Translate

wtorek, 27 czerwca 2017

Z Jezusem żyje się łatwiej

Nareszcie! Siadam i zaczynam tego posta! Nawet nie wiecie jak mi tego brakowało. Pewnie zawiedliście się na mnie, bo jeszcze nigdy nie było, aż tak dużej przerwy, ale mam powód. W moim życiu ostatnio sporo się wydarzyło, nabrało ono dużej prędkości. Mogę nawet śmiało stwierdzić, że momentami przestałam nad nim panować, ale nie martwcie się! Udawało mi się wiernie robić sobie notatki i wiem co mam napisać.
Miłej lektury!
W pierwszy poniedziałek kwietnia rano postanowiłam pójść na mszę, na 6:30. Modliło mi się bardzo dobrze, kolejny już raz bardzo przeżyłam Mszę św.. Warto było na nią iść, mimo późniejszego pośpiechu przy śniadaniu. W szkole zorganizowali konkurs literacki, w którym wszyscy brali udział. Cały czas nosiłam w sobie jakąś taką radość, której nawet do końca nie umiałam zrozumieć (w sumie noszę ją  nadal). Niesamowite prawda? Ile radości może dawać mi to, że noszę w sobie samego Chrystusa! Byłam bardzo zadowolona z napisania rozprawki, mimo że później nie dostałam z niej 5. Wciągnęłam się w temat z matmy. Na orientacji pojechałam do kawiarni „Elsner”. Ku mojemu zaskoczeniu, kiedy nie patrzyłam na ręce - fragment utworu, który mi się nie udawał wcześniej zaczął mi wychodzić. Na zebraniu grupowym w sprawie wycieczki ustaliłyśmy, że prawdopodobnie pojedziemy do Poznania, znowu stało się coś cudownego! Noc przyniosła mi ciężkie chwile, z tych całych emocji nie mogłam spać. Kolejny już dzień postanowiłam zacząć od Mszy świętej, miałam jakąś taką bardzo silną potrzebę tego. Wiedziałam, że pomoże mi to dobrze przeżyć dzień. Koledzy z klasy byli bardzo zaskoczeni moją radością i pytali skąd się bierze. Odpowiedziałam im zgodnie z prawdą, że czuje się tak, bo prawdziwie uwierzyłam w Chrystusa. Mimo zmęczenia po słabo przespanej nocy matematyka nie szła mi najgorzej. Na polskim robiliśmy zadanie ustne i o dziwo udawało mi się nawet coś nie coś mówić. Naprawdę widzę, że się rozwijam w wypowiedziach, mała ilość osób w klasie mi pomaga. Na HIS-ie pierwszy raz mieliśmy pracę z mapami. Nie miałam matematyki rozszerzonej, więc wspierałam Patrycję przed egzaminem. Dowiedziałam się od mojej matematyczki, że umiem wytłumaczyć nawet nauczycielowi i śmiało mogę udzielać korepetycji. Miło jest usłyszeć coś takiego, wiedzieć, że jest się docenionym. Martyna przesłała mi opinie na temat lekcji, którą przeprowadziłam u Pijarów w klasie 2b gimnazjum. Wzruszyłam się bardzo, kiedy czytałam te wypowiedzi. Wyraźnie było w nich widać, że koledzy i koleżanki Martyny zrozumieli to co im przekazałam i że dużo im to dało. Po południu niestety dopadł mnie stan podgorączkowy. Bałam się, że mnie rozłoży, ale było to tylko chwilowe osłabienie. Wieczorem dość długo rozmawiałam z Klaudią. W środę również udało mi się wstać wcześniej i pójść do kaplicy na Mszę. Na polskim skończyłam wypowiedź ustną. Na angielskim też je ćwiczyliśmy, w sumie dobrze, że to robimy, bo jak dla mnie egzaminy ustne będą najtrudniejsze z całej matury. W tamtą środę zauważyłam, że mam bardzo dużo okazji, żeby pomagać ludziom i maksymalnie je wykorzystuje np. oddanie kanapki głodnemu koledze. Zawsze starałam się być pomocna, ale od tego 29 marca chyba mocniej to w sobie doceniam. Kolejnym ogromnym zaskoczeniem dla mnie było to, że kiedy popełniałam grzech moje sumienie czuje się bardzo źle. Nie wytłumaczę Wam tego, bo nie umiem, ale po prostu czułam, że zrobiłam nie właściwie i miałam ogromną potrzebę jak najszybciej się z tego wyspowiadać. Po jakimś czasie mi to przeszło i doszłam do wniosku, że to jeszcze nie ten czas. Na polskim pani nas zaskoczyła robiąc nam kartkówkę. Po południu pomogłam Klaudii i Paulinie dojść do kaplicy. Kolejny raz miałam okazję, żeby zrobić coś dobrego. Powiem Wam, że gdy się jest w Laskach co chwila zdarzają się sytuacje, w których można komuś pomóc. Uwielbiam to, bo gdy pomagam to czuję, że żyję i robię coś pięknego! Sporo czasu zajęło mi sprzątanie i pakowanie, przez te 2 lata w Laskach nabrałam do tego ogromnej wprawy. Cieszy mnie to, bo na pewno bardzo przyda mi się to w przyszłości. Wieczór spędziłam na gadaniu z dziewczynami, miałyśmy się nie widzieć dość długo, bo kolejnego dnia jechałam już do domu na święta. W czwartek dostałam 5+ z artykułu z religii, cieszyłam się, że spodobał się on księdzu. W sumie mogę Wam tu wsadzić, to sobie też przeczytacie. Oto on:
"Droga do Zmartwychwstania

Wielki Post, 40 dni, tylko czy aż? 
Dla niektórych z nas to za mało, a dla innych za dużo, ale wszyscy powinniśmy wykorzystać ten czas, jak najlepiej umiemy. Możemy  stosować się do różnych zasad, ale myślę, że to nam nie pomoże, w dobrym przeżyciu Wielkiego Postu. Przede wszystkim powinniśmy sami wiedzieć, czuć w sercu to, co chcemy dla siebie zrobić, jak dobrze przeżyć te kilkadziesiąt dni.
Znajdź wolną chwilę, usiądź i zastanów się, co możesz zrobić dla siebie i dla tych, którzy są wokół Ciebie, z czego zrezygnować, nad czym popracować. Może powinieneś przeprosić kogoś, z kim jesteś w niezgodzie, okazać tej osobie dobroć, miłość. Staraj się pomagać potrzebującym. Jeśli możesz przekaż im coś materialnego, a jeśli nie - módl się za nich lub wspomóż dobrym gestem, słowem. Odmów sobie czegoś, co sprawia Tobie ogromną przyjemność, nie zaspakajaj swoich zachcianek. Spójrz w głąb siebie i pomyśl, czego w życiu chcesz, co jest dla Ciebie ważne. Jeśli masz taką możliwość, weź udział w rekolekcjach wielkopostnych. Mogą Ci one pomóc, zmienić się, a  jeśli tego potrzebujesz, zrozumieć siebie i zbliżyć do Chrystusa. Módl się, proś Boga, o łaskę dobrego przeżycia Wielkiego Postu, możesz dzięki temu wiele zyskać.
            To tylko kilka propozycji na właściwe przeżycie tych 40 dni. Pomysłów na to może być bardzo wiele, bo każdy z nas pragnie i potrzebuje czego innego. Jeśli mamy pragnienie, aby  dobrze przeżyć Święta Wielkiej Nocy, to prośmy, by Pan Bóg dawał nam znaki, pokazał właściwą dla nas drogę. Nie lękajmy się nią iść, gdy idziesz z Jezusem pokonasz wszystkie przeciwności! "

Pani od niemieckiego zaproponowała mi wyjazd do Kolonii, ale wiedziałam, że prawdopodobnie nie będę mogła pojechać, bo w tym terminie mamy zaplanowany wyjazd do Pragi z mamą i siostrami.
Mama i Martyna przyszły po mnie do szkoły, więc mogłam oprowadzić po niej Tinę. Zjadłyśmy obiad, zapakowałyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy w podróż do Łodzi. Macie czasem tak, że czekacie na coś pół roku? Ja właśnie tak czekałam na tamten koncert. Bardzo się cieszyłam, że była tam ze mną Martyna, bo bez niej po pierwsze na pewno bym się zgubiła, po drugie nie spotkała się z Karoliną, internetową bardzo dobrą koleżanką, po trzecie nie miałby kto zrobić mi tych świetnych filmików i zdjęć. Kochana siostrzyczko jeszcze raz dziękuje Ci, że byłaś tam ze mną!
Ja i Martyna z łapkami i uszkami misiów w tle hala.
                        Po lewej telebim, na którym Martina po prawej scena.
                         Martina w czerwonej bluzce z mikrofonem w ręce.
                    Uśmiechnięta Tini w czerwonej bluzce,
                                ma wyciągniętą lewą rękę w górę.
                       Po lewej telebim widać na nim Martinę,
                       ma białą, długą sukienkę,siedzi, trzyma gitarę w rękach.
                         Na środku uśmiechnięta Martina,
                         którą widać na telebimie, z prawej widać ją na scenie.
                           Martina śpiewa, trzyma mikrofon w lewej ręce.
                                                Moja skromna osoba
                                                      Tini śpiewa
                        Martina stoi na scenie w biało-czerwonej fladze,
                              w lewej ręce trzyma mikrofon,
                              w tle widownia z lampkami z telefonów
 Tini stoi na scenie, wyciąga ręce do góry, na większości zdjęcia widać widownie
                                Martina ma na ramionach flagę, wyciąga ręce do góry
                      Publiczność trzyma w rękach telefony z zapalonymi lampami
Ja i Karolina w tle hala

Przyznam się Wam, że to jest niesamowite uczucie spotkać się z kimś z kim się przepisało sporą ilość wieczorów i kogo się już trochę zna. Karolina jest chyba jedną z najbardziej pozytywnych osób jakie znam, bardzo dało się odczuć tą jej pozytywną energię przez te kilka minut spotkania. Przechodząc do samego koncertu, był cudowny. Przeżyłam go mocno, bo pozwolił mi coś zrozumieć. Nie interesowało mnie, że mimo że siedzę tak blisko, to nie jestem w stanie zobaczyć Tini, dałam ponieść się emocjom. Śpiewałam, tańczyłam i skakałam, jak mała dziewczynka, nie liczyło się dla mnie to co pomyślą o mnie inni, liczyło się to, że dobrze się bawię i nikt nie może zabrać mi tych pięknych chwil. Zrozumiałam, że nie jest ważne tylko to co jest w głowie, ale też to co w sercu. Najpiękniejsze były ostatnie trzy piosenki, podczas których podeszłyśmy z Martyną pod scenę i mogłam zobaczyć Martinę bez lunetki. Wracałyśmy do domu wszystkie trzy z mamą, w wyśmienitych humorach. Dobrze było znowu być w domu z kochanymi zwierzętami i ludźmi.
W piątek pojechałam z Martą do Posnanii, nowego poznańskiego centrum handlowego. Poszłam też z mamą złożyć wniosek o dowód, żeby móc go odebrać po miesiącu. Po południu poszłam na Mszę i Drogę Krzyżową do parafii, na tej drugiej była ze mną też Gosia, moja bratowa. Wieczorem pojechałam z tatą na Wyznanie wiary do Kościoła Świętego Krzyża. To był dla mnie kolejny krok do rozwoju mojej wiary. Ludzie, którzy mówili, pokazali ile znaczy dla nich Kościół, Pan Bóg, ile zmienił w ich życiu. Dobrze wiem, że dla mnie zaczęła się droga z Jezusem, którą chcę iść już do końca życia, bo wiem, że ta droga jest wtedy łatwiejsza. W sobotę byłam dość długo sama w domu, mogłam spędzić trochę czasu z psami, posprzątać szafę, a co pewnie najbardziej Was zdziwi dostać lekcje od pani Joli (mojej matematyczki) przez telefon. Wieczorem poszłam z Martą i Martyną na Misterium na Cytadelę. Pewnie przeżywałabym to głębiej gdybym widziała, ale słuchać tego też było bardzo dobrze. W niedzielę rano po rodzinnym śniadaniu pojechaliśmy na święty Wojciech na Procesje Palmową. 
Stoję między rodzicami, którzy trzymają palmy. 

Po procesji poszłam z rodzicami na spacer. Nowy tydzień zaczęłam od pisania tego poprzedniego posta, zajęło mi to bardzo dużo czasu, ale myślę, że było warto. Po rozwieszeniu prania na balkonie pojechałam po Martynę do Pijarów. Spotkałam Bogusię na przystanku, dobrze jest móc zwyczajnie rozmawiać z kimś, z kim przez 3 lata gimnazjum nie można było z różnych powodów. Po południu odwiedzili nas dziadkowie, a później siedziałam nad matematyką. We wtorek po szczepieniu pojechałam z rodzicami oglądać wykładziny do dużego pokoju. Wieczorem odwiedziła nas ciocia, żeby złożyć nam życzenia na Wielkanoc. Chciałam jakoś pomóc Hani i Markowi z remontem.
Nie mogłam malować, bo za mało widzę, żeby zobaczyć akurat tamto co było do zrobienia, ale wzięłam się za to za odkurzanie krzeseł. W środę pojechałam na mszę do Pijarów, zawsze kiedy mogę na nie jeżdżę, jest w nich coś wyjątkowego. Tamta kaplica ma taki swój klimat, który po prostu uwielbiam! Zaskoczyłam samą siebie swoją otwartością. Nie sądziłam, że zmieniłam się aż tak, że tak po prostu bez żadnego stresu rozmawiałam z ludźmi z mojego rocznika z gimnazjum. Nie przejmować się tym, że oni widzą, a ja prawie nie. Czemu nie mogłam mieć tak w gimnazjum? Wszystko byłoby prostsze, ale nie miało być proste. Miało być mi trudno w tamtej szkole przez te 3 lata, żeby teraz było łatwo. Przecież gdyby zawsze w życiu było prosto to nie docenialibyśmy tego co mamy. Zrozumiałam, że jestem szczęśliwa, kiedy przebywam z ludźmi, że muszę z nimi być, rozmawiać, bo inaczej czegoś mi brakuje, taką po prostu mam naturę. Moja kochana była wychowawczyni bardzo pomogła mi w zadaniach z matematyki. Na przerwie udało mi się porozmawiać z panią Roszak o przyjeździe jej klasy do Lasek. Po południu przeszłam się do spowiedzi do parafii. Byłam dumna z Martyny, bo zaczęła sprzątać w pokoju. W czwartek na kontrolnym badaniu u okulisty okazało się, że widzę mniej. Pani doktor stwierdziła, że nie ma się co przejmować, bo przy mojej chorobie może być tak, że każdego dnia widzę inaczej. Mam nadzieję, że ma racje, bo nie chciałabym stracić tych moich resztek, które są dla mnie wszystkim. Byłyśmy z mamą w ZUS-ie złożyć wniosek o rentę. Zjedliśmy rodzinnie pizzę z dziadkami i kuzynkami. Poszłam z Martą na liturgię Wielkiego Czwartku do parafii. Przyjmując Komunię byłam w takim szoku, że nawet nie byłam w stanie powiedzieć amen, a kiedy klęczałam po i się modliłam cała aż się trzęsłam. To wszystko co się wtedy działo i dzieje nadal (tylko teraz już trochę słabiej) jest po prostu nie do opisania. Nie wiem czym zasłużyłam sobie na tyle łask i dobrze wiem, że nigdy nie będę w stanie za nie podziękować. W piątek kroiłam sos tatarski, robiłam to już też na Boże Narodzenie, więc  nabrałam już wprawy. Postanowiłam, że wyłączę telefon i komputer, bo pozwoli mi to lepiej przeżyć Triduum. Z powodu choroby taty odprawiliśmy w piątkę Drogę Krzyżową w domu. Myślę, że jest mało rodzin, które potrafią tak wspólnie usiąść i w domu się pomodlić, jestem z nas dumna! Mam wielkie szczęście, że mam taką wspaniałą rodzinę. Poszłyśmy z dziewczynami w trójkę na liturgię Wielkiego Piątku, kiedy wróciłyśmy do domu okazało się, że podczas naszej nieobecności Moka zniknęła, ale na całe szczęście się znalazła. Coś mnie naszło, usiadłam i wreszcie zaczęłam pisać pamiętnik. Planowałam to od dawna, ale widocznie nie miałam tego planować, to było spontaniczne. Ja spontaniczna, no właśnie to jest kolejna zmiana. W życiu bym nie przypuszczała, że nie będę czegoś planować. Ci co mnie dobrze znają to wiedzą, że muszę mieć wszystko zaplanowane, poukładane, bo inaczej czuje się źle. Nigdzie nie mogliśmy z Markiem znaleźć dziadka do orzechów, a chciałam je obrać, żeby mama nie miała tyle roboty, bo i tak jak to zawsze przed świętami dużo na nią spadło. W sobotę od rana też starałam się jej pomóc jak mogłam. Jak co roku na 15 pojechaliśmy ze święconką do Parafii Św. Stanisława Kostki. Spotkaliśmy się tam z resztą naszej dużej rodzinki. Wszyscy wspólnie pojechaliśmy na kawę i ciasto na Chełmińską. Z racji, że utrzymywałam się jeszcze w poście od słodyczy dostałam trochę sałatki od dziadka. Kiedy wróciliśmy do domu zjedliśmy sobie wspólnie pomidorówkę w kuchni. Pamiętajcie relacje rodzinne są najważniejsze! Dobrze wiem, że bez niej nic bym nie osiągnęła i nie byłabym taką osobą jaką jestem. Doceniam ich naprawdę bardziej odkąd nie mieszkam w domu na co dzień. Udało mi się przespać choć kilka godzin przed Paschą. Bardzo mi zależało, żeby w tym roku na niej być, szczególnie, że poprzednie dwa lata jakoś tak się ułożyło, że nie byłam. Bóg chciał, żebym tam była tamtej nocy, postanowił dać mi coś jasno i wyraźnie do zrozumienia. Wujek Jędrzej przy wprowadzeniu mówił, że każdy przychodzi z czymś na Paschę. Ja przyszłam z pewnym pytaniem i odpowiedź otrzymałam. Nigdy nie zapomnę tej nocy, myślę, że była równie ważna co wcześniej te trzy dni rekolekcji w Laskach. 
                                                                       Zamyślona ja
                                 Od lewej tata, mama, Martyna i ja przy stole na śniadaniu wielkanocnym po Passze

Wróciliśmy rano do domu i położyliśmy się spać jakoś przed 7. Nie spałam jakoś długo, byłam chyba zbyt rozemocjonowana tym co stało się przez noc. Koło 14 usiedliśmy do śniadania wielkanocnego, w sumie w naszym przypadku to jest jednocześnie obiad. Zostałyśmy namówione przez Anię i babcię, żeby przyjechać na Piękną. Dobrze zrobiłyśmy, bo było naprawdę rodzinnie i miło. W drugie święto rano pojechaliśmy w piątkę do Tucholi, żeby zjeść świąteczne śniadanie z babcią i ciocią. Po południu wróciliśmy do Poznania. Ja poszłam na Mszę do parafii, a reszta rodzinki do domu na inauguracje dużego pokoju. Nasze wspólne spotkanie przebiegło w bardzo miłej atmosferze, na koniec nawet pośpiewaliśmy. Marzyło mi się właśnie coś takiego, więc bardzo się cieszyłam, że to się udało. W ostatnim czasie mam wszystko czego chcę, za dużą szczęściarą jestem naprawdę! We wtorek prawie wszyscy wyjeżdżali: Martyna na pielgrzymkę do Włoch, Marta do Tucholi do babci, a ja do Lasek. Wyjątkowo jechałam z tatą. W środę znowu trzeba było przestawić się na laskowski tryb, oczywiście było mało czasu na wszystko, a dużo do zrobienia, ale tego to już nie uniknę jak tam jestem. Na angielskim znowu ćwiczymy ustne zadania, na polskim rozszerzonym ciężko mi się skupić, ale jeszcze coś udało mi się z siebie dać. Tata odebrał mnie ze szkoły, bo został w Laskach na 2 dni. Miło było wracać z kimś z rodziny. Zrobiłam tacie herbatę w grupie, a później grałam mu na pianinie. Wieczorem poszłam do V, żeby pogadać sobie trochę z dziewczynami, brakowało mi tego jak byłam w domu. Na religii oglądaliśmy film o świętej Faustynie. Postanowiłam pójść na matmę z 3 LO na okienku (tak wiem prawie nikt by tego nie zrobił, ale ja to ja, czasem chyba za bardzo uwielbiam ten przedmiot). Na wf-ie biegaliśmy, pan stwierdził, że mam lekkoatletyczny krok, może coś w tym jest. Na pianinie grałam pierwszy raz chorał, ładny jest, taki uroczysty. Wieczorem zadzwoniłyśmy z dziewczynami do Weroniki, żeby złożyć jej życzenia. Paulina zaprosiła mnie na urodziny, mimo że miałam słówka do nauki to postanowiłam, że nie odmówię i choć trochę z nimi posiedzę. Kolejny już raz doświadczyłam, że na matmie podstawowej robię do przodu i potem się nudzę, a na rozszerzonej mam mnóstwo do liczenia. Byłam z siebie zadowolona, bo udało mi się zaliczyć kartkówkę z angielskiego. Na polskim znowu ciężko było mi już myśleć, to niby były tylko 3 dni szkoły, ale bardzo aktywne. Na kulinarnych robiłam kruche ciastka, wyszły pyszne! Wieczorem myłam lodówkę przy miłej atmosferze, żartów z dziewczynami. W tamtą sobotę odpracowywaliśmy 5 maja. Na całe szczęście nie musieliśmy siedzieć w szkole, bo przyjechali rajdowcy, policjanci, którzy pokazywali nam samochody i robili wykład na temat bezpieczeństwa. Wracając do szkoły szłyśmy sobie z Patrycją Lipówką jedząc żelki, mnóstwo dobrych wspomnień mam z tą aleją, dobrze jest mieć takie miejsce. Po południu pani Basia zrobiła nam lekcje z teorii zajęć niemowlęcych. Wieczorem Klaudia i Patrycja przyszły do mnie na ciastka. Późnym wieczorem zadzwoniła babcia. Miała dla mnie bardzo ciekawą wiadomość. Śniło jej się, że siedziałam w księgarni i podpisywałam książki. W sumie zawsze chciałam jakąś napisać, więc może jej sen jest proroczy, przyszłość pokaże! Kolejna niedziela przyniosła mi piękną Mszę, po której ksiądz Michał pokazał mi naczynia liturgiczne tak jak go o to wcześniej prosiłam. Nauczył mnie nawet okadzać, w sumie ciekawe doświadczenie. Byłam zdumiona, że dziewczynom chciało się na mnie czekać, w sumie to pewnie normalne, ale ja tego prawie nigdy nie doświadczyłam, więc dla mnie było nowe. Po południu pani Marzena czytała mi i Izie książkę o objawieniach w Medjugorie, ciekawie było się o nich czegoś dowiedzieć przed lipcowym wyjazdem. We wtorek rano postanowiłam pójść na Mszę za Marka w dniu jego imienin. Nikola była tak dobra, że poczęstowała mnie swoim spaghetti, które zjadłam na śniadanie. Niesamowite ile dobra można dostać od ludzi, kiedy się na nich otworzy. Naprawdę mogłam dojść do tego wcześniej byłoby mi łatwiej, ale cóż czasu nie cofnę. Udało mi się powiedzieć coś sensownego na HIS- ie, co nie zdarza się często. Na basenie przepłynęłam 72 długości, nie jest najgorzej z tą moją kondycją. W środę na obu okienkach jak to ostatnio mam w zwyczaju poszłam na matmę rozszerzoną. Jestem za ambitna? Chyba nie, wiem dobrze, że mi się to przyda do matury, przecież im więcej zrobię tym lepiej dla mnie, będę mieć większą satysfakcje. Palce mnie aż od pisania bolały, ale to dobrze, będę to później wspominać. Na orientacji pani postanowiła, że przypomnimy sobie Izabelin. Pamiętałam prawie wszystko oprócz dojścia do pizzerni „Mięta”. Na wf-ie robili nam testy  wysiłkowe. Jeszcze przed zajęciami załapałam się na fasolkę po bretońsku od Klaudii. Wieczorem już sama nie wiem, który raz w tym roku szkolnym trzeba było się spakować. Mimo że robię to już tyle razy to zawsze mam to okropne wrażenie, że czegoś nie wzięłam, bardzo go nie lubię. W piątek większość lekcji miałam sama, bo prawie wszyscy już pojechali. Podczas pożegnania maturzystów zrozumiałam, że ta szkoła w tym roku szkolnym stała się dla mnie bardzo ważna: Ci ludzie, miejsce, jest mi tu po prostu dobrze i nie wiem jak pożegnam się za rok, a będę musiała. Pierwszy raz w życiu piłam herbatę na lekcji, pani Ania stwierdziła, że mi ją zrobi z racji, że jestem sama. W podróży na Młociny miałyśmy okazje pomóc Klaudii, Nikoli, Arkowi i Mateuszowi. Podróż do Poznania minęła szybko, jak zwykle przy wejściu do domu radość była ogromna. W sobotę pojechałam z tatą i Martyną na zakupy, udało mi się kupić nowy telefon, bo w moim starym niestety zepsuł się ekran, ale i tak długo ze mną wytrzymał. Wieczorem poszliśmy z rodzicami na Mszę do parafii, po niej udało nam się porozmawiać z proboszczem o mszy w dzień mojej osiemnastki. Były małe szanse, że msza się odbędzie, nie wytłumaczę Wam czemu, ale byłam pewna, że się uda i właśnie tak się stało. Proboszcz zapytał wikarego czy mogą odprawiać w trzech i wikary się zgodził. Znowu się pakuje, tym razem do Sobieszewa na rekolekcje. W niedziele rano wyruszyłyśmy z Martyną pociągiem do Gdańska. 
 Ja i Martyna w pociągu 

Mama się o nas trochę martwiła, ale nie było czym, bo Martyna sobie świetnie poradziła. Siostry Franciszkanki nas miło przywitały i dały obiad. Zmówiliśmy koronkę do Miłosierdzia Bożego w kaplicy. Doszła mi do kolekcji kolejna wyjątkowa kaplica, z którą na pewno będę miała piękne wspomnienia. Zmówiliśmy różaniec spacerując  jednocześnie po ośrodku. Odbyliśmy pierwszą wspólną Mszę w kaplicy, zjedliśmy kolację, zapoznaliśmy się trochę i znowu wróciliśmy do kaplicy tym razem na adorację.
To tylko kwiecień, który minął już dawno. Pamiętacie jeszcze co wtedy robiliście? Ja coś tam pamiętam, ale bez notatek na pewno bym tyle nie napisała. Dalszą część mam nadzieję ujrzycie wkrótce !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz