Translate

środa, 26 lipca 2017

Pierwsze kroki w dorosłości

Macie ulubiony miesiąc? Ja mam, jest nim właśnie maj, dlatego myślę, że będzie mi się bardzo przyjemnie pisało dla Was tego posta. Pożegnałam dzieciństwo, chciałam, nie chciałam? Zdecydowanie nie chciałam, bo uważam, że nie jestem gotowa, żeby być dorosła, ale cóż zrobić musiałam, taka jest kolej rzeczy, kiedyś trzeba dorosnąć. Ja się zabieram za pisanie, a Wam życzę miłego czytania!
Wstałyśmy specjalnie o 4:30, żeby pójść na wschód słońca. Byłam dumna z Martyny, że udało jej się zwlec z łóżka! O 5:05 na Sobieszewskiej plaży wzeszło słońce, uwierzcie mi warto było wstać, żeby to zobaczyć (nawet gdy widzi się tak mało jak ja). 
Kula wschodzącego słońca nad morzem, nad słońcem oświetlone przez nie niebo

Ja i Martyna w czapkach i chustkach za nami morze

Zmówiłyśmy wspólnie jutrznie na plaży i wróciłyśmy do naszego domu świętego Józefa, żeby się jeszcze trochę przespać przed mszą, która odbyła się o 8. Gdy nakarmiliśmy duszę przyszedł czas na nakarmienie ciała. Zjedliśmy wspólnie pyszne śniadanie, po którym wysłuchałyśmy konferencji księdza Tomasza. Głównym celem rekolekcji było chodzenie w ciszy i spędzanie czasu z Bogiem. W tamten poniedziałek pojechaliśmy do ptasiego raju i tam chodziliśmy zielonym szlakiem. 
                                                         Sobieszewska plaża
                                                          Ja i Martyna na tle lasu
                                                 Idę po plaży przede mną zachodzi słońce
                                                  Panorama Sobieszewskiej plaży
Usiedliśmy sobie wszyscy naszą grupką w lesie i zjedliśmy nasz prowiant, oczywiście przy tym wciąż rozmawiając i żartując. Do ośrodka wróciliśmy brzegiem plaży. Po odpoczynku usiedliśmy wszyscy wspólnie w salonie i zabawiliśmy się w mówienie słów, które kojarzą się nam z dzisiejszym dniem, później podnieśliśmy poprzeczkę i zmieniliśmy opcje na zdania. Jednym ze zdań jakie wymyśliłam było „Rozmowa jest łaską”, Martyna stwierdziła, że aż musi sobie je zapisać. Sama nie wiem skąd ono mi się wzięło, chyba z góry, jak praktycznie wszystko ostatnio. Po zjedzeniu obiadu poszliśmy na zachód słońca, wracając spotkaliśmy dzika. Wieczorem zjedliśmy wspólnie przy miłej atmosferze kolacje na słodko. Łącznie przeszliśmy tamtego dnia 28 kilometrów. We wtorek rano na mszy Martyna czytała czytanie. Plan był praktycznie taki sam jak poprzedniego dnia: śniadanie, konferencja i spacer, tylko tym razem do Nawiej Łachy.  Podczas przerwy zjedliśmy kanapki i przeczytaliśmy Pismo Święte. Wracaliśmy znowu plażą, szłyśmy z Tiną na przodzie i śpiewałyśmy sobie różne piosenki.
                                                 Idę plażą 
Trochę wszyscy zmęczeni wróciliśmy na obiad. Po odpoczynku postanowiliśmy wspólnie obejrzeć film „Bezcenny dar”. Podczas kolacji moja grupa rekolekcyjna złożyła mi życzenia, dostałam również kubek, który myślę, że już zawsze będzie kojarzył mi się z tamtym ważnym dla mnie czasem. Trudno było nam się rozstać, ale wreszcie musieliśmy, bo kolejnego dnia trzeba było wcześnie wstać. Zmówiliśmy jeszcze wspólnie litanie i poszliśmy spać. Tamtego dnia przeszliśmy trochę mniej niż poprzedniego, ale też sporo, bo 21 kilometrów. W środę rano umówiłam się z siostrą Judytą, że mnie uczesze, okazało się, że robi to świetnie. To był dla mnie kolejny ważny dzień, zrobiłam kolejny krok, którego wcześniej bym się po sobie nie spodziewała. Zaśpiewałam sama psalm na mszy o 7 rano, ksiądz wymyślił, że mogę czytać go z komputera, nietypowy, ale skuteczny sposób (jakoś trzeba sobie radzić nie?). Ciężko było mi uwierzyć w to co zrobiłam, po pierwsze przełamałam barierę śpiewania psalmów sama, a po drugie od ostatniego wrześniowego psalmu, który był katastrofą, myślałam, że już nigdy nie odważę się go zaśpiewać. Nie mogę powiedzieć, że wyszło mi dobrze, ale stwierdziłam, że im więcej będę ćwiczyć tym będzie lepiej. Zjedliśmy śniadanie, pożegnaliśmy księdza Tomka i musieliśmy zacząć się pakować. My też musiałyśmy rozstać się ze wszystkimi i pójść na autobus do Gdańska, ciężko było opuścić Sobieszewo i zostawić tamtą atmosferę, która się wytworzyła przez te kilka dni. W Gdańsku spotkałyśmy się z Martą i jej ekipą, wróciliśmy razem pociągiem do Poznania.
Po lewej Martyna, ja, Patryk, po prawej Maja, Zuza, Agnieszka, Adrian, na środku Marta. Siedzimy wszyscy w przedziale w pociągu 
W czwartek większość dnia przesiedziałam w domu, rozpakowywałam się, odpoczywałam. Wieczorem pojechałam z Hanią, Markiem i Martą do Poznani, żeby kupić sukienkę na osiemnastkę. W piątek rano okazało się, że popołudniu będę miała komisje o rentę. Myślałam, że będzie trwała długo, ale pan doktor zapytał mnie tylko o coś, zajrzał mi aparatem w oczy i przyznał tę rentę. Pojechałyśmy z mamą i Martyną do sklepu, później dołączyła do nas Marta, udało nam się wspólnie zjeść obiad. Wieczorem poszłam do parafii do spowiedzi i na mszę młodzieżową. Nigdy nie miałam tak spokojnej spowiedzi, piękna była, msza zresztą też. Dobrze było podziękować za coś co wydarzyło się rano,  coś czego Wam nie opisałam, ale myślę, że jeszcze kiedyś przyjdzie na to czas. W każdym razie dobrze wiem, że ten dzień zapamiętam do końca życia i będzie już zawsze dla mnie wyjątkowy. Sobota minęła mi na przygotowywaniach do osiemnastki np. robieniu 3Bita. Wreszcie nadszedł ten dzień, z jednej strony czekałam na niego długo, a z drugiej tak naprawdę go nie chciałam. Rano dostałam od mamy zeszyt, który pisała, kiedy była ze mną w ciąży. Piękny prezent prawda? Szkoda tylko, że nie mogę go tak wziąć i przeczytać, ale mama obiecała mi, że mi go przepisze. Kiedy szykowaliśmy się do wyjścia do kościoła mój kochany braciszek Marek zaczął śpiewać mi inną melodię psalmu niż miałam zaplanowaną i już myślałam, że tej swojej sobie nie przypomnę, ale na szczęście mi się udało. Byłam bardzo dumna z moich kochanych sióstr, które przeczytały czytania, a już szczególnie z Marty, bo wiem, że było to dla niej bardzo duże wyzwanie. Kolejny już raz psalm nie wyszedł mi perfekcyjnie, bo w jednej zwrotce nie dośpiewałam wersu, ale byłam z siebie zadowolona. Stojąc tam przy ambonie i śpiewając czułam się bardzo wyjątkowo, wiedziałam, że miałam tam stać, że to była moja chwila, że Bóg tego chciał. 
Kościół św.Karola Boromeusza: od lewej Marta przy ambonie, ołtarz, siedzący księża, na ścianie tabernakulum, krzyż, a między nim obrazy św.Jana Pawła II i św.Karola Boromeusza
 To samo co na poprzednim zdjęciu tylko tym razem ja przy ambonie 

 To samo co na pierwszym zdjęciu tylko tym razem Martyna przy ambonie
 Księża stoją przy ołtarzu, widać również nas stojących w ławkach 
Ksiądz proboszcz udziela mi Komunii do ławki, ja przed nim klęczę, obok niego ministrant
Byłam bardzo zaskoczona, kiedy proboszcz przyniósł mi Komunię do ławki. To była bardzo wyjątkowa msza i myślę, że zapamiętam ją do końca życia. Przywitałam się z wszystkimi gośćmi przed kościołem i poszliśmy wspólnie do domu. W domu wszyscy złożyli mi życzenia i usiedliśmy do wspólnego dużego stołu. 
Na przeciwko mnie stoi ciocia Maja, składa mi życzenia, trzymam w rękach czerwony portfel (prezent od niej i babci)
 Ania i ciocia Agnieszka stoją przede mną, składają mi życzenia, w rękach trzymam prezent od nich
 Oglądam prezent od Banaszaków, ciocia i Ania stoją obok mnie
Przede mną stoją Gosia i Mateusz, składają mi życzenia
 Siedzimy przy nakrytym stole, od lewej babcia Miecia, dziadek Jasiu, ja i babcia Krysia
Siedzimy przy zastawionym jedzeniem stole i jemy obiad
Marek i Mateusz w kuchni w fartuchach wkładają naczynia do zmywarki 
Mama, ja i tata stoimy i trzymamy w rękach kieliszki z szampanem 
Tort, a na nim zdjęcie mnie jako niemowlęcia z ręką taty obok, jest również napis "Magda 18 lat minęło…"
 Kroje tort, rodzice stoją obok mnie i mi pomagają 
Mateusz, Gosia i Hania siedzą przy stole, a mama, tata, ja, Marta i Martyna obok okna 
Siedzieliśmy wspólnie bardzo długo. Najpierw zjedliśmy obiad, potem tort, kawa, ciasto, toast. Byłam bardzo wdzięczna moim braciom, że pomagali jak mogli. To był piękny dzień, ale zrozumiałam, że jestem osobą, która nie lubi być długo w centrum uwagi, po prostu mnie to męczy. Wole robić swoje i być w cieniu. Wieczorem czekały na mnie 2 najpiękniejsze prezenty jakie mogłam dostać: po pierwsze zadzwoniła Ala, a nie rozmawiałam z nią rok, po drugie dowiedziałam się, że będę ciocią, a w dodatku matką chrzestną, bo mam to obiecane już od dawna!!! Lepszego prezentu dostać nie mogłam prawda??!! Jakie życie jest piękne, a szczególnie w takich momentach! W poniedziałek odebrałam dowód, musiałam też wrócić do szarej rzeczywistości i słuchać „Ludzi bezdomnych”, co po wydarzeniach poprzedniego dnia nie było proste. Wtorek to już w ogóle był bardzo trudny dzień, bo trzeba było się spakować i wyjechać. Ktoś mógłby stwierdzić, że zahartowałam się w tym wyjeżdżaniu, żegnaniu Poznania, ale nie. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżam jest mi ciężko i myślę, że tak już zostanie do końca mojej nauki w liceum. W czasie podróży udało mi się trochę przespać. W 708 miałyśmy z mamą miłe spotkanie z siostrą Moniką i księdzem Michałem. Moje wychowawczynie internatowe trafiły idealnie z prezentem urodzinowym dla mnie. Dostałam od nich zamówione w mojej intencji msze wieczyste: 7 dziennie czyli 49 tygodniowo i tak na zawsze nawet, kiedy umrę, coś pięknego! Poszłam przywitać się z Patrycją i Weroniką, od nich również dostałam prezenty. W środę usłyszałam w szkole sporo miłych słów i życzeń. Niezbyt miłym akcentem była rozmowa z panią Moniką na temat techniki mojej pracy, ale koniec końców później wszystko się wyjaśniło. W tamtym tygodniu miałam polski rozszerzony sama, bo Luiza i Piotrek jeszcze nie dojechali nie było łatwo, ale jakoś musiałam sobie dać rade. Popołudniu poszłyśmy z Patrycją na koncert francuski, pianistki do szkoły muzycznej. Zostałyśmy wyznaczone przez panią dyrektor do dziękowania jej na koniec koncertu. Wieczorem dostałam od moich wychowawczyń drugi prezent: figurkę Matki Bożej. W czwartek po religii ksiądz poświęcił mi figurkę. Wylałam herbatę u pani Małgosi na zajęciach, a zdarza mi się to naprawdę rzadko, chyba po prostu zbyt emocjonująco zaczęłam coś pani opowiadać. Tamten piątek to był pierwszy ciepły dzień. Cieszyłam się z łączenia z dziewczynami, bo dzięki temu nie byłam sama na rozszerzonym polskim. Na kulinarnych robiłam sałatkę jarzynową, na którą wieczorem zaprosiłam dziewczyny. Popołudniu za to siedziałyśmy sobie wspólnie na placyku obok internatu.
Ja i Klaudia siedzimy na ławce 
 Od lewej Klaudia, Patrycja, ja i Weronika
Od lewej Weronika, Paulina, Klaudia, ja i Patrycja, stoimy na tle lasu

 Przez większość soboty, jak to zawsze sprzątałyśmy. Popołudniu poszłam z panią Marzeną na mszę w rocznice objawień, zostałyśmy jeszcze na litanii. Na szybko zjadłam kolacje i poszłam na próbę scholi. Kolejna niedziela przyniosła mi kolejną piękną mszę, jeżeli już zawsze będę przeżywała je w ten sposób to na pewno będą mi one dawały siły, które będą mi potrzebne w dorosłym życiu. Weronika postanowiła spełnić moje marzenie: zapleść mi warkoczyki na całej głowie, byłam w szoku, że chciało jej się to robić przez pół dnia, przyjaźń to piękna sprawa! 
 Siedzę na krześle w pokoju u dziewczyn, na całej głowie mam zaplecione warkoczyki
Ja tyłem, a właściwie warkoczyki, za mną Klaudia trzymająca braillesensa na kolanach
Popołudniu pani Iza oświadczyła mi i Weronice, że mamy czytać razem tekst przy grobie matki założycielki na rozpoczęcie święta ośrodka. Stresowałam się, bo nigdy nie czytałam nic publicznie i ogólnie lepiej wychodzi mi śpiewanie niż czytanie. Poszłam pomodlić się do kaplicy, uspokaja mnie to, pomaga się odstresować, dobrze, że mamy te internatową kaplice. Pani Iza zrobiła z dziewczynami pizze, która była na kolacje. W poniedziałek rano nastąpiła szybka akcja rozplatania warkoczyków, bo po naradzie z panią Anią doszłyśmy do wniosku, że nie nadają się one na święto ośrodka. Czytanie tekstu poszło mi w miarę, Klaudia, która sporo czyta stwierdziła nawet, że umiem intonować. 
Stoimy przy grobie matki założycielki na cmentarzu, ja i Weronika trzymamy kartki, Weronika trzyma mi również mikrofon
Kolejnym punktem święta była msza, którą na pewno zapamiętam na bardzo długo, była wyjątkowa, a w szczególności przepięknie zaśpiewane alleluja, które mogę śmiało porównać ze śpiewem aniołów. Przedstawienie pokazało mi jak ważne stało się dla mnie to miejsce przez te niecałe 2 lata, mam nadzieje, że będę tu przyjeżdżać jako absolwentka, bo mam z nim wiele dobrych wspomnień i na pewno ciężko mi będzie, kiedy będę musiała odejść. Popołudniu świętowałyśmy wspólnie z dziewczynami w kawiarence, potem poszłyśmy na koncert dwudziestolecia szkoły muzycznej. Niespodzianką na koniec koncertu był tort w kształcie fortepianu. Dzień był naprawdę bardzo świąteczny, bo wieczorem świętowałyśmy w grupie urodziny Nikoli. We wtorek poszliśmy na spotkanie z panem Stefanem Czernieckim, który opowiedział nam o swojej podróży w Himalaje. Na wychowawczej udało nam się wreszcie wymyślić coś do pożegnania absolwentów, które mieliśmy w tym roku przygotować. Wieczorem była msza za świętej pamięci pana Kamila w kaplicy internatowej, śpiewałyśmy z panią Marzenką na niej. Nigdy jeszcze nie pisało mi się tak ciężko sprawdzianu jak w tamtą środę, miałam jakąś niewyjaśnioną pustkę w głowie. Opłaca się być pilną i odrabiać prace domowe, zrobiłam ją jako jedyna i dzięki temu zyskałam dobrą ocenę z przyrody. Na polskim rozszerzonym oglądaliśmy film „Pręgi”, pomógł mi docenić wartość mojego dzieciństwa. Wieczorem przeszłam się z dziewczynami. Poszłam w czwartek rano na mszę do kaplicy z okazji 9 rocznicy mojej pierwszej Komunii Świętej, 9 lat sporo. 
Klęczę w albie i wianku, ksiądz proboszcz podaje mi komunikant
Nigdy bym nie przypuszczała, że będę prasować sukienkę na szybko przed śniadaniem, niesamowite do czego może namówić mnie pani Ania, ale w sumie to kolejna rzecz, która przyda mi się na przyszłość. Kto by pomyślał, że będę najlepsza w biegach na wf z całej klasy (a nie miałam wf przez 6 lat). Popołudniu chłopaki przyszli do Luizy na ciasto urodzinowe, miło było sobie z nimi posiedzieć i pogadać. Wieczorem było spotkanie do wyjazdu do Medjugorie. Przesadziłam niestety trochę z nauką, bo przez to mało spałam i nie poszedł mi sprawdzian z niemieckiego. Poszliśmy na festiwal piosenki międzynarodowej do gimnazjum. Popołudniu dyktowałam Patrycji psalm, sporo razy robiłyśmy sobie przerwy na rozmowy. Nie liczę już, który raz spałam w V grupie. Sobota minęła szybko najpierw trochę leniwie, a później trzeba było wziąć się za lekcje, których odrabianie zajęło większość dnia. Pani Edytka z V grupy poczęstowała mnie wieczorem sałatką z kuskusem. W niedziele na mszy śpiewałyśmy z Patrycją psalm, źle nie wyszło, ale zafałszowałam na końcu alleluja. Cóż wygląda na to, że muszę po prostu jak najwięcej ćwiczyć. Przeszłam się z panią Edytkę i dziewczynami z V grupy do baru „Bartek”, który okazał się nieczynny, więc wróciłyśmy do internatu. Ćwiczyłam dość długo na pianinie, zawsze jak do niego siadam to tracę poczucie czasu, dobrze mieć taką pasje i móc ją realizować. Rada internatowa zorganizowała talent show u nas w internacie. Poszłyśmy na nie z dziewczynami, a później przeszłyśmy się na spacer. W poniedziałek pojechałyśmy z Patrycją na pogrzeb pana Kamila do Włodawy, nie był to łatwy wyjazd, ale zależało nam, żeby pojechać i pomodlić się za pana. Wieczorem kiedy wróciłyśmy Luiza dobiła mnie trochę wiadomością, że dostałam bardzo słabą ocenę ze sprawdzianu z "Ludzi bezdomnych", w sumie spodziewałam się tego, wiedziałam, że mi nie poszło. We wtorek rano przeszłam się do internatowej kaplicy pomodlić się na mszy za Marysie w dniu jej bierzmowania. Bardzo żałowałam, że nie mogłam być osobiście na jej bierzmowaniu, więc zrobiłam chociaż to. W szkole nie było mi łatwo po poprzednim dniu, byłam chyba jeszcze bardziej rozbita psychicznie niż poprzedniego dnia. Na całe szczęście miałam Patrycje i mogłyśmy się nawzajem wspierać na przerwach. Na wychowawczej poprawił mi się humor, bo wyszliśmy na dwór i było ogólnie wesoło. Na basenie też było bardzo sympatycznie, szczególnie, że Weronika wyjątkowo poszła. Na polskim podstawowym wymyślaliśmy tekst piosenki finałowej przedstawienia na pożegnanie absolwentów. Na polskim rozszerzonym skończyliśmy film „Pręgi”. Popołudniu pojechałyśmy na bierzmowanie Klaudii i Nikoli do Warszawy. W czwartek znowu dobił mnie wynik z niemca. Myślę, że to przez to, że za mało spałam, a za dużo się uczyłam, tylko jak ja niby mam wytłumaczyć mojej ambicji, żeby zwolniła? Próbuje, ale jakoś kompletnie mi to nie wychodzi. Mieliśmy bardzo miły wf, pojechaliśmy z panem na przejażdżkę tamdemami i zatrzymaliśmy się w sklepiku na lody. W piątek pierwszy raz robiłam pranie na 2 pralki naraz, jakoś trzeba sobie radzić nie?, szczególnie kiedy są wolne, a ma się dużo ubrań. Patrycja poczęstowała mnie swoim obiadem, który robiła na kulinarnych, więc miałam co zjeść na kolacje. Prawie cały weekend przesiedziałam na parapecie w swoim pokoju ucząc się matmy. Wyglądało to w następujący sposób:
Siedzę na parapecie i trzymam w rękach kartki 
To samo co na poprzednim zdjęciu tylko w przybliżeniu, różnica jest taka, że przysuwam kartki do oka, bo czytam
Jedyną przerwą w sobotę był spacer po puszczy i majowe, a w niedziele wyjście do „Bartka”. W poniedziałek pierwszy raz w życiu nie wiedziałam gdzie iść na orientacji, wydaje mi się, że to przez przemęczenie związane z końcem roku, może też tak intensywną naukę matematyki przez weekend. Na pianinie szlifowałam utwór przed wtorkowym koncertem. Wieczorem poszłam na majowe, a potem siedziałam sobie jeszcze przy pianinie, bo chciałam dać z siebie wszystko kolejnego dnia. W poniedziałek wieczorem nagle okazało się, że nie ma kto śpiewać psalmu na mszy za mamę pani Agaty, więc stwierdziłam, że w sumie mogę się zgłosić. To był kolejny dowód na to, że ja naprawdę w ostatnim okresie bardzo się otworzyłam. Tamta Magda nigdy by nie podjęła takiej decyzji. Tym sposobem we wtorek miałam 2 wystąpienia publiczne (co mnie cieszyło). Na koncercie poszło mi dobrze, chociaż w sumie zawsze mogło być lepiej. Kiedy śpiewałam psalm było słychać, że się stresuje, ale tragicznie nie wyszło. W środę popołudniu ja i Ania pojechałyśmy z panią Olą do teatru na spektakl „Królowa śniegu”. Musiałam się przez to pakować w nocy (kolejnego dnia jechałam do Poznania), ale nie żałowałam tego, bo spektakl był naprawdę ładny. Przed przedstawieniem mogłyśmy pochodzić po teatrze i sobie go dokładnie obejrzeć. 
 Ja na tle dekoracji w słonecznikowym kapeluszu
Ja i Ania w karocy królowej śniegu
Aktorzy na scenie
Z moich majowych zmagań to by było na tyle. Duże zaległości sobie narobiłam, ale są wakacje, więc na szczęście mam czas, żeby je nadrobić. 
Życzę Wam miłej w sumie już drugiej połowy wakacji!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz