Translate

poniedziałek, 28 maja 2018

Matury

Od zakończenia moich matur minął już ponad tydzień, więc postanowiłam, że to dobry moment na napisanie czegoś o nich. Może ten wpis nie będzie jakich bardzo długi, ale myślę, że treściwy.
W czwartek 3 maja wyruszyłam w drogę do Lasek, aby kolejnego dnia przystąpić do pierwszych egzaminów maturalnych. W internacie byłyśmy tylko w trójkę, bo reszta dziewczyn jeszcze odpoczywała na majówce (zjazd był dopiero w niedziele). W piątek wstałam po 6, bo postanowiłam pójść rano na mszę. Zjadłam sobie śniadanie, po którym przyszła siostra Jana Maria mnie uczesać. Wyszłam z internatu po 8, bo mieliśmy być w szkole o 8:30. Egzamin z podstawowego języka polskiego rozpoczął się równo o 9. Miałam niestety małe problemy z komputerem (możliwe, że z mojej winy, bo dawno nie miałam styczności z tego typu klawiaturą). Przedłużyli mi czas pracy o kilka minut, ale i tak mam wrażenie, że mogłam jeszcze więcej razy przeczytać rozprawkę, bo mogłam zrobić w niej literówki lub błędy. Pomyśleć, że na próbnych zawsze wychodziłam przed czasem i sądziłam, że teraz też tak będzie, ale myślę, że stres i powaga sytuacji wszystko zmieniają. Bardzo szybko zjadłam obiad i wróciłam do szkoły na egzamin z rozszerzenia. Na samym początku dość trudno mi się go pisało, bo byłam już  bardzo zmęczona, po jakimś czasie było niby lepiej, ale może dlatego, że starałam się maksymalnie zmobilizować. Koło 17:30 udało mi się skończyć, zjadłam kanapkę w szkole i wróciłam do internatu. Dopiero kiedy padłam na łóżko poczułam, jak bardzo byłam zmęczona. Sama nie wiedziałam, jak mi poszło, ale zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby było, jak najlepiej. W sobotę wyspałam się, zrobiłam sobie małą powtórkę z matematyki i poszłam na obiad do internatu chłopaków. Popołudniu pojechałam do pani Joli (wychowawczyni z mojej grupy), która mieszka w Izabelinie. Myślałam, że spędzę u niej z 2 lub 3 godziny, a siedziałam chyba z 5. Zrobiłyśmy z panią Jolą sałatkę z makaronem i kurczakiem, a później przyjechała moja druga wychowawczyni pani Agata ze swoimi córkami. W między czasie do internatu przyjechała Klaudia, która zdawała ze mną dwie matury. W niedziele poszłyśmy wspólnie z Klaudią na mszę, po której do grup przyszły już wychowawczynie na dyżur. Popołudniu przeszłyśmy się z panią Edytą do sklepu na lody. W poniedziałek stresowałam się już mniej niż w piątek, może udzielił mi się dobry nastrój urodzinowy. Byłam bardzo zadowolona z matury z matematyki. Sprawdziłam nawet później odpowiedzi i prawdopodobnie będę miała mało błędów. Po obiedzie pojechałyśmy z Klaudią i Pauliną do Costy trochę się odstresować. Wieczorem wyprawiałam dziewiętnaste urodziny w grupie. 
                                          Mój tort urodzinowy z zapaloną świeczką
             Siedzimy przy nakryty stole: Kasia, Patrycja, Luiza, Maja, Jola, Weronika, Oliwia, Paulina, ja, Klaudia 

We wtorek był angielski, w sumie sama nie wiem, co mogłabym o nim powiedzieć. Czytanie długich tekstów z komputera dość mocno męczy i mogło mi trochę przeszkodzić w dobrych odpowiedziach. Wszystko okaże się w lipcu. Natomiast o środzie mogłabym pisać i pisać, ale chyba wolę, aż tak do tego nie wracać. Po prostu bez przerwy siedziałam bite cztery i pół godziny nad matematyką rozszerzoną, starałam się zrobić tyle ile umiem, a i tak byłam z siebie bardzo niezadowolona. Pociesza mnie fakt, że jak później się dowiedziałam, egzamin był bardzo trudny, uważają tak wszyscy: uczniowie, a nawet nauczyciele. Reszta tygodnia upłynęła mi na odstresowaniu się, co zajęło mi naprawdę dużo czasu. W piątek wieczorem wybrałyśmy się z panią Anią do lasu na długi spacer, podczas, którego bardzo mocno pogryzły nas komary. W sobotę większość naszej klasy spotkała się w szkole z panią Agnieszką na „burze mózgów”, aby zrobić powtórkę przed ustnym polskim. W niedziele po kościele wybrałyśmy się w dwie grupy do kawiarni na piwną. Siostra zaserwowała nam gofry, biały blok, kawę i kakao. Później pani Ania zrobiła nam zdjęcia przy kwiecie rododendronu. Myślę, że wszystkie dziewczyny i nasze panie były bardzo zadowolone z tego wyjazdu. 
Ja i Patrycja siedzimy przy stole i rozmawiamy
Weronika, ja i Weronika stoimy na dziedzińcu

W poniedziałek przyszedł czas na egzamin z ustnego języka polskiego. Na moje nieszczęście byłam dopiero szósta, więc stres zżerał mnie długo, szczególnie kiedy kolejne osoby wychodziły i mówiły, jakie miłe miały tematy. Tak, jak się spodziewałam wylosowałam temat językowy, ale na szczęście nie był on aż tak bardzo trudny. Sądziłam, że powiedziałam za mało, ale po ogłoszeniu wyników okazało się, że uzyskałam dużo punktów. We wtorek odbyło się kolejne święto ośrodka, w którym uczestniczyłam. Tym razem część artystyczna wyglądała nieco inaczej. Absolwenci i pracownicy ośrodka wzięli udział w teleturnieju o nazwie laskoliada. Po obiedzie poszłyśmy wspólnie z dziewczynami do kawiarenki na lody i ciasto. Wieczorem odbyło się ognisko, przy którym pracownicy ośrodka opowiadali o dawnych czasach w Laskach. W środę pojechałyśmy z Patrycją do MacDonalda na nasz pożegnalny wyjazd. W drodze powrotnej niestety bardzo zmokłyśmy, bo czekałyśmy na autobus na przystanku bez daszka. Miałam wrażenie, że w Laskach padało jeszcze bardziej, na domiar złego weszłyśmy w kałuże do kostek. Nigdy nie byłam aż tak przemoczona, ale przynajmniej miałyśmy przygodę. W czwartek wieczorem przyjechał tata, poczęstowałam go ciastem, które zrobiłam tego samego dnia na kulinarnych. W piątek odbył się nasz ostatni egzamin: ustny angielski. Tym razem byłam jako pierwsza, więc miałam mniej czasu na stres. Wylosowałam niestety dość trudny obrazek, ale jakoś sobie poradziłam, bo znów mój wynik był wysoki i zadowalał mnie bardzo. Już po 10 wracaliśmy z Luizą i tatą do internatu, ja, żeby się spakować, a Luiza odpocząć. 
                         Ja i Luiza stoimy na tle zieleni w strojach galowych

Zjedliśmy z tatą obiad i koło 13 ruszyliśmy w drogę do Poznania. 

Właśnie tak minęły mi moje egzaminy maturalne, a teraz przyszedł czas na moje najdłuższe wakacje w życiu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz