Translate

niedziela, 22 listopada 2015

Listopad leci

Nie wiem jakim cudem siadam do komputera i piszę ten wpis. Już na wstępie chciałam was wszystkich przeprosić, że od prawie trzech tygodni nie było żadnego posta. Wiem, że niektórzy z was bardzo na niego czekali i jeszcze raz bardzo was przepraszam. Powodów było kilka, ale głównym było chyba to, że po prostu nie umiałam się zmobilizować, żeby dojść do tego momentu, by usiąść przed komputerem i napisać. Może też przez brak weny, pomysłu, sama nie wiem. Wolnego czasu bywało mało, a jak już go miałam to chciałam odpocząć, poczytać książkę (zwłaszcza, że mam nową z mojej ulubionej serii, ale o tym później), posłuchać muzyki czy po prostu pogadać z dziewczynami. Ze wstępu to chyba byłoby na tyle. 
Pamiętam dobrze, że skończyłam na Wszystkich Świętych. Ostatnie dwa dni w domu, jeju jak mi się to przypomina to, aż smutno mi się robi, pocieszam się myślą, że jadę za tydzień. W poniedziałek byłam w starej szkole, zawsze kiedy jestem w domu, jestem też w szkole (za tydzień też tak będzie :D). Poszłam z Tiną i Anią na kawałek ich polskiego (dobrze znów zobaczyć tę salę i móc spotkać panią Roszak), a potem na apel i Mszę Dnia Zadusznych, do kościoła. Przypomniały mi się znów te szkolne Msze św., ale to już jakoś nie było to samo, sama nie wiem dlaczego. Na koniec jeszcze byłam na matematyce, u mojej byłej wychowawczyni, Pani Marty. Po południu rodzinne spotkanie u babci Krysi - pyszne ciasto i galaretki z owocami. We wtorek byłam jeszcze z dziadkami na deserze w Palmiarni, dobrze było spędzić z nimi jeszcze choć troszkę czasu.  Pociąg z dworca głównego 17:30, z bólem serca jak zawsze żegnam Poznań i zaraz witam Warszawę i Laski. W środę po południu byliśmy z panem od historii na debacie: „Co to znaczy być Europejczykiem?” Od początku nie byłam przekonana do tego, żeby iść na tą debatę, bo znam siebie i wiem, że to nie dla mnie, ale właściwie to nie było tak źle. Wielką trudnością było to, że informacji było bardzo dużo, różnych opinii, zdań, debata trwała też dość długo, bo 2 godziny bodajże. Na początku starałam się coś zrozumieć, ale potem już mi się nie udawało. Dobrze było zobaczyć jak coś takiego wygląda, przekonać się jak to jest. W piątek miałyśmy z Luizą pierwsze konwersacje po angielsku z native speakerką z Holandii. Bardzo się bałyśmy jak to będzie i słusznie, bo było dość trudno, co prawda większość rozumiałam, ale nie zawsze umiałam powiedzieć, to co chciałam. Przeżyłam moją pierwszą sobotę pracującą, w sumie nie było łatwo, zapamiętam ją jako trudną. Może nie przez lekcje, ale przez to, że nie wiedziałam, że mam pianino, kiedy przyszłam do internatu okazało się, że mam te zajęcia. Potem pani przełożyła mi je na trochę późniejszą godzinę w internacie, ale to też nie było dobrym pomysłem, bo jakoś nie byłam w stanie ćwiczyć. W niedzielę nauka niemieckiego, w poniedziałek sprawdzian i w ogóle nie wiedziałam jak zabrać się za naukę. Przerażały mnie te wszystkie kartki z ćwiczeniami i słówkami. Jedyny plus tego dnia jaki pamiętam to jesienny spacer z dziewczynami z 2LO i panią Anią, wspaniale było. Poniedziałek tak strasznie się go bałam z kilku powodów, ale ostatecznie okazał się nie taki straszny. Odpowiadałam z WOK-u, ostatecznie nie wiem czy dostałam jakąś ocenę, na biologii była niby kartkówka, ale nie wiem czy pani wpisała z niej w końcu oceny, w każdy razie mam 3+. Napisałam niemiecki, no nie był taki straszny i poszedł mi hmm w tamtym momencie nie umiałam właściwie ocenić, ale ostatecznie dostałam 4-. Z matematyki ze sprawdzianu dostałam 3+, nie byłam zadowolona, ale to najlepsza ocena w klasie, więc w sumie powinnam być. Zwolniłam się z jednego wf, żeby pójść do dentysty i to był jeden z powodów lęku. Od dziecka boję się wszystkiego co związane z stomatologią, dlatego jak dowiedziałam się, że mam umówioną wizytę to byłam przerażona. Poszłam… Ku mojemu zdziwieniu wyszłam z tego gabinetu i zdałam sobie sprawę, że tragedii (jak zawsze na fotelu) nie było. Kolejna rzecz do której dorosłam, jak to czas może zmienić człowieka, niesamowite! We wtorek na pianinie zaczęło mi iść lepiej niż wcześniej, z czego bardzo się cieszę. 11 listopada Święto Niepodległości spędziłam bardzo miło, trochę odpoczynku, lekcji, oglądałyśmy jakiś film. Zaczęłam też czytać nową książkę "Feblik", pani Małgorzaty Musierowicz, z mojej ulubionej serii Jeżycjada, to już 21 część. Wieczorem była Wieczernica, śpiewaliśmy pieśni, mówiliśmy wiersze, było bardzo uroczyście. W czwartek po pianinie poszłam do Luizy na pomidorówkę z makaronem, mniam - pyszna była. W piątek w szkole - urodziny Pana Dyrektora sześćdziesiąte. Świętowaliśmy je na drugiej lekcji, był quiz, mini przedstawienie i tort. W sobotę na kulinarnych robiłam ciasteczka rafaello, pyszne były. Potem musiałyśmy iść na próbę do apelu na 11 listopada (który został przesunięty o tydzień)do internatu chłopaków. Niedziela minęła jak zwykle szybko i przyszedł poniedziałek, a z nim nowy tydzień. Na lekcjach nie zdarzyło się nic ciekawego, oprócz jazdy na rolkach, na wf. Myślałam, że już zupełnie zapomniałam jak się to robi, bo nie jeździłam tak dawno, ale jednak coś pamiętałam, bo szło mi nieźle. Na orientacji szłam do sklepu, w sumie pierwszy raz coś mi nie wyszło, ale przecież błędy są po to, żeby je popełniać i poprawiać. Późnym po południem przyjechał do mnie tata, nie mogłam niestety poświęcić mu dużo czasu, bo miałam naukę, lekcje, a o 20 próbę do poloneza. Właściwie to chyba nie pisałam, że zgodziłam się tańczyć poloneza na studniówce w tym roku szkolnym, zostałam poproszona, bo nie było osoby do pary. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale decyzja zapadła i tyle. We wtorek rano miałam kolejną wizytę u dentysty, trudniejsza niż wcześniej, bo miałam robione 3 zęby i znieczulenie było większe. Zeszło mi dopiero po koło 3 godzinach od podania. Na drugiej lekcji próba generalna do akademii. Po pianinie wróciłam do internatu, zjadłam obiad, zrobiłam lekcje i zmęczona przedpołudniem czytałam książkę. W środę kolejny basen, nawet dobrze się pływało. W czwartek byłam na siebie zła przez angielski, nie dość, że dostałam 4- z pracy pisemnej i porobiłam w niej bezsensowne błędy to jeszcze dostałam 3+ z kartkówki, z czasów, która była bardzo prosta i w niej też porobiłam niepotrzebne błędy. O 17 pojechaliśmy na Wielką Galę Integracji, gdzie wręczali różne nagrody, było to też połączone z koncertem. W piątek byliśmy w starym internacie na przedstawieniu pod tytułem „Bez znieczulenia”, w sumie ciekawe ono było, ale mogło być lepsze. Po południu byłam sama na konwersacjach i bardzo się bałam, ale w efekcie okazało się, że było bardzo miło, sympatycznie, właściwie to dobrze się dogadywałyśmy, co było dziwne. Wczoraj miałam do posprzątania cały pokój i łazienkę, bo moje koleżanki z pokoju wyjechały na weekend. Ku mojemu zdziwieniu szybko się z tym uporałam i dałam radę jeszcze zrobić pranie. Po południu robiłam lekcje i ćwiczyłam akordy na pianinie. Mama przyjechała do mnie koło 19. Dziś przede mną wspaniała niedziela z mamą, bardzo się cieszę, że przyjechała i spędzimy razem czas. Przynajmniej pojadę do Warszawy, jestem tak blisko, a rzadko bywam w stolicy.
Na dziś to chyba tyle, kończę, bo muszę iść na śniadanie. Jeszcze raz proszę was, żebyście pisali mi co myślicie, to dla mnie ważne, trochę dowiaduje się od osób trzecich (np. mamy), ale to nie to samo co z pierwszej ręki.

Życzę wszystkim wspaniałej niedzieli i nowego tygodnia.

1 komentarz:

  1. Naprawdę fajny blog. Dzięki niemu mogę się dowiedzieć o życiu w twojej szkole co nie ukrywam bardzo mnie ciekawi, gdyż muszę podjąć decyzję co dalej z Anią. Niby chce do Bydgoszczy, ale inne propozycje też rozważa. Pozdrawiam mama Ani Wołowiec

    OdpowiedzUsuń