Translate

sobota, 28 maja 2016

Majowe świętowanie

Planowałam napisać tego posta już jakiś tydzień temu, żeby później nie mieć zbyt dużo zaległości, ale oczywiście czas przeleciał tak, że nic mi z tego nie wyszło. Ciekawe czy będę pamiętać wszystko co chciałam, no okaże się. Już na wstępie mówię wam, że prawdopodobnie podzielę te trzy tygodnie na dwa posty, żebyście wy mieli co czytać, żeby post nie był zbyt długi i żebym ja się z wszystkim dobrze wyrobiła. Sobie życzę powodzenia, a wam miłej lektury!
Pierwszy dzień szkolny, pierwszy dzień matur, urodziny Luizy i Natalii.  Będąc w domu na majówce kupiłam dziewczynom prezenty. Luiza dostała trzy książki z naszej wspólnej ulubionej serii Jeżycjady, a Natalia etui w kształcie czekolady na iPada. W szkole czekała na nas niespodzianka, okazało się, że mamy sześć matematyk pod rząd (połowa przez matury, a połowa w planie), a na koniec był polski. Mi to właściwie szczególnie nie przeszkadzało, ale to dlatego, że jestem jedną z tych nielicznych, dziwnych osób, które lubią matematykę i liczenie sprawia im przyjemność, chyba, że coś nie wychodzi. Nigdy bym się nie spodziewała, ze ktoś dojdzie do wniosku, że z całej klasy akurat ja nadaje się na zagranie czarnego charakteru, a jednak :), tak właśnie takich rzeczy człowiek dowiaduje się na polskim, co to się dzieje. Strasznie dawno nie byłam na basenie, więc dobrze, że akurat tamtego dnia miałam czas, przepłynęłam koło 70 basenów, dobrze mi to zrobiło. W nagrodę czekała na nas impreza urodzinowa Luizy i Natalii. Hmm czy w czwartek wydarzyło się coś godnego opisania?? Raczej nie skoro nie przychodzi mi do głowy nic konkretnego. W piątek połowę lekcji spędziliśmy na dworze przed szkołą, pod jabłonkami, co było genialne. Spowodowane było to sporą ilością łączeń i oczywiście ładną pogodą. Popołudniu jak mi się to ostatnio często zdarza w piątki sprzątałam, żeby nie zostawiać sobie tego na sobotę, bo przecież kto normalny sprząta w urodziny?? Rano sobie trochę pospałam, kiedy pani Marzena przyszła na dyżur złożyła mi życzenia i wręczyła pięknego kwiatka. Zjadłam śniadanie, pani Marzena obiecała mi, że uczesze mnie we fryzurę w kształcie serca. Kiedy była w trakcie robienia, weszła Marta z rodzicami, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Byłam przekonana, że to będą moje pierwsze urodziny bez rodziny, a jednak okazało się, że mam taką wspaniałą rodzinę, która mnie nie zostawiła i postanowiła przyjechać. Dostałam w prezencie zdjęcie psów, które Marta specjalnie zrobiła kilka dni wcześniej. Tara i Shelly cudownie się ustawiły i są na nim prześliczne. Zdjęcie w ramce stoi na moim biurku, więc spoglądam na nie kiedy tylko mam ochotę. Prezent dostała też cała grupa, a była nim wyciskarka do cytrusów. Niespodzianki ciąg dalszy ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu w drzwiach grupy po raz pierwszy stanęli Mateusz i Gosia. Nie wierzyłam, że to wszystko się dzieje, że przyjechali specjalnie dla mnie i z radości się popłakałam. Nigdy nie zapomnę tego dnia i tamtej chwili, była bardzo wyjątkowa. Przed obiadem przeszliśmy się wszyscy po ośrodku oprowadzając Mateusza i Gosię, którzy byli tu pierwszy raz. 
Fryzura w kształcie serca, którą zrobiła mi pani Marzena, w tle widać zieleń 

Stoję uśmiechając się mam na sobie czarną sukienkę w białe serduszka 

Moje ulubione kwiatki czyli konwalie, białe, małe dzwoneczki i duże, zielone liśc
Od lewej: Mateusz, ja i Gosia, stoimy w fioletowych bzach uśmiechając się

Zjedliśmy wszyscy ze smakiem obiad i zaczęliśmy szykować moją imprezę urodzinową. Wyciskanie cytrusów na sok, układanie stołów, krzeseł, talerzy, kubków, to były czynności, którymi zajmowaliśmy się przez około godzinę. Świętować zaczęliśmy jakoś przed 15. Przyszły dziewczyny z grupy, których akurat na ten weekend zostało mało, konkretnie: Luiza, Natalia i Iza, oczywiście z panią Marzeną. Zaproszone zostały też siostra Jana Maria i siostra Dominika, a pani Ania, gdy przyszła na dyżur, dołączyła się do nas. 
W świetlicy internatu dziewcząt pochylam się nad stołem zdmuchując świeczki z mojego tortu, obok mnie stoi Luiza
Mój tort urodzinowy czyli ciasto marchewkowe w kształcie serca, napis z lukru 17 lat i braillowska 17 -tort zrobiony przez tatę

Siedzieliśmy dość długo przy ciastach i soku, bo aż do po 17 (co prawda nie wszyscy, ale…). Ze sprzątnięciem uwinęliśmy się szybko, w końcu im więcej osób pomaga tym lepiej. Na wieczór rozdzieliliśmy się: tata do domku, mama do sklepu, a Marta ze mną do internatu, żeby pomalować mi i Luizie paznokcie. Zupełnym wieczorem czekała mnie jeszcze jedna miła niespodzianka, a była to rozmowa z osobą, z którą chyba najbardziej chciałam pogadać, bo strasznie dawno w takiej ilości i sposobie tego nie robiłam (tak wiem, że to może trochę dziwnie brzmi, ale kto ma wiedzieć o co chodzi ten wie). Niedzielny poranek był bardzo przyjemny: tosty z serem i szynką na śniadanie oraz msza w laskowskiej kaplicy. 
Ja i pani Ania stoimy w grupowym salonie, uśmiechamy się

W kaplicy ksiądz Michał czyta coś z Pisma Świętego (prawdopodobnie Ewangelię), ołtarz nad nim krzyż, po prawej obraz Matki Boskiej Częstochowskiej 

Ja i tata wąchamy fioletowy bez

Powrót do internatu i wyciskanie cytrusów na sok, jednoczesna nauka obsługi maszyny. Po zjedzeniu obiadu poszliśmy na spacer do Puszczy Kampinowskiej, po którym rodzice i Marta się spakowali, wypili szybką kawę i pojechali. Trudno było się przenieść z powrotem do codzienności, jak zwykle było mi trochę smutno, a musiałam odrobić lekcje i się pouczyć. Pocieszało mnie to, że w nowym tygodniu były 4 dni chodzenia do szkoły, bo w piątek czekało nas święto ośrodka. W poniedziałek miałam swój cotygodniowy maraton, pomijając muzykoterapie, więc mogłam trochę wcześniej zjeść obiad. Pani Ania wpadła za mnie na świetny pomysł nauki na balkonie. Co prawda nie wiem czy mi to pomogło, ale na pewno było przyjemniej. Odłożyłam dla Patrycji ciasta, których zostało sporo po mojej mega imprezie. Gdyby była w weekend w internacie na pewno bym ją zaprosiła, więc pomyślałam, że będzie jej miło jak ją poczęstuje, a że zadzwoniła do mnie z rana w sobotę jako nieliczna to jej się w pełni należało. Dostałam od niej prześliczny kubek w kwiatki, który będzie mi się z nią teraz kojarzył, kiedy będę na niego patrzeć i pić w nim herbatę. We wtorek robiłam na kulinarnych łazanki, wyszły bardzo dobre. W środę mieliśmy kolejne lekcje na dworze pod jabłonkami, jedną wolną, a dwie matematyki, na dworze się zdecydowanie lepiej myśli. Minusem są jedynie odwiewające kartki. Środowe popołudnie poświęciłam całkowicie nauce na sprawdzian z fizyki, no poza zajęciami z panią Małgosią. Opłaciło mi się to w 100%, na całe szczęście sprawdzian poszedł mi bardzo dobrze i dostałam 5, a najlepsze jest to, że to był ostatni sprawdzian z fizyki w moim życiu :D. Poszłam do Luizy na kulinarne, żeby pomóc jej tylko z zaniesieniem zupy. Okazało się, że Pauliny nie będzie na zajęciach, a Piotrek, który był u Luizy na zupie wpadł na pomysł, że możemy w trójkę zrobić kulki ziemniaczane za nią. Pani Basia się zgodziła i odbyły się chyba jedne z najdziwniejszych zajęć, na których byłam. Luiza miała drugie kulinarne pod rząd, ja drugie w tym tygodniu, a Piotrek pierwsze w swoim życiu hehheh, tak było to naprawdę dziwne, ale przynajmniej nic się nie zmarnowało.  W piątek świętowanie rozpoczęło się od modlitwy przy grobie założycielki matki Róży Czackiej, po której przeszliśmy do kaplicy na uroczystą mszę. Kolejnym punktem programu była część artystyczna przygotowana przez siostrę Janę Marię. Przedstawienie tak jak się spodziewałam było wspaniałe, na pewno na długo je zapamiętam. Posiedzieliśmy trochę w szkole, okazało się, że nie mieliśmy zbyt dużo gości, pewnie dlatego, że Jabłonki znajduje się w dość dalekiej części ośrodka. Obiad był wyjątkowo w grupie, zjadłyśmy go z Luizą szybko i poszłyśmy do kawiarenki na lody. O mało bym nie zapomniała wspomnieć o tym, że dowiedziałam się o sobie kolejnej rzeczy, której bym się nigdy nie spodziewała usłyszeć… że jestem wampirem. Oczywiście było to powiedziane w żartach, tylko dlatego, że podobno zawsze mam zimne ręce, zapewne będę to długo pamiętać. Wracam do kawiarenki, siedzieliśmy sobie przed nią w niedużym gronie: ja, Luiza, pani Ola, jej siostrzenica Maja, Asia, Bartek, Jarek i Kamil, no w sumie może nie w niedużym, trochę nas tam siedziało. W każdym razie było bardzo przyjemnie. Potem dołączyły jeszcze Ania i Aneta. Czas zleciał nam szybko, jakoś 20 minut przed 16 poszliśmy w stronę szkoły muzycznej na popołudniowy koncert. Podział na dwie części był genialnym pomysłem, na początek były występy klasyczne, a później bardziej rozrywkowe. Na koniec przenieśliśmy się na dwór, aby wysłuchać występów dwóch zespołów. W jednym z nich grają dwie moje koleżanki z grupy Klaudia i Nikola, więc ich występ był mi szczególnie bliski. Kiedy wszystko się skończyło czekaliśmy na przywiezienie pizzy, na początku na dworze, a później, gdy zaczęło padać przenieśliśmy się do budynku. Dość sporo czasu minęło, ale nam to nie przeszkadzało siedziałyśmy sobie: ja, Patrycja, Klaudia i Iza rozmawiając, śmiejąc się, słuchając muzyki. Wreszcie się doczekałyśmy pysznej pizzy. Wracałyśmy do internatu oczywiście we wspaniałych humorach, dzień był naprawdę udany i było się czym cieszyć. Sobotni poranek minął mi na sprzątaniu i odrabianiu lekcji, ale za to popołudniu mogłam się rozerwać. Pani Ania z grupy V spytała mnie dzień wcześniej czy nie chciałabym pojechać z piątką do kina na „Wszystko Gra”, bardzo chętnie się zgodziłam. Tak, więc popołudnie miałam naprawdę udane, wieczór właściwie też, bo gdy wróciłyśmy z Patrycją i Pauliną nie mogłyśmy się nagadać i stałyśmy na korytarzu między grupami. W pewnym momencie stwierdziłyśmy, że to bez sensu i dziewczyny zaprosiły mnie do swojej grupy na kolacje. Tak wieczór był naprawdę miły. Czas niedzielny musiałam poświęcić zadaniom z matematyki i nauce chemii, a no i szykowaniu imprezy urodzinowej mojej i Nikoli. Poniedziałek mimo, że bez dentysty był dość aktywny i męczący, szczególnie, że raz działo się coś lepszego raz gorszego, ale tego nie będę w szczegółach opisywać. Może pochwalę się tylko, że grając chyba z trzeci raz w goalballa, a pierwszy raz na środku moja drużyna wygrała. Przejdę natomiast do urodzin, które udały się naprawdę dobrze. Wszyscy zaproszeni goście przyszli, no jeden z opóźnieniem, ale przecież liczy się, że był. Jakoś tak się wszystko ułożyło, że impreza była śpiewająca, właściwie prawie przez cały czas, któraś z dziewczyn coś śpiewała. Strasznie mi się to podobało i na pewno na długo mi to zostanie w pamięci, a w szczególności wykonania: Izy, Nikoli i Patrycji. Już myślałam, że w tamtym tygodniu będę miała mniej spraw szkolnych, ale okazało się, że dobrze by było gdybym poprawiła angielski, więc musiałam jeszcze powtarzać. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć co ja właściwie robiłam we wtorek popołudniu, może dlatego, że jest już dość późno albo dlatego, że jednak nie umiem wszystkiego tak dobrze spamiętać. Wiem na pewno, że w środę popołudniu się pakowałam i powtarzałam słówka. W czwartek było mi trochę przykro, bo jednak nie udało mi się poprawić karkówki, pani zaczęła pytać część klasy z czegoś innego, zostawiła mnie na później i ostatecznie się zestresowałam. Pani stwierdziła, że napisze we wtorek, żebym nie pisała na szybko, bo zaraz musiałyśmy wyjść, żeby zdążyć zjeść obiad i się dopakować. 
Na tym kończę, bo gdybym zaczęła opisać naszą super grupową wycieczkę, to bym siedziała do bardzo późna, a tego nie chce. Musicie poczekać sobie teraz grzecznie w niepewności do momentu, kiedy znowu znajdę czas na napisanie dla was. Pewnie widzieliście wczoraj posta o zmianie wyglądu i komentarzach, a jeśli nie to znajdziecie go pod tym postem. Wracając jeszcze do anonimowych komentarzy to możecie je już śmiało dodawać i prosiłabym was, żebyście się podpisywali, bo bardzo chciałabym wiedzieć kto je pisze. 
A tak na deser nowy singiel jednej z moich idolek, o której z resztą było w poprzednim poście:


Do uczniów: pamiętajcie zostały 4 tygodnie damy radę!

Do maturzystów: odpoczywajcie należy się Wam!

Do pracujących: na pewno dacie radę jak zawsze!

Do wszystkich: udanej niedzieli!


piątek, 27 maja 2016

Wygląd bloga

                            Dlaczego motyle?
Od jakiegoś czasu te owady mi towarzyszą, hmm konkretnie to chyba od 2015 roku. Zaczęło się od drugiej solowej płyty jednej z moich idolek Lodovici Comello, jeszcze przed premierą płyty "Mariposa" (w tłumaczeniu z hiszpańskiego motyl) porównała swoją karierę do rozwijającego się motyla. Dodała wtedy na swojego fanpage o to takie zdjęcie:

Turkusowy, symetryczny  kształt motyla na białym tle

Oświadczając przy tym nam fanom, że jej druga solowa płyta będzie miała tytuł "Mariposa".
Przy okazji szykowania się w maju tamtego roku na spotkanie z nią w warszawskiej Arakdi dostałam na urodziny bluzkę i torbę w motyle, a dzień później po spotkaniu jeszcze niebieską chustkę, również w motyle. Od świadkowej na bierzmowanie czyli mojej bratowej otrzymałam prześliczne kolczyki w kształcie motyli. Wtedy tata doszedł do wniosku, że dorastam, rozwijam skrzydła i wylatuje z domu trochę jak motyl. Na początku wakacji tata kupił mi w prezencie iWatcha, jako nagrodę za ukończenie gimnazjum z paskiem na świadectwie. W opcjach tła zegarka można było ustawić wyświetlające się różnego rodzaju motyle, wybrałam ją wtedy na stałe. Codziennie, kiedy sprawdzam godzinę ukazuje mi się jednocześnie motyl trzepoczący skrzydełkami. Na koniec wakacji moje siostry były na zakupach. Zrobiły mi zdjęcia trzech etui na mój telefon, które znalazły w sklepie. Poprosiłam je wtedy, żeby kupiły mi jedno z nich. Właśnie na nim są również kolorowe motyle, nosze je do dzisiaj i na razie mi się nie znudziło. To są właściwie dodatkowe okoliczności, a głównym powodem jest to, że po prostu bardzo lubię te zwierzęta, są śliczne delikatne. Nie jestem wstanie ich nigdy dobrze zobaczyć, ale co któregoś widzę to jest inny niż poprzedni.
                                          Sprawa organizacyjne
Pewnie pamiętacie jak na samym początku próbowałam zmienić w ustawieniach, żebyście mogli komentować posty anonimowo. Wydawało mi się wtedy, że to zmieniłam i że po prostu to nie działa. Dziś okazało się, że jednak tego nie zmieniłam, nie byłam niestety tego faktu świadoma. Na szczęście naprawiłam swój błąd i mam nadzieje, że teraz wszystko będzie już dobrze, że będziecie mogli spokojnie dodawać komentarze.

wtorek, 3 maja 2016

Weekend z kuzynkami

Sądziłam, że z domu będzie mi łatwiej napisać posta, bo będę miała więcej czasu, luzu, spokoju, ale to wszystko mnie po prostu rozleniwiło i nic mi się strasznie teraz nie chce. Tak naprawdę mogłam to przewidzieć, ale grunt, że zaczęłam. Zwykle jak coś rozpocznę to w miarę możliwości doprowadzam to do końca, więc teraz też się o to postaram. 
Niedziela minęła bardzo szybko, właściwie jak każdy weekend. Dużą część dnia męczyłam się jeszcze z napisaniem wypracowania, które szło mi strasznie powoli, co w moim przypadku jest wielką rzadkością. Zazwyczaj jest tak, że myślę trochę nad pomysłem, mam go, siadam, piszę, potem jeszcze poprawiam i praca jest gotowa. W sumie to cieszę się, że tak mam, bo nie wyobrażam sobie męczenia się z każdym wypracowaniem tak jak z tym ostatnim. Wieczorem zrobiłyśmy z panią Izą pizze, która była bardzo dobra, oprócz tego, że była z żytniej mąki, którą się czuło. Początku tygodnia jak zwykle się bałam, bo zapowiadał się trudny poniedziałek z obiadem o 18:30, ale okazało się, że oba zajęcia mam odwołane, nie było też jednego wf, bo pan szedł na radę. W szkole pani Ula powiedziała, że ja, Luiza i Dima będziemy na lekcji pokazowej dla pani prezydentowej. Byłam przerażona, bo przecież nie umiem niemieckiego i myślałam, że pani weźmie po prostu osoby, które dobrze mówią i uczą się długo, a pani chciała pokazać wszystkie techniki jakimi pracujemy w szkole. Wszyscy, którzy brali udział w lekcji pokazowej bardzo się stresowali, więc przynajmniej każde z nas nie było w tym same. Na początek przedstawiliśmy się po kolei, pani Duda zadawała niektórym z nas pytania po niemiecku. Niestety padło na mnie, spytała mnie ile mam lat? Odpowiedziałabym, ale się zdenerwowałam i liczby mi się pomieszały. Kiedy wszyscy się już przedstawiliśmy pani Ula rozmawiała z panią prezydentową po niemiecku, o mieście rodzinnym pani Uli i o naszej technice pracy. Na kulinarnych robiłam murzynka, który wyszedł mi świetnie i był przepyszny. W środę okazało się, że przez najbliższe tygodnie w zastępstwie za panią Martę PP będzie miał z nami pan dyrektor. W czwartek chłopaki z klasy zaprosili nas na kebaba i frytki do siebie do internatu. Z początku nie chciało mi się iść tam już trzeci raz tego dnia, ale potem stwierdziłam, że w sumie czemu nie, przecież może być nawet fajnie spędzić z nimi czas. Miałyśmy pójść sobie spokojnie z Luiza kolo 17, ale jak wróciłam z pianina to Luiza powiedziała, że mamy już iść. Dobrze, że się jednak zdecydowałam iść, bo rzeczywiście  było bardzo sympatycznie. Miło spędziliśmy czas, jedząc i rozmawiając, a najbardziej to zapamiętam chyba powrót. Chłopaki doszli do wniosku, że nas odprowadzą, Luizę zaczęła mocniej boleć stopa, więc Dima jej zaproponował, że może ją ponieść. Na to Luiza stwierdziła, że się boi, więc Dima namówił mnie, żeby sprawdzić czy mnie uniesie. Nie wiem w ogóle po co nagle zaczął biec, oprócz tego, że się bałam czy nic mu się nie stanie, bo w sumie bardzo lekka to nie jestem to tak ogólnie było fajnie i śmiesznie. Luiza nam nawet zrobiła zdjęcie na pamiątkę:


Dima stoi na środku Lipówki, ja siedzę mu na plecach
Autorka zdjęcia: Luiza

W piątku nie było właściwie nic szczególnego, od taki zwykły sobie dzień, szkoła, obiad, zajęcia, sprzątanie. Weekend miałam zupełnie inny niż poprzedni, przyjechały do mnie kuzynki z rodzicami. Ciocia i wujek z Anią przyjechali koło dwunastej, pokazałam im grupę, poszli rozpakować się do Domu Przyjaciół. Zjedliśmy razem obiad i pojechaliśmy do Warszawy odebrać Marysię z Centrum Kopernik. Kiedy Marysia była z nami pojechaliśmy wszyscy razem do Łazienek. Było tam bardzo dużo zieleni, kwiatów, wszystko było prześliczne. Paw chodził sobie luzem, oswojone wiewiórki jadły z ręki. W pewnym momencie jedna sikorka usiadła Ani na ręce, z czego Ania była strasznie zadowolona. Lekko zmęczeni pojechaliśmy do centrum, zjedliśmy podwieczorek i spacerowaliśmy po Starym Mieście. Na koniec pojechaliśmy do sklepu, żeby kupić coś dla cioci, wujka i dziewczyn na kolację. Zjedliśmy wspólnie kolację i poszliśmy każdy w swoją stronę, do swoich zajęć. 


Ja i Marysia kucamy w trawie, za nami różowe i białe tulipany

Na pierwszym planie dwa różowe tulipany, po prawej stronie trochę dalej widać zamazane jeszcze dwa kwiaty, czerwony i różowy, w tle trawa

 Brązowa wiewiórka na tle zielonej trawy



Kolorowy paw stoi wokół barwnych kwiatów, kawałek dalej zielona trawa i ścieżka 
Od lewej: ja, Ania, Marysia, stoimy pod pomnikiem warszawskiej Syrenki

Autorka zdjęć: ciocia Aga

W niedzielę dziewczyny przyszły do mnie do grupy zjeść ze mną śniadanie. Poszliśmy wspólnie do kaplicy na mszę, a później oprowadziłam moich gości po całym Ośrodku. Niestety było zimniej niż poprzedniego dnia, więc postanowiliśmy pojechać do kawiarni Sweet Home w Izabelinie, żeby zjeść coś smacznego i wypić ciepłą herbatę lub kawę. Po pysznym, dużym obiedzie oni pojechali w stronę Poznania, a ja wróciłam do grupy. Popołudniu poszłam z Luizą na spacer i plac zabaw, żeby się pohuśtać. W poniedziałek nie byłam z siebie zbyt zadowolona, bo średnio poszedł mi sprawdzian z matematyki. Kolejny tydzień  miałam odwołane zajęcia, więc po dentyście mogłam się spokojnie pouczyć. Wtorek był trochę denerwującym dniem, okazało się, ze nie będzie karkówek z angielskiego, bo pani Moniki nie ma. Sprawdzianu z WOSu też ostatecznie nie było, więc większość z nas się trochę zdenerwowała, bo uczyliśmy się i nic z tego. Na całe szczęście w środę mogliśmy już napisać sprawdzian z WOSu, a w czwartek kartkówkę z angielskiego, więc akurat udało się tak, że nie była to aż taka dużo różnica czasu jak myśleliśmy, że będzie. Wracając jeszcze do środy nie miałam jechać na wykład o Chrzcie Polski, ale właściwie w ostatniej chwili pojechałam za kogoś kto zrezygnował. Wykład był ciekawy, oczywiście jak to dla mnie było za dużo informacji, ale coś na pewno udało mi się wynieść. Strasznie nie mogłam doczekać się czwartku, a to dlatego, że mama po mnie przyjeżdżała i jechałam z nią do domu. Wydaje mi się, że nigdy nie chciało mi się tak do domu, nie byłam aż tak za nim stęskniona jak tym razem. W sumie nie dziwne, w końcu nie byłam w Poznaniu cały kwiecień. Po pianinie spotkałam się z mamą pod internatem i poszłyśmy na bilans. Szybko do internatu po walizkę i na przystanek. W domu byłyśmy jakoś koło 22, jak zwykle przywitania były gromkie, zarówno przez tatę, siostry jak i psy. W piątek rano mogłam się wyspać, ale średnio mi się to udało, jak zwykle nie umiałam się od razu przestawić. Miała na to wpływ pewnie też wizyta u dentysty, która odbyła się tego dnia. Cały tydzień się tym nie martwiłam, tak mi się w każdym razie zdawało, bo teraz mam wrażenie, że udawałam, że się nie denerwuje. W każdym razie dopiero jak jechałyśmy do stomatologii zaczęłam się poważnie martwić jak to tym razem będzie. Przeżyłam bo czemu nie miałam, ale trochę trudno było. Po znieczuleniu zaczęło piszczeć mi w głowie, było mi duszno, w głowie się kręciło. Potem zrobiło mi się czarno przed oczami i w sumie sama nie wiem czy zemdlałam czy nie, ale wiem na pewno, że nie było to przyjemne i zupełnie nie wiedziałam co robić. Na całe szczęście pani doktor, która stała obok zauważyła, że jestem strasznie blada i powiedziała dentyście, żeby przerwał. Dziwne, że lekarz, który zaczął wyrywać mi zęba nic nie zauważył. Odczekali kilka minut i dokończyli, pozbyłam się ostatniej szóstki jaką miałam. Pani spytała jak się czuje i czy chcemy, żeby usunąć mi siódemkę obok. Ja właściwie sama nie wiedziałam co powiedzieć, czułam się średnio, lepiej by było usunąć już tą siódemkę, ale bałam się, że będą musieli mi ją długo robić i dokładać znieczulenie, że kolejny raz zrobi mi się po nim słabo. Mama za mnie zdecydowała, że lepiej dać już tym razem spokój. Żałuję i wiem, że żałować będę, ale nic jest jak jest, nic mi się nie stanie jak pójdę raz więcej. Popołudniu pojechałam z mamą i Martą na zakończenie Liceum Marty. Rozpoczęło się mszą, a później była część oficjalna. Uświadomiłam sobie, że mnie za dwa lata czeka to samo, koniec liceum, koniec szkoły. Rozpoczęcie nowego dorosłego życia, jak to określił ojciec Misiura definitywny koniec dzieciństwa. Trochę się jeszcze źle czułam, ale atmosfera pijarska dobrze mi zrobiła. Sobota minęła bardzo szybko, nic konkretnego, ciekawego nie robiłam, poza wieczorem. Poprosiłam Marka, żeby przewiózł mnie motorem, nigdy wcześniej bym się na to nie odważyła, ale doszłam do wniosku, że trzeba próbować nowych rzeczy i czasem dobrze jest działać pod wpływem impulsu. Bardzo fajnie mi się jechało, ale chyba nie mogłabym jeździć tak na co dzień. 

Z lewej strony stoję ja, ubrana w czarną kurtkę, na rękach mam czarne rękawice, a na głowie biały kask, wszystko jest przystosowane do jazdy na motorze (pożyczone od Hani), obok mnie stoi Marek również ubrany w kurtkę.
Autorka zdjęcia: Hania

W niedzielę wyprawialiśmy imieniny mamy i Marka. Na 12:15 byłyśmy z Martyną w kościele, a o 14 goście zaczęli po kolei przychodzić. Atmosfera była jak zwykle bardzo rodzinna i miła, zjedliśmy obiad, potem pyszną tartę z truskawkami. Na sam koniec niektórzy z nas poszli na spacer na Cytadelę. W poniedziałek pojechaliśmy na działkę, tata robił coś z Martą, a ja, Martyna i mama odpoczywałyśmy. 


Tara stoi na tarasie naszej działki (trawnik, fragment kamiennej dróżki, utworzonej z płytek, las)
 Shelly stoi w podobnym miejscu, w którym na poprzednim zdjęciu stała Tara

Ja siedzę na drewnianym krześle leżakowym, trzymam ręce w kieszeniach szarej bluzy

                                Autorka zdjęć: Martyna

Popołudniu pojechałyśmy do galerii na Maltę, żeby pochodzić po sklepach i kupić kilka rzeczy. Wieczorem do kina na „Wielkie greckie wesele 2”. Dzisiaj od rana pakuję się, wykorzystuję te ostatnie chwile, które zostały mi w domu. Znowu wyjadę, znowu nie będzie mnie cały miesiąc, a nawet dłużej, ale tak to już jest. Przestawię się pewnie szybko jak zwykle. Jakoś tak czuję, że ten post nie wyszedł mi zbyt dobrze, piszę go fragmentami, raz mam wenę raz nie, coś jest nie tak. Mimo to publikuję go, bo wiem, że niektórzy bardzo na niego czekają. Dodałam zdjęcia, poprawiłam wszystko co trzeba i dodaje ten wpis z pociągu. Jadę, jak zwykle smutna, że zostawiam dom, a właściwie szczególnie, bo będę miała pierwsze urodziny poza nim. 

Pozdrowienia z pociągu i dobrej końcówki majówki!!!!