Translate

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Świątecznie...

Aż trudno uwierzyć, że jestem w domu już ponad tydzień. Tak jak wcześniej pisałam czuję się teraz w Poznaniu zupełnie inaczej niż przy wcześniejszych przyjazdach, wiadomo oczywiście, że to przez dłuższy pobyt tu. Nie chcę myśleć, że równo za tydzień o tej porze pewnie już będę siedzieć w pokoju w internacie, ale z drugiej strony to się cieszę. Czeka na mnie intensywny styczeń pełen wyzwań. 
Dni od poniedziałku do czwartku były przepełnione porządkami świątecznymi, połączonymi z odpoczynkiem. We wtorek byłam na wigilii klasowej (z moją starą gimnazjalną klasą). Szczerze mówiąc trochę się denerwowałam jak to będzie zobaczyć ich po tych kilku miesiącach, zastanawiałam się czy wogóle jakkolwiek się z nimi dogadam, porozmawiam. Jak zwykle w takich sytuacjach moje obawy były niepotrzebne. Na początku było trochę sztywno, ale po przełamaniu się opłatkiem i złożeniu sobie życzeń wszystko się zmieniło. Przyszli prawie wszyscy, brakowało tylko trzech osób. Co prawda byłam krótko i rozmawiałam tak dłużej tylko z kilkoma dziewczynami, ale jak na wspomnienia z gimnazjum jakie mam, było naprawdę miło. Mam nadzieje, że przybyło mi kilku czytelników, a niektórzy są już od jakiegoś czasu, za co im bardzo dziękuję. W środę udało mi się być u siebie w parafii u spowiedzi, dobrze było odwiedzić starą, dobrą kaplicę, która kojarzy mi się z Drogą Krzyżową, różańcem i Roratami. Oczekiwany przez wszystkich dzień nadszedł, czwartek Wigilia. Jak co roku od rana oczywiście końcowe porządki i przygotowywanie potraw. Mogę się pochwalić przykładowo pokrojeniem wszystkich składników do sosu tatarskiego. Nie zapomnę tego, dzięki śmierdzącym octem rękom, które myłam chyba z pięć razy, a zapach i tak pozostawał. Każdy kto znam mnie choć trochę wie, że mam taką jakby fobię na punkcie czystych rąk. Obrałam też z siostrą sporo ziemniaków, które były potem ugotowane przez moją mamę i  uduszone po mistrzowsku (sposobem dziadka) przez mojego brata Marka. Babcia z dziadkiem przyszli koło 17, w tym roku ich Wigilia przypadła u nas (co roku chodzą do każdego z trójki dzieci tak na zmianę). Gdy siadaliśmy w dziesiątkę do wigilijnego stołu było jakoś przed 18. A no przecież zapomniałam wspomnieć, że zajęłam się też nakrywaniem jak co roku (bardzo lubię to robić mimo, że pewnie zawsze jest krzywo). Natomiast ubieraniem choinki zajęły się moje siostry (głównie młodsza). Tak więc do naszego wigilijnego stołu usiedli/ły: babcia Krysia, dziadek Jasiu, babcia Miecia (jubilatka tamtego dnia), mama Kasia, tata Adam (solenizant tamtego dnia), ciocia Maja, brat Marek, siostra Marta, siostra Martyna i ja oczywiście. Ewangelia została przeczytana z tabletu (co mnie zadziwiło), przez mojego brata Marka. Zawsze z wszystkich życzeń świątecznych najlepiej wychodziło mi składanie ich najbliższej rodzinie, ale to chyba nie w tym roku, jakoś tak niezbyt mi wyszło. 

Nasza choinka, nad nią lampa ze specjalną żarówką, która daje kolorowe światełka w całym pokoju, pod choinką sporo prezentów.

Nakryty wigilijny stół, biała serweta, białe talerze porcelanowe ze złoceniami, pośrodku stołu mała figurka Pana Jezusa w żłobku na sianku, talerz z opłatkami, porozrzucane srebrne, złote gwiazdeczki  i malutkie dzwoneczki, obok talerzy stojące srebrne serwetki ze śnieżynkami.

Potrawy wigilijne i dodatki zajmujące cały kredens.

Wspólne zdjęcie na tle kredensu, przed nami stół, od lewej: ciocia Maja, rodzice ja między nimi, babcia Krysia, Martyna lekko schylona stoi pod nią, dziadek Jasiu, babcia Miecia i Marta. Na dole zdjęcia głowa brata Marka, który jest jego autorem.

Wigilijny stół z potrawami wokół, którego siedzi cała rodzina, na pierwszym planie miska z kapustą z grzybami, druga z rybą po grecku i trzecia z sosem tatarskim.

A no właśnie co do życzeń miałam je Wam w jakiś sposób złożyć na blogu czy fb, chciałam coś napisać, ale niestety nie miałam weny jak w Wielkanoc tego roku (napisałam wtedy rymowane życzenia, które są nadal na moim profilu na facebooku). Na stole wigilijnym było jak co roku mnóstwo potraw (więcej niż 12). Oczywiście nie zjadłam ich wszystkich (chyba nigdy mi się tak nie zdarzyło), ogólnie w tym roku jakoś mało zjadłam, szybko mi się żołądek zapełnił. Męczyłam się oczywiście z karpiem, nie tyle z nim właściwie tylko ośćmi (nienawidzę ich, są okropne, zawsze trafia mi się ich pełno, a nawet jak ich już nie ma, to boję się i tak, że są). Po kolacji zasiedliśmy w pokoju, w którym stała choinka i śpiewaliśmy kolędy (sporo ich pośpiewaliśmy). Przyszedł czas na leżące pod choinką prezenty. Jak zawsze roznosiłam je z młodszą siostrą. Kiedy rozdałyśmy już wszystkie, zajęłyśmy się rozpakowaniem własnych, więc tak dostałam: największy prezent radio, kolczyki (chyba kilkanaście par), czapkę, rękawiczki, chustę (bardzo ciepłą), 2 bluzki, spodnie, 2 piżamy, skarpetki, sweterek, portfel. Z tego co mi się wydaje o niczym nie zapomniałam. Przyszły nasze dwie kuzynki ze swoimi rodzicami, co roku przychodzą do nas po swojej wigilii z powodu imienin taty. 

Ja w granatowej sukience i białej bluzce, mam rozpuszczone włosy, głaszczę czarną Tarę
(była chora), siedzimy na szarej kanapie.

Siedliśmy wspólnie do ciast, pierniczków, cukierków. Ekspres ruszył do pracy, robiąc kawę (zwykłą jak i latte w wysokiej szklance). Na Pasterkę jak zwykle nie udało mi się pójść, naprawdę chciałabym to przeżyć, ale jestem zawsze tak zmęczona całym dniem, że nie daję rady iść. Spokojny poranek w pierwsze Święto, jak nie ja - spałam do 9. Poszliśmy do kościoła na 12:15, a potem zjedliśmy obiad (dla moich sióstr śniadanio-obiad). Pojechałyśmy z dziewczynami na trochę do kuzynek, po niecałych dwóch godzinach musiałyśmy wracać, bo mieliśmy gości u siebie w domu. Była rodzina dziewczyny mojego brata Hani. Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie i wieczór. Drugie Święto było bardzo leniwym dniem, kompletnie nic się nam nie chciało. Strasznie się zaczytałam, nie mogłam się oderwać od „Feblika”. Wydaje mi się, że tylko Jeżycjada mnie tak niesamowicie, specyficznie wciąga. Udało mi się w końcu skończyć, byłam bardzo zadowolona, szczęśliwa, dawno się tak fajnie nie czułam, no i oczywiście żałowałam, że to już koniec. Dobrze, że będzie kolejna część, bo jeśli by nie było to na pewno bym się załamała. Dzisiaj był bardzo ciekawy dzień, obudziłam się koło 8:30, zjadłam śniadanie i poszliśmy z rodzicami na mszę na 9:30. Kiedy wróciliśmy do domu mama pojechała na działkę z psami, a tata na basen. Obiad zjedliśmy w siódemkę (rodzice, Matis, Gosia, Marek, Hania, Marta, Tina i ja) koło 15.  Nie napisałam wcześniej - mój brat Mateusz z żoną Małgosią spędzili Święta w Częstochowie, w rodzinnym domu Gosi. Na 16 pojechaliśmy do dziadka na imieniny, była tam  też ciocia Ela (siostra babci), której bardzo dawno nie widziałam. Świetnie, rodzinnie spędziliśmy czas. Okazało się, że jednak będzie coroczny, noworoczny obiad imieninowy babci. Babcia powiedziała, że robi go specjalnie dla mnie z czego ogromnie się cieszę, jeszcze raz dziękuje ci babciu. Wieczorem graliśmy z Gosią i Matisem w ich nową grę planszową. 
Patrzę na zegarek i nie wierzę, że o takiej godzinie piszę posta, naprawdę bardzo to dziwne, ale wenę i chęć można mieć o różnych porach. Pewnie zanim opublikuję to moje pisanie,  to będzie już nowy tydzień :D, ale przecież mogę sobie pozwolić, w końcu mam wolne. Ostatnie zdjęcia i audiodeskrypcja wam się podobały, więcw tym poście też je dodaję. Autorami prawie wszystkich oprócz ostatniego jest mój brat Marek, a autorką ostatniego jest moja siostra Marta.
Pozdrawiam wszystkich czytelników jeszcze w Starym 2015 Roku.

1 komentarz: