Translate

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Koniec LO i początek...

Bardzo dawno mnie tu nie było, aż 3 miesiące, bo przecież ostatnim razem opisywałam Wam w ferie studniówkę. Czemu nie pisałam? Wiedziałam, że jak zacznę to nie skończę zbyt szybko, a czas poświęcałam na powtórki do matury. Miesiące  przebiegły szybko, dużo się działo, choć właściwie nie zawsze, a zresztą sami zaraz się przekonacie. Od razu uprzedza Was, że post nie będzie bardzo dokładny, bo z moją pamięcią jest ostatnio niezbyt dobrze, jak na mnie. 
Na początku lutego przeżywaliśmy święto szkoły, rozpoczęliśmy mszą świętą, a później słuchaliśmy wykładu na temat naszego patrona świętego Tomasza z Akwinu. W drugiej połowie lutego Martyna odwiedziła mnie, żeby umilić sobie ferie. Jednym z dni, w które była u mnie w Laskach, były jej urodziny, więc postanowiłam zabrać ją na dobry obiad do warszawskiej, włoskiej restauracji. Zjadłyśmy pyszny makaron z łososiem i pizze. 
                                           Selfie z Martyną 

Za to kolejnego dnia popołudniu pojechałyśmy do kina. Trafiła nam się może niezbyt ambitna, ale za to zabawna komedia. W piątek rano pożegnałam się z Martyną, która zamierzała się dopakować i pojechać do Warszawy, jeszcze trochę pochodzić po mieście i wrócić pociągiem do Poznania, a ja pojechałam na targi uczelni z całą moją klasą. Marzec szybko się zaczął, w drugi piątek  miesiąca pojechałyśmy z Patrycja do mnie do Poznania na weekend. Pierwsza część naszej podróży była bardzo nerwowa. Niestety spóźniłyśmy się na autobus, którym miałyśmy jechać i musiałyśmy czekać na następny. Nie miałyśmy praktycznie szans na to, żeby zdążyć na pociąg, ale na szczęście szybko udało nam się przejść/przebiec drogę z metra na peron. Okazało się również, że pociąg jest opóźniony o kilka minut. Wieczorem oprowadziłam Patrycje po prawie całym domu. W sobotę po wyspaniu się pojechałyśmy z mamą do palmiarni. Dodatkowo przejechałyśmy się szybkim tramwajem i przeszłyśmy fragment miasta. Popołudniu przyszedł Mikołaj i rozmawialiśmy sobie w trójkę przy herbacie. Wieczorem pojechałyśmy z rodzicami na eucharystie. Patrycja była ciekawa, jak wygląda msza w neokatechumenacie, więc się wybrałyśmy. 
Patrycja i ja siedzimy na krzesłach, ja trzymam kwiatki 

W niedziele za to pojechaliśmy (ja, rodzice, Martyna i Patrycja) do poznańskiego muzeum rogala, żeby Patrycja poznała trochę gwary poznańską. 
ZDJ MUZEUM ROGAL
Popołudniu wróciłyśmy z mamą do Lasek. Obie uznałyśmy, że weekend był bardzo udany, ale jednocześnie za krótki. Pod koniec marca wyprawiałyśmy całą grupą imieniny administracji wewnętrznej (siostrze Janie, która jest administratorką internatu, paniom z dyżurki, paniom sprzątającym  i panu od napraw). Przyszli prawie wszyscy solenizanci. Na początek złożyłyśmy im życie, rozdając prezenty. Siedzieliśmy wspólnie przy ciastach i herbacie, aby urozmaicić czas solenizanci opowiadali nam o swojej pracy, czytałyśmy również przysłowia o dniu świętego Józefa i o imionach solenizantów. Nadszedł czas świąt, czas odpoczynku czas zadumy, czas, który był mi bardzo potrzebny. W niedziele do śniadania wielkanocnego zasiadło 17 osób. 
Siedzimy wszyscy przy stole wielkanocnym: Ania,   Gosia z Marysią na rękach, Mateusz, wujek Kuba, ciocia Aga, pani Jola, Marysia, Martyna, babcia Miecia, dziadek Jasiu, ja, tata, mama, Marek, Hania, babcia Krysia, ciocia Maja. Dla wyjaśnienia nie wszyscy są na zdjęciu, ale taki skład stołu był. 

Mówiąc szczerze przy takich spotkaniach są dwie strony medalu. Cudownie jest spotkać się w tak dużym gronie, porozmawiać, powspominać, pośmiać się, ale z drugiej strony takie spotkania są męczące. Nakrywanie, przygotowywanie potraw, sprzątanie, ale reasumując bardziej dostrzega się plusy niż minusy. W poniedziałek wielkanocny spotkaliśmy się już w mniejszym gronie u Banaszaków na oglądaniu zdjęć z ich zimowego wyjazdu i graniu w karty. We wtorek musiałam już wracać do Lasek, żeby od środy do soboty pochodzić znów do jabłonkowej szkoły. W sobotę czekały nas próbne egzaminy ustne z języka polskiego. Wszyscy się chyba stresowaliśmy, jedni bardziej ,drudzy mniej. Byłam mile zaskoczona swoim wynikiem i przebiegiem całego egzaminu właściwie częściowo też. Ostatnie tygodnie szkoły nie były proste, sporo zaliczeń, prac, próbnych arkuszy z matematyki, ale dotrwaliśmy wszyscy dzielnie do końca. W jeden z kwietniowych poniedziałek pani Edyta zabrała mnie i Patrycje do fabryki czekolady, było to dla nas wielką niespodzianką, bo do samego końca nie wiedziałyśmy dokąd idziemy. Miałyśmy okazje ozdobić i zapakować swoje własne czekolady, które ważne są aż przez pół roku (chyba zjem swoją w matury). Dowiedziałyśmy się też trochę w jaki sposób robi się czekoladę. To popołudnie było dla mnie idealnym odstresowaniem przed ogromną ustną odpowiedzią z angielskiego. 
Manufaktura czekolady
Ja i Patrycja ozdabiamy swoje czekolady dodatkami

W jeden z środowych, kwietniowych wieczorów odwiedził mnie na chwile Marek, żeby przywieść mi wiosenne ciuchy. 
Ja i Marek za nami w tle baner ze zdjęciem na dyżurce, na którym idę z Martyną i Martą lipówką 

W poprzednią niedziele w naszym ośrodku odbył się koncert jazzowo-soulowy, na którym grali panowie z Amerykańskiej Orkiestry Sił Powietrznych. Z początku nie miałam chęci się na nim pojawić, ale zostałam przekonana i nie żałowałam tego. Co prawda nie jest wielką fanką jazzu, ale poza lekkim bólem głowy (siedziałam w pierwszym rzędzie) koncert uważam za bardzo udany. 
Pięciu panów, a przed nimi: Luiza, Mirela, ja, Weronika, Agatka i Ewa

Wszystkie oceny zostały wystawione i tydzień później odbyło się nasze rozdanie świadectw. Jak na jabłonkowych absolwentów przystało oprócz świadectwa dostaliśmy również róże i jabłko. Dzień przed zakończeniem w naszej kaplicy internatowej odbyła się msza za maturzystów. Tym razem już po raz 8 w mojej edukacji szkolnej udało mi się uzyskać świadectwo z wyróżnieniem (tak zwanym czerwonym paskiem). 
I tak właśnie zakończyłam liceum, które było dla mnie inspiracją do rozpoczęcia pisania bloga, a tak właściwie nie ono sama, bardziej przeprowadzka pod Warszawę. Wróciłam do domu z myślę, że jeszcze tam przyjadę, że to nie zupełny koniec, przecież w maju będzie matura, a w czerwcu ślubowanie i pożegnanie, ale mimo to wszystko czuje pewną pustkę. Wiem, że już nigdy nie będę uczennicą, nie dostanę ocen szkolnych, nie napisze sprawdzianów, kartkówek. Wszystko się zmieni, będzie zupełnie inne niż przez poprzednie 12 lat. Taka perspektywa trochę cieszy, jednocześnie przeraża, ale cóż teraz trzeba skupić się na maturze, która zacznie się już za 4 dni, a dopiero po niej będę zastanawiać się, jak to wszystko będzie dalej. Właśnie doszłam do momentu, w którym chce Was wszystkich bardzo mocno prosić o modlitwę i trzymanie kciuków. Chciałabym się nie stresować, ale jak ktoś choć trochę mnie zna, to wie, że akurat to jest niemożliwe. Najbardziej to boje się chyba matematyki rozszerzonej i ustnych (angielskiego, polskiego), więc proszę Was o pamięć przez te w moim przypadku równe 2 tygodnie. 

      Życzę Wam spokojnej majówki!       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz