to jest naturalne, ale dla mnie to naprawdę bardzo ważne. Jak ja nie lubię opisywać poniedziałków są takie… Właściwie to chyba nikt nie lubi poniedziałków, ale ja szczególnie dlatego, że w te dni wszystko mi się kumuluje i jestem zawsze strasznie zmęczona. Z drugiej strony myślę sobie, że to może dobrze, bo w poniedziałek jest najwięcej siły po weekendzie. Wszyscy (klasa) byliśmy przekonani, że skoro zaczął się drugi semestr to nauczyciele choć na trochę nam odpuszczą, ale nie. Pani od chemii i biologii zrobiła nam krótką kartkówkę z chemii. Na pewno gdybym zajrzała do notatki napisałabym coś, ale tego nie zrobiłam, bo myślałam, że nic nie będzie. W szkole dowiedziałam się, że mam iść do dentysty na 15, trochę się zdenerwowałam, ale cóż jak trzeba to trzeba. Nie mieliśmy jednego wf, więc poszłam szybko do internatu, wzięłam prowiant, zjadłam obiad i szybko do dentysty. Aa no właśnie zapomniałam wspomnieć, że niespodziewanie okazało się, że mamy dyżur jadalniany, miałyśmy go mieć z Klaudią tydzień później, ale coś się poprzesuwało i był w tamtym tygodniu. Wróciłam do internatu i praktycznie od razu poszłam na orientacje, a później muzykoterapię. Kiedy wróciłam z zajęć zjadłam kolacje i czekała mnie oczywiście próba poloneza. Kiedy sięgam pamięcią do wtorku nic interesującego do opisania nie przychodzi mi do głowy zwyczajny dzień. W środę okazało się, że nie mam zajęć z panią Małgosią, więc mogłam iść do Kasi, bo prosiła mnie rano o pożyczenie komputera na chwilę. Po 17 była próba do poloneza już ostatnia nie licząc generalnej próby w sobotę. W czwartek wieczorem Aneta zrobiła mi próbną fryzurę na studniówkę wyszła przepięknie. Nie chciałam jej zepsuć i mieć ją na jutro, więc starałam się spać tak, żeby się nie zniszczyła i mi się udało, ale to właściwie dzięki temu, że była porządnie zrobiona. 
Moja fryzura od przodu kok a wokół niego warkocz na przodzie spinki kwiatki 

Moja fryzura od tyłu w tle ściana na której ramka z moimi zdjęciami z rodziną 

W piątek po lekcjach pojechałam z panią od terapii widzenia na rentgen zębów, trochę się bałam, bo nigdy nie załatwiałam sama tego typu spraw, ale jak to u mnie często bywa obawy były nie potrzebne. Wróciłam zjadłam obiad i miałam w planach zrobić generalkę, ale zadzwoniła do mnie spacerująca po ośrodku Luiza czy mogłabym po nią przyjść, bo skrócił jej się kijek. Oczywiście spełniłam jej prośbę przy okazji Luiza zrobiła kilka zdjęć, niektóre z nich zamieszczę w poście.
Drzewa iglaste, w lewym dolnym rogu dróżka do szkoły podstawowej i gimnazjum, dookoła leży śnieg

Stoję na dróżce w podobnym krajobrazie, który jest na zdjęciu wyżej

Nadeszła sobota, której z jednej strony się bałam, ale z drugiej strony na nią czekałam, sobota z moją pierwszą studniówką. Rano umyłam zlew, potem Aneta mnie uczesała, kok się na szczęście dobrze trzymał, więc można było zrobić go już wcześniej. Wróciłam do sprzątania: umyłam lodówkę, udało nam się też razem z Klaudią umyć czyste naczynia przed przyniesieniem obiadu, który jadłyśmy w grupie. Potem umyłam jeszcze podłogę w salonie. Na sam koniec przed ubieraniem Luiza pomalowała mi paznokcie na biało. Ubrałam się, wyszykowałam i poszłam na próbę generalną do poloneza na 17. 
Ja gotowa na studniówkę: czarne buty z kokardkami, czarne rajstopy, czarna sukienka, marynarka, dopasowane do siebie kolczyki i naszyjnik. Jestem uczesana we fryzurę na temat której napisałam wyżej, stoję uśmiechnięta na baczność, w tle drzwi wejściowe od grupy 

Myślałam, że będziemy ćwiczyć kilka razy, a okazało się, że przetańczyliśmy tylko raz i byliśmy wolni. Wszystko zaczęło się kilka minut po 18, oczywiście zatańczeniem przez nas poloneza. Denerwowałam się tylko przy pierwszych dźwiękach, ale jak już zaczęliśmy to jakoś poszło. Strasznie się bałam, że się gdzieś pomylę, źle pójdę jak na jednej z prób, ale nic takiego na szczęście się nie stało. Tak naprawdę chętnie zatańczyłabym go jeszcze raz i cieszę się, że będę miała taką okazję na własnej studniówce. Po polonezie było zaprezentowanie 3 klas: 3 liceum, 4 technikum i 3 zawodowej, zrobili to w bardzo ciekawy i momentami zabawny sposób. Kolejna część artystyczna -przedstawienie było w tematyce bajek, każda z klas miała swoją:
3LO -„Czerwony kapturek”
4T -„Shrek”
3Z -„Flinstonowie na wakacjach”
Wszystko było zrobione w bardzo sympatyczny, przyjemny sposób, bardzo miło oglądało się to przedstawienie, cieszę się, że miałam okazje je zobaczyć. Przed 20 była kolacja na stołówce, a po niej rozpoczęła się zabawa, która trwała do 4 rano. Tak jak się spodziewałam, aż do czwartej nie udało mi się wytrzymać, głównie przez to, że wstałam po 8 (to właśnie minusy rannego ptaszka), nie umiem też bardzo długi czas przebywać w miejscu, gdzie jest głośna muzyka, głowa mnie po prostu zaczyna boleć i jestem tym zmęczona. Wróciłam do grupy jakoś przed północą, mimo tego bawiłam się świetnie i mam nadzieje, że za rok, a tym bardziej za dwa będzie jeszcze lepiej. W niedzielę obudziłam się koło 8:30, zmyłam lakier z włosów, bo czułabym się w nim źle. Te z nas, które wstały poszły na mszę na 11. Przed obiadem, a potem popołudniu liczyłam zadania z matematyki, żeby się dobrze przygotować do sprawdzianu, robiłam też zadanie domowe z angielskiego i uczyłam się chemii. Poniedziałek był jak zawsze trudny, ale ten to chyba szczególnie. Z chemii poszło mi dość dobrze, sprawdzian z matematyki też nie najgorzej, a po południu zaczęły się schody… Na wf byliśmy na basenie, trochę mi się na nim dłużyło, ale to nie mój największy problem. Musiałam szybko się umyć, ubrać, wysuszyć, no właśnie te moje grube włosy, nie mogłam ich do końca wysuszyć, a czas mnie gonił, więc musiałam wyjść z trochę mokrymi. Gdzie się tak spieszyłam? Do dentysty, u którego okazało się, że moja koleżanka siedzi jeszcze na fotelu i nie potrzebnie się śpieszyłam. Ostatecznie dałam paniom tylko zdjęcia, pani doktor je obejrzała i zostałam zapisana na wizytę po feriach. Spóźniona już na orientacje popędziłam do internatu. Musiałam jeszcze wysuszyć włosy, bo panie nie puściły mnie z mokrymi. Na orientacji pojechałam do sklepu „Kaprys”, w którym można znaleźć dużo różnych rzeczy. Muzykoterapii na szczęście nie miałam, więc mogłam w spokoju zjeść obiad. Byłam tak zmęczona, że nie myśląc wsadziłam leniwe z bitą śmietaną do mikrofalówki, wiadomo jakie miało to skutki, ale danie było nadal dobre. Wieczorem miałam pianino zamiast lekcji we wtorek. We wtorek wstałam o 5, żeby się pouczyć słówek i zdań z angielskiego. Tym razem mi się udało zaliczyć kartkówkę i odpowiedzi ustną na dobre oceny, cieszę się, że nie dostałam 3 z rozszerzonego angielskiego, co często zdarzało mi się w pierwszym semestrze. Popołudnie miałam wolne, bo okazało się, że zajęcia kulinarne mam przełożone na czwartek. W środę zamiast basenu byliśmy na spotkaniu z dwoma chłopakami, którzy wyszli z nałogu dzięki pomocy Pana Boga. Dobrze było usłyszeć doświadczenie takich ludzi, ale właściwie to sama nie wiem czy spotkanie mi się tak do końca podobało. W czwartek czekał mnie mój pierwszy koncert, właściwie to było nazwane audycją muzyczną. Denerwowałam się, a jak pani powiedziała mi, że rozpocznę audycję to już w ogóle. Czułam się kompletnie załamana, strasznie mi wyszło, nawet pani, która mnie uczy powiedziała, że muszę jeszcze dużo ćwiczyć. Znów doszłam do wniosku, że może po prostu się do tego nie nadaje. Przebrałam się szybko i poszłam na kulinarne. Parówki w cieście poprawiły mi trochę humor. Okazało się, że są na kolacje grzanki na słodka, a ostatnio myślałam sobie, że dawno ich nie było. Kolacje jadłam strasznie długo i bardzo się najadłam: 2 parówki w cieście i 3 grzanki z nutellą, 2 szklanki herbaty i jedna mleka. Piątek czekałam na niego z utęsknieniem przyjeżdża mama, święto szkoły, początek ferii. Poszliśmy na pierwszą lekcje do szkoły, okazało się, że będzie to zastępstwo z Panem Dyrektorem, bo ksiądz się rozchorował i będzie tylko na mszy. Świętowanie rozpoczęliśmy mszą w kaplicy o 9, potem przemieściliśmy się wszyscy do szkoły na dalszą część. Mama przyjechała w trakcie mszy, więc mogłam się z nią przywitać przed kaplicą. W szkole mogliśmy usłyszeć między innymi wykład ojca dominikanina, który był naszym gościem. Wykład był o Tomaszu z Akwinu patronie naszej szkoły. Kiedy świętowanie dobiegło końca mieliśmy ostatnie dwie lekcje, po których poszłam z mamą do internatu spakować się i zjeść obiad. Ulokowałyśmy się w domku, gdzie miałyśmy nocleg i pojechałyśmy do Warszawy zjeść coś na kolacje. Obie byłyśmy dość mocno zmęczone, więc wcześnie położyłyśmy się spać. Wstałyśmy przed siódmą, spakowałyśmy wszystkie rzeczy i poszłyśmy zjeść śniadanie na jadalnie. Wyruszyłyśmy z Lasek autobusem przed 9, pojechałyśmy metrem do centrum, żeby załatwić pewną sprawę, niestety nie udało się, bo punkt informacyjny był zamknięty. Długo się zastanawiałam czy pisać o tym o czym zaraz przeczytacie dlaczego? Bo boje się trochę komentarzy, opinii, ale napisze o tym. To jest mój świat, świat moim jednym okiem, a że jest to dla mnie bardzo ważne to pewnie miałabym wyrzuty sumienia gdyby to pominęła. Pojechałyśmy z mamą na dworzec zachodni, żeby odłożyć walizki, a potem do galerii „Blue City” po co? Odbywało się tam właśnie tego dnia spotkanie z Candelarią Molfese aktorką, która zagrała w serialu „Violetta”. Do Polski przyleciała, żeby promować swoją biografię „Świat Cande”, bardzo zależało mi, żeby być na spotkaniu z nią. Jestem wielką fanką serialu, bardzo dużo zmienił w moim życiu i uwielbiam wszystkich aktorów, którzy zagrali w Violettcie. Dlatego właśnie poprosiłam mamę, żeby została ze mną ten jeden dzień i pomogła spełnić mi moje marzenie. W galerii byłyśmy już po 10, odpowiednio wcześnie, żeby zająć miejsce przy barierce. Cande przyjechała kilkanaście minut po 13, normalnie nogi bolałyby mnie od stania, ale przez emocje nic takiego nie czułam. Na początku przeprowadzono wywiad z Cande, na koniec, którego gwiazda zaśpiewała jedną z piosenek z serialu. Zaczęło się podpisywanie książek, kolejka była strasznie źle zorganizowana, właściwie można stwierdzić, że jej nie było. Wszyscy się na siebie pchali, ścisk był niemiłosierny, nigdy nie stałam tak ściśnięta jak wtedy. Przyszła w końcu moja kolej, weszłam na scenę i podeszłam do Cande. Ochroniarz wziął ode mnie książki, od razu pomyślałam, że weźmie też prezent, który dla niej miałam i nawet nie zobaczę jej reakcji na niego, na szczęście tak się nie stało. Mogłam osobiście wręczyć Candelari prezent. Od razu było widać, że jej się spodobał podziękowała i powiedziała, że jest bardzo piękny, rozłożyła go nawet. Najbardziej zaskoczyła mnie ostatnia rzecz jaką zrobiła, wstała i wyciągnęła do mnie ręce oczywiście się do niej przytuliłam. Sama z siebie na pewno bym tego nie zrobiła wiedząc, że jest to zabroniona, a tu taka miła niespodzianka. Nigdy nie zapomnę tego dnia, emocji, atmosfery, tego pięknego momentu. Zjadłyśmy z mamą obiad w galerii, mogłam zobaczyć jeszcze jak Cande kończy podpisywać i schodzi ze sceny żegnając się. 
Cande (rudowłosa Argentynka w biało-czarnuych spodniach, białej bluzce i bordowym kapeluszu) wstaje z krzesła wyciągając do mnie ręce. Ja pochylam się do niej również wyciągając ręce, obie stoimy na scenie, z naszych dwóch stron dwaj ochroniarze

Cande przybija piątkę fance, za nią ochroniarze, na dole zdjęcia moja głowa 

Pociąg miałyśmy o 17:05, niestety spóźnił się kilka minut, koło 20 dotarłyśmy do domu, byłam zmęczona, ale szczęśliwa, to był przewspaniały dzień. Niedziela poranek w domu, na 12:15 do kościoła, później szykowanie się na gości z okazji imienin Martyny. Jak zwykle zebrała się cała rodzina: dziadkowie, ciocia (babci niestety nie było), wujek z ciocią i kuzynkami i wujek z ciocią z kuzynkami i kuzynami. Zabrakło też Mateusza i Gosi, którzy na weekend pojechali do Częstochowy. Posiedzieliśmy trochę pogadaliśmy, a potem niektórzy z nas pojechali na łyżwy na Chwiałkę. Pierwszy raz jeździłam na łyżwach, więc myślałam, że od razu się wywalę, ale na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Dobrze, że jeździłam ostatnio na wf na rolkach, bo bez tego na pewno wywaliłabym się przy pierwszym kroku. Opierałam się trochę o Martę, potem o Marysię, wywaliłam się dwa razy (z tego drugi na sam koniec z winy mojej siostry Martyny, która się o mnie oparła, podobno mi szło lepiej niż jej, co jest zadziwiające). Strasznie mi się podobało i mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę miała okazję pojeździć i może nauczę się trochę lepiej. 
Stoimy na lodowisku w łyżwach, wszyscy uśmiechnięci, od lewej: Marek, Hania, za nią Marysia, Ania, ja, Tina i Marta

Jeśli wideo wam się nie odtworzy to przepraszam, ale nie mam na to wpływu
Ja i Martyna jedziemy na łyżwach trzymając się siebie wzajemnie. Ja czasami jadę trochę szybciej, osoba, którą słychać na koniec to mój brat Marek, który jest również autorem nagrania

Właściwie mogę uznać ten weekned za wymarzony, lepszego początku ferii mieć nie mogłam, szczęściara ze mnie. Planowałam nie pisać o poniedziałku, ale tak mi się to wszystko przeciągnęło, że chyba napisze. Byłam dziś odebrać Martynę ze szkoły,  pojechałyśmy razem do MacDonalda, miałyśmy to zaplanowane już od dawna. Dobrze jest spędzić miło czas z młodszą siostrą. 
Chyba nigdy nie pisałam tak długo posta, nie wiem co się ze mną dzieje, zawsze udało mi się spiąć i raz dwa skończyć, a dziś pisze, pisze i końca nie ma, ale jednak zaraz będzie. Mam nadzieje, że docenicie moje staranie, bo dzisiejszy wpis naprawdę dużo mnie kosztował. Tym co zaczęli ferie życzę odpoczynku i mile spędzonego czasu, tym którzy skończyli ferie życzę sił do pracy, a tym którzy ferie mieć będą (jesteście tu zdecydowanie mniejszością, ale wiem, że jesteście) życzę również sił do pracy i wiecie powtarzajcie sobie, że jeszcze tylko dwa tygodnie i zasłużony odpoczynek. 

WIELKIE GRATULACJE DLA TYCH KTÓRZY  DOTARLI DO KOŃCA