Przyszedł pierwszy dzień lutego, a wraz z nim pierwszy dzień ferii dla mnie.Czas odpoczynku, czas, który poświęcę rodzinie, mojemu domowi, no i oczywiście czas na posta. Wiecie, że ostatnimi czasy coś się we mnie wypaliło i nie umiałam złożyć nic sensownego jak kiedyś, ale dziś siadam do komputera z nadzieją, że mój zapał i wena powrócą. Powiem wam, że najtrudniejsze jest przypomnienie sobie tamtych dni i wybranie z nich tego co ważne, ciekawe, ale specjalnie dla was próbuje.
Doszłam do wniosku, że zacznę od soboty popołudnia 16 stycznia czyli właściwie od tego na czym skończyłam w ostatnim poście, który był skrótowy. Kiedy udało się nam wszystkim (czyli całej piątce, która została na weekend) posprzątać wszystko pojechałyśmy z panią Izą do MacDonalda. Okazało się później, że był to świetny sposób na spędzenie miłego późnego po południa. Wróciłyśmy trochę zziębnięte, ale w bardzo dobrych humorach. W niedziele właściwie nic mi się nie chciało, pewnie przez trudny tydzień spowodowany końcem semestru. Poszłyśmy do kaplicy na 11, popołudniu była wyprawiana osiemnastka koleżanki z grupy, a po niej dyskoteka zorganizowana w naszym internacie. Z początku miałam nie iść, bo jak zawsze twierdze nie umiem tańczyć, chociaż właściwie trochę lubię, za to nie przepadam za głośną muzyką. Doszłam jednak do wniosku, że pójdę, bo potem będę żałować no i trzeba się przecież jakoś przygotować do studniówki. Namówiła mnie też Patrycja z grupy obok, z którą wracałam z kaplicy, bo okazało się, że ona ma tak samo nie umie tańczyć, ale lubi. Skończyło się na tym, że bawiłam się z nią przez całą dyskotekę do samego końca, świetnie było i naprawdę nie żałuje, że poszłam. Zdałam sobie też dzięki temu sprawę, że mam wokół siebie ludzi, którzy mnie lubią i naprawdę chcą spędzać ze mną czas (wiem to właściwie już od dawna, ale nadal mnie to zaskakuje i nie mogę się temu nadziwić i tym nacieszyć), że w końcu po tylu latach męczenia się w podstawówce i gimnazjum doczekałam się!!! Wiem, że niektórzy z was to czytają bardzo bardzo wam za wszystko dziękuje, wiem, że wam wydaje się, że to właściwe nic, że to jest naturalne, ale dla mnie to naprawdę bardzo ważne. Jak ja nie lubię opisywać poniedziałków są takie… Właściwie to chyba nikt nie lubi poniedziałków, ale ja szczególnie dlatego, że w te dni wszystko mi się kumuluje i jestem zawsze strasznie zmęczona. Z drugiej strony myślę sobie, że to może dobrze, bo w poniedziałek jest najwięcej siły po weekendzie. Wszyscy (klasa) byliśmy przekonani, że skoro zaczął się drugi semestr to nauczyciele choć na trochę nam odpuszczą, ale nie. Pani od chemii i biologii zrobiła nam krótką kartkówkę z chemii. Na pewno gdybym zajrzała do notatki napisałabym coś, ale tego nie zrobiłam, bo myślałam, że nic nie będzie. W szkole dowiedziałam się, że mam iść do dentysty na 15, trochę się zdenerwowałam, ale cóż jak trzeba to trzeba. Nie mieliśmy jednego wf, więc poszłam szybko do internatu, wzięłam prowiant, zjadłam obiad i szybko do dentysty. Aa no właśnie zapomniałam wspomnieć, że niespodziewanie okazało się, że mamy dyżur jadalniany, miałyśmy go mieć z Klaudią tydzień później, ale coś się poprzesuwało i był w tamtym tygodniu. Wróciłam do internatu i praktycznie od razu poszłam na orientacje, a później muzykoterapię. Kiedy wróciłam z zajęć zjadłam kolacje i czekała mnie oczywiście próba poloneza. Kiedy sięgam pamięcią do wtorku nic interesującego do opisania nie przychodzi mi do głowy zwyczajny dzień. W środę okazało się, że nie mam zajęć z panią Małgosią, więc mogłam iść do Kasi, bo prosiła mnie rano o pożyczenie komputera na chwilę. Po 17 była próba do poloneza już ostatnia nie licząc generalnej próby w sobotę. W czwartek wieczorem Aneta zrobiła mi próbną fryzurę na studniówkę wyszła przepięknie. Nie chciałam jej zepsuć i mieć ją na jutro, więc starałam się spać tak, żeby się nie zniszczyła i mi się udało, ale to właściwie dzięki temu, że była porządnie zrobiona.
Moja fryzura od przodu kok a wokół niego warkocz na przodzie spinki kwiatki
Moja fryzura od tyłu w tle ściana na której ramka z moimi zdjęciami z rodziną
W piątek po lekcjach pojechałam z panią od terapii widzenia na rentgen zębów, trochę się bałam, bo nigdy nie załatwiałam sama tego typu spraw, ale jak to u mnie często bywa obawy były nie potrzebne. Wróciłam zjadłam obiad i miałam w planach zrobić generalkę, ale zadzwoniła do mnie spacerująca po ośrodku Luiza czy mogłabym po nią przyjść, bo skrócił jej się kijek. Oczywiście spełniłam jej prośbę przy okazji Luiza zrobiła kilka zdjęć, niektóre z nich zamieszczę w poście.
Nadeszła sobota, której z jednej strony się bałam, ale z drugiej strony na nią czekałam, sobota z moją pierwszą studniówką. Rano umyłam zlew, potem Aneta mnie uczesała, kok się na szczęście dobrze trzymał, więc można było zrobić go już wcześniej. Wróciłam do sprzątania: umyłam lodówkę, udało nam się też razem z Klaudią umyć czyste naczynia przed przyniesieniem obiadu, który jadłyśmy w grupie. Potem umyłam jeszcze podłogę w salonie. Na sam koniec przed ubieraniem Luiza pomalowała mi paznokcie na biało. Ubrałam się, wyszykowałam i poszłam na próbę generalną do poloneza na 17.
Drzewa iglaste, w lewym dolnym rogu dróżka do szkoły podstawowej i gimnazjum, dookoła leży śnieg
Stoję na dróżce w podobnym krajobrazie, który jest na zdjęciu wyżej
Nadeszła sobota, której z jednej strony się bałam, ale z drugiej strony na nią czekałam, sobota z moją pierwszą studniówką. Rano umyłam zlew, potem Aneta mnie uczesała, kok się na szczęście dobrze trzymał, więc można było zrobić go już wcześniej. Wróciłam do sprzątania: umyłam lodówkę, udało nam się też razem z Klaudią umyć czyste naczynia przed przyniesieniem obiadu, który jadłyśmy w grupie. Potem umyłam jeszcze podłogę w salonie. Na sam koniec przed ubieraniem Luiza pomalowała mi paznokcie na biało. Ubrałam się, wyszykowałam i poszłam na próbę generalną do poloneza na 17.
Ja gotowa na studniówkę: czarne buty z kokardkami, czarne rajstopy, czarna sukienka, marynarka, dopasowane do siebie kolczyki i naszyjnik. Jestem uczesana we fryzurę na temat której napisałam wyżej, stoję uśmiechnięta na baczność, w tle drzwi wejściowe od grupy
Myślałam, że będziemy ćwiczyć kilka razy, a okazało się, że przetańczyliśmy tylko raz i byliśmy wolni. Wszystko zaczęło się kilka minut po 18, oczywiście zatańczeniem przez nas poloneza. Denerwowałam się tylko przy pierwszych dźwiękach, ale jak już zaczęliśmy to jakoś poszło. Strasznie się bałam, że się gdzieś pomylę, źle pójdę jak na jednej z prób, ale nic takiego na szczęście się nie stało. Tak naprawdę chętnie zatańczyłabym go jeszcze raz i cieszę się, że będę miała taką okazję na własnej studniówce. Po polonezie było zaprezentowanie 3 klas: 3 liceum, 4 technikum i 3 zawodowej, zrobili to w bardzo ciekawy i momentami zabawny sposób. Kolejna część artystyczna -przedstawienie było w tematyce bajek, każda z klas miała swoją:
3LO -„Czerwony kapturek”
4T -„Shrek”
3Z -„Flinstonowie na wakacjach”
Wszystko było zrobione w bardzo sympatyczny, przyjemny sposób, bardzo miło oglądało się to przedstawienie, cieszę się, że miałam okazje je zobaczyć. Przed 20 była kolacja na stołówce, a po niej rozpoczęła się zabawa, która trwała do 4 rano. Tak jak się spodziewałam, aż do czwartej nie udało mi się wytrzymać, głównie przez to, że wstałam po 8 (to właśnie minusy rannego ptaszka), nie umiem też bardzo długi czas przebywać w miejscu, gdzie jest głośna muzyka, głowa mnie po prostu zaczyna boleć i jestem tym zmęczona. Wróciłam do grupy jakoś przed północą, mimo tego bawiłam się świetnie i mam nadzieje, że za rok, a tym bardziej za dwa będzie jeszcze lepiej. W niedzielę obudziłam się koło 8:30, zmyłam lakier z włosów, bo czułabym się w nim źle. Te z nas, które wstały poszły na mszę na 11. Przed obiadem, a potem popołudniu liczyłam zadania z matematyki, żeby się dobrze przygotować do sprawdzianu, robiłam też zadanie domowe z angielskiego i uczyłam się chemii. Poniedziałek był jak zawsze trudny, ale ten to chyba szczególnie. Z chemii poszło mi dość dobrze, sprawdzian z matematyki też nie najgorzej, a po południu zaczęły się schody… Na wf byliśmy na basenie, trochę mi się na nim dłużyło, ale to nie mój największy problem. Musiałam szybko się umyć, ubrać, wysuszyć, no właśnie te moje grube włosy, nie mogłam ich do końca wysuszyć, a czas mnie gonił, więc musiałam wyjść z trochę mokrymi. Gdzie się tak spieszyłam? Do dentysty, u którego okazało się, że moja koleżanka siedzi jeszcze na fotelu i nie potrzebnie się śpieszyłam. Ostatecznie dałam paniom tylko zdjęcia, pani doktor je obejrzała i zostałam zapisana na wizytę po feriach. Spóźniona już na orientacje popędziłam do internatu. Musiałam jeszcze wysuszyć włosy, bo panie nie puściły mnie z mokrymi. Na orientacji pojechałam do sklepu „Kaprys”, w którym można znaleźć dużo różnych rzeczy. Muzykoterapii na szczęście nie miałam, więc mogłam w spokoju zjeść obiad. Byłam tak zmęczona, że nie myśląc wsadziłam leniwe z bitą śmietaną do mikrofalówki, wiadomo jakie miało to skutki, ale danie było nadal dobre. Wieczorem miałam pianino zamiast lekcji we wtorek. We wtorek wstałam o 5, żeby się pouczyć słówek i zdań z angielskiego. Tym razem mi się udało zaliczyć kartkówkę i odpowiedzi ustną na dobre oceny, cieszę się, że nie dostałam 3 z rozszerzonego angielskiego, co często zdarzało mi się w pierwszym semestrze. Popołudnie miałam wolne, bo okazało się, że zajęcia kulinarne mam przełożone na czwartek. W środę zamiast basenu byliśmy na spotkaniu z dwoma chłopakami, którzy wyszli z nałogu dzięki pomocy Pana Boga. Dobrze było usłyszeć doświadczenie takich ludzi, ale właściwie to sama nie wiem czy spotkanie mi się tak do końca podobało. W czwartek czekał mnie mój pierwszy koncert, właściwie to było nazwane audycją muzyczną. Denerwowałam się, a jak pani powiedziała mi, że rozpocznę audycję to już w ogóle. Czułam się kompletnie załamana, strasznie mi wyszło, nawet pani, która mnie uczy powiedziała, że muszę jeszcze dużo ćwiczyć. Znów doszłam do wniosku, że może po prostu się do tego nie nadaje. Przebrałam się szybko i poszłam na kulinarne. Parówki w cieście poprawiły mi trochę humor. Okazało się, że są na kolacje grzanki na słodka, a ostatnio myślałam sobie, że dawno ich nie było. Kolacje jadłam strasznie długo i bardzo się najadłam: 2 parówki w cieście i 3 grzanki z nutellą, 2 szklanki herbaty i jedna mleka. Piątek czekałam na niego z utęsknieniem przyjeżdża mama, święto szkoły, początek ferii. Poszliśmy na pierwszą lekcje do szkoły, okazało się, że będzie to zastępstwo z Panem Dyrektorem, bo ksiądz się rozchorował i będzie tylko na mszy. Świętowanie rozpoczęliśmy mszą w kaplicy o 9, potem przemieściliśmy się wszyscy do szkoły na dalszą część. Mama przyjechała w trakcie mszy, więc mogłam się z nią przywitać przed kaplicą. W szkole mogliśmy usłyszeć między innymi wykład ojca dominikanina, który był naszym gościem. Wykład był o Tomaszu z Akwinu patronie naszej szkoły. Kiedy świętowanie dobiegło końca mieliśmy ostatnie dwie lekcje, po których poszłam z mamą do internatu spakować się i zjeść obiad. Ulokowałyśmy się w domku, gdzie miałyśmy nocleg i pojechałyśmy do Warszawy zjeść coś na kolacje. Obie byłyśmy dość mocno zmęczone, więc wcześnie położyłyśmy się spać. Wstałyśmy przed siódmą, spakowałyśmy wszystkie rzeczy i poszłyśmy zjeść śniadanie na jadalnie. Wyruszyłyśmy z Lasek autobusem przed 9, pojechałyśmy metrem do centrum, żeby załatwić pewną sprawę, niestety nie udało się, bo punkt informacyjny był zamknięty. Długo się zastanawiałam czy pisać o tym o czym zaraz przeczytacie dlaczego? Bo boje się trochę komentarzy, opinii, ale napisze o tym. To jest mój świat, świat moim jednym okiem, a że jest to dla mnie bardzo ważne to pewnie miałabym wyrzuty sumienia gdyby to pominęła. Pojechałyśmy z mamą na dworzec zachodni, żeby odłożyć walizki, a potem do galerii „Blue City” po co? Odbywało się tam właśnie tego dnia spotkanie z Candelarią Molfese aktorką, która zagrała w serialu „Violetta”. Do Polski przyleciała, żeby promować swoją biografię „Świat Cande”, bardzo zależało mi, żeby być na spotkaniu z nią. Jestem wielką fanką serialu, bardzo dużo zmienił w moim życiu i uwielbiam wszystkich aktorów, którzy zagrali w Violettcie. Dlatego właśnie poprosiłam mamę, żeby została ze mną ten jeden dzień i pomogła spełnić mi moje marzenie. W galerii byłyśmy już po 10, odpowiednio wcześnie, żeby zająć miejsce przy barierce. Cande przyjechała kilkanaście minut po 13, normalnie nogi bolałyby mnie od stania, ale przez emocje nic takiego nie czułam. Na początku przeprowadzono wywiad z Cande, na koniec, którego gwiazda zaśpiewała jedną z piosenek z serialu. Zaczęło się podpisywanie książek, kolejka była strasznie źle zorganizowana, właściwie można stwierdzić, że jej nie było. Wszyscy się na siebie pchali, ścisk był niemiłosierny, nigdy nie stałam tak ściśnięta jak wtedy. Przyszła w końcu moja kolej, weszłam na scenę i podeszłam do Cande. Ochroniarz wziął ode mnie książki, od razu pomyślałam, że weźmie też prezent, który dla niej miałam i nawet nie zobaczę jej reakcji na niego, na szczęście tak się nie stało. Mogłam osobiście wręczyć Candelari prezent. Od razu było widać, że jej się spodobał podziękowała i powiedziała, że jest bardzo piękny, rozłożyła go nawet. Najbardziej zaskoczyła mnie ostatnia rzecz jaką zrobiła, wstała i wyciągnęła do mnie ręce oczywiście się do niej przytuliłam. Sama z siebie na pewno bym tego nie zrobiła wiedząc, że jest to zabroniona, a tu taka miła niespodzianka. Nigdy nie zapomnę tego dnia, emocji, atmosfery, tego pięknego momentu. Zjadłyśmy z mamą obiad w galerii, mogłam zobaczyć jeszcze jak Cande kończy podpisywać i schodzi ze sceny żegnając się.
Cande (rudowłosa Argentynka w biało-czarnuych spodniach, białej bluzce i bordowym kapeluszu) wstaje z krzesła wyciągając do mnie ręce. Ja pochylam się do niej również wyciągając ręce, obie stoimy na scenie, z naszych dwóch stron dwaj ochroniarze
Cande przybija piątkę fance, za nią ochroniarze, na dole zdjęcia moja głowa
Pociąg miałyśmy o 17:05, niestety spóźnił się kilka minut, koło 20 dotarłyśmy do domu, byłam zmęczona, ale szczęśliwa, to był przewspaniały dzień. Niedziela poranek w domu, na 12:15 do kościoła, później szykowanie się na gości z okazji imienin Martyny. Jak zwykle zebrała się cała rodzina: dziadkowie, ciocia (babci niestety nie było), wujek z ciocią i kuzynkami i wujek z ciocią z kuzynkami i kuzynami. Zabrakło też Mateusza i Gosi, którzy na weekend pojechali do Częstochowy. Posiedzieliśmy trochę pogadaliśmy, a potem niektórzy z nas pojechali na łyżwy na Chwiałkę. Pierwszy raz jeździłam na łyżwach, więc myślałam, że od razu się wywalę, ale na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Dobrze, że jeździłam ostatnio na wf na rolkach, bo bez tego na pewno wywaliłabym się przy pierwszym kroku. Opierałam się trochę o Martę, potem o Marysię, wywaliłam się dwa razy (z tego drugi na sam koniec z winy mojej siostry Martyny, która się o mnie oparła, podobno mi szło lepiej niż jej, co jest zadziwiające). Strasznie mi się podobało i mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę miała okazję pojeździć i może nauczę się trochę lepiej.
Stoimy na lodowisku w łyżwach, wszyscy uśmiechnięci, od lewej: Marek, Hania, za nią Marysia, Ania, ja, Tina i Marta
Jeśli wideo wam się nie odtworzy to przepraszam, ale nie mam na to wpływu
Ja i Martyna jedziemy na łyżwach trzymając się siebie wzajemnie. Ja czasami jadę trochę szybciej, osoba, którą słychać na koniec to mój brat Marek, który jest również autorem nagrania
Właściwie mogę uznać ten weekned za wymarzony, lepszego początku ferii mieć nie mogłam, szczęściara ze mnie. Planowałam nie pisać o poniedziałku, ale tak mi się to wszystko przeciągnęło, że chyba napisze. Byłam dziś odebrać Martynę ze szkoły, pojechałyśmy razem do MacDonalda, miałyśmy to zaplanowane już od dawna. Dobrze jest spędzić miło czas z młodszą siostrą.
Chyba nigdy nie pisałam tak długo posta, nie wiem co się ze mną dzieje, zawsze udało mi się spiąć i raz dwa skończyć, a dziś pisze, pisze i końca nie ma, ale jednak zaraz będzie. Mam nadzieje, że docenicie moje staranie, bo dzisiejszy wpis naprawdę dużo mnie kosztował. Tym co zaczęli ferie życzę odpoczynku i mile spędzonego czasu, tym którzy skończyli ferie życzę sił do pracy, a tym którzy ferie mieć będą (jesteście tu zdecydowanie mniejszością, ale wiem, że jesteście) życzę również sił do pracy i wiecie powtarzajcie sobie, że jeszcze tylko dwa tygodnie i zasłużony odpoczynek.
Maaaagdaaaa!!! Zjem Cię! CO TY NAPISAŁAŚ?? O moich durnych kijach, przez Ciebie właśnie się zburaczyłam ze wstydu :-(:-\. Oj, poznasz mój gniew. Kompromitacja :-(.
OdpowiedzUsuńA i jeszcze, jeśli znów mogę nanieść poprawkę, to napisałaś:"Zmyłam włosy z lakieru". Chyba miało być odwrotnie. Wybacz, że się czepiam, może za duża uwaga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńZ OSTATNIEGO POSTA WYBIERAM: "jak zawsze twierdzę: nie umiem tańczyć, chociaż właściwie trochę lubię"
OdpowiedzUsuńCZY W OSTATNIĄ SOBOTĘ KARNAWAŁU 2016 IDZIESZ NA BAL ?
Luiza nie wiem pod którym ci odp więc napisze tu
OdpowiedzUsuńTo że sie czepiasz to ja już wiem zaraz to poprawie błąd jest pewnie przez to że za długo pisałam tego posta i starałam sie żeby był ok napisany
Tato raczej żaden bal sie nie zapowiada a nawet gdyby to chyba już wystarczy